♟ Cyberpunk 2077

Czyli: wielkie możliwości i jeszcze większe błędy. 

Gdybyście spytali mnie, jaki typ gier na PlayStation jara mnie najmniej, to bez wahania odpowiedziałabym, że FPSy (first-person shooter jest tak daleko poza moją strfą komfortu, jak to tylko możliwe). Nie będę ukrywać, że żadna ze mnie nałogowa graczka wysokich lotów, absolutnie nie potrafię w grach strzelać do celu bez wspomagaczy, a prowadzenie pojazdów to moje największe nemezis.

No i żadna z zapowiedzi Cyberpunk nie była w stanie mnie do siebie przekonać, gdy tylko dowiedziałam się, że będzie to właśnie FPS. Nie przekonywał mnie nawet sam Keanu Reeves, który przecież miał ten fantastyczny panel na E3 kilka lat temu. Ach, no i od razu powinnam zaznaczyć, że jedną grę w jaką grałam od CD Projekt Red z jaką miałam coś wspólnego, jest pierwszy Wiedźmin, którego przeszłam kupę lat temu. O Wiedźminie 3 wiem tyle, ile powiedzieli mi Girlfriend Reviews w swoim przezabawnym materiale. Więc po tym krótkim wstępie powinniście już doskonale wiedzieć, z jakim nastawieniem podchodziłam do tej produkcji. 

Nawet mój mąż, który graczem jest zdecydowanie bardziej zaangażowanym, postanowił podejść do tej produkcji z rezerwą i przy kolejnych przesunięciach premiery, raczej się śmialiśmy, obserwując to wszystko z boku.

A później gra wyszła...
Choć w sumie nie wyszła gra, wyszedł jakiś niedogotowany do końca półprodukt, który nigdy w życiu nie powinien ujrzeć światła dziennego. Wiecie, zdarzało mi się grać w produkcje zaraz po premierze, Assassin's Creed Valhalla w pierwszy weekend wywalało nam średnio co dwie godziny, ale nie była to aż tak spektakularna klęska, jak to, co spotkało CD Projekt. Ich akcje w momencie poleciały na łeb na szyję. PS Store się na nich obraził i całość rozbiła się bardzo mocno o bańkę własnych nabudowanych latami oczekiwań, która pękła w momencie. Jednak nie było to wcale rozczarowanie w stylu tego, którym niektórym fanom zafundowano przy The Last of US 2. Tu nie zawiodła historia. Tu zawiódł sam produkt i jego strona techniczna. 

Dlatego ja nie miałam najmniejszego zamiaru nawet kijem tego tytułu ruszać.

Aż obejrzałam gameplay. 

Już w połowie rozgrywki, którą śledziłam u Maćka Dąbrowskiego (kanał Przegryw) poczułam, jak atmosfera tej gry, całego Night City wciąga mnie coraz mocniej. Do tego stopnia, że zapragnęłam sama pobuszować po tym dziwnym, kolorowym, eklektycznym i niebezpiecznym mieście na własną rękę. Bo Night City wyglądało jak żywcem wyciągnięte z Akiry, Ghost in the Shell czy mojego absolutnie najukochańszego Blade Runnera 2049. Dawno oglądając jakąś rozgrywkę, nie poczułam tego, co wzbudził we mnie zwiastun takiego D:BH. Poczucia, że muszę usiąść przy konsoli i przeżyć to wszystko sama. 

Więc zrobiłam to, co powinna zrobić każda myśląca osoba i grę pożyczyłam, a nie kupiłam, bo za bardzo bałam się tego, jak moje kilkuletnie PS4 ją uciągnie. Okazało się, że po tych wszystkich łatkach i poprawkach... gra działa u mnie zaskakująco wręcz dobrze. Oczywiście, ładuje się chwilami tak długo, że punkty szybkiej podróży wcale nie są takie szybkie i lepiej się tam przejechać motorem, niż z nich korzystać. Niektóre questy poboczne bugowały się i nie dały się skończyć, a fryzura mojej V nigdy w życiu nie zaczytywała się do końca, gdy zmieniałam ustawienia kamery. 

