Rozdział 5

– Znam cię od wielu lat, ale o pomoc prosisz po raz pierwszy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zaprosiłeś mnie na kawę. A moja żona trzymała do chrztu twe dziecko. Bądźmy szczerzy. Nie chciałeś mej przyjaźni. Bałeś się być moim dłużnikiem.

– Nie chciałem mieć kłopotów.

– Rozumiem. W Ameryce znalazłeś raj. Dobrze zarabiałeś, chroniła cię policja i sądy. Nie potrzebowałeś mej przyjaźni. A teraz przychodzisz do mnie...

Zatrzymuję film.

– Don Corleone, sprawiedliwości – intonuję, unosząc dłoń. – Ale nie prosisz z szacunkiem. Nie proponujesz przyjaźni. Nie zwiesz mnie ojcem chrzestnym. W dniu ślubu mej córki prosisz, bym mordował za pieniądze... – urywam, patrząc przez przednią szybę na przebiegającego przez ulicę czarnego kota. Wznawiam nagranie.

– Byś wymierzył sprawiedliwość.

Pauzuję, to jest najlepszy moment.

– To nie jest sprawiedliwość – mówię. – Ona żyje...

Cholerne mistrzostwo. Absolutny majstersztyk kinematografii. Dialog nad dialogami, kunszt nad kunsztem w każdej postaci... Jak by to teraz nie zabrzmiało, uważam, że w byciu gangsterem też trzeba mieć klasę.

Stukając z nudów palcami o gładką kierownicę mercedesa, obserwuję drzwi parterowego budynku. Obok nich, zaraz pod kuchennym oknem, migocze świąteczny renifer, a kawałek dalej, wbita w zaspę, prezentuje swój trzonek łopata do odśnieżania.

Spadł śnieg. Spadł to mało powiedziane, bo gdy wyszedłem dzisiaj z mieszkania, wpadłem w biały puch po same kolana. Zaczęło prószyć wczorajszego wieczora. Delikatnie, typowo świątecznie i gdybym był małym Tonym lubiącym watę na patyku, klaskałbym ze szczęścia uszami. Zjeżdżałbym na czerwonym jabłuszku z górki, szczerząc się przy tym od ucha do ucha. Na całe szczęście Tony nie jest już smarkiem, bo ma trzydzieści jeden lat. Zupełnie jak Chester.

Cholerny śnieg, nienawidzę go. Coraz bliżej do tej pieprzonej gwiazdki.

– Marco, twoje spóźnialstwo zaczyna mnie poważnie wkurzać. Gdy znajdziesz się już w pierdlu, to zaczniesz chodzić jak w szwajcarskim zegarku – burczę, podnosząc mankiet kurtki, by zerknąć na zegarek.

Jest piętnaście po siódmej. Odpalam silnik, bo z moich ust zaczęła się już wydobywać ciepła para. Rozcieram zdrętwiałe dłonie, tęskniąc za zimową kurtką pilotką, którą w samarytańskiej dobroci oddałem nastoletniej prostytutce. Ciekawe, czy skorzystała z podanego numeru...

A to co, do cholery?

Z domu wypada sam jego właściciel, a zaraz za nim rozwrzeszczana i wymachująca rękoma nastolatka. Marco, w opiętej granatowej koszuli i garniturowych spodniach, szarżuje w stronę mojego auta jak rozwścieczony byk.

– Tato!

– Gianna! – Zatrzymuje się, celując palcem w córkę. – Skończyłem temat. Wracaj w tej chwili do domu!

– Tato! Nie możesz! – Próbuje chwycić jego rękę, ale z marnym skutkiem, bo Marco okrąża już mój samochód od strony maski, krzycząc, abym otworzył bagażnik.

Robię to, choć zupełnie nie ogarniam, co się dzieje i co wyprowadziło go z równowagi. Jednak bez wątpienia przyczyną tego wzburzenia jest nastolatka, która właśnie nerwowo dobija się do mnie przez boczną szybę. Opuszczam ją, a Marco wpada z hukiem do domu.

