♯ DC Extended Universe

Czyli: Liga Sprawiedliwości zasługuję za więcej.

Jaka piękna katastrofa — czyli porozmawiajmy o filmach DCEU na kilka dni przed premierą "Shazam!".

Chciałabym w tym tekście omówić niesamowite problemy filmów z obozu DC, zarówno te produkcyjne, scenariuszowe czy nawet, jak i zarobkowe. Wiem, że nie każdy z was jest takim nerdem jak ja, że faktycznie siedzi w tych komiksach i podcastach o nich, by wiedzieć jakie wtopy zaliczył Warner przy budowaniu swojego uniwersum z peleryniarzami.

Bo przecież mają do dyspozycji wszystkie te najbardziej kanoniczne postaci amerykańskiej popkultury! Od samego początku mogli budować filmy ze swoimi topowymi bohaterami, gdy dziesięć lat temu MCU musiało skrobać dno beczki, bo wszystkie ich najbardziej znane postaci (jak Spidey, czy Mutanci) należeli do innych wytwórni. Warner miał wolną rękę i hej, na początku było naprawdę dobrze.

Dlatego zrobię małe studium upadku wszystkich filmów. Nastawcie się na długi tekst, który pewnie #nikogo, ale uznałam, że i tak go napiszę (bo nie mam życia).

https://youtu.be/_PZpmTj1Q8Q

Batmany Christophera Nolana — czyli kocham Cię Panie Nolan.

Ok, wiem, wiem to jeszcze czasy przed DCEU, ale trzeba wspomnieć o najlepszym przeniesieniu postaci Mrocznego Rycerza na srebrny ekran. Nie jestem obiektywna, Nolan może dla mnie zrobić ponad trzygodzinny film o kosmosie, a ja i tak będę zakochana, no jestem zdzirą na jego produkcje, nic nie poradzę.

I tak w roku dwa tysiące piątym do kin wpadł "Batman Begins" .

Ja wiem, można tych filmów nie kochać, są specyficzne, ciężkie, momentami płyną totalnie w swoją stronę z wątkami komiksowymi, ale nie można zaprzeczyć, że wszystko tu jest przemyślane. To spójna wizja reżysera na tę postać i to jaką drogę ma do przebycia. Film jest fenomenalnie zagrany, Christian Bale mojego serca nie skradł, ale drugi i trzeci plan to złoto.

A trzy lata później wyszła druga część i co by nie mówić - "The Dark Knight"to jest pieprzone arcydzieło. To jeden z najlepszych filmów o pelerzyniarzach, jaki dane mi było obejrzeć. A Heath Ledger i jego Joker to jest największy popis aktorskiego złola w dziejach, jest w odgrywaniu swojej postaci tak doskonały, że nie przestanie mi serce pękać na myśl, że nie dał nam więcej takich ról.

Wszystkie trzy filmy zarobiły nie mało, cieszyły się ogromnym uznaniem fanów i krytyków, a dzięki nazwisku reżysera swoje zawojowały też na Oscarach, co nawet do tej pory nie jest zbyt łatwe dla filmów superbohaterskich.

Jak dla mnie to klasyka, nie dostaliśmy i raczej nie dostaniemy jeszcze dość długo drugiego tak dobrze napisanego Bruce'a Wayne'a, mimo tego, że jesteśmy grzeczni i zasłużyliśmy i naprawdę ładnie prosimy.

A Dlaczego? Bo Zack Snyder wywalił z buta drzwi do Warnera i stwierdził, ja to zrobię lepiej.

Spoiler. Nie zrobił. Jednak o tym dalej, bo na początku nie było tak źle.

https://youtu.be/T6DJcgm3wNY

"Man of Steel"  — czyli dajcie mi proszę jakieś kolory.

Pamiętam, że obejrzałam ten film pierwszy raz jakoś na początku mojego związku z mężem i to jak doskonale udawałam, że wiem, co się dzieje i czemu do cholery go to jara. Mnie jara Henry Cavill, ale to zupełnie inna kwestia. Jednak to było dawno i jakoś stosunkowo niedawno powtórzyliśmy ten film przed premierą BvS, a ja już kilka komiksów przeczytałam i jakoś łączyło mi się to w całość.

I tak mniej więcej wtedy już widziałam, jaki jest problem Pana Reżysera. Pan Snyder kocha komiksy, kocha to, jak są narysowani bohaterowie i najchętniej przeniósłby kadry jeden do jeden i przepuścił je tylko przez filtr z Instagrama, by wszystko było mroczne i takie dorosłe. Niech MCU sobie robi te śmieszne kolorowe bajeczki, on będzie robił filmy poważne.

