Ⓝ Miss Americana

Czyli: Wondering if I'd get there quicker if I was a man?

https://youtu.be/pnBVnn_UtfM

Na początku powinnam zaznaczyć, że nie jestem jakimś wielkim ekspertem od filmów dokumentalnych. W roku zdarza mi się obejrzeć zaledwie kilka i to w większości tylko te oscarowe i dostępne na Netflix. Nie leżą jakoś one ani w moich preferencjach, ani w obszarze wiedzy, więc tu będzie dość nieobiektywnie.

Nie, żebym kiedykolwiek starała się w tych recenzjach na obiektywizm.

Zdecydowanie nie potrafię też uniknąć tutaj tego, jak bardzo cholernie mocno kocham dwa ostatnie albumy Taylor Swift. Właściwie poświęciłam jej już tutaj jeden wpis, gdzie mogłam wylać trochę mojego galopującego feminizmu, więc jeśli wam umknął, to zapraszam na tekst: #reputacja.

Niemniej wczoraj na Netflix była premiera dokumentu poświęconego karierze Taylor, który nakręciła Lana Wilson, czyli pani, która już kilka nagród ma na swoim koncie. Ja jako osoba, która karierę Taylor zaczęła śledzić stosunkowo niedawno (bo jakieś trzy-cztery lata temu) nie mogłam przejść obok tej pozycji obojętnie.

Zacznę od tego, że cały dokument nie stara się chronologicznie opowiedzieć nam historii artystki i jej drogi na szczyt. Nie, zamiast tego raczej skupia się właśnie na ostatnich trzech-czterech latach jej życia, z długimi wybiegami do jej pierwszych sukcesów.

Cała narracja orbituje najmocniej wokół samej Taylor i jej zdrowia psychicznego oraz jej spojrzenia na pewne wydarzenia z przeszłości, o których teraz ma trochę chłodniejszą opinię. Nikt tu nie roztrząsa jej związków, więc jeśli szuka się taniej sensacji, to nie ten adres. Widać, że jest to film stworzony przez kobiecą narratorkę, bo mamy tu raczej krytykę mediów postrzegających i de facto kreujących Swift na podrywaczkę. Na późniejszym etapie na kilka scen pojawia się Joe, obecny, już długoletni partner artystki, ale raczej w celu podkreślenia kontekstu tego, że Taylor musiała wypracować zupełnie nowy work-life balance, niż ten, który miała przez całe dorosłe życie.

Highlightem jednej z ważniejszych części dokumentu jest cała afera, jaka wywiązała się między Taylor a Kanye. Powiem tak, ja osobiście nie widziałam tego słynnego wtargnięcia na scenę podczas rozdania nagród, gdy odebrał on Swift mikrofon, ale cóż, doskonale to obrazuje, jakim jest człowiekiem ulubiony raper byłego prezydent'a USA. Mimo wszystko jest on osobą szalenie popularną i nie dziwne, że gdy afera o jedną z jego piosenek wybuchła, to Twitter chciał zjeść Taylor na śniadanie. Dokument nie próbuje skupiać się tu na demonizowaniu, czy szukaniu prawdy, a na Taylor, która musiała poradzić sobie w nowej rzeczywistości.

Gdy całe twoje życie odbywa się blasku fleszy, gdy nie możesz wsiąść do samochodu bez krzyczących fanów i oklasków, nie znasz innej rzeczywistości. Jak sama Taylor podkreśla nie raz, całe jej poczucie własnej wartości opierało się o fanów, o oklaski, o zdjęcia, a prasa się w ciągu kilku tygodni odwróciła od niej na dobre. Nawet jeśli całą jej winą, było to, że nie spodobało jej się, że pan West nazwał ją "suką" w swoim utworze.

Wypowiedzi Taylor, w których porusza to, że przez rok nie dała zrobić sobie żadnego zdjęcia, że nauczyła się sama robić sobie paznokcie, bo nie chciała wychodzić z mieszkania, obrazują pod jak wielką presją żyją na co dzień ludzie, których słuchamy sobie w domach. Osobiście od dawna uważam Swift za kogoś, kto jest dla mnie niesamowicie relatable. Wiecie, ona jest praktycznie w moim wieku, pije białe wino z lodem, nosi swoje koty jak dzieci i... musiała przewartościować swoje życie, przez kiepską reputację. Jak to mówią been there, done that.

Jasne, nie jestem głupia, nie wierzę we wszystko, co widzę, ale ten obraz, który dostajemy teraz, wydaje mi się w końcu szczery.

W Miss Americana Taylor nie wstydzi się płakać, czy mówić otwarcie o chorobie swojej mamy, czy tym, że ciągle jest poddawana podwójnym standardom. I to właśnie te podwójne standardy, tak różne dla kobiet i mężczyzn w show-biznesie wybijają się najbardziej w całym dokumencie. To, że kobiety muszą ciągle wymyślać się na nowo, nie mogą się zatrzymać, muszą codziennie toczyć walkę o każde słowo i każde zdjęcie.

