ROZDZIAŁ IV

Dzisiaj był dzień, w którym spotkamy się z nowo poznanymi nam kolegami. Suszyłam świeżo umyte włosy, wsłuchując się w moją ulubioną playlistę, co jakiś czas nucąc słowa piosenek pod nosem, gdy nagle mój telefon zawibrował.

–Hej, co tam? –zapytałam przyjaciółkę przez komórkę, wyłączając suszarkę.

–Jesteś już gotowa? –mruknęła. Słyszałam w tle dźwięki miasta, co oznacza, że już do mnie idzie. –W sumie zaraz zobaczę, zejdź i otwórz mi drzwi. –dodała, rozłączając się. To była najdłuższa rozmowa mojego życia.

Tak jak powiedziała, zbiegłam po schodach na dół, uśmiechając się do mamy i otworzyłam drzwi Charlotte. Od razu zaciągnęłam ją do swojego pokoju, a ona jedynie co zdążyła, to krzyknąć mojej rodzicielce szybko przywitanie.

Dopiero w swoim pokoju się jej przyjrzałam. Na sobie miała luźne spodnie w moro z niskim stanem, biały top, na szyi miała kilka naszyjników, a na stopach założone białe air forcy. Włosy miała związane w dwa bokserskie warkocze. Jezu, wyglądała jak zwykle pięknie.

Ja lekko zaspałam, przez co jedyne co zdążyłam zrobić, to się lekko umalować i umyć włosy. Za to pani Page była stuprocentowym rannym ptaszkiem.

Charlotte nic nie mówiąc, rozłożyła się na moim łóżku, przeglądając coś na telefonie. Póki jeszcze nie zaczęła marudzić, zdążyłam wymyślić co dzisiaj ubiorę.

Wybrałam czarne, materiałowe spodnie, które były luźne, tego samego koloru top i rozpinaną, białą koszulę, która była o dwa rozmiary na mnie za duża. Do tego ubrałam tym razem białe blazery. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Jedynie założyłam na nie opaskę, wyciągając z niej kilka przednich kosmyków. Gotowe zeszłyśmy na dół, a moja mama zaprosiła Charlotte na śniadanie. Po podziękowaniu mamie, wyszłyśmy z domu, kierując się do kryjówki. Tak jak codziennie. Dosłownie spędzałam w tamtym miejscu więcej, niż w moim domu.

–Cześć, ulubieńcy! –krzyknęłam, wchodząc do siedziby bohaterów. Mój krzyk chwilowo zagłuszył kłótnie, która właśnie trwała, pomiędzy Ray'em a Schwozem.

–Nie Ray, nie zbuduję Ci przenośnej toalety i nie wbuduję Ci jej do samochodu! –rzucił Schwartz, odchodząc od mężczyzny.

–Ah tak? W takim razie masz zakaz jedzenia robaków! –krzyknął sfrustrowany Manchester, podbiegając do komody. Wyciągnął z jednej z szafek pudełko robaków, położył je na ziemię i wymierzył w nie laserem, paląc zawartość, jak i same pudełko. Po kryjówce uniósł się niesamowity smród.

–Gorzej niż z dziećmi! –westchnęła Charlotte, podchodząc do Henryka, który próbował pohamować śmiech, na widok Schwoza, który klęcząc nad spalonym pudełkiem prawie płakał.

***

Siedziałam z Henrykiem przed monitorami, rozmawiając na różne błahe tematy. Dochodziła szesnasta czterdzieści, lecz jakoś szczególnie się tym nie przejmowała, będąc zbyt zajęta blondynem, siedzącym na blacie z różnymi przyciskami.

–O tak! –zaśmiałam się, poprawiając włosy. –A pamiętasz jak... –zaczęłam, lecz nie dane było mi skończyć, ponieważ Char mi przerwała.

–Na nas już pora Cyn, do zobaczenia później! –krzyknęła do reszty, chwytając mnie za rękę i niemal ciągnąc do windy.

Chwyciłyśmy pierwszą lepszą taksówkę, która miała nas zawieźć pod pizzerię. Po drodzę jakoś szczególnie dużo nie rozmawiałyśmy. Mialam okropne dziwne wrażenie, że stanie się coś złego.

Po tym, jak taksówkarz się zatrzymał, zapłaciłam mu za przejazd, uśmiechając się słodko do Charlotte, która patrzyła na mnie spod przymrużonych powiek. Otóż moja przyjaciółka nie mogła przeboleć tego, że za nią zapłaciłam.

–Uh, no nie przeżywaj tak. Chodź. –mruknęłam, ciągnąc ją w stronę dwóch chłopaków, którzy stali pod knajpą. –Cześć, sorrki, że musieliście czekać. –rzuciłam, witając się z chłopakami.

–Nie ma problemu, wchodzimy? –zapytał Tyler, na co Charlotte i ja skinęłyśmy głowami. Chłopcy przepuścili nas w drzwiach, a potem wszyscy poszliśmy szukać wolnego stolika.

Rozmawialiśmy na różne tematy, powoli się poznając. Polubiłam ich, byli naprawdę mili. Po zjedzeniu William zaproponował spacer, na co wszyscy przystali. Było już po dziewiętnastej i na dworze robiło już się powoli ciemno.

