★ Yesterday

Czyli: nawet sam Ed Sheeran filmu nie uratuje.

Mam straszną słabość do brytyjskiej kultury popularnej, dużo bardziej wolę właśnie komedie romantyczne robione w UK niż USA. Jakoś poziom humoru bardziej trafia w moje gusta, dlatego ponad wszystko wybiorę Four Weddings and a Funeral, czy Love Actually nad wszelkie amerykańskie produkcje w tym stylu. Zresztą na polu takich filmów dość często trafiam na gruncie brytyjskim na perełki, w zeszłym roku wyszło w końcu Juliet, Naked, które było tak świeże i urocze, że do tej pory żałuję, że widziałam ten film tylko raz.

Dlatego, kiedy zobaczyłam zwiastun do Yesterday, serce zabiło mi mocniej, bo nie dość, że zapowiadało się na słodką historię z muzyką The Beatles, to jeszcze film pochodził od twórców, których cenię.

Reżyser Danny Boyle dał mi w końcu dwie doskonałe części Trainspotting, które osobiście uważam, za jedne z najważniejszych filmów w moim życiu. Jednak poza moimi prywatnymi sentymentami to człowiek odpowiedzialny za co najmniej kilkanaście innych projektów, które cieszyły się krytycznymi sukcesami.

Scenarzysta Richard Curtis to z kolei człowiek, który dał nam właśnie klasyki brytyjskiej komedii romantycznej, które wymieniłam na początku, ale również filmową Bridget Jones i jeden z moich najbardziej ukochanych odcinków Doctor Who.

Więc co mogło pójść nie tak, jeśli nad filmem spotykają się tak wielkie nazwiska brytyjskiej kinematografii?

Szczerze mówiąc, to chyba wszystko.

Wpis będzie zawierał informacje, które niektórzy mogą uznać za spoilery. Jednak nie oszukujmy się, to komedia romantyczna, wszyscy wiemy jak się skończy.

Na historię opowiedzianą w filmie był niesamowicie ciekawy pomysł. Nasz protagonista Jack to utalentowany chłopak, który próbuje zostać muzykiem, dorabia w sklepie, a jego mierną karierę do przodu pcha głównie jego menadżerka/przyjaciółka/dziewczyna/sąsiadka Ellie. I pewnego dnia na całym świecie przez dwanaście sekund wysiada prąd, a Jack wpada pod autobus. Budzi się w szpitalu i szybko odkrywa, że w świecie, w którym się obudził, nikt nie słyszał o The Beatles i jeszcze kilku znaczących dziełach kultury.

Więc nasz bohater zaczyna nagrywać piosenki Beatlesów jako swoje, co jak można się domyślić, przynosi mu błyskawiczną sławę i krzyżuje jego drogi nie tylko z krwiożerczą menadżerką Debrą, ale też samym Edem Sheeranem.

Pomysł od początku wydawał mi się całkowicie magiczny, a sama kocham filmy muzyczne, więc zapowiadało się to na idealnie skrojony pode mnie film na lato. Co prawda od początku zakładałam, że pewnie wszystko się bohaterowi śniło i tak rozwiążą cały ten plot twist, ale jak mam być szczera — od pewnego momentu naprawdę tego chciałam, gdy widziałam w jaką stronę leci scenariusz.

Ten film nie jest nawet nijaką historyjką, ten film jest po prostu w moim odczuciu tragicznie zły. I nawet nie chodzi tu o pomysł świata, w którym nikt nie nuci Love Is All You Need, bo na to byłam przygotowana. W końcu oglądając komedie romantyczne, trzeba być przygotowanym na zawieszenie niewiary. A w sumie w romansach czasem jest ono jeszcze większe niż w filmach superbohaterskich.

Jednak tym, co nie powinno leżeć w filmach o romansie to relacje i bohaterowie.

Jack jest napisany w sumie całkiem nieźle, jako ta melepeta życiowa, która sama nie umie podjąć absolutnie żadnej decyzji i nie ma pojęcia, co właściwie chce robić w życiu, bo wiecznie brakuje mu motywacji. I... to w sumie tyle, co mam do napisania o tym bohaterze. Serio, typ jest moim zdaniem płaski, jak kartka papieru, ale to przecież nie jest problem, jeśli reszta historii jest ciekawa. Tylko że no nie jest.

