ROZDZIAŁ XXIV


Westchnęłam, przykładając poduszkę do uszu. Od dziesięciu minut słyszałam głośne krzyki moich przyjaciół. Nie obchodzi mnie co się stało, potrzebuje snu, nie chce teraz o tym myśleć.

Całą noc uczyłam się do egzaminu z historii. Ja i Shapen nie przepadamy za sobą, a pięć ze sprawdzianu i jej zdezorientowana mina na pewno poprawi mi humor na kilka dobrych dni.

Krzyki stawały się coraz głośniejsze, nie pozwalając mi dłużej spać. Obiecuje, że jak tylko zejdę do kryjówki własnymi rękoma wygrzebie im oczy tępą łyżeczką.

Wyjęłam telefon z szafki i spojrzałam na godzinę. Była dokładnie dwunasta dwadzieścia trzy. Jęknęłam przeciągle, znowu rzucając się na poduszkę.

Pięć minut później wstałam, idąc do łazienki. Przemyłam twarz wodą, by się trochę rozbudzić i założyłam na siebie zwykłą, czarną za dużą bluzę, do której włożyłam telefon. Włosy dałam za ucho i wyszłam z pokoju kierując się w stronę krzyków.

–Miło by było, gdybyście przestali się tak wydzie...

–Nikt ze mną nie idzie, jasne? Nie pozwolę, by komukolwiek coś się tutaj stało! Nawet tobie Schwoz, to niebezpieczne. —Wydarł się poważnie Ray.

Wrócił.

Jego ciemne tęczówki wpatrywały się we mnie, a na jego usta wpełz wielki uśmiech. Nie było go tutaj tydzień, wyjechał nie odzywając się do nikogo z nas.

–Cynthia.. –Podszedł do mnie a uśmiech mu się poszerzył.

–Boże święty, Ray! Co jest z tobą? Nie odzywałeś się przez tydzień i nikt nie wiedział czy wszystko u ciebie w porządku. –Mruknęłam, chłodnym tonem na co sama się wzdrygnęłam.

–Wiem, mała. Przepraszam, na prawdę nie mogłem. Chciałbym Ci to wytłumaczyć..

Każdy wpatrywał się w nas.

–To wytłumacz, ja chętnie posłucham. –Uśmiechnęłam się, opierając się o ścianę. Założyłam ręce na piersi i wpatrywałam się w niego z wyczekiwaniem.

–Jest spotkanie. –Szybko skończył.

Boże...

–Jakie, o co chodzi? –Zapytałam.

–Spotkanie, a raczej zebranie łotrów. Sądzimy, że będzie tam Twoja matka, a oni wszyscy coś planują.

–To nie moja matka. –Uśmiechnęłam się niewinnie.

Co jest ze mną?

–Więc, kiedy się wybieramy? Szczerze mówiąc przez ten cały tydzień się nudziłam, muszę poczuć trochę adrenaliny. –Powiedziałam, zawiacko poruszając brwiami. –I nie mówcie mi, że nie mogę, czy to jest niebezpiecznie, bla bla bla.. Będzie tam każdy kogo już pokonaliśmy.

Taka prawda. Każdy ze zbirów Swellview nie palał wielką inteligencją, przez co walki z nimi były naprawdę.. Jak to ująć, nudne.
Sama byłam na kilku, nawet na jednej poznałam trochę Jeffa! Nie rozumiem dlaczego Henryk i Ray tak go nie trawią, on jest zajebisty!

Przez ten cały tydzień spędziłam go na nauce, lub na przesiadywaniu u Charlotte, lub Maxa. Z samym chłopakiem mój kontakt się naprawdę polepszył i mogę go uznać pełnoprawnie za mojego przyjaciela, dawno już zapomnieliśmy, że byliśmy w nieudanym związku przez tydzień, bądź dłużej.

–Widzisz? Przyjdzie Cynthia i Ci coś wsadzi do twojego pustego łba. Idziemy z tobą. –Mruknął Henryk. Chłopak był ubrany z czarne, zwykłe jeansy, szary podkoszulek i czarną koszulę w szarą kratę. –A jeśli chodzi o pytanie twoje. –Te słowa skierował do mnie, patrząc na mnie swoimi czekoladowymi tęczówkami, przez które się rozpływałam.

Stop.