Zaśmiałam się z żartu Tylera, skręcając w jedną z alejek. Po chwili poczułam, jak jeden z chłopaków chwyta mnie za talię, a potem krzyk Charlotte. Spojrzałam w jej stronę, widząc jak się szamota pod uściskiem ciemnoskórego, który związywał jej nadgarstki. Popatrzyłam na Williama, próbując go kopnąć, lecz ten zrobił unik, wykręcając mi rękę. Krzyknęłam z bólu, gdy ten rzucił mną na drzewo, po czym uniósł dłonie i przywiązał je do pobliskiej gałęzi. Wierciłam się, próbując rozwalić więzły.

–Ej co wy... –zaczęłam, widząc jak Tyler wyciąga ze swojego plecaka puszki ze sprayem. –Nie wierzę! Nocne szczury.

–A i owszem. Nie uznajcie tego za nic personalnego dziewczyny, jesteście naprawdę... urocze. Ale zemsta jest słodsza. –rzucił William, wstrząsając puszką i odchylając moją koszulę. Na dość dużym kawałku odkrytego brzucha narysował mi znak kapitana i go przekreślił czerwonym sprayem. Nie mogłam się wiercić, ponieważ drugi mnie przytrzymywał.

–Zostaw ją! –krzyknęła Charlotte.

–Z tego co się orientuję, to wasz rycerz ze swoim pomagierem zawsze się zjawiają, gdy osoby ze Swellview mają kłopoty.

–O, jaki spostrzegawczy. –mruknął Niebezpieczny, pojawiając się za Williamem. Ten odwrócił się z szerokim uśmiechem, na co Hart przywalił mu z zaciśniętej pięści prosto w twarz. Brunet oddał mu z podobną siłą, przez co chłopak prawie stracił równowagę. Ray za to za pierwszym razem powalił Tylera, mocnym sierpowym. Kapitan chwycił za kołnierz młodszego chłopaka, uderzając go w no, przez co stracił przytomność.

Po tym puścił bruneta i podbiegł do Charlotte, rozwalając jej więzły.

–Wszystko w porządku? –zapytał Henryk, patrząc na mój brzuch. Spiął się, laserem rozwalając linę na moich nadgarstkach. Kiwnęłam głową na jego pytanie, uśmiechając się i podbiegając do przyjaciółki. Chwyciłam ją w objęcia, mocno ją do siebie przytulając. Bałam się o nią zdecydowanie bardziej niż o samą siebie.

–Boże, nigdy więcej nie wychodzimy na randki. –szepnęła mi we włosy, na co ja się cicho zaśmiałam w odpowiedzi. Kapitan poklepał mnie po plecach, gdy Niebezpieczny dzwonił po policję.

–Dobrze, że nic wam nie jest. –mruknął, spoglądając na mój brzuch. –Van Del zrobił się jakoś mało pomysłowy, że grozi nam, malując po ciele nastolatki. –przewrócił oczami, co i ja uczyniłam.

–Mam nadzieję, że to zmywalny spray. –westchnęłam, patrząc jak policja zabiera do radiowozu już przytomnych szczurów. Zapięłam koszulę i razem z przyjaciółmi ruszyłam do samochodu kapitana.

Już w kryjówce pierwsze co zrobiłam to poszłam do łazienki, próbując zmyć dzieło Willa z mojego brzucha. Nieskutecznie. Farba ledwo co schodziła. Potarłam jeszcze kilka razy ręcznikiem brzuch i uśmiechnęłam się, gdy rysunek stał się bardziej wyblakły. Wzięłam koszulę do ręki i weszłam do głównej części kryjówki.

Podeszłam do maszyny z jedzeniem, prosząc o lody śmietankowe i usiadłam na kanapie, jedząc zimny przysmak. Po chwili dosiadł się do mnie Henryk, biorąc mi łyżeczkę i wkładając sobie lody do ust. Odsunęłam się od niego, wyrywając mu sztuciec.

–Odwal się.

Ten w odpowiedzi jedynie perliście się zaśmiał, biorąc mi tym razem pudełko. Zaczęłam się z nim kłócić, a lody trafiały z rąk do rąk, dopóki ich nie zjedliśmy. Dopiero wtedy nasza sprzeczka się skończyła.

-Ja bym sobie pograł w tenisa stołowego.. - powiedział Ray, biorąc za sobą Henryka, by zagrał razem z nim.

-To ja idę poplotkować z moją kochaną przyjaciółką. --powiedziałam i szybko podbiegłam do Charlotte, przekręcając jej krzesełko w moją stronę. –Hej – odparłam, uśmiechając się szeroko.

–A więc.. Moja droga Cynthio. Jak twoje relacje z Henrykiem? –powiedziała trochę ciszej - Dalej jesteś zauroczona. –stwierdziła bardziej, niż zapytała.

–A myślisz, że dlaczego się zgodziłam na te spotkanie z szczurami? Myślałam, że wtedy o nim zapomnę.

–O kim?? –zapytała populacja mężczyzn w kryjówce równocześnie.


No dobra, coraz bardziej podoba mi się to, co pisze..


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top