★ Frozen II
Czyli: Kochany dystrybutorze poproszę chociaż jeden seans z napisami.
Stare osoby też kochają bajeczki.
Jak zawsze na początku, krótkie emocjonalne ugruntowanie was w mojej historii z Frozen. Jest ona taka, że w kinie na niej nie byłam, ale w momencie, gdy Let it go leciało wszędzie i ciągle, a bajka zyskała status totalnie kultowej, postanowiliśmy ją w końcu obejrzeć. Jeśli coś ważnego muszę zaznaczyć, to że mój mąż nienawidzi, jak mu w filmach śpiewają, więc przeszedł straszne katusze. Ja z kolei obejrzałam i miałam takie: wow! To naprawdę mądra bajka do indoktrynowania młodych dziewczynek w feminizm. Podoba mi się.
Jednak miłości tu nie było, jak w przypadku takiej Moany, którą widziałam jakieś tysiąc razy.
Jednak mimo braku tego uwielbienia, kiedy tylko rzucili bilety na premierę drugiej części, rzuciłam się na nie jako jedna z pierwszych, totalnie odbierając dobre miejsca jakimś bąbelkom.
Warto jednak zaznaczyć, że osobiście preferuję mieć wybór, by móc zdecydować, czy wolę słuchać głosów oryginalnych, czy dubbingu. Niestety w polskich kinach mi się go praktycznie nigdy nie daje, co w przypadku drugiej części Frozen boli mnie w samo serduszko.
Jest wiele dużo lepszych animacji w ostatnich latach niż Frozen, ale taki klasyczny Disney z księżniczkami, słodkimi zwierzaczkami i piosenkami to jest kurna to. Karmcie mnie tym i umrę szczęśliwa.
Tym bardziej że Elsa i Anna to co by nie mówić bardzo fajnie napisane bohaterki, które absolutnie do mnie trafiają i byłam ciekawa, jak z tym brzemieniem wielkiego sukcesu poradzą sobie twórcy przy kontynuacji ich losów.
I wiecie co? Usłyszałam pierwszą piosenkę i już dawałam dziesięć na dziesięć.
A tak serio to z czym przyjdzie się zmierzyć naszym bohaterom w drugiej części? Z żywiołami, zaklętą puszczą i własną przeszłością. Czyli... brzmi to tak bardzo klasycznie, jak tylko można, jednak nie możemy zapominać, że to bajka dla dzieci. Więc jasne, fabuła może i jest pretekstowa i jak umiecie przeprowadzać, chociaż najprostsze ciągi skojarzeniowe, to już tak mniej więcej w dziesiątej minucie będziecie wiedzieć, co się będzie działo. Czy to wada? Dla mnie nie. Ja bawiłam się wyśmienicie.
W drugiej części nie zawodzi to, co najważniejsze, czyli bohaterowie. A właściwie bohaterki, bo na pierwszym planie bardzo wyraźnie (może nawet wyraźniej niż w części pierwszej) mamy nasze siostry. Obie mają do przejścia swoją drogę i wydarzenia, które oglądamy na ekranie, mają na nie realny wpływ. Każda z nich musi zmierzyć się z czymś innym i gdzieś tam wiemy, że wszystko skończy się dobrze, ale nadal jesteśmy ciekawi, co się wydarzy. Co zawsze jest dużym plusem, jak produkcje mimo swoich oczywistości nas nie nudzą.
Anna jest absolutnie urocza i jasne, teoretycznie, na papierze, ten typ bohaterki powinien być dla mnie niesamowicie irytujący, ale tutaj to jakoś działa. I naprawdę ją lubię, a to nie zdarza mi się aż tak często, bo tak jak zaznaczyłam, Anna ma raczej cechy, które ze mną nie rezonują.
Co innego Elsa. Matko kochana, Elsa jest tak super, że ona totalnie powinna dostać kolejny film, a kolejne tysiące małych dziewczynek powinny się za nią przebierać. To jest taka księżniczka, jakiej ja nigdy nie miałam, dorastając. Jasne, była Mulan i Mulan była super, ale ona też musiała mieć jakiś tam pisany związek i księcia, czy innego generała. Tu tak nie jest i jeśli mam być szczera to mam nadzieję, że Disney weźmie chwilę oddechu i da Elsie: dziewczynę. Tak. Najlepiej też z supermocami i też przechodzącą drogę z bycia antagonistką do bycia bohaterką. Kocham to i biorę w ciemno już teraz.
I mamy jeszcze drugi plan, który tu ewidentnie jest planem drugim. Kristoff i renifer mimo posiadania swojego odrębnego wątku w pewnym momencie znikają nam z ekranu na jakieś dwadzieścia minut, co mnie osobiście nie przeszkadzało. Zwłaszcza że wcześniej jak na nim byli mieli taką scenę, że płakałam ze śmiechu, ale to może dlatego, że chyba jako jedyni dorośli na sali byliśmy w ogóle zainteresowani filmem i mogliśmy wyłapać ten piękny teledysk z lat osiemdziesiątych. Kristoff niestety jest tym, przy czym najmocniej ubolewam, że nie mogę od razu obejrzeć wersji oryginalnej, bo głos daje mu Jonathan Groff.