–Dzisiaj, piętnasta. Całe spotkanie będzie w tym starym laboratorium w którym byliście z Charlotte. –Powiedział.

–Musimy to załatwić szybko. O dziewiętnastej idę do kina z Maxem. –Wzruszyłam ramionami, idąc w stronę brunetki, z którą się przywitałam. Wyjęłam telefon, który umierał od natłoku wiadomości. –Więc, jaki jest plan?

–Jedziemy tam wszyscy. Charlotte, Schwoz i Jasper będą monitorowali wszytsko z vana. My tam wchodzimy, dajemy kilka kamer z dźwiękiem. Prawdopodobnie to wszystko będzie miało miejsce w tym największym pomiesczeniu, Cynthia nas zaprowadzi. –Ray spojrzał na mnie. –Jeśli będzie trzeba, wkroczymy, a jeśli nie, po prostu wyjdziemy niezauważeni. –Dodał. –Macie coś do dodania?

–Plan jak na twoją inteligencję jest naprawdę dobry. –Mruknęłam, a brunet spojrzał na mnie z mordem w oczach. –Wyluzuj, kocham Cię, ale mówię prawdę. –Podniosłam ręce w gęście poddania. –A teraz spadam, wybudziliście mnie z upragnionego snu.

Wróciłam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Usiadłam na łóżku i mimo, że bardzo chciałam iść spać to już nie mogłam po prostu zasnąć. Przejrzałam wszystkie portale społecznościowe i popisałam chwilę z Grace, dziewczyną z naszej klasy, jest naprawdę spoko.

Max: Mam nadzieję, że znowu nie zostanę sam z miską popcornu w kinie jak ostatnio.

Cynthia: nie ma mowy muszę iść na ten film

Max: AHA?

Cynthia: nie dąsaj się tak jesteśmy umówieni. Do zobaczenia, idioto

Max: Jestes glupia

Cynthia: a ty tępy

Nie wiem w którym momencie mojego życia stało się tak, że o wiele lepszy kontakt miałam z Maxem niż z Henrykiem. Zauważyłam, że się odemnie odilozował, ale nie pytałam z jakiego powodu. Fakt, irytuje mnie to, ale może tego potrzebuje?

Wstałam z łóżka, by trochę się ogarnąć. Umyłam zęby, pomalowałam rzęsy, wklepałam trochę korektora i wyprostowałam brązowe włosy. Jestem załamana stanem moich włosów, przez częste prostowanie ich, ale jak będę musiała je ściąć, to to zrobię. Trudno. Spodenki zmieniłam na czarne jeansy, a na stopy nałożyłam czarno białe jordany. Godzina wskazywała trzynastą szesnaście, więc mam jeszcze trochę czasu dla siebie. Napiłam się wody, przełykając przy tym tabletkę na ból głowy i zeszłam do wszystkich.
Każdy siedział przy stoliku z miską nachosów, rozmawiając przy tym. Odpisałam szybko Maxowi i Grace i poszłam do nich.

–Co tam? –Mruknęłam, opierając się o kanapę.

–Dobrze, możemy pogadać? –Zagadała Charlotte. Przytaknęłam głową i poszłam za nią do windy.

–Coś się stało? –Zapytałam, siląc się na uśmiech.

–Henryk się stał. Nie wiem co z nim jest, ale zauważyłam, że prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiacie, coś się między wami stało? –Przełknęłam ślinę.

–Sama nie mam pojęcia co z nim jest i nie wiem co zrobiłam. –Ugryzłam wargę, przez co w ustach poczułam metaliczny smak krwi. –Pogadam z nim o tym. –Ta kiwnęła głową i razem wróciliśmy do wszystkich.

                               ***

–Gotowi? –Zapytała Charlotte, podając mi gumy. Zaczęłam rzuć ją, po chwilii robiąc balona. Mój strój był czarno fioletowy. Luźne czarne spodnie z klamrą na środku paska, same spodnie były z wysokim stanem i ciemno fioletowa Góra z pół golfem. Taki strój chłopaków wersja damska, tylko w innej kolorystyce.

Weszliśmy do vana. Usiadłam obok Jaspera i Charlotte, Schwoz prowadził, a Ray robił coś przy małym komputerze. Do tego miejsca mieliśmy jakieś trzydzieści minut samochodem. Dotrzemy tam szesnasta pięćdziesiąt i mamy jeszcze dziesięć minut do przygotowania się.