Jednak nie miałam nigdy problemów poważanych, jak z plikami zapisu, czy podczas walki. Gra do ekranu głównego wyrzuciła mnie mniej więcej trzy razy, co jak na jakieś plus minus pięćdziesiąt godzin, które już spędziłam w Night City to dość nie wiele. Moim największym problemem było to, że zaczytywanie twarzy czy lokalizacji czasem trwa na tyle długo, że wszystko na ekranie "pływa" a przez to moje nie do końca zdrowe oczy swoje wycierpiały (choć oczywiście mają tu znaczenie też ilości czasu, jakie spędzałam przed telewizorem). Więc tak, gra jak najbardziej działa i jest grywalna na PS4, tylko trzeba mieć trochę dystansu, gdy zamiast drzazgi, Jackie wręczy wam na przykład broń, bo coś się zepsuje przy renderowniu elementów. Bywa. 

Moim zdaniem absolutnie wszystko w tej grze wynagradza fabuła i bohaterowie. Zakochałam się w tej produkcji już w momencie, w którym było mi dane poznać moją własną V. Jasne, wybór ścieżki na początku nie ma aż takiego wielkiego znaczenia, jak to jakich decyzji podejmiemy w trakcie gry, ja poszłam w tryb bycia full korpem i moja V w duecie z moim ukochanym bohaterem drugoplanowym, Takemurą to było to. To było to, co trzymało mnie za mordę przed ekranem i jedyne, o czym myślałam, to kiedy już wrócę do domu, żeby znów usiąść z padem w ręku.

W ogóle postaci drugoplanowe chwilami napisane są świetnie i taka Panam jest jedną z najfajniejszych bab w grach, jakie spotkałam. Jako że grałam postacią kobiecą, to udało mi się z nią zbudować relację czysto przyjacielską i ogólnie wholsome i grl pwr all the way. Trochę gorzej wypada Judy, z którą romans niestety jest bardziej kliszowy, ale sama bohaterka jest tak absurdalnie wręcz hot, że przeszłam całą tę grę kobietą tylko dla niej. 

No i oczywiście muszę wspomnieć o najważniejszej relacji, która nawiązuje się między V a inną postacią, a dokładniej konstruktem w jej głowie. Tu akurat znając fabułę gry, znając mniej więcej możliwe zakończenia, wiedziałam jak podejść do relacji z Johnnym Silverhandem. Wiedziałam, że wbrew pozorom ten przepity rockerboy-terrorysta wcale mi nie zagraża i nie podejmie żadnych decyzji bez mojej zgody. Więc robiłam wszystko, by mieć z nim sztamę i strasznie mi się rozwój tego związku między nim a V w tej wersji podobał, jak powoli uczyli się ze sobą koegzystować i przyjaźnić. A cała ta relacja będąca podwaliną pod większość fabuły gra i buczy, tak samo jak Keanu w tej roli. I mean. He's so hot. 

Cyberpunk cierpi na dość widoczny problem, z tym że z głównego wątku musiało sporo wylecieć, bo chwilami jest on dziurawy jak ser szwajcarski. Więc mnie trochę zabrało rozbudowania go o szukanie większej ilości rozwiązań problemu, jaki protagonista_ka będzie mieć. Chciałam więcej czasu spędzić z Takemurą, szukając kolejnych pracowników złego korpo i zbierać informację, a nie lecieć z punktu a do punktu b i zanim się zorientowałam, to już stałam przed punktem bez odwrotu

Na szczęście braki w głównym wątku doskonale wynagradzają wszystkie zadania poboczne, a jeśli jesteście tak szaleni jak ja i zapragniecie wyczyścić sobie całą mapę... to macie rozrywkę na długie, bardzo długie tygodnie. Bo jest tego od groma i oczywiście w dużej mierze to: jedź tam, sprzątnij tych kolesi, wykradnij dane i nara. Jednak czasem trafi się szukanie porwanego przez psychopatę nastolatka z bardzo przystojnym gliniarzem, czy rozwiązywanie zagadek co spowodowało cyberpsychozę u jakichś biednych ludzi. Już nie mówiąc o przezabawnym zadaniu pobocznym, gdzie kryje się Bryan Dechart i jego urocza żona.
I dzięki temu, dzięki ilości tych questów pobocznych dopiero poznajemy ten świat i to cholernie wielkie i dzikie miasto, którego każda dzielnica, każda ulica ma swój specyficzny sznyt. 