Tak. Zack Snyder naprawdę kocha komiksy. Tylko ich kurna NIE CZYTA. Serio, typ chyba ogląda tylko obrazki, a później brandzluje się do własnych wizji.

I tak dostaliśmy tego Supermana, komiksowego harcerzyka o czystym sercu, w idiotycznym kostiumie, który ma dobre zamiary i zawsze ratuję tę sierotę Lois Lane, i który tu nie ma prawie nic wspólnego z samym sobą. Ok, mamy cały ten mroczny komiksowy orgin, ten Krypton wyprany z kolorów, tę zagładę, sierotę i ogólnie już masz sobie ochotę podciąć żyły, a później przychodzi scena, w której umiera Kevin Costner i jak nie jebniesz śmiechem, to Cię nie znam. Patos rozpierdala sufit.

Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak można tak mocno nie rozumieć postaci Clarka, by przedstawić ją w taki sposób. Superman powinien być symbolem nadziei. Tu jest symbolem rozjebania całego miasta i skręcenia komuś karku.

Ja wiem, to ma być poważna i dorosła wizja, ale to jest cholerny Superman! I problem rozwiązuje skręcając wrogowi kark.

Proszę zabić mnie następną Panie Clark.

Jednak nie, wspomnijmy tu jeszcze o box office — film zarobił, w sumie zarobił całkiem spoko, więc wytwórnia była szczęśliwa i dała Snyderowi wolną rękę. Idź, rób, jak masz wizję, to rób. Chuj, że krytykom się nie podoba, rób filmy dla fanów.

I moich cierpień nie przyszedł kres.

https://youtu.be/fis-9Zqu2Ro

"Batman v Superman: Dawn of Justice" — czyli MARTHA.

Czy po "Man of Steel" miałam jakieś oczekiwania wobec kontynuacji? Niestety tak, nie jakieś wielkie, ale chciałam sobie popatrzeć na Cavilla, który co by nie mówić mógłby być naprawdę wspaniałym Supermanem. Chciałam też sprawić Affleck w roli Batmana, w końcu sam aktor jarał się niesamowicie swoją rolą i postacią.

Powiem wam tak, widziałam ten film raz, w kinie, na pokazie przedpremierowym i nigdy do niego nie wróciłam. W sumie budzę się z krzykiem, gdy przypomina mi się Jesse Eisenberg jako Lex Luthor, a na dźwięk imienia Marta wybucham śmiechem.

Nie obejrzałam też wersji reżyserskiej, która podobno jest TAKA lepsza, no tylko, że nie jest. Jest po prostu dłuższym trzepaniem sobie przez Snydera do jego wizji. A te dwie i pół godziny wersji kinowej to i tak było aż za dużo.

Ok, więc w poprzednim filmie Zack kompletnie nie rozumiał Supermana, to może chociaż Batman? W końcu ma aktora, który kocha tę postać? Nie?

No nie.

Batman w tym filmie zabija.

Jeśli miałeś w ręku choć jeden komiks z Batmanem, to wiesz o nim trzy rzeczy: martwi rodzice, nieużywanie broni palnej, niezabijanie swoich wrogów.

Jak widać, Snyder tego nie doczytał, umknęło mu. Dobrze, że chociaż zafundował nam ośmiogodzinne slow motion rozsypujących się pereł Pani Wayne, gdy dostaję kulkę na oczach syna. Serio, ta scena trwała trzy lata. Choć była w sumie jedynym co nam powiedziano o Batmanie w tym filmie, więc hej! To już coś. Serio, reszta to niekończące się pytania: czemu posiadłość Waynów jest spalona? Czemu strój Robina jest zniszczony przez Jokera? Kim jest kobieta, która się pojawia obok niego? Czemu zabija? Czemu policja z nim współpracuje, skoro jest mordercą? Dlaczego pojawia się w jego snach Darkseid?

Czy ktoś, kto nie zna komiksów, jest w mi w stanie odpowiedzieć na te pytania? Bo ja je znam pobieżnie, a i tak musiałam się dowiadywać. Więc co dopiero ma powiedzieć ktoś, kto wpadł tylko na film o peleryniarzach? Pewnie to, co krytycy — załamać się.

Cały konflikt Batmana i Supermana nie ma sensu, serio, oni naprawdę mogliby pogadać i obylibyśmy się bez tego chłamu. De facto nie wiemy, kim oni są w tym uniwersum, bo nikt nie postanowił tych postaci napisać, tylko je po prostu wrzucił i kazał się bić.

