★ 1917
Czyli: dajcie im wszystkie Oscary i możemy się rozejść.
Niewiele jest filmów Oscarowych, jakie zostały mi do obejrzenia przed ceremonią, ale jest jeden, ten, na który czekałam od pierwszych informacji na jego temat. Albowiem Sam Mendes, reżyser mojej ukochanej części przygód Bonda miał robić film wojenny, a do obsady ściągnął Cumberbatcha, Firtha, Stronga, Scotta i Maddena.
Tak, same te nazwiska spokojnie sprzedałyby mi każdy film, ale tu chodziło o wielkie kino wojenne, które kocham ponad wszystko.
Jestem osobą, która z uporem maniaka od prawie dwudziestu lat, co roku powtarza sobie cały serial Kompania Braci i bezapelacyjnie uważa go za najlepszy serial w historii. Który na dodatek się nie starzeje i cały czas jest dostępny na HBO GO, więc polecam zapoznać się każdemu. Gwarantuję wam niezwykłą przyjemność znajdowania na drugim planie samych znanych obecnie ludzi.
Dunkierka od Nolana to jeden z moich ukochanych filmów ostatniej dekady i wcale nie dlatego, że mamy tam ten czasoprzestrzenny gimmick rozbijający narrację. Mnie w Dunkierce podobało się to, że historia bez wyraźnych protagonistów może trzymać w napięciu. Co niestety dla niektórych było problemem.
Na szczęście w 1917 ten problem znika, mamy tu bowiem dramatyczną historię dwóch chłopaków, którzy mają niemożliwe zadanie przed sobą.
1917 to historia jednej doby na froncie pierwszej wojny światowej, gdzie starszy szeregowy Blake dostaje zadania dostania się na czas do pułku swojego brata. On i jego kolega Schofield, mają dostarczyć wiadomość do pułkownika, który planuje atak na wycofujące się siły niemieckie. Problem polega na tym, że Niemcy wcale się nie wycofują, a planują pułapkę, w której może zginąć 1600 żołnierzy, w tym starszy brat Blake'a.
I tak dwóch młodych chłopaków rusza przez ziemię niczyją, później dopiero co opuszczone niemieckie okopy, a wszystko to w śmiertelnie krótkim czasie.
Jak wspomniałam tu właśnie mamy bohaterów i bardzo dobrze wypada dynamika, która jest nam rysowana na początku. Blake jest młody, dowcipny, narwany i wygadany, Schofield, który jest trochę starszy i swoje już widział, więc pozostaje tym raczej milczącym, zgryźliwym i rozsądnym. Nie są oni postaciami, które mają jakieś ogromnie rozbudowane back story, bo w filmie nie ma na to czasu, ale Mendes doskonale operuje dialogami, drobnymi gestami, które mówią nam o tych chłopakach wszystko, czego potrzebujemy, by się zaangażować emocjonalnie w ciągu pierwszych dziesięciu minut.
Od razu wspomnę tutaj o tym, że Dean-Charles Chapman to może jeszcze pozamiatać konkretnie w kinie, bo chłopak wypada tu świetnie... ale... George MacKay to pozamiatał tę produkcję. Ile tam się czai emocji w tych niebieskich oczach! Ile wysiłku, ile pasji. To jest absolutnie fenomenalna rola i jako widzowie po prostu chcemy go oglądać na ekranie, chcemy mu kibicować i chcemy, by wszystko się dobrze skończyło. Genialny chłop.
Idąc na ten film, chciałam żeby wywalił on mnie z butów, żebym mogła siedzieć na Oscarach i kiwać głową z zadowoleniem, gdy będą w jego stronę sypać się nagrody. I to się stało. Realizacyjna strona tego filmu to jest coś, czego nie widziałam nigdy do tej pory! To jest najbardziej genialna wizualnie produkcja od czasu Blade Runner 2049 i pomysłowa od Dunkierki.
Jeśli nie wiecie, cały film jest nam opowiedziany tak, by wyglądał jak jeden master shot. Nieuważne oko wychwyci de facto jedno wyraźne cięcie gdzieś w połowie filmu, jednak jest ich oczywiście o wiele, wiele więcej. Mimo to, sposób kręcenia i montażu po prostu wypierdala z kapci. Po raz kolejny jest tu ogromny ukłon w stronę dwóch młodych aktorów w rolach pierwszoplanowych, którzy nie mogli z taką łatwością po prostu się potknąć, czy pomylić, bo oznaczało to start sceny od samego początku. I całej ekipy, która nie mogła zacząć pracy następnego dnia, jeśli nagle zmieniła się pogoda, czy dopóki słońce było w nieodpowiednim miejscu. Nie, to wszystko musiało zachować ciągłość.
Żeby zrealizować tę produkcję cała ekipa pracowała pół roku, zanim w ogóle weszli na faktyczny plan. Ćwiczyli choreografię każdej sceny, by później nie musieć ich powtarzać w nieskończoność, bo tu po prostu nie było na to miejsca. Już nie mówiąc o tym, że by zrealizować tak ambitny projekt trzeba było stworzyć całe pole bitwy, tu nie ma mowy, by użyć mnóstwa efektów specjalnych, prawie wszystko musiało być praktyczne. Jak niekończące się okopy... jeśli byliście w Imperial War Museum w Londynie to mogliście się nimi przejść i tak, to uczucie klaustrofobii jest oddane doskonale.
