Ⓢ The Witcher
Czyli: a nie mówiłam, że to się uda?!
Nie ma chyba w bardziej dyskutowanej w Polsce produkcji niż Wiedźmin od Netflixa, w końcu to nasze dobro narodowe, o którym słyszał chyba każdy. Muszę wam przyznać, że ja nie mam żadnego emocjonalnego związku z tą serią. Absolutnie najmniejszego. To moja siostra i przyjaciółka są zagorzałymi fankami książek, ja... ja no kiedyś tam, sto lat temu na koniec podstawówki je przeczytałam. W tym miejscu gorąco pozdrawiam mojego tatę, który uznał, że to będzie dobra lektura dla mnie w tym wieku. Obecnie z sagi nie pamiętam prawie nic, coś tam z opowiadań, mam jakieś koszmarne wspomnienia z serialu TVP i oczywiście znam gry.
Jednak gry przetworzyły materiał źródłowy na swój indywidualny język, więc gdzieś tam aż się prosiło, by zrobić z tym coś więcej.
W końcu Gra o Tron zbliżała się do niechybnego końca, a każdy chciałby taką widownię jakoś szybciutko przytulić. I tu na Płotce wjechał Netflix, a chwilę później podał, kto wcieli się w Geralta. I to był moment, w którym zaczęłam mówić: ej, to się może udać. I wtedy większość osób traktowała mnie z politowaniem.
Teraz musi być im trochę głupio.
Nie będę was tu wprowadzać w świat, postaci, czy fabułę, bo zakładam, że każdy zna Geralta i mniej więcej wie, o co w tym całym bałaganie chodzi. A jak nie to doskonale dowie się już z pierwszych dwóch odcinków.
Osobiście uważam, że serial chwyta za mordę już od pierwszego epizodu i nie puszcza do końca, to idealna produkcja do walnięcia całości w jeden weekend. A z drugiej strony aż prosi się o to, by puszczać odcinek raz na tydzień i ekscytować się Wiedźminem prawie dwa miesiące.
Zacznę od tego, co podoba mi się absolutnie najbardziej, a co ludzie hejtują najmocniej (nie, nie koloru skóry elfów), a od nielinearnej narracji. Trochę się właśnie zastanawiałam, jak oni czasowo nam połączą bohaterów, bo Ciri jednak jest już całkiem spora, a tu dużo historii musi upłynąć, zanim spotka się z Geraltem. Dlatego cholernie fajnie, że poprowadzili wątki w stylu Dunkierki Nolana.
Mamy więc wątek Yennefer, który zaczyna się najpóźniej, wątek Geralta i wątek Ciri, który, mimo że jest wpleciony w pozostałe, trwa zaledwie kilka tygodni, gdy dla Yen mijają dziesiątki lat. Ja ani razu nie czułam się zagubiona w tym, co gdzie się dzieje, wystarczy odrobina uwagi, by posłuchać dialogów o pewnych wydarzeniach spoza kadru i od razu jesteśmy ustawieni pod względem fabularnym. A dzięki temu twórcy wprowadzają nam już postacie, które faktycznie w fabule istotną rolę mogą mieć dopiero w następnych sezonach. Jak cholerna Ciri.
Oczywiście już jest o to straszny ból dupy, no ale cóż, może warto odłożyć telefon i czasem się po prostu odrobinę skupić. A jak nie to na pewno na YouTube ktoś zaraz wam wszystko poukłada.
Co mnie naprawdę pozytywnie zaskoczyło to, to że serial wcale nie wygląda tanio. Jasne, niektóre stroje trochę trącają Koroną Królów, ale moim zdaniem to wcale nie minus, bo dzięki temu mają ten cebulowy vibe, który ma cały Wiedźmin. Trochę nie rozumiem tego spuszczania się nad tym, jak to dekoracje są z kartonu, ja tam nie zwróciłam na to wielkiej uwagi bo zwyczajnie wciągnęła mnie fabuła. Poza tym proszę was, czy w pierwszy sezonach GoT nie było widać kartonu? Oczywiście, że było, tylko tamto było takie "amerykańskie", więc od razu lepsze.