Nie zrozumcie mnie też źle, nie mam nic przeciwko zmianom postaci, czy historii, jeśli tylko są one wytłumaczone. Ok, jeśli chcesz, by u Ciebie Batman był złamany i zabijał, to powiedz nam dlaczego! Tylko tyle.

Kuriozum, jakie odchodzą w niektórych scenach tego filmu, powodowały, że chciałam wyjść z kina i nie wrócić, ale cały czas mówiłam sobie: ma być Diana, będzie lepiej, w końcu ma być Wonder Woman. I och. Chemia między Affleckiem i Gal to moje jedyne dobre wspomnienie.

O Luthorze się nie wypowiem, bo to abominacja.

Nie wiem, jak to się stało, że ten film trafił do kin w takiej formie.

A nie. Jednak wiem — MCU należy do Disneya, to jest akurat jasne, tylko że w MCU jest sobie taki fajny człowiek, co zwie się Kevin Feige, który trzyma to wszystko w ryzach, ma łeb jak sklep i pilnuje, by wszystko trzymało się kupy. W Warnerze nie było nikogo takiego, a Snyder robił, co chciał i kupa z tego wyszła.

Film zarobił, to fakt, ale zanotował przy tym jeden z największych spadków w historii box office, czyli w pierwszy weekend zarobił ponad sto sześćdziesiąt baniek a w drugi już tylko pięćdziesiąt. A jak coś ma spadek powyżej pięćdziesięciu procent, to jest źle. Siedemdziesiąt oznacza katastrofę.

https://youtu.be/CmRih_VtVAs

"Suicide Squad" — czyli hahahahahaha nie. Po prostu nie.

...

No dobra... niech będzie, że jakoś umotywuje, czemu uważam to za gówno.

Po pierwsze i na plus, filmu nie robił Snyder, marketing tego filmu to było złoto, serio, zwiastuny grały w rytm najlepszych kawałków, testy były zabawne, plakaty cudownie kolorowe a Margot Robbie... Margot Robbie. Po prostu. Kocham ją.

Jednak cieszę się, że powiedziałam sobie: Kons, zawiedli Cię już dwa razy, dopiero przestałaś opowiadać terapeutce o krzywdzie psychicznej po BvS, nie jaraj się, bo znów skończysz źle.

I miałam rację.

Więc zacznijmy od reżyserii — filmu jak wspomniałam, na szczęście nie robił Snyder, film miał robić i częściowo zrobił David Ayer, ale później wjechał Warner i stwierdził: nie, nie to bez sensu. Tam w Marvelu mają taki film o bandzie wyrzutków z muzyką z lat osiemdziesiątych i zarabia od ciula pieniążków, więc my chcemy to samo. Więc film pocięto, przemontowano, pozmieniano i ostatecznie wypuszczono do kin.

Krytyka po raz kolejny powiedziała to, co ja na początku czyli: nope i szybko opuściła okręt.

Film jest tak zły, na tak wielu poziomach, że to się nie mieści w głowie. Jest fatalnie napisany, fatalnie zmontowany, kiepsko zagrany i przede wszystkim okropnie tandetny. Jednak zalicza się chwilami do zaszczytnej kategorii tak zły, że aż dobry i do puszczenia na imprezie w tle, gdy jesteście już na trzecim piwku i pierwszym blancie.

Powiem wam tak, ja naprawdę, naprawdę, naprawdę lubię postać Harley Quinn, obecnie jej komiksy kupuję nałogowo i to naprawdę nie jest ta postać, którą dostaliśmy w filmie. Ok, jeszcze kilka lat temu, gdy Quinn była mocno w związku z Jokerem to jeszcze by uszło, ale teraz to naprawdę spoko laską, która swoje w życiu przeszła. Tu jest głupia, pusta i przeseksualizowana do granic możliwości. A jak ktoś mi po tym filmie mówi, jaki to związek Harley i Jokera nie jest romantyczny, to mam ochotę bić po głowie. Joker znęcał się nad Quinn latami, psychicznie, fizycznie, a ona najpierw cierpiała na syndrom sztokholmski, a później długo nie mogła się uwolnić. Jednak ok. Zmiany są dobre, tak była na nią wizja. Szkoda tylko, że zamiast dać Margot coś pograć, to kamera większość czasu pokazywała jej dupę. Smutne to.