Dotarliśmy na miejsce w ciszy. Zaparkowaliśmy w lesie, by nie było widać naszego vana.

–Stresujecie się? –Zapytał Jasper, siadając przy Charlotte.

–Nie jakoś bardzo. –Odpowiedziałam na pytanie, zgodnie z prawdą. Wzięłam jedną z broni i przyczepiłam ją do paska.

Byłam już gotowa.

Zbliżaliśmy się do laboratorium. Każdy z nas miał po dwóch małych kamerkach, gdyby jakieś się popsuły. Szłam obok Henryka za Rayem. Chłopak nadal siedział cicho, totalnie nie wiedziałam o co mu chodzi.

–Wszystko ok? –Szepnęłam do niego, na co się wzdrygnął, prawdopodobnie o czymś rozmyślał. Spojrzał na mnie, a w jego czekoladowych oczach zobaczyłam niebezpieczny blask. Był tam dosłownie przez sekundę.

Nie rozumiem tego gościa.

Nie odpowiedział, co tylko uświadczyło mnie w przekonaniu, że coś zrobiłam. Odeszłam od niego, stając obok Ray'a, który dyskretnie badał teren. Przeszliśmy na tyły budynku, gdzie były małe drzwiczki, którymi mieliśmy wejść.

Otworzyłam je cicho i przeszłam przez nie. Nie czekając na moich wspólników zaczęłam zmierzać w stronę schodów. W tym laboratorium był taki ala balkon, z widokiem na wielki stół, w którym prawdopodobnie będzie całe spotkanie. Spojrzałam za siebie, by zobaczyć czy Henryk i Ray byli za mną. Martwiłam się o tego pierwszego, mimo, że zachowywał się jak idiota, to nadal miałam do niego wielkie uczucie.

Już od naszego pierwszego spotkania.

Kucnęłam przy barierce i włączyłam jedną z kamer. Wychyliłam się, by dać ją tak, by był idealny widok na stół, Ray i Henryk zrobili to samo, lecz z innych stron.

Po kilku minutach wszyscy zaczęli się zbierać i wtedy naprawdę zaczęłam się stresować. Zauważyłam Jeffa, fon psa... On nie siedział w więzieniu? Doktora Miniaka i innych łotrów, lecz największą uwagę skupiłam na kobiecie, którą wydawało mi się, że tak dobrze znałam. Była mi większość czasu naprawdę bliska. Była w sumie jedyną osobą jaką miałam. Straciłam ją a ona mnie na zawsze i nie jest mi z tym źle. Sama tego chciała.

Zebranie się zaczęło. Oprócz głupich przywitań nic ciekawego na razie nie powiedzieli. Potrzebuję jakiś informacji, bo napewno coś planują.

Charlotte: Zaczęło się?

Wreszcie cieszę się z tego, że mam wiecznie wyciszony telefon.

Cynthia: tak, ale nic ciekawego na razie nie mówią. Przypatruj się czegoś na kamerach, x

–Więc, może przejdziemy do tego co dzisiaj najważniejsze. –Tym razem zabrała głos Elizabeth. –Moja córka, każdy z was ją dobrze zna. –Jak I Ray tak i Henryk spojrzeli na mnie, a mnie przeszły ciarki. –Cynthia zadaje się z bohaterami, naszymi wrogami. Pomaga im, ale to już wiemy. Potrzebujemy jej na swojej stronie, jest zbyt potężna ze swoją mocą, którą stworzył mój drogi kuzyn. Cynthia jeszcze nie zna jej całej, jeśli się nie dowie, może to ją po prostu zabić. Ona musi przejść na naszą stronę, z nią będziemy potężniejsi. –Skończyła swoją wypowiedź.

Krew jakby nagle mi wyparowała. Stałam się blada. Moja matka była potworem, ona wiedziała o tym. Wiedziała o tym, że jej kuzyn stworzył mnie bym była ich bronią. Była zła od zawsze. Wiedziała, że mimo nie może mieć córki i tak zrobiła ze mnie potwora. To wszystko jest tak bezsensowne, a w mojej głowie tworzy się ciągle jedno pytanie.

Dlaczego, Elizabeth?

W środku pojawił się Drex z jego typowym pewnym siebie uśmieszkiem. Tym razem on zabrał głos.