Lokacje są niesamowicie różnorodne, już mniejsza o te Polskie, bo moim zdaniem ten Ogrodzieniec to pasuje jak pięść do nosa, ale lasy ładne, góry jeszcze ładniejsze, więc nic tylko się zachwycać. Widać, że ekipa trochę pojeździła po świecie i chciało się Netflixowi wpakować w to pieniążki. Potwory prezentują się jak z taniego horroru, ale nadal to o kilkadziesiąt poziomów wyżej niż gumowy wąż z TVP. I nic nie boli w oczy. Zwłaszcza Strzyga i cały jej zameczek moim zdaniem prezentuje się idealnie tak, jak powinien.
Muzyka jest idealna. Nie jest przegięta w żadną stronę, jest unikatowa, trochę nawiązuje do tej z gier, ale mimo wszystko więcej w niej uniwersalności niż słowiańskich buraków. Thorze, nic mnie tak nie wkurzało, jak przemontowywanie zwiastunów pod muzykę Żywiołaka. No proszę was, kogo to ruszy? Te pięć osób w Polsce, co ma ołtarzyk z Żebrowskim? Nie jesteście targetem, przykro mi.
Jednak nawet najpiękniejszy serial za miliony wyłożyłby się bardzo szybko na pysk, gdyby bohaterowie nie byli ciekawi. A tu mamy zdecydowanie, co pokochać.
Geralt w wykonaniu Henrego Cavilla to jest dokładnie TEN Geralt. Idealnie łączący sobie cechy tego bohatera, które były wyraźne w książkach i w grach. To ta trochę życiowa melepeta, która nie umie zachować się w towarzystwie, ale jak przyjdzie do walki, to wjeżdża, jak czołg. Cavill idealnie oddaje małomówność i gburowatość swojego bohatera, który, jak będzie taka konieczność, co do czego potrafi zasadzić kwiecisty monolog. Widać, że Henry kocha tę postać i widać, że naprawdę twórczyni serialu zrobiła dobrą robotę, pozwalając mu w końcu przyjść na casting. Poza tym jestem absolutnie zakochana w jego pomrukiwaniu i tym, jak się rusza.
Choreografia scen walki powoduje ciężki opad szczęki już w pierwszym odcinku. Jestem totalną zdzirą na długie ujęcia pojedynków i tutaj dostaję tego w opór. Cavill podobno sam wykonuję całą robotę, a jak za dyrygowanie nim odpowiada Vladimir Furdik. Nie wiecie kto to, prawda? Człowiek, który odpowiadał za to samo w GoT, a później został Nocnym Królem. Cudowny typ, uwielbiam wywiady z nim, ma niesamowity entuzjazm.
Jeśli jesteśmy przy samym Geralcie, to od razu muszę wspomnieć o najjaśniejszym punkcie jego wątku, czyli o Jaskrze. Cholera, jaki to jest w ogóle strzał w dziesiątkę, to nie jestem w stanie wyrazić. To jest tak bardzo mój bohater, moja wizja Jaskra, jak tylko się da. Ten śliczny, upierdliwy chłopak, który zawsze wpakuje się do złego łóżka i strasznie wkurza Geralta. Chociaż my tam wiemy, że jeden za drugiego by życie oddał. Kocham ten duet. Joey Batey jest obłędny i śpiewa tak pięknie, że pierwszy raz mi nie żal, że Miranda i showrunnerka tylko sobie żartowali na Twitterze, że on będzie Jaskrem. Nie wiem, czy byłby lepszy.
