Ⓢ Riverdale

Czyli: dlaczego scenarzyści powinni rzucić narkotyki.

Jest kilka rzeczy, jakie cenie wyjątkowo mocno w produkcjach, które oglądam. Szczególnie miejsce w moim sercu mają adaptacje amerykańskich komiksów, dlatego, gdy usłyszałam, że CW bierze się za realizację klasycznych historii o Archiem, to byłam w raju. To w końcu niezwykle ciepłe historyjki, na których wyrosła duża część zachodniego świata.

Niezwykle mocno lubię porządnie napisane teen dramy, jakoś klimaty romansików na korytarzach amerykańskich high schooli przemawiają do mnie mocno. Jasne, zawsze są naiwne, ale najczęściej tak uroczo naiwne.

A w serialach kryminalnych moim ulubionym tropem są małe miasteczka pełne ludzi znających się od kołyski, w których każdy ma jakieś tajemnice. Uwielbiam klimaciki dusznych miejscowości, gdzie wszyscy są podejrzani.

Więc gdy wjechał zwiastun pierwszego sezonu "Riverdale" piszczałam z podekscytowania, bo scenarzyści brali na warsztat wariacje na temat wszystkich moich kochanych motywów. Do tego okraszając to mrokiem doskonałego komiksu "Afterlife with Archie".

No normalnie złoto, miód i malinki. Czego mogłabym chcieć więcej, gdy jeszcze na drugim planie pojawić się miał Luke Perry. Wy tego nie rozumiecie, ale dla mnie to był taki znak czasów, że piękni chłopcy z mojej młodości zaczynają grać ojców kolejnych pięknych chłopców.

I w końcu wystartował pierwszy sezon (jeśli ktoś nie oglądał, to zaznaczę, kiedy zaczną się spoilery).


Pierwszy sezon "Riverdale" jest wybitny. Jest czymś niezwykle świeżym i na polu pisania teen dram dla młodzieży, jak i jednocześnie niezwalniającym i trzymający w napięciu kryminałem.

W końcu w tym sennym miasteczku ginie chłopak. Dokładnie jego siostra zgłasza, że płynęli łódka, a on wypadł i tyle go wszyscy widzieli.
Tylko później niespójności zaczynają się nawarstwiać, ktoś słyszał strzał, ktoś znalazł ciało, którego miało nie być, a w tym wszystkim w szkole pojawia się też nowa, tajemnicza uczennica.

O bohaterach więcej napiszę później, ale tu skupie się na tym, jak dobrze napisany jest pierwszy sezon. Zagadka jest złożona i świetnie rozplanowana, tak dobrze, że odcinki oglądałam na telefonie w pracy, bo nie mogłam się doczekać, by dowiedzieć się, kto zabił. I jasne, od pewnego momentu już wiedziałam, ale mój mąż, który kryminałów nie lubi, w życiu się nie połapał.

Jasne, chwilami już tutaj scenarzystą odjeżdża peron, bo nastolatki na pierwszym roku liceum piją, jak na studiach, wśród ich starych chyba każdy sypiał z każdym. A do tego mamy gdzieś w tle pojebane siostry zakonne, gang i chłopaka, który ewidentnie jest bezdomny i nikt poza jego przyjacielem nie widzi w tym problemu. Jednak spoko. Na tym etapie łykamy to, jak pelikany.

Dlaczego? Dlatego, że przedstawione nam postacie są super. Każdy z bohaterów ma swój charakterek, ma swoje sekrety i swoje momenty w scenariuszu, w których może błysnąć.
No może poza Archiem. Archie mimo bycia głównym bohaterem jest najbardziej pozbawiony charakteru i rozumu. Jednak Jughead ma go za dwoje, więc spoko. Wsiąkamy w ten świat i dajemy się mu porwać.

Serial też jest dobrze zrealizowany, zdjęcia są momentami naprawdę świetne, a muzyka absolutnie super. Kocham soundtrack z pierwszego sezonu, gdzie nie trzeba było odcinków musicalowych, by wszystko... grało.

Podsumowując, jeśli nie znacie "Riverdale", a macie Netflixa to polecam wam pierwszy sezon z całego serca. Nie dość, że obejrzyjcie dobry kryminał to nie głupią Teen Drame z bohaterami, których polubicie.
Tylko nie zapomnijcie wyłączyć ostatniego odcinka tak pięć minut przed końcem, by nie złapać się na ten uberpaskudny cliffhanger. Jeszcze pomyślcie to, co ja, czyli: przecież twórcy mają samograj, nie mogą tego spierdolić tak łatwo.

