★ Lion King (2019)
Czyli: dwóch mężczyzn wychowało Simbę i zobaczcie, jak dobrze na tym wyszedł!
https://youtu.be/Raf9bVk75s8
Jak zawsze na początku, czas na mały rachunek sumienia... nie mam absolutnie żadnego emocjonalnego związku z klasyczną animacją. Jasne, widziałam ją za dzieciaka kilka razy, może nawet byłam na niej w kinie, ale o to trzeba by zapytać moją mamę. Niemniej, nigdy jakoś nie kochałam specjalnie tej bajki, a młodego Simbę miałam za idiotę. Jednak później, w gimnazjum miałam przyjaciela, który traktował tę animację z niemal nabożnym szacunkiem, więc namówił mnie na obejrzenie jej po raz kolejny, co uznałam za dobry pomysł. W końcu jestem starsza, może jakoś bardziej emocjonalnie podejdę do całej historii, niż jako dziecko i...
Nie płakałam po Mufasie.
Dlatego, moja recenzja będzie pozbawiona sentymentów i emocjonalnych dygtesji do oryginału.
Gdy zobaczyłam pierwsze zwiastuny nowej wersji, byłam trochę zakochana. Absolutnie ogromne wrażenie zrobiło na mnie The Jungle Book, sprzed trzech lat i chciałam więcej czegoś, co wygląda tak dobrze. Powinnam zaznaczyć, że jestem osobą, która lubi nowe wersje bajek Disneya, bo jednak trzeba brać pod uwagę, że animacja dwuwymiarowa już nie działa na współczesne dzieciaki, jak działała na nas. A poza tym, nikt nam nie zabiera oryginalnych historii, tworząc ich nowe wersje.
Więc w sumie z lekką niecierpliwością wypatrywałam premiery.
Dlaczego z niecierpliwością? Och, odpowiem wam obrazkiem:
OBSADA GŁOSOWA TEGO FILMU TO JEST CUD!
Po prostu. Mogłabym nie dodawać nic więcej właściwie, ale no kurde, muszę.
Cholerny Donald McKinley Glover, czy jak ktoś woli Childish Gambino, to jest jeden z moich najbardziej ukochanych ludzi na świecie. Kocham go od czasu jednego z moich ukochanych seriali ever, czyli Community (z resztą produkcji braci Russo i człowieka od Rick and Morty, więc jak macie ochotę na jakiś dobry, absurdalny sitcom to polecam).
Glover to człowiek współczesnego renesansu, nie dość, że jest świetnym aktorem, genialnym scenarzystą (jego Atlanta zgarnęła w sumie ponad czterdzieści nagród w tym dwa Złote Globy) to jeszcze This Is America to jeden z najważniejszych utworów naszego pokolenia.
Tak więc, jak usłyszałam, że to on będzie podkładał głos pod dorosłą wersję Simby, byłam sprzedana z miejsca. Właściwie mogliby dać mi ten film w audio i już byłabym ukontentowana.
Oczywiście, że Glover wypada super. Jak wjechał ze swoją partią w Hakuna Matata, to zapłakałam, bardziej niż po Mufasie. Nie mogę wyjść z podziwu, jak tyle talentu może mieścić się w kimś tak uroczym.
No ale, co to za król bez swojej królowej? A jak mamy takie twórcę, jak Glover musimy dać mu kogoś na jego miarę. I tu poleciano już całkowicie, bo głosu dorosłej Nali udziela cholerna Beyoncé!
Beyoncé jest królową i to nie ulega żadnej wątpliwości, trudno znaleźć bardziej ikoniczną kobietę dla amerykańskiej kultury obecnie. Czy w związku z tym sprawdziła się jako Nala? Tak, bo, jak zatrudniasz samą cholerną Beyoncé, to jej bohaterka też musi być super. Dlatego idąc klasyczną drogą poprawiania animacji, tutaj Nala też ma większą rolę i oczywiście dostaje też swoją piosenkę, więc ogólnie rzecz biorąc proszę nie startować w tym roku do Oscara. Już wiemy, kto wyjdzie ze statuetką za najlepszą piosenkę.
Bardzo mi się podobało, że lwice w tej wersji mają większy pazur (przepraszam za ten suchar, nie mogłam się powstrzymać), ale co jak co, ale Disney robi to dobrze pisząc trochę na nowo swoje księżniczki. A tu właściwie królowe.
Jedyną postacią, która powróciła do swojego oryginalnego głosu, jest Mufasa, ale James Earl Jones to ikona. Więc nie dziwię się, że świat nie jest gotowy na to, by usłyszeć w tej postaci kogoś innego, to jakby dubbingować Dartha Vadera, no nie godzi się.
Za to Skaza... och to jest dla mnie największe zaskoczenie tego filmu. Nie wiem, dlaczego do tej pory Chiwetel Ejiofor nie chwalił nam się swoim głosem, ale na wszystkie świętości, jak ten człowiek śpiewa! Be Prepared to piosenka, która zjadła mnie na śniadanie w tej produkcji i najchętniej dałabym Skazie jeszcze z pięć innych utworów. Nie, w ogóle obejrzałabym cały film tylko o nim, nie obchodzi mnie już od tej chwili reszta. Co prawda w różnicy do oryginału nie dostaliśmy tu nazistowskich hien, ale wiecie, to mogłoby trochę nie przejść obecnie.
Ejiofor jest dla mnie od tego momentu ulubionym złoczyńcom i proszę bardzo grzecznie, potwierdźcie mi, że wraca do roli Mordo w Multiverse of Madness, bo będę płakać.