Niezwykle uderzyła mnie otwartość, z jaką Taylor mówi o swoich zaburzeniach odżywiania i o tym, że musiała przestać zwracać uwagę na paparazzie. W rozmowie wylicza, jak tysiące razy kłamała w prasie, że się odżywia, gdy wcale tak nie było i że teraz dopiero uczy się nie przejmować tym, co ludzie o niej piszą, gdy pierwszy raz czuje się dobrze. Czy mówi, że nie da się osiągnąć tego niedoścignionego ideału piękna, bo on nie istnieje. Ludzie zawsze się o coś przyjebią. A moim skromnym zdaniem ona nigdy wcześniej nie wyglądała lepiej niż teraz.

Ogromną rolę i właściwie myśl przewodnią całego dokumentu jest poszukiwanie własnego głosu. To niezwykle ironiczne, że najlepsza artystka dekady i jedna z najbardziej sprzedających się artystek współczesnego świata nie ma do końca wolności... własnego głosu. I nie chodzi tu o jej muzykę (bo konflikt z poprzednią wytwórnią nie jest w ogóle poruszony), a o to, by móc zabrać głos w kwestiach poglądów. Taylor nigdy nie mówiła o polityce i by móc napisać jeden wpis na Instagramie musiała skonsultować to z tabunem ludzi.

Jeśli widzieliście Bombshell to na przykładzie takiej Megyn Kelly, widać jak na dłoni jak może się skończyć atakowanie władzy w USA. Taylor pochodzi z konserwatywnego stanu i zaczynała śpiewając country, a to oznacza, że najpewniej jej najwierniejsi fani mogą składać się z osób konserwatywnych. Więc nie chodzi tu już nawet o tak poważne sprawy, jak faktyczne ataki na Swift, ale też oburzenie znacznej ilości osób, które potencjalnie mogą kupić jej album, czy bilet na koncert.

Podobało mi się, jak Taylor szła w zaparte, że nie będzie w stanie spojrzeć w lustro, jednocześnie wspierając środowiska LGBT+, czy Pride Month i nie wypowiedzieć się na temat senatorki z własnego stanu. Z jej domu. Reprezentującą też poniekąd ją samą. Jak nie może siedzieć cicho, gdy urząd ma objąć kobieta nienawidząca innych kobiet, niewspierającą ich w przypadku przemocy, czy... stalkingu. Czyli dwóch rzeczy niezwykle dla Tay osobistych. I cieszę się, że w końcu zabrała głos, bo nie dość, że nie skończyło się to katastrofą, co wyraźnie jej dało większy komfort w życiu z samą sobą.

Oczywiście pięknie poruszona jest też kwestia procesu o molestowanie seksualne, którego doświadczyła Taylor. Jednak na ten temat pisałam już w poprzednim tekście. To wszystko w połączeniu doskonale poskładało Switf w nową siebie, w osobę o wiele pewniejszą, silniejszą i bardziej świadomą tego, że nigdy nie prześcignie podwójnych standardów, jakimi jest poddawana każdego dnia. Jednak może chociaż próbować z nimi walczyć i mówić otwarcie swoim własnym głosem.

Moim zdaniem dobrym wydźwiękiem tego filmu, jest to, że w pewnym momencie swojego życia przyjdzie nam je przewartościować i de facto zacząć wszystko od początku. Nawet jeśli to będzie tylko w naszej głowie. Nauczymy się widzieć, że pewne rzeczy w naszym myśleniu nie były w porządku, że musimy to zmienić. Nie dla innych a dla siebie i własnego zdrowia psychicznego. I przede wszystkim to, że niektóre rzeczy w naszym życiu wcale nie są najważniejsze, bo z czasem przyjdą inne i je całkowicie zdetronizują.

Oczywiście mam do samego dokumentu kilka zarzutów. Uważam, że troszkę mocniej można było podkręcić tę nutę lewackiej propagandy. Pokazać, że nawet jak jesteś chrześcijanką z konserwatywnego stanu, to możesz być feministką i to wcale nie jest tak, że musisz wybierać między jednym a drugim. Bo to się nie wyklucza. Jednak skupiono się bardziej na wsparciu LGBT+ co bardzo szanuję, zwłaszcza że pojawiają się panowie z Queer Eye. A oni zawsze czynią wszystko lepszym. Problematyczny był dla mnie też montaż, wiem, że chciano umieścić w filmie jak najwięcej fragmentów nagrywanych lata temu, czy telefonem, ale trochę to chwilami jest zbyt chaotyczne. A skakanie po timelinie może być bardzo kłopotliwe. Mimo to nie są to wady, które mnie psułyby seans.

Totalnie nieobiektywnie jestem zakochana w tej produkcji i będę wracać do tego filmu, tak jak wracam do koncertu Taylor na Netflix. Wzruszyłam się na niej i miałam wrażenie, że nie oglądam jakiejś wydmuszki, ale normalną dziewczynę w moim wieku, z którą dogadałabym się przy winie. Nawet jak rozmawiałybyśmy tylko o kotach i Londynie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top