Ⓢ Shadow and Bone
Czyli: tęskniłam za taką produkcją.
W moim sercu zawsze będzie specjalne miejsce dla taniej, fanfikowej fantastyki z motywami young adoult. W końcu wychowałam się na Harrym Potterze i zaczytywałam się w Igrzyskach Śmierci. Ba, nawet swego czasu bardzo podobał mi się Eragon (co nie do końca dobrze świadczy o moim guście, ale wiecie, już co mam na myśli). O Shadow and Bone pierwszy raz usłyszałam na Instastory Catus Geekus, która jest chyba największą fanką Grishavers, jaką kiedykolwiek widziałam.
No i podrzuciłam temat mojej najlepszej przyjaciółce, która ma więcej czasu na czytanie i gdy ja nie zdążyłam nawet poszukać książek w księgarni, to ona już przeczytała całą trylogię i zaczęła Wrony. A ja zrozumiałam, że na pewno nie zdążę przeczytać trylogii przed wyjściem serialu, tym bardziej że moja przyjaciółka uprzedziła mnie, że mogę przez nią nie przebrnąć. Wiecie, ja mam straszny problem z dziełami kultury, w których protagonistce chcę zajebać krzesłem.
Więc zapraszam was na recenzję z perspektywy całkowitej laiczki, która zakochał się w zwiastunie. I wcale nie chodzi tu o to, że zwiastun miał pięknego Brytyjczyka w czarnym płaszczu.
WCALE.
Zacznijmy od tego, że bardzo podziwiam każdą osobę, która porywa się na pisanie fantastyki i budowanie swojego własnego świata. To wymaga masy pracy, myślenia, rysowania map i rozpisywania zależności politycznych. Zakładam, że w książkach cały ten magiczny świat jest dużo szerzej przedstawiony, jednak uważam, że serial też nie rzuca nas na głęboką wodę, ani też nie wkłada w usta bohaterów za dużo niepotrzebnej ekspozycji. Wszystko wyjaśnia się naturalnie, w swoim tempie i pod koniec sezonu byłam już przekonana, że wiem o tym świecie wystarczająco, bo te wszystkie rzucane mimochodem nazwy własne, były dla mnie zrozumiałe.
Podoba mi się świat wykreowany przez Leigh Bardugo i przeniesiony sprawnie na ekran. Zaciekawił mnie on na tyle, że nawet głupotki scenariusza, były dla mnie absolutnie do zniesienia, bo bardzo chciałam wiedzieć, co jest dalej i jak to wszystko działa. Szczególnie zachwyca mnie to wizualne bazowanie na carskiej Rosji. Wygląda to pomysłowo, świeżo i wnosi dużo nowego do tego świata. Tym jednak co moim zdaniem najbardziej rzuca się w oczy to ogromna przepaść jakościowa między wątkiem głównym, a wątkiem Wron. Doskonale widać, że Bardugo napisała swoją lurowatą trylogię fantasy jako debiut, a dopiero później, gdy chwyciło, nauczyła się budować dużo lepiej wątki i przede wszystkim bohaterów.
Bo o jeżu kolczasty, jacy główni bohaterowie są nijacy. Umierałam w środku, oglądając Alinę i przez pierwsze trzy odcinki cała moja relacja z oglądania tego serialu to było wysyłanie mojej przyjaciółce gifów spod hasła "bitch slap". Wystarczyło, że Alina otwierała usta, a moja dłoń uderzała w czoło.
Alina i Mal to najbardziej generyczny i wtórny wątek, jaki widziałam. To całe jesteśmy biednymi sierotkami, które nikogo nie miały i kochają tylko siebie, jest okropny. Jeszcze to zawieszenie w temacie czy to przyjaźń, czy kochanie to motyw, który dawno powinien wylądować w koszu historii. Tego się nie da oglądać. Alina i to całe jej bycie szarą myszką, która z dnia na dzień okazuje się wybrańcem i oczywiście nie jest taka, jak inne dziewczyny jest koszmarnie irytujące. To też największa klisza takich produkcji. Ogólnie cała Alina, cała jej relacja z Malem to jedna wielka kalka, kalki odpisana na lewo na przerwie z innych dzieł fantastyki.
No i jest jeszcze Zmrocz (będę używać Zmrocz, a nie Darkling, bo mega mnie śmieszy to tłumaczenie i już je przejęłam na stałe). I ja nie jestem w stanie tej postaci oceniać obiektywnie, gdy gra ją Ben Barns w pięknych szytych na miarę czarnych kostiumach. Wybaczcie. Mój mózg się zawieszał, gdy patrzyłam na niego na ekranie. Poza absurdalnie korzystną aparycją nie idzie jednak za tą postacią za wiele, ot kolejny co chce władzy na światem i tej jednej Merry Sójki. I typ kOntRoLuje mRoK więc nie da się być bardziej edgy love interest dla głównej bohaterki. Wiem, czepiam się tu przeokrutonie, ale strasznie mnie ten wątek bawił swoją kliszowością.
W głównym wątku nie ma absolutnie niczego, czego nie widziałabym gdzieś indziej. Powiem szczerze, że zaangażowałam się w główną narrację, dopiero gdy przeplotła się ona z drugim, równoważnym wątkiem. Więc mniej więcej od czwartego odcinka mogłam powiedzieć, że podoba mi się to, co oglądam.
