★ Fast & Furious Presents: Hobbs & Shaw

Czyli: kino superbohaterskie idzie w dobrą stronę.

Co by nie mówić, ten rok obfitował w produkcje, które czekałam, jak na Avengers i których po prostu absolutnie nie mogłam się doczekać i już nawet nie oglądałam kolejnych zwiastunów, by nie psuć sobie zabawy. Na części produkcji trochę się rozczarowałam, część była tak świetna, jak zakładałam, ale na razie jeden film wybił się w tym roku ponad wszelkie moje oczekiwania. I to właśnie o nim sobie dziś pomówimy.

Jak zawsze na początku zaznaczę mój stosunek do całej marki Fast & Furious, bo cóż... jakby to powiedzieć... nie ma go? W sensie widziałam tysiąc lat temu Tokyo Drift i jakoś kompletnie mnie to nie chwyciło. Jasne, wielu ludzi, których szanuję w internecie i poza nim zachęcało mnie do nadrobienia całej franczyzy, ale ja się opierałam. Aż dwa lata temu nie miałam na co iść do kina, więc poszłam zupełnie od czapy na The Fate of the Furious i... ubawiłam się jak mała świnka. Co prawda kompletnie nie kumałam, kim są Ci ludzie, ale hej! To nie jest nowy Almodóvar, jakoś to ogarnęłam. Mimo to, do tej pory nie nadrobiłam ani jednego filmu więcej, cały czas mówiąc sobie, że kiedyś to zrobię.

Za to mieszkam z człowiekiem, który niezwykłą miłością darzy filmy z Jasonem Stathamem, więc w swoim życiu obejrzałam kątem oka wszystkie akcyjniaki pokroju Mechaników, Protektorów, Transporterów i innych takich. Więc wiedziałam, na co się piszę.

A później wjechał zwiastun i radośnie zakrzyknęłam, że poproszę to już!

Kocham wszelkiego rodzaju buddy movies, jak tylko twórcy umieją dobrze skontrastować swoich bohaterów, a że chemia między Stathamem a Johnsonem jest obłędna, widziałam już w ostatnich Fast & Furious. Pamiętam, że siedziałam wtedy w kinie i miałam takie: ej, a może dajcie mi spin-off? I go dostałam.

To nie jest jeden z tych filmów, w których będę się rozwodzić nad fabułą, bo nie ukrywajmy, nie jest tu ona aż taka znowu ważna. Co nie oznacza, że jest słaba, jest po prostu rozkosznie wręcz pretekstowa. Wiadomo, zagłada świata, kobieta w opałach, kilkanaście punktów na mapie, trochę pościgów i jeden typowy złol, pracujący na rzecz złej organizacji.

Tylko jeśli złoczyńcę gra Idris Elba, to od razu wiemy, że charyzmy mu nie zabraknie. Już w pierwszej scenie wiemy z czym będziemy mieć do czynienia i jeśli byłby to film Marvela to można by się przyczepić, że jest on troszkę od linijki. Nie ma on za wiele napisane w scenariuszu, ale Elba bawi się świetnie swoim bohaterem i kurde, to widać i to gra i buczy. Jak wszystko w tym filmie.

Więc może jak jesteśmy przy samym początku filmu, pomówmy o Hattie Shaw. Kurde, jak ja chcę, by Vanessa Kirby miała przed sobą wielką, długą i obfitą w takie filmy karierę. Nie dość, że dziewczyna pokazała, jak fenomenalną jest aktorką w netflixowym The Crown i na scenie West Endu, to teraz pokazuje jeszcze więcej. Już w ostatnim Mission: Impossible, kradła każdą scenę i było przede wszystkim widać, jak dobrze pasuje do takiego kina. Co zrobić, kocham kobiety kopiące tyłki, które nie potrzebują faceta i ratunku, a Hattie jest po prostu super. W końcu to bohaterka pochodząca z takiej rodziny (w ogóle nie wiem, skąd oni mają te geny, ale każdy jest tam piękny), że jak się ma za brata Stathama, to nie można być łanią. Hattie nie wpada w klisze, a jej potencjalny flirt z Hobbsem jest raczej żartem (choć shippuję). Jednak z tego, co wiem, to w tej franczyzie kobiecie bohaterki zawsze były budowane umiejętnie, wiec hej! Ja z chęcią przytulę film z samymi babkami w szybkich autach.

Tak świetnie napisanych komediowych dialogów w akcyjniaku nie widziałam chyba od czasu pierwszego Deadpoola. Każdy żart siada tutaj idealnie, choć nie będę ukrywać, że jest to dowcip raczej niewyszukany, ale to taka produkcja. Więc trzeba po prostu usiąść w tym fotelu kinowym i płynąć z bohaterami przez te coraz bardziej absurdalne akcje.

Kontrast między naszymi protagonistami jest zarysowany bardzo grubą nicią i cholernie udanym montażem porównującym poranki obu panów. I jeśli po śniadaniu jedziesz McLarenem, napić się piwka w londyńskim pubie, to już masz moje serce. Trochę spodziewałam się, że cały dowcip będzie opierał się tylko na tym, jak to Hobbs i Shaw się nie znoszą i nie chcą ze sobą pracować, ale jak tylko dołączy do nich Hattie, od razu dynamika odrobinę się zmienia.

Wracając do dialogów, to są one momentami po prostu błyskotliwe i brzmią przede wszystkim naturalnie, dokładnie tak, jak przekomarzają się faceci, który testosteron uderzył za mocno. I kiedy w grę wchodzi jeszcze obłędnie piękna siostra jednego z nich.