–Więc jak wiecie, nie znoszę Kapitana. Nie znoszę tego co ze mną zrobił. –Zaczął, a ja spojrzałam na Ray'a a potem na zamyślonego chłopaka, który się we mnie wpatrywał, ale gdy tylko ja na niego spojrzałam, odwrócił wzrok i się odsunął.

Oszaleje tu zaraz!

–Henryk możesz mi wyjaśnić o co ci do cholery chodzi? –Nie zwracałam uwagę na to, co mówił Drex i na to, że jesteśmy na misji. Szepnęłam do chłopaka, który na moje słowa się spiął.

-Cynthia, nie teraz! -Szepnął wkurzony Ray.

–Nie przerywaj mi, bo jakby nie idiotyczne zachowanie Henryka, nie musiałabym o tym z nim teraz rozmawiać. –Syknęłam.

–Cynthia, ja..

–Daj mi do cholery skończyć. Ignorujesz mnie, spławiasz i traktujesz jak powietrze mimo, że Ci nic nie zrobiłam, mieliśmy dobry kontakt a tobie z dnia na dzień zachciało się obrażać. Nudzi Ci się, co? Albo może chcesz się pośmiać z tego, że ja się do ciebie dobijam, a ty masz mnie gdzieś. Zachowujesz się naprawdę głupio i mam ochotę to wykrzycze...

–Cicho bądź. –Mruknął, odwracając się w stronę stołu.

–Nie uciszaj mnie gdy mówię. –Syknęłam.

Potem wszystko stało się szybko. Nie usłyszeliśmy kroków, a po schodach weszła moja matka z Drexem i Miniakiem u boku.

–Kogo ja tu widzę? Nie przeszkadzam? –Zapytała brunetka, wpatrując się w naszą trójkę.

–O mój Boże, przymknij się, Elizabeth.

–Nis odzywaj się do matki w taki sposób, Cynthio! –Wrzasnęła, na co wywróciłam oczami.

–Matki, powiadasz? Wiesz, mówiłam Ci to już, ale powtarzanie tego sprawia mi wielką przyjemność. Nie jestes moją matką i nigdy nią nie będziesz. –Syknęłam, wstając, to samo uczynili bohaterzy.

Oberwałam od Drexa w tył głowy. Poczułam spływającą ciepłą ciecz. Spojrzałam na blondyna, który dostał z jakiejś broni, ale zrobił unik. Miałam mroczki przed oczami, a potem już tylko ciemność.

Czyli nici z kina.

                              ***

Obudziłam się, czując ból głowy. Chciałam się za nią złapać, lecz liny, przywiązane do moich dłoni mi nie pozwalały. Siedziałam na niewygodnym krześle, chyba w jakiejś piwnicy, a obok mnie, blondyn i nieprzytomny Ray. Spojrzałam na twarz Hart'a. Jego warga była w okropnym stanie, a z jego łuku brwiowego ciekła krew.

Idiotko, czy ty nigdy nie możesz się przymknąć?

Chłopak spojrzał na mnie z zmieszaniem, jestem pewna, że teraz tym bardziej się do mnie nie odezwię jak stąd wyjdziemy. Jak w ogóle to się stanie.

–Proszę, moja córeczka i jej chłoptaś się już obudzili. –Powiedziała pewna siebie kobieta.

–Co mu do cholery zrobiłaś, kobieto? –Pierwszy odezwał się blondyn, wpatrując się w Elizabeth z mordem w oczach. Ray się nie budził, a jego klatka piersiowa, ledwo co się ruszała.

Jesteś idiotką.

–Obiecuje Ci, że jeśli mu cokolwiek zrobiłaś to własnoręcznie Cię zabije. –Powiedziałam chłodnym tonem, który nie zdziwił tylko mnie. Przez sekundę w jej oczach był widoczny ból i zmieszanie. Ponownie zostałam ogłuszona, a przed oczami pojawiły mi się mroczki.

I wtedy zaczął się koszmar nie tylko dla mnie.

Siemaa!
Co u was? Dawno mnie tu nie było.
Krótki, bo ma tylko 2 tysiące slow, ale powiedzmy, że to taki początek do następnego rozdziału, który już będzie dłuższy!

Do zobaczenia w następnym
(nie wiem kiedy)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top