Reszta obsady jest do zapomnienia, jeszcze ten Will Smith ok, pobawił się rolą, widać to było. Szkoda, że też został zjedzony przez dziury scenariuszowe.

Wiecie czemu "Guardians of the Galaxy" jest tak dobre? Bo mamy tam postaci, które mają więcej charakteru i serducha niż wszystkie w DCEU do tamtej pory. A nie da się zrobić takiego filmu bez serducha.

I nie jestem w stanie opisać, jaki facepalm wyłapałam, jak ktoś z nich powiedział, że są rodziną.

Aż mi się przypomniał pies z "Up", znam Cię pięć minut i już Cię kocham.

Groźni mordercy, też mi sobie.

https://youtu.be/1Q8fG0TtVAY

"Wonder Woman" — czyli DCEU uczy się robić to dobrze. 

W sumie o tym filmie dużo pisałam w notce "Brie Larson kontra reszta świata" i wspomniałam w samej recenzji "Capitan Marvel", więc będzie krótko.

To w końcu jest pełnoprawny film z obozu DC, w końcu mamy tu scenariusz, bohaterkę, której nie da się nie polubić, reżyserkę z wizją, która rozumie swoją postać i to, co chce powiedzieć. Jasne, mam wiele uwag do warstwy realizacyjnej i chwilami do scenariusza, ale to nadal jest poprawną produkcja, do której bez bólu wrócę, gdy będę chciała iść do kina na kolejną część.

Co by nie mówić to pierwszy film z Superbohaterką i to tą najważniejszą, najbardziej rozpoznawalną i ikoniczną, więc wiecie, to musiało się udać. Udało się tak średnio, ale to nie wina filmu, bo gdyby powstał on, wtedy kiedy wychodził pierwszy "Thor", czy chociaż "Avengers", pewnie kochałabym go, tak jak kocham i tamte filmy. Po prostu minęło dużo czasu i teraz już wiemy, że można lepiej.

Powiem tylko o jednej rzeczy związanej z tym filmem, która się totalnie nie klei. Jego końcówka. Wiecie, Diana mówi cały czas o wojnie, o swojej roli, o ratowaniu świata miłością... a na koniec rozwala gościa na pięści. Hm. Ok... wydaje mi się, że po prostu ktoś w wytwórni obejrzał film i stwierdził: dobre, dobre Patty, ale jesteś kobietą, więc pewnie nie wiesz, że w filmie superhero musi być walka z bossem, ale spoko, dogra się. Dzięki.

I naprawdę kocham Gal Gadot, nie uważam jej za wybitną aktorkę, ale jest wspaniała w swojej roli i absurdalnie wprost urocza poza nią. Kobieta czyste złoto.

A, jak napisała kiedyś Zwierz Popkulturalny — jeśli film wyrzuca Ci na brzeg Chrisa Pine'a nie można nie skorzystać z okazji :D

https://youtu.be/r9-DM9uBtVI

"Justice League" — czyli Snyder z wozu, DC lżej.

Zacznę pokrótce od produkcji tego filmu.

Więc Snyder wraca na stołek reżysera, skrzykuję ekipę i zaczynają kręcić jego wizję, studio mówi: wiesz Zack, ta Twoja wizja to tak średnio wypaliła, może jednak ten Darkseid to za bardzo, skupmy się na czymś innym. I cóż, bierze się za trochę inny plan, kręci większość filmu i niestety w jego życiu osobistym dzieje się niewyobrażalna tragedia, więc rezygnuje z projektu. Na jego miejsce wskakuję Joss Whedon, czyli człowiek, który dał nam "Avengers" (jej) i "Age of Ultron" (meh). No ale wiadomo, typ zna się na rzeczy, tylko ma w cholerę mało czasu, żeby ogarnąć burdel po swoim poprzedniku, przepisać scenariusz, zrobić dokrętki (Gal jest w ciąży więc tym fajniej) i ogólnie najlepiej byłoby to zaorać i zacząć od nowa. Tylko studio mówi nope. Więc wszyscy biorą się do pracy, a film przez chorą ilość nadgodzin kosztuję fortunę.

Produkcja trafia do kin, wszyscy zgodnie stwierdzają, że jest lepiej, ale lepiej nie znaczy dobrze. Film wygląda chwilami, jak potworek Frankensteina, pozszywany z dwóch wizji, które się nie łączą. Bo mamy tu znów sceny Zack Snyder vol. trzy, czyli Clark Kent maca zborze przed pięć lat i te typowo Whedonowe, czyli Flash i Superman urządzają sobie wyścig.