– Tony! Błagam cię! Błagam cię, uspokój mojego ojca, odbiło mu!

Gianna dosłownie wyrywa sobie włosy z głowy. Sprawa wygląda na poważną.

– W jakim sensie mu odbiło? – pytam spokojnie. – Powiedz mi prawdę, bo nie wiem, czy moja interwencja będzie na miejscu. Gianna, co zrobiłaś?

– Byłam szczęśliwa?!

– No twój ojciec uważa chyba inaczej, ale kontynuuj.

– A co tu kontynuować?!

Odwracam wzrok, gdy Marco, trzasnąwszy drzwiami, po kilku sekundach sadowi się w moim wozie.

– Jezu! Tato! Ja tego chciałam, rozumiesz?! Kocham go!

Uhuhu, Gianna Caruso straciła dziewictwo.

– Masz szesnaście lat! A jakby tego było mało, jesteś moją córką! – Marco, krzycząc to, prawie się na mnie położył, więc przyciskam plecy do fotela. – Urżnę cwaniakowi łapy za to, że wepchał je tam, gdzie nawet nie powinien myśleć ich wpychać!

– Tony! Proszę, nie siedź tak! No zrób coś!

Rozkładam ręce, bo co ja w takiej sytuacji mogę? To córka Marca, jego rodzina i jego zasady. Nie wtrącam się, dopóki nie uznam tego za konieczne.

– Ledwo go znasz, a matka już nakrywa cię z nim w łóżku, gówniaro!

– Och, tak?! Znam go już całe pół roku i tyle samo się z nim spotykam! – Gianna krzyżuje ręce, a ton jej głosu wskazuje, że przechodzi do fazy ofensywy.

Ze stoickim spokojem odpalam papierosa, będąc w dalszym ciągu świadkiem rodzinnego dramatu Marca Carusa.

– Ale ja znam go od wczoraj!

– No, Gianna. – Chichoczę. – Nieładnie okłamywać ojca. Zanim twój chłopak zaczął cię bzykać, powinien przyjść i się ładnie przedstawić. – Podnoszę palec wskazujący i macham nim kilka razy w lewo i prawo. – Nieładnie tak z nieznanym ojcu kawalerem tracić to, co tam sobie straciłaś.

Boże, mam dzisiaj dobry humor.

– Marzyłam, by stracić to z tobą, Tony, ale nie będę czekać do starości, aż ty się zorientujesz!

Oczy rozszerzają mi się na całą twarz, gdy wzrok Marca strzela mi właśnie w skroń.

– Nie słyszałeś tego! – Celuję w niego palcem. – I wybacz jej, bo przechodzi bunt nastolatki.

Marco nie odzywa się do mnie ani słowem, tylko ponownie opuszcza mój pojazd. Tym razem nogi niosą go do garażu. Wbijam wściekły wzrok w nastolatkę. Chyba naprawdę muszę się wtrącić, bo zaczynam mieć serdecznie dość jej dziewiczych problemów.

– Gianna, wracaj do domu, bo cała się trzęsiesz.

– Powiedział, że go zabije, rozumiesz? Zabije!

Tak powiedział? No to chłopak ma pecha. Nie doczeka tegorocznej gwiazdki.

– Wracaj do domu. – Kiwam głową. – Matka cię woła. I przede wszystkim się uspokój, bo nikt nikogo nie będzie uśmiercał.

Słyszę szybkie kroki, ponownie uniesienie klapy bagażnika i odgłos wrzucanej do niego rzeczy.

– Do domu, Gianna!

Czuję porządny wstrząs spowodowany mało delikatnym zamknięciem bagażnika.

– I zatrzymuję twoją kartę kredytową! – Marco krzyczy dalej, zajmując miejsce pasażera. – A gnoja dosłownie przetrącę!