W przypadku wersji dubbingowanej niestety Skaza traci już swój złowieszczy głos, cóż, Artur Żmijewski chyba nie jest najlepszym wyborem. Nie mogę mu zarzucić, że źle śpiewa, czy coś, nie. Jest ok, po prosty dam wam znak ma w sobie o wiele mniej mocy. Więc troszkę smutek.
Doskonale wypada też drugi plan głosowy, uważam, że nie można było podjąć lepszych decyzji castingowych, jak John Oliver jako Zazu, Seth Rogen jako Puba i Billy Eichner jako Timon. Rogen jako Pumba kradnie show całkowicie, to twórca, który ma tak doskonały komediowy potencjał, że kisłam ze śmiechu przy wszystkich momentach, w których się pojawia. W wersji polskiej, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu nie zmieniono dowcipów! To i jak żartowano w wersji angielskiej znalazło się też w dubbingu i cholernie się cieszę, że nikt nie próbował już dośmiesznić działającego filmu.
No i nie wiem, kto wpadł na pomysł, by Zazu mówił głosem Olivera, ale zasłużył na podwyżkę. Jak nie wiecie, prowadzi on program Last Week Tonight with John Oliver, więc jak ktoś miał nam zdać poranny raport to tylko on.
Strasznie urzekły mnie też hieny, które oczywiście pozostały elementem komediowym, ale jak cała obsada brzmią po prostu cudownie. Szczególnie głos Shenzi powoduje ciarki, przez cudowny głos aktorki podkładającej pod nią w oryginale.
Dobrze, skoro już mogłam się uzewnętrznić bardzo długo nad segmentem głosowym, to przejdźmy do reszty.
Więc fabuła... hm... no fabuła tam jest i jest to dokładnie ta sama fabuła, którą pamiętamy z klasycznej animacji. Co dla niektórych na pewno będzie ogromną wadą tego filmu. Dla mnie nie jest, bo jak zaznaczyłam, nie pamiętam jej, nie odświeżałam jej i mówiąc szczerze, to nie mam zamiaru. Jak kiedyś w przyszłości będę miała jakieś dziecko (swoje, czy podrzucone, obojętne) to raczej puszczę mu nową wersję. Uważam, że udało się zachować emocjonalność oryginału, dodając trochę tego, co najważniejsze, czyli women's empowerment.
Na seansie, na którym byłam pierwszy raz (a był to środek tygodnia, IMAX i napisy) byli ze mną sami ludzie po trzydziestce, wychowani na klasyku, którzy później będą wylewać w necie swoje żale, jak to kiedyś to były czasy, a teraz to nie ma czasów. Co uważam za bzdurę, bo Ci sami ludzie zanosili się łzami na śmierci Mufasy, gorzej niż na Infinity War, czy AnnaDowneyJr na Endgame.
Więc wiecie. Płakali BARDZO.
Drugi raz wybrałam się już z pożyczonym dzieckiem na wersję polską i cóż, jak wspomniałam nie mam kompletnie sentymentu do tej bajki. Nie pamiętam, jak brzmiał dubbing w animacji więc, co za tym idzie zmiany nie miały dla mnie żadnego znaczenia. I... z tego co widziałam i usłyszałam po sensie nie mają one też znaczenia dla dzieci. Nasze pożyczone dziecko było zachwycone, nie tylko animacją, ale też piosenkami, więc to chyba sukces! Bo jednak to właśnie dzieci powinny być docelowym targetem tego filmu, a nie my, starzy i zgorzkniali ludzie z kredytami na mieszkanie.
Podsumowując — ja osobiście bawiłam się na tym filmie świetnie i jedynym zarzuty, jaki wobec niego mam to właściwie konkretna scena. Wiecie, animacja trwała około dziewięćdziesięciu minut, obecna wersja jest dłuższa o prawie dwadzieścia minut. I super, jak ten czas poświęcamy lwicom, albo komediowemu duetowi Timona i Pumby, ale jak dostajemy trwającą sto lat scenę, w której sierść Simby leci przez sawannę, to wysiadam. Ta scena była tam tylko po to, żeby pokazać piękne efekty specjalne i naprawdę, mogła być trochę krótsza, bo nic nie wnosi.
Jasne — efekty specjalne są obłędne! Przysięgam, mali Simba i Nala są tak słodcy, że miałam ochotę ich podrapać za uszkami, bo no sorry, ale małe kociaki! Co prawda w związku z jakością efektów Pumba nie jest już taką uroczą kluską (ej, to w końcu guziec, guźce nie są takie piękne), ale nadrabia humorem Rogena.
Także, jak macie wakacje, a w kinie nie ma nic lepszego to można się wybrać. Jak nie macie problemu z przekładaniem tego, co znacie na nowe wersje wizualne, będziecie bawić się dobrze. Jak jednak macie problem z oglądaniem drugi raz waszej ukochanej historii, to poczekajcie na Disney+.
Ja po porównaniu obu wersji zdecydowanie po raz trzeci wybrałabym tę oryginalną, bo jednak mam dużo większy emocjonalny związek z aktorami amerykańskimi. Jednak to moje osobiste odczucie, bo jednak jak będę oglądać z dzieciakiem to pewnie nie będę miała wyboru.
Ps. tak jak napisałam w tytule — Simba wyszedł całkiem nieźle na byciu wychowanym przez dwóch ekscentrycznych mężczyzn. Wiec może jak nie mamy uprzedzeń, to nie ma, co szukać na siłę kontrowersji <sarkazm>. Po prostu ostatnio zaczęłam zauważać, że rzeczy, które obecnie mogłyby być przedmiotem dyskusji, w latach dziewięćdziesiątych przemycano nam podprogowo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top