Jednak nie samym humorem człowiek stoi — efekty i sposób realizacji są na najwyższym poziomie. Wiadomo, franczyza Fast & Furious operuje na budżetach filmów superhero i na takim poziomie już stoi. Zresztą to jedyne filmy, które faktycznie mogą konkurować o najwyższe zarobki w światowym box office z peleryniarzami, więc nie dziwne, że pakują w nie kupę kasy. Wszystko sfilmowane jest tak, że widzimy, ile pieniędzy na to poszło. Twórcy nie próbują nam ukrywać co większych pościgów pod osłoną nocy, nie, tu wszystko dzieje się w pełnym świetle i pełnym słońcu, więc wielkie brawa dla kaskaderów. Odwalono tu kawał świetnej roboty.

Czy w tym filmie jest się do czego przyczepić? Oczywiście, do jakiegoś tysiąca rzeczy. Jednak czy mam zamiar to zrobić? Absolutnie nie.

To jest dla mnie film pod każdym względem w swojej formie idealny. Pewnie dlatego, że ta marka już od dawna depcze po piętach Marvelowi, to już przecież nie są filmy tylko o wyścigach samochodowych, gdy bohaterowie odpychają rękami torpedy i ścigają się z łodziami podwodnymi.

Hobbs & Shaw idzie nawet o krok dalej, dając nam przecież cholernego genetycznie zmodyfikowanego najemnika, jako złoczyńcą. Chętnego czarnego Supermana! Tu już nie ma sentymentów, ten film nie bierze jeńców, ta produkcja to po prostu konkretny kawał komiksowego ścierwa, którym zajadam się na śniadanie.

W budowaniu franczyzy F&F idzie doskonale ramię w ramię z MCU, dając nam przede wszystkim to, co najważniejsze — bohaterów, których kochamy. Ja nie mam emocjonalnego związku z postaciami z podstawowej ekipy, bo ich praktycznie nie znam. Mam za to od kilku dni ogromny emocjonalny związek z rodziną Shaw i Hobbs, bo nawet w oderwaniu od swojej marki matki, po prostu nam ich przedstawiono i napisano tak, by ich kochać. Gdybym mogła, chciałabym dostawać film z nimi raz w roku i byłabym szczęśliwa.

Poza tym zdecydowanie ten film nie próbuje się kryć z tym, czym jest na prawdę. Wspomniane już przeze mnie Mission: Impossible - Fallout z zeszłego roku dostarczyło mi podobnych emocji, ale jednak tam elementy komediowe wyszły raczej "przypadkiem". Filmy gdzie Ethan Hunt ratuje świat, nadal starają się trzymać rzeczywistości, gdy F&F ten peron już dawno odjechał.

I to jest super!

Nie można się wstydzić, że produkuje się rozrywkę dla masowej publiki, że tworzy się coś, co ma dać komuś radość, prawda? (khe, khe Snyder) Tu nikt się nie wstydzi, a patrząc na nagrania i zdjęcia z planu, widzimy, że nie tylko my się będziemy dobrze bawić. Aktorzy i twórcy też sprawiają wrażenie szczęśliwych z tego, że mogą nam dać coś tak fantastycznego w swojej konwencji.

Zresztą sam Statham i Johnson są producentami tego filmu, a reżyserem człowiek, który dał nam Johna Wicka, Atomic Blond i drugiego Deadpoola.
To nie mogło się nie udać.

Mówiąc szczerze, mam nadzieję, że ten film zarobi wszelkie pieniądze świata (a na razie nie ma szału, więc idźcie koniecznie!) bo bardzo chciałabym dostać kolejne Hobbs & Shaw, ale też kolejne spin-offy. A przede wszystkim na wspomniany wcześniej film z żeńskimi protagonistkami. Proszę. Bardzo ładnie proszę.

Poza tym, w filmie są dwa cameo.

O jednym słyszałam kilka miesięcy temu, ale puściłam to mimo uszu, bo przecież w tej produkcji już była TAKA obsada, że nie można prosić o więcej. Dlatego aż podskoczyłam, gdy pojawił się, kto się pojawił.

O drugiej osobie nie było już mowy, ale też jest absolutnie urocza.

Jednak tak jak pisałam, jak Johnson i Statham są producentami, mogą ściągnąć wszystkich swoich znajomych i krewnych.

Wiecie, co mnie tak cholernie cieszy w tej produkcji? To, że nawet pomimo tego, że jest blockbusterem za grube miliony dolców, to nadal pachnie, jak passion project, który chciała zrobić paczka dobrych kumpli, a scenariusz obmyśli przy piwku. A jak czuję od jakiejś produkcji, że w jakimś stopniu powstała właśnie z miłości do kina to od razu podbija moje serce.

Mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że już w sierpniu będę miała swoje Top Trzy tegorocznych najlepszych produkcji. Jednak mam i w moim serduszku kochającym kino superbohaterskie rodziny Hobbs i Shaw skopały tyłki całej hałastrze Disneya.

To film, który dostarcza, który się kocha i na który chodzi się latem po kilkanaście razy, by uciec od upału.Choć mnie i tak było przez cały seans gorąco, jak patrzyłam na tę obsadę.

PS. Jeśli w dodatkach na Blu-ray nie będzie całej, niepociętej sceny jak Hobbs z rodziną robią Hake, to będę oburzona.
Bo Haka to jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie. A ten film jest piękny i zdecydowanie na nią zasługuje.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top