No i jest jeszcze Olaf, którego absolutnie nie znoszę. Niezwykle cenie sobie muzykę Czesława Mozila, ale kompletnie nie znoszę jego wyborów artystycznych i to jest jeden z nich. Choć i tu postać wypada lepiej niż w części pierwszej, więc nie jest tak źle.
Animacja jak zawsze w przypadku wysokobudżetowego Disneya wygląda obłędnie. Osobiście uważam, że tak jak w Moanie można tu robić stopklatkę w każdej scenie i od razu mieć z tego tapetę. Zaczarowana puszcza jest prześliczna, czuć przestrzeń, czuć magię i poważnie się zastanawiam czy nie iść na wersję 3D, choć nie przepadam za zwykłym 3D.
Jeśli miałabym wymienić jakieś poważne wady filmu, to po pierwsze obiecywano nam nowych bohaterów, a praktycznie rzecz biorąc, ich nie ma. Choć są wymienieni z imion, nie wydaje mi się, by ktokolwiek je zapamiętał i w sumie zmarnowali tylko trochę czasu ekranowego, albo zabrakło go właśnie na rozwinięcie ich.
Po drugie to momentami fabuła jest naprawdę pretekstowa, ale pamiętajcie, że wypowiadam się z punktu widzenia starej osoby, która na co dzień wcina kryminały, jak cukierki. Więc powinnam ten punkt w ogóle wykreślić, bo to jednak bajka, a nie nowy film Nolana, ale czujcie się uprzedzeni, że nic was nie zaskoczy.
I po trzecie i co najgorsze... kompletnie źle wypadają piosenki. To znaczy nie w samym filmie, a w polskiej wersji językowej. Przewodnie Into the Unknown mam osłuchane od tygodni co do jednej nutki i jednego słowa, a wczoraj musiałam naprawdę się wysilić, by zrozumieć, co w ogóle śpiewa Elsa w naszej wersji językowej. Wiem, że dobre, melodyjne tłumaczenie piosenek jest cholernie trudne, ale udało się to w przypadku tylu filmów, że nie wiem, czemu w tym roku zaliczono takie dwie wtopy. Aladyna jeszcze mogłam wybaczyć, bo jednak widziałam wersję z napisami, które były fatalne, ale niestety we Frozen II jest słabo. Piosenki są fajne, ale nie wpadają do głowy tak, jak te z części pierwszej. A przynajmniej nie te w naszej wersji językowej, bo jak na napisach wjechał Brendon Urie, tak śpiewamy to z mężem na dwa głosy, aż do teraz.
Nie pracuję u dużego filmowego dystrybutora, czy nawet w multipleksie, ale niepojętym jest dla mnie, czemu nie można rzucić jednego seansu, o jednej wieczornej godzinie z napisami. Z moich doświadczeń wynika, że jak przy jakimś filmie ktoś się na to zdecyduje, to ma pełną salę. Było tak na Sing, Lego Batman, Aladynie czy Pięknej i Bestii, a przy dostępności Unlimited, wiem, że takie popkulturalne leszcze jak ja, poszłyby na obie wersje językowe, nawet dla czystego porównania.
A tak muszę czekać na Disney+.
Nie mam własnych dzieci i nie planuje mieć, a moje koty raczej preferują oglądanie seriali, więc do kina ich nie zabiorę, ale cieszę się, że komuś się chce robić takie filmy. Jasne, wiem, że w przypadku Frozen, Moany, czy jakiejś kolejnej księżniczki Disneya chodzi przede wszystkim o kasę, ale lubię, jak ktoś udaje, że mu zależy. Wiem też, że obecnie jest taki trend, że dobrze zapakowany feminizm się pięknie sprzedaje, a co by nie mówić, ta bajka ma go całkiem sporo.
Cieszę się, że kolejne pokolenia małych dziewczynek od samego początku chowane są w duchu women's empowerment. Ja to zn takich księżniczek miałam księżniczkę Leie, jako wzór i nie powiem, nie wyszłam na tym źle, ale teraz przynajmniej dziewczyny mają wybór. A ja się w sumie strasznie cieszę, że silne kobiece bohaterki dały w tym roku Disneyowi tyle pieniędzy, bo to będzie oznaczać, że idą w dobrym kierunku.
I totalnie nieobiektywnie muszę przyznać, że moim zdaniem idą w naprawdę świetnym.
Czy jest na tym świecie obecnie coś piękniejszego niż Brendon śpiewający do Frozen II? Odpowiem wam — nie ma.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top