Otóż mogą.
I to właśnie zrobili.


Teraz lecę już w opcji full rantowo-spoilerowej i trochę wulgarnej, więc czujecie się ostrzeżeni.
Chociaż i tak nie uwierzcie w połowę tego gówna, które się tam odstawia dalej. Serio, ja to oglądam i nie wierzę.

Więc już pierwszy odcinek drugiego sezonu żegna realizm machaniem dłonią i wsiadamy do tego pociągu spierdolenia. W końcu, jeśli jedna z bohaterek uważa, że tym, czego potrzebuje jej facet, gdy jego ojciec walczy o życie w szpitalu, jest seksik pod prysznicem to coś jest poważnie nie tak.

Przyznam wam szczerze, że nie pamiętam dokładnie całego huraganu patologii, jaki przetoczył się w drugim sezonie. Wiem tylko, że tam sprawa kryminalna nie miała już najmniejszego sensu. Czarna Maska, czyli morderca grasujący w Riverdale ginie pod tymi wszystkimi motywami z dupy.

Mamy tam turbo złego ojca jednej z bohaterek, która nagle straciła połowę swojego rozumu i jedyne co będzie robić kolejne dwa sezony to zdejmować majtki i pytać: Czy to mój ojciec za tym stoi.

Tak. A sezon wcześniej martwiła się, że jej rozmowa z Betty nie przejdzie testu Bechdela*.

Mamy też jakieś gówno z rywalizującymi gangami. Chciałabym wam wyjaśnić, o co i po co i kto tam w nich jest, ale niestety nie potrafię. Za to, żeby być dziewczyną jednego z członków trzeba odjebać striptiz. No i taka Betty uznaje, że urodziny jej niedoszłego teścia (a jednocześnie faceta, z którym jej matka miała dziecko, ale spoko) to super okazją, by to zrobić. Co lepsze, nikt nie komentuje, że szesnastolatka wyskakuje z ciuchów. Nawet jej mamusia, która sezon wcześniej jebała ją za zbyt różową szminkę. Taaak konsekwentne prowadzenie postaci...
Wiem też, że była tam jakaś scena walki na noże w deszczu, jak Archie postanowił założyć sobie w szkole bojówkę, jak typowy polski patriota spod znaku żołnierzy zziębniętych.

Pamiętam, że wyjeżdżają jakieś grube grzyby w domu Betty, bo mamy tam motyw szukania jej przyrodniego brata, który został oddany do adopcji. No w sumie to też przyrodni brat jej chłopaka, ale spoko, nikt nie ocenia i nikt nie porusza tematu. Tu muszę przyznać, że chłopak grający tego brata jest naprawdę zajebisty. Dawno nie widziałam na ekranie takiego creepa.

Mówiąc absolutnie szczerze, z perspektywy czasu zastanawiam się, jak przetrwała drugi sezon. Może przez moją przyjaciółkę szturchającą mnie w bok, żebym oglądała dalej. Może to, to, że poczekałam, aż będzie prawie cały sezon (a wyzwanie znacznie urosło, bo odcinków dwa razy więcej) i zaległam w jakiś weekend na kanapie, robiąc się coraz bardziej pijana. A wtedy serial robił się coraz lepszy.
Tak, że nawet musicalowy odcinek wspominam nieźle. Co prawda robienie "Carrie" jako musical wcale nie było najgłupszym pomysłem w tym serialu.

Powiem wam tak, drugi sezon jest najgorszy.

I wtedy wjeżdża sezon trzeci, który jest jeszcze głupszy, ale przez to, jak mocno scenarzyści próbują się prześcignąć w durnych pomysłach, serial dużo zyskał. Trzeci sezon jest już tak zły, że zaczyna być przez to karykaturalnie śmieszny.

Nie będę się tu już rozpisywać o fabule, bo mamy tu wszystko. Mamy poprawczak z tajemnym morderczym fight clubem w podziemiach, do którego trafia Archie. Zresztą jak ktoś chciał przebić cringe seksu pod prysznicem z pierwszego odcinka drugiego sezonu, tu dostajemy cheerleaderki tańczące przed męskim zakładem karnym. Więc tak, udaje im się pobić własne spierdolenie dość szybko.

