★ Sound of Metal

Czyli: o tęsknocie za kinem. 

Na Sound of Metal przyszło mi poczekać bardzo długo, chyba nawet aż za długo, jeśli mam być szczera. Całe to oczekiwanie od czasu festiwalu w Toronto w 2019 aż do marca 2021 niezdrowo podbiło temu filmowi poprzeczkę, za co chyba mogę obwiniać tylko i wyłącznie siebie samą. 

Jeśli może wiecie, TiFF 2019 śledziłam bardzo uważnie (khe khe Jojo Rabbit), więc mojej uwadze nie mógł umknąć nowy film z Rizem Ahmendem w roli głownej. Jestem osobą, która lubi śledzić aktorskie kariery i do niego mam słabość okrutną od czasu mego ukochanego Rogue One. 

Do tego poprzeczkę podnieśli też sami twórcy, wypuszczając genialne materiały promocyjne, która miały nam dać obraz tego z jakim właśnie obrazem chcą nas zestawić w salach kinowych... Bo co by nie mówić Sound of Metal trzeba obejrzeć w kinie. 

Historia tego filmu opowiada o Rubenie i jego partnerce Lou, którzy poza życiem w pozornie udanym związku są też duetem muzycznym. W tym pierwszym wycinku ich rzeczywistości obserwujemy ich podróże z klubu do klubu, gdzie grają głośne koncerty, a poza sceną sprawiają wrażenie najbliższych sobie na świecie ludzi. Co okazuje się prawdą, bo Lou i Ruben mają naprawdę niewiele poza marzeniami o wydaniu płyty i sobą nawzajem. 

Dlatego gdy okazuje się, że niemal z dnia na dzień główny bohater traci niemal cały słuch, zaczynamy być świadkami zupełnie innej dynamiki całej relacji. Powoli dowiadujemy się, że Ruben w przeszłości miał problem z ciężkimi narkotykami i dopiero związek z Lou go z niego wyciągnął. A sama Lou też nie jest tak silna, by zmierzyć się z nieznaną sobie rzeczywistością, chorobą swojego partnera i własnymi problemami, które prowadzą ją do drobnych samookaleczeń. 

Zagubienie Rubena, który nagle trafia do zupełnie nowej sobie rzeczywistości, prowadzi do jego wybuchów, kłótni między bohaterami, a ostatecznie zaprowadza go też do ośrodka dla osob głuchoniemych. 

I właśnie ten środkowy segment filmu uważam za absolutnie wybitny. Może po prostu czułam ogromny dyskomfort, obserwując narastające problemy między Lou i Rubenem, bo z uglą przyjęłam ich odseparowanie od siebie. Gdy Ruben trafia do ośrodka umiejscowionego na dużej farmie gdzieś pośrodku niczego, zostajemy tak samo jak on wrzuceni do tego obcego, nowego świata. 

Cholernie podobał mi się zastosowany tu zabieg narracyjny, w którym to na ekranie nie ma żadnych napisów, dopóki Ruben nie nauczy się posługiwać językiem migowym. To poczucie alienacji u nas, widzów idealnie rezonuje ze wszystkimi emocjami, które przetaczają się przez głównego bohatera, powoli poznającego rzeczywistość na nowo. 

Tak samo, jak wszystkie zabawy dźwiękiem i operowaniem nim w taki sposób, w którym pozwala nam się przywyknąć do niemal całkowitej ciszy, by w tej samej scenie uderzyć w nas dźwiękiem. Przypominając nam, z czym dokładnie cały czas mierzy się główny bohater i co tak właściwie stracił. 

W rolę mentora w tym ośrodku wciela się Paul Raci, który za tę rolę dostał nominację do Oscara i ja cholernie się cieszę. To, jaką ten człowiek ma przenikliwość w oczach, jest wprost niepojęte. Kradł mi absolutnie każdą scenę i sprawił, że właśnie środkową część Sound of Metal wspominam najlepiej. 

Nadal jestem całkowicie zachwycona wieloma aspektami tego filmu. Przede wszystkim tym, jak mocno autorski jest to projekt i jak twórcy postanowili zrealizować swoją wizję. Zdecydowanie ta produkcja ma w sobie dużo świeżości i jest czymś zupełnie innym, niż klasyczne oscarowe produkcje. 

Niezmiennie zachwyca mnie też Riz Ahmed. Po jego roli w The Night Of (cholernie polecam miniserial na HBO, bardzo mocna rzecz) wiedziałam, że cholernie zdolny i wszechstronny z niego aktor. Jednak taka rola, jak ta w Sound of Metal to taka rola, która czasem trafia się raz na karierę i mam wielką nadzieję, że w jego wypadku tak się nie stanie. Oczywiście ma on ogromne szanse na Oscara i moje serce w tym wyścigu (tak, nie widziałam jeszcze Ma Rainey's Black Bottom ) ale jednak pieniądze postawiłabym na Chadwicka. 

Nie można też nie wspomnieć o partnerującej Ahmedowi Olivii Cooke, która mimo tego, że ma niewielką rolę, wypada świetnie. Szczególnie w ostatnim akcie filmu, gdzie gra niemal zupełnie inną postać. I obie te wersje Lou są krwiste i pozwalające rozumieć ją doskonale. 

Tak, jak wspomniałam już na samym początku - to jedna z produkcji, które po prostu trzeba zobaczyć w kinie. I dawno tak nie żałowałam, że nie mogę iść do wielkiego multipleksu i usłyszeć tych wszystkich dźwięków i tej całej ciszy w sali ze świetnym nagłośnieniem. Bo jednak nie należę do osób kochających kina studyjne... jednak gdy nie można mieć wszystkiego, to trzeba z kultury korzystać w legalny sposób, tak jak jest to możliwe. 

Osobiście z całego serca polecam wam wybranie się na Sound of Metal, jeśli oczywiście przed Oscarami w ogóle wrócą kina. Jeśli nie i macie vpn i Amazon Prime to możecie film obejrzeć w Stanach i nie będzie to aż tak karykaturalnie złe, jak ściąganie filmu nielegalnie.

Mam wielką nadzieję, że was ta produkcja poruszy emocjonalnie o wiele bardziej niż mnie. Bo mnie mimo wszystko czegoś zabrakło. Jasne, może to wynikać z moich za wysoko postawionych oczekiwań, po tym całym oczekiwaniu na ten film. Liczyłam, że ta produkcja rozłoży mnie na łopatki i zagra mi na emocjach prawdziwy koncert, jednak tak się nie stało. Innym powodem może być też to, że kilka dni wcześniej widziałam odcinek New Amsterdam (do tej produkcji też wrócimy sobie w recenzji), który traktował o bardzo podobnej tematyce i skupiał się właśnie wokół implantów słuchowych. Dlatego trochę czułam, do czego ostatecznie Sound of Metal będzie zmierzać i ostatecznie nie wyszłam z kina rozczarowana, ale też nie aż tak zachwycona jak chciałam. 

Mimo wszystko będę trzymać za ten film kciuki bardzo mocno w niektórych kategoriach, a jeśli zbierze nagrodę za Best Picture, też nie będę rozrywać szat. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top