Ⓢ Good Omens

Czyli: co za dużo to niezdrowo. 

Jako bardzo młodziutka nastolatka, która nosiła glany i kostkę z naszywkami niemal musiałam czytać fantastykę. Po prostu nie dało się być edgy, jak się nie słuchało Green Day i nie czytało Pratchetta.

I jak miłość do Green Day mam wypisaną nawet na skórze na forever and ever, tak nigdy nie wróciłam do książek Pratchetta, jak już dorosłam. Wtedy pochłaniałam je w zatrważających ilościach i gdy pojawiły się pierwsze zwiastuny tej adaptacji, to aż się zastanowiłam, czemu przestałam je czytać. W końcu i Terry i Gaiman to królowie światowej fantastyki.

Więc... oglądając ten serial, przypomniałam sobie wszystkie te rzeczy, które doprowadzały mnie do szału w książkach. I już nie tęsknię, a wielka kolekcja, którą mam na półce pozbiera sobie kurz.

Jednak przejdźmy do sedna sprawy.

Po pierwsze: książkę pamiętam, jak przez mgłę i wiem, że najbardziej podobał mi się w niej Adam i nasi główni bohaterowie Crowley i Aziraphale. Cała historia przecież skupia się na tym, że trochę zbyt ludzcy i zbyt niekompetentni kumple muszą powstrzymać armagedon. A gdzieś w tle mamy syna Szatana, który chce mieć tylko kundelka z klapniętym uchem, a nie niszczyć światy.

I powiem wam, że przez pierwsze kilka odcinków bawiłam się na serialu naprawdę przednio. Dopóki wszystko skupiało się na tej dziwacznej buddy comedy z demonem i aniołem, którzy piją za dużo wina to naprawdę udana produkcja.

Po drugie: niestety później wjeżdża to, czego szczerze nienawidzę we wszystkich dziełach Pratchetta.

Milion wątków.

Autentycznie, gdy jak grzyby po deszczu wyskakiwali nam kolejni bohaterowie, miałam flashbacki do wszystkich książek i przypominałam sobie, jak je kartkowałam, bo... to wszystko zwyczajnie wytrąca nas z sedna opowieści. Jasne, niektóre elementy fabuły są świetne, jak na przykład Anathema Device, której całe życie opiera się na przepowiedniach, ale wszystko, co związane z jej chłopakiem tylko rozwadnia sens historii.

Bardzo, ale to bardzo podobało mi się korporacyjne ujęcie piekła i nieba. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, czy zwróciłam na to uwagę w książce, ale czytałam ją jako dziecko, więc może dopiero teraz mnie to urzekło.

Oczywiście na początku cudowny był też sam Adam, który jest tak absolutnie ślicznym i uroczym chłopcem, jak go sobie wyobrażałam. Szkoda tylko, że później przez dwa bite odcinki nie robi nic, tylko siedzi w lesie i krzyczy...

Nie do końca podobało mi się też to, co zrobiono z Jeźdźcami Apokalipsy, gdy Głód był ciekawie przeniesiony na współczesny nurt, tak woja... Wojna w książce była o wiele zabawniejszym bohaterem. Nie, żebym była osobą, która powtarza, że hur dur, jak adaptotować to tylko dokładnie. Nie, w życiu! Jednak uważam, że zamiast rozkręcać wątek Madame Tracy i tego starszego łowcy czarownic, który u niej mieszkał, można było dać więcej miasta antagonistom. Tyle.

Oczywiście realizacyjnie i aktorsko wypada to po prostu świetnie. Hej, w końcu ściągnięto samego Cumberbacha, by powiedział trzy kwestie, jako głos Szatana i królową Frances McDormand, by jako Bóg prowadziła narrację całości.

Aktorsko mamy tu prawdziwą śmietankę, nawet i na trzecim planie, a to coś, co zawsze doceniam.

David Tennant i Michael Sheen to duet idealny. Kocham ich chemię i od pierwszej chwili widząc ich na ekranie, uwierzyłam w przyjaźń, która łączy ich bohaterów. Bezczelny Crowley słuchający Queen w swoim pięknym samochodzie i krzyczący na roślinki w mieszkaniu to mój idol. Chciałabym nim być, jak dorosnę. Za to naiwny i dobroduszny Aziraphale to ten kumpel, który zawsze powie ci, że źle robisz, ale ma też dobre wino i jedzenie, więc prawie u niego mieszkasz. A wszyscy potrzebujemy w życiu kogoś takiego. Nawet my, demony.

Obaj aktorzy są naprawdę doskonali i serial naprawdę warto zobaczyć, chociażby dla nich. Rzadko polecam coś, co obiektywnie mi się nie podobało, ale Tennant to moje małe serduszko i uważam, że dla niego można zmęczyć te sześć odcinków.

Podsumowując, jak weźmiecie sobie Amazona, to można rzucić okiem, bo to na pewno ciekawa narracyjnie produkcja, która ma kilka wad. Na pewno cała historia mogłaby być lepiej zmontowana, bo uważam, że niektóre przeplatanie się wątków kompletnie niszczy tempo całości. Efekty są na takim średnim telewizyjnym poziomie, który pasuje do samej historii. Co by nie mówić.

Amazon naprawdę umie w swoje seriale, nie mogę im tego odmówić. Jednak tu czegoś zabrakło... lub raczej wszystkiego było o wiele, wiele za dużo. Sama nie wiem, wiem tylko, że gdybym nie miała czasu na obejrzenie całości jednego dnia, za jednym posiedzeniem na kanapie to pewnie nie wróciłabym, jak serial zmęczył mnie na etapie czwartego epizodu.

A tak... liczyłam na więcej.

Ps. Weszłam właśnie na Tumblr po gify i... fandomie przestań. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top