Zamykam szybę, by nie dostać rykoszetem od wojującej nastolatki, która ze łzami w oczach pokazuje ojcu środkowy palec. Wrzeszczy, że go nienawidzi i żałuje, że się urodziła. Jej drobne piąstki kilkukrotnie uderzają w karoserię mojego klasyka, który w całym zamieszaniu oberwał chyba najbardziej.

– I to ma być ta... delikatna sprawa, do której byłem ci potrzebny?

– Jedna z dwóch. Jedź.

– Co wrzuciłeś do bagażnika?

– Łopatę.

– Po co? Będziesz odśnieżał?

– Tony, na dwóch następnych skrzyżowaniach prosto, potem na trzecich światłach w prawo i zatrzymaj się na stacji – informuje, a ja wnioskuję, że prawdopodobnie tam znajduje się punkt docelowy, który wyprowadził go z równowagi. Mimo wszystko chcę się upewnić, bo jeżeli tak, to nie mam zamiaru wciskać pedału gazu.

– Nie mam takiej potrzeby. – Uderzam dłonią w kokpit. – Bak mam pełniutki, tankowałem dzisiaj rano.

– Ale ja mam... Wywlokę gnoja zza kasy, zrobię mu małą rundkę do lasu, by zapoznał się z teściem, przyłożę w łeb łopatą, ale wcześniej nakażę, by wykopał sobie nią grób. Będzie również miło z jego strony, gdy po tym wszystkim sam się w nim zakopie! – Jego twarz czerwienieje.

Nie myśli trzeźwo, a to u Marca bardzo niebezpieczne. Czas ostudzić ten wrzątek, bo nieznany mi chłopak skończy naprawdę marnie.

– Jedyną osobą, której możesz przyłożyć tą łopatą w łeb, jesteś, Marco, ty sam.

– Tony, chociaż ty nie podnoś mi ciśnienia, jedź.

– Nie. – Krzyżuję ręce.

– Ona ma szesnaście lat i już rozkłada nogi!

– Doprawdy? – Spoglądam na niego ze szczerym zdziwieniem. – A od kiedy jesteś taki wyczulony na wiek? Ha? Nie przeszkadzał ci, gdy na tyłach mojego auta dziewczyna w wieku Gianny robiła ci dobrze! Chcesz umoralniać córkę, a sam co robisz?

– Tobie, Tony, też jej wiek nie przeszkadzał. Podwójne standardy?

Gówno wiesz.

– Poza tym mówiła, że ma dziewiętnaście lat, zostałem więc bezczelnie wprowadzony w błąd.

– Nie mówimy o mnie. Ja nie mam dzieci.

– Widać, że ich nie masz. Może wtedy patrzyłbyś na sprawę inaczej.

– Patrzę na to obiektywnie, bez zbędnych emocji, które ciebie popychają do tego, by spuścić chłopakowi łomot. Pozwól więc, że ze swoim nazwiskiem, Angel, będę czasami twoim aniołem stróżem.

– To jest moja córka! – Dźga palcem moje ramię. – Moja rodzina, Tony, rozumiesz? Ty też jesteś moją rodziną, a o rodzinę się dba. To jest moja córka!

– Tamta dziewczyna też jest czyjąś córką.

– To niech ojciec się nią zainteresuje.

– Może go nie ma?

– Kurwa! – Podrzuca rękoma. – Jedź, bo tracę czas!

– Ruszę, ale na pewno nie na stację. Przykro mi, Marco, ale nie przyłożę do tego palca. Zaproś lepiej chłopaka do domu i przedstaw mu swoje zasady. Twardo i bez zbędnego pierdolenia podkreśl, że to twoja córka. – Spoglądam na niego, podbudowując tymi słowami jego ego. – Rozumiesz? Może ten chłopaczek to twoja przyszła rodzina, co? A o nią chyba się dba?