Widać też, że przynajmniej ktoś przepuścił ten film przez jakieś lepsze filtry, bo w końcu mamy kolory, w końcu mamy słońce a Superman się uśmiecha. I ten uśmiech naprawdę był dla mnie zwiastunem nadziei, że uda się to uratować.

Ok, smutny Affleck, który też wyłapał tyle kopniaków od życia ostatnio, że to widać nie jest zbyt dobrym pomysłem do ciągnięcia uniwersum, ale reszta już jest. Zwłaszcza mocno kocham Flasha, bo Ezra Miller to moje spirit animal i mocno trzymam kciuki, by go nie wyjebali, jak skończy mu się kontakt.

Niestety film (o jakie wielkie zaskoczenie) nie zarobił, a DCEU ostatecznie poszło do piachu, a jego miejsce zajmuje DC Films.

Świeć Panie nad jego duszą a anielski orszak... generalnie nara.

I tu bierzemy głęboki wdech, bo Warner w końcu zaczyna myśleć. Wiadomka, kiedy korpo wprowadza zmiany? Kiedy hajs się nie zgadza. Dotychczasowi ludzie lądują na bruku, wytwórnia zatrudnia Waltera Hamade, który jak Feige w MCU bierze to w końcu za pysk. Odwołuje szybko wszystkie dotychczasowo ogłoszone produkcje filmowe i zabiera się za to na spokojnie, zostawiając przy życiu "Wonder Woman 1984" i "Aquamana" do których zaczynają się zdjęcia, oraz projekty poboczne, jak "Shazam!" i "Joker". I jedziemy z tym dalej.

https://youtu.be/WDkg3h8PCVU

"Aquaman" — czyli mokry Jason Momoa i nie trzeba więcej. 

Ok, będę szczera, "Aquaman" wcale nie podobał mi się tak bardzo, jak zakładałam, że będzie, ale cholera to jest naprawdę udany film! Ponownie mam do niego takie podejście jak do "Wonder Woman", czyli mógłby powstać te kilka ładnych lat wcześniej, ale wyszedł teraz.

To taki właśnie "Thor" tego uniwersum, drama tronowa z absurdalnie przystojnym człowiekiem w roli głównej, ale za to z dużo lepszą partnerką. Amber Heard i jej Mera skradła moje serce dużo bardziej niż Jason, jeśli mogę się przyznać.

W sumie nie mam o tym filmie za dużo do powiedzenia, bo nie ma o czym. Jest po prostu solidnym superhero, z większymi i mniejszymi głupotkami w środku, które absolutnie nie przeszkadzają w jego odbiorze. To jeden z tych filmów, które włączę, jak będę miała gorączkę i będę potrzebowała popatrzeć na ładnych ludzi, skaczących po dachach.

Film za to zarobił chore pieniądze, naprawdę chore, bo ponad miliard dolarów i już ma potwierdzony sequel, który pojawi się na ekranach dopiero za trzy lata. Jednak czekam, a sprawienie, że czekam na jakiś film DCEU to już coś.

Cóż, te trzy lata to pewnie dlatego, że James Wan ma co robić przy swoich kolejnych pięćdziesięciu częściach "Obecności".

Co dalej?

Dalej może być już tylko lepiej, prawda?

Na to właśnie wygląda, że w końcu coś w tym obozie zacznie nam wychodzić. Nigdy specjalnie na bawiły mnie wojenki między DC a Marvelem, po prostu jedni potknęli się kilkanaście razy, ale widać, że nabrali w końcu wiatru w żagle.

Nadchodzący "Shazam!" wygląda po prostu obłędnie, zakochałam się w tym zwiastunie od samego początku i tego właśnie potrzebuję w obozie DCEU. Filmu z sercem, pogodnego, zabawnego, takiego nie tylko dla fanów, ale też dla dzieciaków. Idę już w sobotę na pokaz przedpremierowy, więc w przyszłym tygodniu napiszę na pewno recenzję.

Poza tym dostaliśmy już pierwsze zajawki filmu "Birds of Prey (and the Fantabulous Emancipation of One Harley Quinn)" i na to czekam, jak cholera, bo właśnie może w końcu dostaniemy taką Harley, jaką kocham. Poza tym Margot odpowiada za produkcję, więc hej! Może nie będzie chciał świecić cyckiem w każdej scenie.

Oraz oczywiście "Wonder Woman 1984" i mogę powiedzieć tylko jedno #girlpower !

https://youtu.be/P_FTsR5QfDQ

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top