Ⓝ The Old Guard
Czyli: jak się nie ma co się lubi... to się ogląda Netflixa.
Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo spadła moja częstotliwość pisania tutaj recenzji przez to wszystko, co dzieje się na świecie. Jestem ogromną i zdecydowaną przeciwniczką piractwa i korzystania z nielegalnych serwisów, więc lista moich premier skutecznie się ostatnio skróciła. Jasne, wciąż oglądam sporo seriali, ale jakoś nie mam ochoty pisać o takim pysznym Mozart In The Jungle, bo to cztery sezony i trudno ocenić je jako całość.
A z filmami na Netflix to jest tak, że większość z nich mi absolutnie nie podchodzi i albo zapominam je po pięciu minutach, albo bardzo chcę o nich zapomnieć. I w żadnym wypadku nie mam tu na myśli takiego Marriage Story, tylko to ich typowe śmietnisko, które wrzucają w ilościach hurtowych.
Po takim Bright dalej mam koszmary jak po Suicide Squad. Jednak moim największym rozczarowaniem jeśli chodzi o ich produkcje, jest chyba Triple Frontier. Rany, jakim ten film jest idealnym przykładem tego, że nie wystarczą znane i estetyczne mordeczki, by produkcja miała jakikolwiek sens. To był jeden z najbardziej męczących seansów w moim życiu i teraz jedyne co z niego pamiętam, to kto tam grał.
Więc oczekiwania wobec The Old Guard miałam gdzieś na poziomie podłogi.
I może to i dobrze, bo dzięki temu bawiłam się całkiem dobrze.
Oczywiście jestem w pełni świadoma tego, że film powstał na postawie bardzo dobrego komiksu, jednak nie miałam okazji się z nim zapoznać. Więc może to i lepiej, bo podobno adaptacja położyła kilka wątków. Kiedyś po niego sięgnę, obiecuję.
Historia opowiada o czwórce nieśmiertelnych ludzi, którzy nie mają absolutnie żadnych supermocy, poza tym, że nie da się ich tak łatwo zabić. I tak pod wodzą głównej bohaterki, Andy, przemierzają sobie świat od wielu wieków, próbując zrobić dla niego coś dobrego. Wychodzi im różnie. Fabuła zawiązuje się, kiedy nasi bohaterowie zostają wystawieni przez zleceniodawcę, a później odkrywają, że na świecie pojawiła się kolejna nieśmiertelna.
I tak teraz będzie się to wszystko toczyć, bo z jednej strony będziemy mieć Andy, która ma na karku tysiące lat i młodziutką Nile. Jak można się domyślać i jak wiemy, bo obejrzeliśmy już więcej niż dwa filmy w życiu, schematy zawsze są takie same. Nile ma obiekcje wobec swojej nieśmiertelności i ludzi, których właśnie poznała, ale zła organizacja depcze im po piętach, więc muszą się dogadać i połączyć siły.
Wiecie, taki totalny basic comic book stuff.
Cały film nie ma powalającego budżetu i trochę czuć, że Charlize Theron i Chiwetel Ejiofor zgarnęli jego większość, ale nadal ogląda się to bardzo dobrze. Sceny akcji, zwłaszcza te, w których widzimy działania całej drużyny, są wyreżyserowane bardzo dobrze, choć pewnie można było ograniczyć trochę cięć montażowych i pobawić się kaskaderką. Jednak to są szczegóły. Na szczęście nie mamy tu przypadku wspomnianego Bright i obyło się bez efektów specjalnych, kładąc większą wagę na praniu się po pyskach. Więc wizualnie film nie powala, bo do takiego Atomic Blond mu daleko, ale i tak ogląda się to przyjemnie.
Scenariusz jest trochę pisany na kolanie. Mamy tu trochę śmieciowych scen, które nic nie wnoszą i które z powodzeniem można by zamieć na inne. Na przykład dać czas pozostałym w drużynie bohaterom, o których niestety wiemy znacznie mniej. Domyślam się, że twórcy nie mieli funduszy na podarowanie każdemu z bohaterów retrospekcji do jakiś dramatycznych wydarzeń z jego przeszłości, co trochę odziera ich z głębi i nie pozwala za dobrze wybrzmieć niektórym relacjom.
Jednak doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że oglądam film akcji od Netflix. Nie wymagajmy zbyt wiele.
Moim zdaniem doskonale w filmie sprawdza się muzyka. Produkcja ma bardzo fajnie dobrany soundtrack, który nie dość, że nie przeszkadza, to bardzo ładnie komponuje się z tym, co widzimy na ekranie.
Aktorsko też jest dobrze. Wiadomo, wspomnieni przeze mnie Charlize Theron i Chiwetel Ejiofor to najwyższa półka i sama klasa aktorskiej śmietanki. Jestem przekonana, że nawet z najpodlejszym scenariuszem ta dwójka poradzi sobie doskonale. Tu nie mają postaci jakichś wysokich lotów, ale kiedy potrzebny jest dramat, to dostajemy dramat, więc oczywiście w ich stronę lecą same pochwały.