Mamy też sektę religijną, która zwie się "Farma" do której dołącza matka Betty, której przez większość czasu jest tak odklejona od rzeczywistości, że ojciec naszej bohaterki, seryjny morderca, zdaje się tym bardziej racjonalnym z rodziców. Jednak ok, ja tam Alice w sumie trochę rozumiem, jak już nam pokazali tego założyciela sekty (gdzie można słać zgłoszenia na żonę?). A tak serio to na końcu okazuje się, że handlują oni organami swoich wyznawców. Bo w końcu to nie mogła być NORMALNA SEKTA nie, to Riverdale, nawet sekta musi być podkręcona do maksimum.

W obozie naszej drugiej żeńskiej protagonistki nie jest wcale mniej bekowo, otóż nasza Veronica pozbawiona swojego wiernego Archiego postanawia sobie założyć klub nocny. Czy wspominałam, że oni wszyscy nie skończyli jeszcze liceum? Nie, to teraz przypominam. Więc mamy tu kasyno, włoską mafię, haracze, jej ojca produkującego narkotyki i przede wszystkim jej rozterki miłosne: Archie czy Reggie. I sorry, ale Veggie 4 life.

Jednak crème de la crème całego trzeciego sezonu jest nasza zagadka kryminalna. Ok, więc jak można pobić tajemnicze morderstwo? W drugim sezonie dajemy seryjnego mordercę. Dobra, a jak pobić seryjnego mordercę? Może rytualnymi samobójstwami? Tak, proszę państwo, złoto! Mamy to! Tłum klaszcze! A tak serio to mamy tu zabójczą rozgrywkę RPG, w sensie zaczynasz grać i wkręcasz się do tego stopnia, że jesteś gotowy kogoś zabić, bo tak każe Ci mistrz gry. Powiem wam tak — nie wiem co na tym etapie ćpią scenarzyści, ale zdecydowanie powinni zmniejszyć dawki.

Dobrze — więc teraz o bohaterach, bo nawet w Pokemonach nie ma takich ewolucji, jak tu się odjebały.

Zacznę od Archiego, bo w sumie o nim można powiedzieć najmniej: Archie jest idiotą. Koniec.

Nie no, dobra. Archie zaczyna jako ten dobry chłopak, co ma złote serce i wcale nie chce grać w piłkę, ale pisać piosenki i bzyka swoją nauczycielkę... oh wait what? Dobra, nie mówmy o tym. Wróćmy do niego, więc Archie jest naiwny, głupi i nudny jak flaki z olejem i właściwie taki pozostaje przez wszystkie sezony. Tylko wymienia gitarę na rękawice bokserskie i w kontrakcie ma podpisane, że im bardziej spierdolony odcinek wyszedł scenarzystom, tym częściej musi być w nim bez koszulki.

Na szczęście Archie ma ojca i to jedyna ciekawa postać w jego wątkach, ale niestety Luke Perry zmarł zdecydowanie, niesprawiedliwe za wcześnie i nic już mnie tu nie trzyma. Lecimy dalej.

Betty Cooper — w sumie to jej nie lubię, ale ciężko mi lubić jakąkolwiek postać w tym serialu. Jak wszyscy bohaterowie najciekawszy wątek miała w pierwszym sezonie, a później było tylko gorzej. Jednak nie można odmówić tu pewnej konsekwencji w pisaniu tej postaci, jest ona cały czas tą najsprytniejszą i najlepszą moralnie bohaterką, która ma swoją mroczną stronę. Czyli tak jak wszystkim w tym serialu bije czasem na czerep dość mocno i np. więzi swoją matkę w piwnicy DLA JEJ DOBRA. Jednak spoko, w innych wypadkach jest gorzej.

Powinnam chyba wspomnieć o jej rodzicach, bo Alice jest postacią mega ciekawą (w pierwszym sezonie), ale szkoda mi strzępić na to słów.

W końcu jest jeszcze Veronica Lodge. Czyli nasza nowa, tajemnicza piękność, która przybywa do Riverdale siać zamęt w początkowych odcinkach i powiem wam, że uwielbiałam tę bohaterkę w pierwszym sezonie. Była pisana jak sucz, ale z dużym sercem i rozumem — a ja takie bohaterki lubię. Niestety widać Archie zaraził ją byciem debilem, bo od drugiego sezonu, tak jak wspomniałam, straciła wszystkie swoje pozytywne cechy i intelekt.

O jej rodzinie nie będę pisać, bo to po prostu za dużo, do ogarnięcia — zwłaszcza jak z szemranego gangstera stajesz się burmistrzem. Może w tym mieście naprawdę jest coś w wodzie i tam żyją sami idioci?