No i jest jeszcze jedna sprawa, jeśli chodzi o to, jak Cavill się prezentuje. Słyszałam mnóstwo komentarzy, że to nie Geralt tylko cosplay, ale ja wam powiem, że można je sobie w buty wsadzić. Po pierwszym odcinku jesteśmy sprzedani dla tej wizji i tego, jak Cavill gra. Ja tam nie mam problemu z peruką, soczewkami kontaktowymi, czy jego posturą. Mam trochę z samym Cavillem. Wiecie, dziś przeczytałam artykuł, że Henry trzy dni się odwadniał do jednej ze sce, to uważam, że to już troszkę o krok za daleko i buduje trochę niezdrowe standardy męskiej urody. Zresztą niedawno na ten temat wypowiadał się też Richard Madden, ale to już zupełnie temat na inną dyskusję. Tu wróćmy do tego, że Cavill to przede wszystkim dobry aktor i jego chemia z Anyą powinna załatwić połowę roboty, a nie jakieś chore treningi.
Anya Chalotra jako Yennefer to obiawienie tego serialu. Sama przed premierą najgłośniej mówiłam, że aktorka jest za młoda i nie jestem jej fanką, ale teraz oficjalnie to cofam. Anya idealnie oddaje te wszystkie lata, które Yen nosi na karku, nadal pozostając piękną i młodą. To kolejny genialny casting i wspaniale napisany wątek. W końcu możemy dostać w serialu to, o czym saga tylko wspominała kilka razy, gdzieś między stronicami. Geneza czarodziejki jest świetna, jej magiczne otoczenie jest dobrze poprowadzone i jestem pod absolutnym wrażeniem tego, jak młodziutka aktorka poradziła sobie z tym wszystkim. Jej wątek jest odpowiednio dramatyczny, gdy powinien, a jednocześnie z nieskrywaną przyjemnością możemy obserwować to, jak Yen zyskuje charakter i zmienia się w tę zimną zołzę, którą wszyscy ostatecznie znamy. Chemia, jaką ma Anya i Cavill też wypada cholernie wiarygodnie i nie mam już ani jednego zarzutu wobec niej. Scena, gdy ich bohaterowie się poznają to czyste złoto.
Dużo słabiej moim zdaniem wypada wątek Ciri, nie jej samej, bo Freya Allan jest świetna, tylko tego jej błąkania się. Oczywiście wiem, że jest to po to, by na drugi sezon mieć już ustanowioną bohaterkę. Niemniej dużo ciekawsza jest dla mnie sama Cintra i jej wątki polityczne przed pojawieniem się Ciri niż sama Ciri. Niemniej, rzeź miasta wypada dużo lepiej niż drugi odcinek ostatniego sezonu GoT, czego się w sumie nie spodziewałam. Absolutnie genialna jest Jodhi May jako królowa Calanthe, totalnie jestem w jej fanklubie, genialnie sportretowana sucz pierwszej wody.
Wracając do Ciri, to muszę przyznać, że kompletnie nie obchodziło mnie to jej bieganie po lesie i po prostu cały czas czekałam, aż w końcu skończy i będziemy mogli wrócić do dwójki pozostałych protagonistów. Choć nie powiem, Cahir jest kimś, na kogo czekam, bo ta postać zapowiada się miodzio.
Powiem wam tak, oj weszło i dostarczyło to niesamowicie. Serial oceniam z punktu widzenia osoby, która mała co pamięta z książek, a w gry też już grała dawno. Więc nie wymienię wam fabularnych zmian między sagą a serialem, ale moja przyjaciółka też połknęła serial w jeden dzień, więc chyba jest dobrze. Moim zdaniem jest nawet lepiej niż dobrze, to zdecydowanie jedna z lepszych produkcji oryginalnych Netflixa i idealne miejsce dla sierot po GoT.
Co by nie mówić, to produkcja, która nie jest stworzona dla tych stu osób w Polsce, tylko ma trafić do uniwersalnego odbiorcy na całym świecie. I moim zdaniem jest w odbiorze dużo lżejsza niż pierwsze sezony wspomnianej Gry o Tron. Czy to dobrze? Moim zdaniem tam, w końcu zabawa polega na tym, by złapać na pierwszy sezon jak najwięcej osób i nakręcać tę spiralę na kolejne.
A drugi już się kręci. Więc poproszę.
Na deser kilka pięknych memuszków w prezencie!
#toomnie ⬇️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top