Wizualnie się po prostu na tym filmie zesrałam. Przepraszam, ale jestem straszną zdzirą na master shoty, a tu dostałam cały film, pełen akcji i praktycznych efektów, który jest obłędny. Serio, na początku zapominałam mrugać, bo mój mózg nie wyłapywał cięć, czyli tego, kiedy mrugać powinien. Sam Mendes powinien dostać absolutnie wszelkie nagrody świata i powinien mieć poczucie, że ktoś splunął mu w twarz, nominując obok niego Toda Phillipsa. Mendes stworzył absolutnie ponadczasowe arcydzieło.
A na dodatek, na dodatek do tego genialnie nakręconego filmu do robienia zdjęć wziął... Rogera Deakinsa. Czyli człowieka, który zdjęcia robił właśnie w moim ukochanym Blade Runner 2049, czy Sicario, czy cholernego Skyfall. Ja ogólnie rzecz biorąc klękam przed jego zdjęciami, jak przed ołtarzem, to jest mistrz w swoim fachu a tutaj... tutaj mamy ujęcia, przy których miałam ochotę płakać z tego całego piękna. Jest taka scena, gdzie jeden z bohaterów chodzi za oknem, a drugi w środku domu i przez ułamek sekundy kamera łapie ich razem w kadrze. I to jest jeden z najpiękniejszych kadrów, jakie widziałam w życiu. Czy to cholerne zamiłowanie Deakindsa do koloru pomarańczowego, mamy ujęcia nocne, w płonącym mieście, które wizualnie przywołują to, co najlepsze w Blade Runnerze, a jednocześnie pozwalają tak budować napięcie, że siedziałam na krawędzi fotela.
Ja widziałam film w sali Imax, więc poza absolutnie fenomenalnymi efektami wizualnymi, miałam do dyspozycji jeszcze epickie nagłośnienie. I to jak ten film brzmi, to jest absolutnie inna historia. Nie dość, że autentycznie podskakiwałam w fotelu, przy każdym dźwięku niespodziewanego dla mnie i bohaterów wystrzału, to jeszcze mogłam rozkoszować się muzyką, za którą odpowiadał Thomas Newman. I ja wiem, że wygra Joker, bo to już jest przesądzone, ale osobiście soundtrack do 1917 chyba sobie kupię na płycie, bo dawno już muzyka w żadnym filmie nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Perfekcyjnie podkreśla ona wszystkie sceny, a jak w jednej nagle jej zabrakło, to trochę pękło mi serce.
A jeśli chodzi o to, jak ten film brzmi, to pomówmy sobie o charakterystycznych głosach na drugim planie (tak, jak usłyszałam Maddena, to nie musiałam go widzieć, by wiedzieć, że tam jest). Wszystkie wspomniane przeze mnie wielkie nazwiska mają tu role bardzo, bardzo epizodyczne. Nie spodziewajcie się, że Cumberbatch będzie na ekranie przez pół filmu, bo to nie tędy droga. Choć nie powiem, rolę ma on ciekawą. Jednak mnie osobiście cieszyło pojawianie się tych wszystkich pięknych ludzi, czułam się właśnie, jakbym znów oglądała Kompanię Braci i szukała znanych osób.
No ale Andrew Scott dający błogosławieństwa w kolejnej produkcji to już za dużo na ten rok.
Miałam koleżankę, która potrafiła obejrzeć każdy horror i nawet nie mrugnąć okiem, zjadałam na miękko wszystkie Obecności, Sinistery i inne slasherki. W przeciwieństwie do mnie, gdzie ja nie jestem w stanie obejrzeć nawet zwiastuna do IT. Za to ona nie mogła oglądać filmów wojennych, mówiła, że przerażają ją one równie mocno, jak mnie horrory. I strasznie mi jej żal w tej chwili, bo nigdy nie doświadczy wspaniałości kinematografii na tym polu.
Choć doskonale rozumiem, co w tych filmach może przerażać. W 1917 od pierwszej do ostatniej minuty jesteśmy trzymani w nieustającym i wręcz narastającym z każdą minutą napięciu. A na dodatek Mendes nie próbuje nic przed nami ukryć i funduje nam brutalny, wręcz odrzucający obraz wojny, gdzie trup ściele się gęsto, a śmierć czai się na każdym rogu. To też wspaniałe studium tego, do czego zdolny jest człowiek, jego psychika i ciało, gdy zostaje on poddany okolicznością tak ekstremalnym, tak skrajnym, tak brutalnym.
W moim osobistym odczuciu kilka scen tego filmu zniszczyło mnie niemal tak samo, jak dziewiąty odcinek wspomnianego tysiąc razy Band of Brothers.
Czy w związku z tym wszystkim 1917 zostało moim faworytem do Oscarów? I tak i nie. Tak, ponieważ to jest bezapelacyjnie największe dzieło kinematografii w stawce, efektowne, pomysłowe, z rozmachem i ogromnym, ogromnym sercem. To produkcja, przy której Tarantino i jego Once Upon Time... stało się dla mnie trochę śmiesznym filmem drugiej kategorii. Na pewno nie faworytem. Jednak moje serce nadal mocno trzyma się za Jojo Rabbit i Marriage Story. Więc to będzie bardzo trudne rozdanie, jednak mam nadzieję, że w ostatecznym rachunku nie będę miała poczucia, że przegrali moi faworyci. Mam ich po prostu z każdym filmem coraz więcej... a przecież czekają mnie jeszcze Małe Kobietki.
A jeśli chcecie na szybko zobaczyć, na czym polega epickość 1917, wystarczy ten film z planu. Jeśli lubicie kino wojenne, albo kochacie kino i chcecie zobaczyć w nim coś absolutnie zjawiskowego to jest pozycja obowiązkowa. Ja już myślę kiedy pójść drugi raz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top