Moim zdaniem twórcy zasługują naprawdę na ogromne pac, pac po plecach, bo udało im się stworzyć coś tak wizualnie urzekającego, że nie sposób się od Cyberpunka oderwać. To eklektyczne zestawienie slumsów i dzikich bezdroży z wielkimi korporacjami o szklanych ścianach to genialna wręcz wizja dystopii, która mnie osobiście mocno złapała za sercę. 

Oczywiście mam sporo uwag do relacji, jakie można mieć między V a pozostałymi postaciami, uważam, że powinna tu być zachowana większa dowolność jeśli chodzi o orientację, czy wybory, których podejmujemy. Bo sorry, ale między moją V a Takemurą to była relacja idealna. Tam grało absolutnie wszystko, sztandarowe enemy to lovers, tylko gra nie pozwoliła na lovers. Co przy zakończeniu, które wybrałam, nie miało sensu. Widać, że powinny to pisać kobiety, serio. 

Jednak to wada tylko dla mnie. Gameplayowo Cyberpunk robi masę rzeczy dobrze, wrzucajac do rozgrywki naprawdę sporo rzeczy, które dla mnie jako niedzielnego gracza były przełomowe i niezwykle ułatwiające mi bujanie się po tym mieście. Jednak nie wiedzieć czemu są w tej grze też niektóre cholernie irytujące rzeczy, które nie wnoszą do rozgrywki nic, poza utrudnianiem ci życia. 

No i trzeba wspomnieć jeszcze o słoniu w pomieszczeniu, czyli zapaleni twórcy sobie, a osoby na stołkach w korpo swoje. Biedni programiści, graficy i twórcy wypruwali sobie żyły, wiedząc, że za nic nie uda im się wypuścić satysfakcjonującego produktu, ale nikt ich nie słuchał. Zapierdalali na nadgodzinach, dowiadując się przesunięciach premiery z Twittera, a nie od swoich przełożonych, którzy chcieli jak najszybciej zacząć odcinać kupony. I ostatecznie się na tym przejechali. A to naprawdę zbrodnia, bo nad Cyberpunkiem pracowano dosłownie latami i nie wyobrażam sobie, by po takim czasie wypuścić produkt tak niedorobiony. Zwłaszcza w tym samym roku, w którym wyszło takie The Last of Us 2. Zrobione w krótszym czasie i wyglądające tak, że można się pociąć ostrością obrazu. 

Dlatego uważam, że najsmutniejszą rzeczą związaną z grą opowiadającą o złych, wielkich korporacjach jest to, że padła ona ofiarą... właśnie korporacyjności. Na której najbardziej cierpią maluczcy, ci zapaleńcy, którzy nadal pracują po godzinach, próbując naprawić to, czego naprawić się już nie da. Bo toksyczni fani nie zapominają i CD Projekt długo nie będzie wybaczone to, w jaki sposób potraktowali społeczność graczy (którą jak wiemy, jest delikatniejsza niż płatki śniegu) dając im półprodukt, a nie grę, na którą niektórzy czekali latami. I jasne, ostatecznie pieniądze będą się zgadzać, bo gra już dawno na siebie zarobiła, ale smród pozostanie na lata.

A mnie zwyczajnie, po ludzku będzie szkoda, że ten passion project mnóstwa osób został zjechany przez tyle osób. Gdy ostatecznie jest grą naprawdę świetną i innowacyjną... tylko wypuszczoną o wiele miesięcy za wcześnie. 

And youup. Nie mogę wykluczyć pojawienia się tu jakiegoś shocika do tej gry. Na razie wszystko się układa w głowie i póki co, to nie jest nic przyzwoitego 😏

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top