Za to dawno nie wiedziałam w kinie tak fatalnie napisanej postaci kobiecej, jak Ellie. Na początku poznajemy ją jako ten motorek napędowy dla jej przyjaciela, kogoś, kto cały czas kopie go w tyłek i mówi mu, że jest dobry, że osiągnie sukces i o tym sukcesie dla niego marzy. Tylko szkoda, że nikt nie zaznaczył, że Ellie jest bipolarna, bo kiedy Jack sukces osiąga, to ona nagle tupie nóżką i mówi mu, że ma zostać z nią i wszystko dla niej rzucić. Bo tak. Serio. Dawno nie walnęłam sobie tak mocno w czółko, jak przy okazji ich kłótni.

Więc może chociaż ich romans jest dobrze poprowadzony? Otóż nie, właściwie Jack cały czas traktuje Ellie, jak przyjaciółkę z dzieciństwa i siostrę. Co z resztą po raz kolejny podkreśla, gdy ona wyznaje mu swoje uczucia i później ma też wielkie obawy, czy cokolwiek między nimi to dobry plan. Dlatego za cholerę nie można uwierzyć w jego wielkie wyznanie miłości na końcu filmu, bo zwyczajnie nie ma ono najmniejszego przełożenia w fabule, której do tej pory byliśmy świadkami.

Dobrze za to wypadają relacje Jacka z jego wiecznie spalonym przyjacielem i resztą obsady. I tu dochodzimy do samego Sheerana, który moim zdaniem jest chyba najlepszym elementem tego filmu. Jest cudownie autoironiczny i nieśmiały i po prostu uroczy, dlatego ogląda się go cholernie przyjemnie, bo widać, że jako jedyny chyba miał naprawdę duży ubaw z bycia częścią tego projektu. Poza tym emocjonalnie mam związek z jego rolą, bo kręcili część filmu na koncercie na Wembley, na którym dzień później byłam.

Absolutnie kocham też Kate McKinnon w roli menadżerki Jacka i Eda, która jest tak przerysowaną postacią, że nie mogła zagrać jej tak świetnie inna aktorka niż Kate. Więc szukając pozytywów jej uszczypliwe uwagi o przemyśle muzycznym, były naprawdę najzabawniejszą częścią filmu, która nie znalazła się w zwiastunie.

Właśnie! Największym problemem tego filmu jest jego zwiastun. Wszystkie najlepsze żarty i sceny się w nim znalazły, dlatego na sali kinowej nie zostało mi już za wiele więcej. Strasznie żałuję żartu z Hey, Dude, bo mógł wypaść obłędnie, gdyby był elementem zaskoczenia.

Podsumowując, ten film miał na siebie jakiś pomysł, ale gdzieś w połowie filmu się on wyczerpał i przez resztę seansu oglądamy ścieranie się ze sobą bohaterów, których nie lubimy i czekamy tylko na to, jak się całość zakończy.

A kończy się taką solidną łyżką cukru wpakowaną nam do gardła, że do dziś mam mdłości. Naprawdę w tej produkcji było o wiele, wiele więcej potencjału niż faktycznie dostaliśmy w produkcie końcowym.

Oczywiście jest to film zrealizowany dobrze, poprawnie i nie można się tu do niczego przyczepić, niektóre zdjęcia wyglądają naprawdę obłędnie. Obsada mimo tego, że ich bohaterowie napisani są fatalnie, robi co może i nie mogę odmówić w żadnym momencie Lily James uroku. Muzycznie za to jest o wile gorzej, niż się spodziewałam, niestety większość coverów, które zafundowali nam twórcy, po prostu do mnie nie przemówiła, ale może to kwestia tego, że film mnie męczył i może jakbym posłuchała ich w domu, byłoby lepiej.

Mówiąc szczerze, nie oczekiwałam, że to będzie arcydzieło, czy mój nowy ulubiony film. Nie, liczyłam na to, że będzie po prostu przeciętnym letnim romansidłem, które będzie zabawne i okaże się na tyle spoko, że z chęcią pójdę drugi raz z inną koleżanką. Jednak niestety w moim odczuciu to nie jest nawet przeciętniak i trochę nie mogę przeżyć tego, jak mocno zawiodłam się na filmie, wobec którego nie miałam żadnych oczekiwań.

Na pocieszenie wylądowała na szczęście nowa płyta Eda Sheerana, więc chociaż tyle dobrego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top