Nie będę pisać o całym drugim planie, wspomnę jednak jeszcze o Cheryl Blossom, czyli chyba najbardziej kochanej postaci w fandomie. Och Cheryl ma cudowny story arc w dwóch pierwszych odsłonach serialu i paskudny w trzeciej. Jej relacja ze zmarłym bratem i rodziną, to tej najmroczniejszy element i niemal oś intrygi w sezonie pierwszym, a cały design rodziny Blossom skradł mi serce, podobnie jak Madelaine Petsch, która jest obłędnie piękna. W drugim sezonie niesamowicie podoba mi się wątek jej odkrywania swojej seksualności (czyli na chwilę serial przypomina sobie, że jest dla młodzieży i takie produkcje powinny coś tej młodzieży dawać). A scena z "Carrie" na końcu to sztos.

Niestety cały jej wątek moim zdaniem kompletnie zamordowano w sezonie trzecim, gdzie razem ze swoją dziewczyną są bardziej wkurwiające niż wszystkie związki Archiego razem wzięte.

Och, zapomniałam o kimś? Tak, wiem, to dlatego, że chciałabym zapomnieć wszystko, co zobaczyłam z tym bohaterem po drugim sezonie.

Jughead Jones — jedna z najlepiej napisanych i zagranych postaci sezonu pierwszego. Postać, która trzymała mnie za ryj przed ekranem, którą pokochałam jak pojebana i naprawdę nie jestem w stanie wybaczyć światu tego, co zrobił z nim później. Jughead zaczął od bycia postacią wycofaną, niemal introwertyczną, która stanowiła dla nas oś narracji całego serialu. To chłopak, który nie ma za wielu przyjaciół poza Archiem, który wciąga dopiero w znajomość z resztą, outsider, który ma swoje problemy. Problemy przede wszystkim z ojcem alkoholikiem, szefem gangu na przedmieściach i matką, która nie specjalnie chce mieć z nimi coś wspólnego. To chłopak wrażliwy, złożony, który jak to każdy z syndromem DDA, mimo niechęci do ojca, jest w stanie zrobić wiele, by wciąż mu pomagać. A Cole Sprouse gra swojego bohatera idealnie trafiając we wszystkie odpowiednie tony. Scena, w której kłóci się Betty i mówi jej o tym, że jest dziwny i tego nie zmieni to chyba najlepsza scena całego serialu.

Szkoda tylko, że już w drugim sezonie scenarzyści wywalają jego story arc i charakterystykę przez okno. Jugheadowi nagle przełącza się pstryczek w głowie i staje się szefem gangu na miejsce swojego ojca. Tak, typ, który w poprzednim sezonie miał problem z konfrontacją w szkole, zostaje liderem gangu. SENS MOCNO. Nie mówię, że Jughead staje się nagle paskudnie pisany, nie, nadal pozostaje najciekawszą postacią w całym serialu, ale to nie jest w żadnym stopniu ten sam bohater co w sezonie pierwszym. Chyba nigdy nie spotkałam się z tak paskudną niekonsekwencją w pisaniu bohatera... oh wait. Jest jeszcze jego ojciec.

Bo wiecie — FP Jones w trzy sezony nie dość, że wyszedł z alkoholizmu, to jeszcze mimo bycia oskarżonym o morderstwo został SZERYFEM. Kurtyna, dziękuję, możemy się rozejść.

Chciałabym jakoś podsumować ten bałagan, ale obawiam się, że ani scenarzyści serialu, ani tym bardziej ja po prostu nie damy rady. Więc napisze wam tylko to, że naprawdę żałuję, że nie zakończyłam mojej przygody z tym serialem na sezonie pierwszym, bo miałabym wtedy w sobie same ciepłe uczucia.

A tak czuję się dogłębnie zażenowana, że zmarnowałam ponad trzydzieści godzin mojego życia.

Serial po pierwszym sezonie niestety dramatycznie zagubił to, co było w nim najlepsze. Nie tylko sensownie prowadzoną zagadkę kryminalną, ale przede wszystkim bohaterów i ich problemy. Nie wiem, czemu scenarzyści dalej udają, że piszą teen dramę, jeśli postacie mają problemy dorosłych, prace i o szkole przypominają sobie dopiero w jakiś przebitkach kolejnych sezonów. Jest to wprost fatalne.

I nie wiem, czy odważę się sięgnąć po kolejny sezon, nie dlatego, że głupoty tego serialu przestały mnie bawić, ale dlatego, że boję się, jaką spierdoliną fabularną scenarzyści zamkną wątek Luka Perrego.

I przepraszam za memy, ale zbierałam je cały sezon.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top