Dobrze wypada też wcielająca się w Nile, KiKi Layne. Miałam okazję widzieć ją już w cudownie onirycznej i dramatycznej roli w If Beale Street Could Talk i super zobaczyć ją też tu. Miło, że aktorka przytuliła sobie ciepły czek od Netflixa i mogła pobawić się trochę kinem akcji, bo wypada bardzo wiarygodnie... jak na fakt, że Nile jest cholernie irytująca. Mam problem z tą bohaterką, bo trochę nie kupuje jej rozterek i mam wrażenie, że są wplecione do scenariusza trochę niepotrzebnie.
I tu przejdźmy sobie do aspektu tego filmu, który mnie kupił tak kompletnie, że myślę o nim z uśmiechem na ustach. W drużynie naszych nieśmiertelnych mamy absolutnie cudownie napisany wątek romantyczny. Wiecie, dość często jest tak, że w filmach akcji, czy superbohaterskich te romanse między bohaterami są napisane na odpierdol się i nie mają sensu. Tu mamy sens, mamy chemie i mamy miłość i widzimy, że tych dwóch bohaterów naprawdę przeżyło już ze sobą wieki. Uważam, że Nicky i Joe mają o wiele za mało czasu ekranowego, jak na to, jak świetnie to wypada. Przysięgam, że monolog Joe w samochodzie jest absolutnym złotem i chyba jedną z moich ulubionych filmowych scen tego roku.
A Marwan Kenzari i Luca Marinelli grają swoich bohaterów tak, że chyba nie da się ich nie kochać. I bardzo się cieszę, że Marwan dostał jakąś sympatyczną rolę po Aladynie.
A. W drużynie jest jeszcze Brooker, w którego wciela się Matthias Schoenaerts i on powinien nas obchodzić, a jego motywacje mieć dużo sensu, ale no... nie mają. To chyba najsłabiej zarysowana postać, a może nie mogłam go traktować poważnie, gdy mój mąż w kółko nazywał go: netflixową podróbką Troya Bakera....
Może miałam niskie wymagania, może uwielbiam Charlize, a aktorzy w tym filmie to niezłe wsparcie estetyczne... Nie wykluczam, że brak znajomości materiału źródłowego wpłynął na moją ocenę. Bo w sumie bawiłam się bardzo dobrze. Na tyle dobrze, by jednocześnie przestać grać w Animal Crossing i skupić się na tym, co się dzieje na ekranie. A nie miałam tego przy Extraction, które dla mnie stało tylko jedną dobrą, długą sceną akcji, bo poza tym było nudne jak flaki z olejem.
To może być to wszystko, co wymieniłam, a może być też to, że Netflix postanowił ostatnio dać się wykazać trochę nowym reżyserom. W końcu wspomniane Extraction zrobił Sam Hargrave, który do tej pory zajmował się kaskaderką.
A w przypadku The Old Guard może widać, że Gina Prince-Bythewood nie miała doświadczenia w produkcji letniego blockbustera, ale hej! Kolejna kobieta robiąca akcyjniak z umiarkowanie dużym budżetem. Trzeba przyklasnąć!
Wszyscy wiemy, co dzieje się teraz na świecie. W USA notują jakieś astronomiczne ilości nowych przypadków każdego dnia, więc chyba musimy się pogodzić z tym, że w najbliższym czasie nie doczekamy się absolutnie żadnych wielkich kinowych premier. Pewnie, gdyby okoliczności były inne i w kinach hulałby Tenet, Wonder Woman, czy Fast and Furious, nikt na takie The Old Guard nie zwróciłby uwagi. A tak mamy hit lata. Czy dobry? Obiektywnie pewnie nie, ale w upalny dzień do piwka wchodzi idealnie.
BONUS!
Jeśli macie ochotę na inny film na Netflix, to absolutnie z czystym sumieniem polecam też Upgrade, które wyreżyserował Leigh Whannell (tak, pan od świetnego The Invisible Man). I tu nie jest to polecenie na zasadzie: no dobre, bo nie można w kino. Tylko to jest naprawdę dobre!
Film wygląda niesamowicie, zwłaszcza jak jesteście taką zdzirą na neony, jak ja. Ma fajnie poprowadzone wątki, które może chwilami są trochę przewidywalne, ale równoważy to pierwszorzędnie poprowadzona akcja i dużo dobrze napisanego humoru.
Nie poświęciłam temu filmowi całej recenzji, bo oglądałam go w jakiś kiepski dzień i nie mogłam zebrać myśli, ale teraz oceniam go naprawdę dobrze. To taki Venom, tylko o wiele, wiele lepszy niż to, co dostaliśmy od Sony.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top