I teraz przejdźmy do tej drugiej, lepszej moim zdaniem części serialu. Czyli wątku Wron. Rany! Jakie to jest pysznie napisane! Oczywiście, wiem że nie wygląda to, jak w książce, bo jakoś musieli spleść te dwie historie, więc ponownie - wypowiadam się o tym, jak działa to w serialu. A to nie działa, to gra i buczy i trzymało mnie przy ekranie od pierwszej sceny, w której widzimy Jaspera. Jestem absolutnie, totalnie zakochana w tej trójcy i tego, jak wprowadzone i poprowadzone są ich postaci. Jasper jest chyba najbardziej stereotypowym z nich, takim śmieszkiem z masą uroku, ale nie ukrywajmy - ten serial potrzebował takiej postaci. Każdy z nas potrzebuje w życiu takiej postaci, jak Jasper.
A już zwłaszcza Kaz. Och moi drodzy, muszę wam powiedzieć, że Kaz skradł mi serce w całości. Już po zwiastunie wiedziałam, że ten urodziwy chłopak będzie moją ulubioną postacią i tak się stało. Podoba mi się, jak się rozwija i zmienia na przestrzeni serialu, jednocześnie pozostając niesamowicie wręcz wiernym swojej chęci zemsty. I rany, jak ja bym chciała się już wszystkiego o nim dowiedzieć i oglądać go dalej na ekranie. A poza tym czy tylko moim zdaniem Freddy Carter wygląda trochę, jak nieślubny, przystojniejszy brat Billa Skarsgårda?
I jest jeszcze Inej. Inej jest z kolei bohaterką, której absolutnie najbardziej kibicowałam przez cały serial i cholernie mocno byłam w stanie zrozumieć jej miejsce w tej historii. Jej potrzebę tego, by Kaz w końcu przyznał, że jej potrzebuje i nie, nie mam tu żadnych romantycznych intencji. Co też bardzo mi się podobało, że tu w żadnej chwili nie wpadamy w uczuciowe klisze. Inej jest wszystkim, czym nie jest Alina. Jest pełnoprawną bohaterką, z charakterem, przeszłością, wiara, która definiuje mnóstwo czynników a nie tylko otaczający ją mężczyźni.
Widać, jak na dłoni, że Wrony są dużo dojrzalszą i lepiej napisaną historią. I z jednej strony cieszę się, że wprowadzono je do tego serialu, jednak z drugiej strony - mamy to cholerny rów mariański przepaści jakościowej między Aliną a Wronami. Co dobrze równoważy serial, wprowadzając masę życia w tę historię. Bo bez Wron, to byłaby kolejna fantastyczna historia o miłosnym trójkąciku. A tak możemy spojrzeć na ten świat z innej, ciekawszej perspektywy.
Tym, co najbardziej mnie zaskoczyło w przypadku tej produkcji, to ile Netflix wpakował w nią pieniędzy! Shadow and Bone wygląda równie dobrze, jak pierwsze sezony Gry o Tron. Co nie zdarza się często, bo jednak Netflix nie przyzwyczaił nas do jakościowych produkcji, a raczej do produkcji masowych. Wystarczy spojrzeć na Wiedźmina, który wygląda dobrze, ale no... Shadow and Bone zjada go na śniadanie.
Efekty specjalne nie wyglądają tandetnie, kostiumy są przepiękne, tak samo jak lokacje, zdjęcia i przede wszystkim aktorzy. Cudownie, że produkcja poszła w stronę zatrudniania młodych, świeżutkich duszyczek, bo nie dość, że wszyscy wypadają bardzo fajnie, to miło obejrzeć produkcję z nowymi twarzami. Nawet nie mogę nic zarzucić Jessie Mei Li, bo to nie jej wina, że ma taką nijaką postać do grania, a widać po niej, że naprawdę ma talent, by Alinę jeszcze rozwinąć w jakąś ciekawą stronę.
Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem sukcesu tego serialu. Recenzje są bardzo pozytywne, tak samo odbiór Grishaverse i niedzielnych widzów. I wszystko wskazuje na to, że Netflix zupełnie świadomie stworzył sobie nowego flagowca.
A ja co sobie ponarzekałam to moje, więc nie odbierajcie wrażenia, że Shadow and Bone mnie nie zachwyciło. O nie, wręcz przeciwnie. Ja już siedzę jak na szpilkach w oczekiwaniu na kolejny sezon. Bo ten serial był wszystkim czego potrzebowałam, bo tym maratonie oscarowych dramatów.
Ach, przeglądając gify, przypomniało mi się, że tam był jeszcze ten wątek. I był on dla mnie tak istotny, że w ogóle zapomniałam o jego istnieniu, a serial skończyłam oglądać zaledwie wczoraj. Ani mnie to ziębi, ani grzeje, ani nie było jakoś specjalnie odkrywcze. Jasne, była tam masa życia, świetnych dialogów, ale wybijało mnie to z tempa głównych wątków. I Nina zapowiada się na ciekawą bohaterkę, ale chciałabym ją poznać, jako ją, grishę, a nie przez pryzmat tego chłopka.
I właśnie to chyba jest największy problem serialu, że wszystkie bohaterki poznajemy tylko w zestawieniu z mężczyznami...
Ps. Nagrałyśmy podcast o Young Adoult w tym o Shadow and Bone! Zapraszamy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top