Marco milczy, a jego zmrużone oczy i mocno widoczny ruch klatki piersiowej połączony z ciężkim wydechem podpowiadają mi, że być może poważnie analizuje te kilka zdań.

– Tony, kocham swoje dzieci jak nic innego na tym świecie. Każda ich krzywda jest moją krzywdą.

– Tego nie kwestionuję. Tylko czasem ci najbliżsi potrafią wyrządzić więcej krzywdy niż obce nam osoby.

– Odnosisz się do tego, co robię, a o czym nie wie nawet moja żona? – pyta, wykrzywiając usta. – W większości nie wie.

– Mówię ogólnie. – Wzdycham, mając przed oczami zielone tęczówki Scarlett. – Nie czuj się jakoś wyjątkowo, bo spotyka to każdego z nas. Miłość nie zawsze jest dobrym wytłumaczeniem, a przede wszystkim nie chroni nas przed zadawaniem ciosów.

– Tak? Tak cię słucham i... Tony? – zagaduje, lustrując mnie wzrokiem. Rękę założył za zagłówek mojego fotela. – Czy ty jesteś nieszczęśliwie zakochany?

Chester, zamknij się!

– Nie. Skąd ci to przyszło do głowy? – pytam przez śmiech, wiedząc, że chyba za bardzo odpłynąłem. Zarzucałem Marcowi kierowanie się emocjami, a mnie samego teraz wewnętrznie ścisnęło. Muszę to powstrzymać. Uczucia Chestera pogrzebią w bostońskim piachu Tony'ego.

– To wyjaśniałoby twoje podejście do kobiet. Myślałem, że może jesteś pedałem, ale teraz...? – Potrząsa moim barkiem. – Teraz dam ci chyba spokój, ale zanim to zrobię, to moja jedna rada, Tony.

– Założę specjalny zeszyt z nimi. Dawaj.

– Jak już trafisz na wymarzoną lolitkę, to pamiętaj o złotej zasadzie, że idealna kobieta czy żona to taka, która zadaje mało pytań i zawsze robi dla twoich gości wyśmienitą włoską kawę. – Marco poklepuje mój policzek kilka razy. – Bo lubisz kawę, którą serwuje moja Laura, prawda, Tony? Nic się w tej kwestii nie zmieniło?

Marco, tylko ty potrafisz tak pieprzyć między wierszami, ale tak się składa, że ja też to lubię.

– Uwielbiam, a nawet dodam, że z chęcią spróbuję więcej jej smaków.

– To kolejna kawa będzie w gratisie do twojego biletu, który ostatnio kupiłeś.

– Jeszcze się dobrze nie spakowałem na ten rejs. Musisz mi dać chwilę. – Śmieję się, przekręcając kluczyk w stacyjce.

– Siedem sześćdziesiąt dwa. Zasięg od około stu do pięciuset metrów. Myślę, że to na pewno powinno znaleźć się w twojej walizce, ale na to masz jeszcze chwilę.

Marco zasugerował mi właśnie najlepszą broń do sprzątnięcia Niccola Amantiego, co rozpocznie mój rejs z rodziną Russo. Gadkę o nieprzygotowaniu wysunąłem celowo, by sprawdzić, czy następnym celem naszej przejażdżki na pewno nie jest głowa Amantiego. Odpowiedź Carusa wskazuje, że nie, więc nie pozostaje mi nic innego, jak po prostu zawierzyć jego słowom.

Więc jeżeli nie o to chodzi, to co dla mnie szykujesz, Marco?

– Rozumiem, że wizytację na stacji odpuszczasz? – pytam.

– Chłopak wisi ci wdzięczność za swoje życie, upomnij się kiedyś o nią.

– Pomyślę. To gdzie mam jechać? – pytam, skręcając lekko kierownicą, by zjechać z chodnikowego podjazdu.

– Bennett Street.

Ściągam brwi, to nazwisko w jego ustach mrozi mi krew w żyłach.

– Trzydzieści minut drogi stąd, mamy tam interesy do omówienia.

– Która to część Bostonu? Taka ulica w ogóle istnieje?

– Północny Boston. Coś ty tym taki zszokowany?

Bo życie Tony'ego czasami mnie kurewsko zaskakuje.

– Nie... nic. – Śmieję się, wyjeżdżając na oświetloną latarniami, spokojną ulicę. – Po prostu nigdy tam nie byłem.

Przełykam ślinę, tłumacząc się ze swojej idiotycznej reakcji, jakby ta nazwa ulicy była czymś fenomenalnym. Choć dla mnie jest. Nie wiem czemu, ale po prostu boję się tam jechać, jakbym zmierzał po odbiór prawdziwej tożsamości. Chryste... Powinienem się w końcu porządnie napić albo faktycznie pomyśleć o kobiecie. Stres konsumuje mnie żywcem i muszę gdzieś dać temu ujście.

– Mam czterdzieści lat i nigdy nie byłem w bostońskim Downtown. Tony?

– Ta?

– Pamiętasz, jak ci mówiłem, że do wszystkiego trzeba posiadać talent? Zwolnij, patrol stoi.

– Pamiętam.

Zmniejszam prędkość. Niebieskie światła policyjnego radiowozu dodają kolorów do żółtych barw lampek rozwieszonych na świątecznych drzewkach stojących tuż przy wejściu do parkowej alejki.

– Na Sycylii i w naszej rodzinie, Tony, mówi się na to... – Marco unosi dłoń, zaraz będzie gestykulował w charakterystyczny dla Włochów sposób – furbizia. – Spogląda na mnie. – Powtórz, Tony: furbizia.

Furbizia.

– Źle! – Ponownie unosi dłoń, złączając palce, jakby trzymał szczyptę soli. – Furbizia! Tony, to musi brzmieć jak muzyka. Powtórz: furbizia!

Przewracam oczami. Jeżeli tak bardzo tego pragnie, to mu zaraz to wyśpiewam i absolutnie nie mam się czego wstydzić.

Furbizia!

– Male[1], Tony! – Potrząsa dłonią w geście pogardy. – Może znasz włoski, ale słychać, że nie jesteś w pełni Włochem. W każdym razie oznacza to spryt, Tony. Rozumiesz?

– Rozumiem.

– Spryt, którego Amanti nie miał.

Wyjmuję z kieszeni przygotowanego papierosa i odpalam szybko zapalniczką-dyktafonem. Czerwone światła trzypasmowego skrzyżowania zatrzymują nas na dobre kilka minut. Opuszczam szybę i czuję na policzkach nieprzyjemny pocałunek mroźnego powietrza.

– Dlaczego? Prowadził całkiem dobrze prosperujący interes, dlaczego więc uważasz, że brakowało mu talentu? – pytam, zdając sobie sprawę, że użyłem czasu przeszłego, jakby gość już nie żył. Zupełnie nie wiem, skąd mi się to wzięło. Amanti ma być ciepły, wie zdecydowanie za dużo.

– Robił to tylko dzięki naszej uprzejmości, ale to już tłumaczyłem. Jego kurewki, gdy przyszła taka potrzeba, dostawały naszą ochronę, ale Amanti i tak próbował pokazać, jaki jest cwany, co też ci już tłumaczyłem. Chciał być sprytny, wielokrotnie tłumacząc swoje słabe zyski kryzysem w płacach i coraz mniejszą z tego powodu ilością klientów.

– Mniejszą? – Śmieję się autentycznie z głupoty tego frajera. – Cała szesnasta i połowa siedemnastej przecznicy czeka w kolejce na obciąganie. Wystarczy się tamtędy przejechać w odpowiednich godzinach.

– Dlatego dostał szczura. Ale to nie jest jedyny powód, przez który poczęstujesz go ołowianym cukierkiem.

Robi się coraz ciekawiej. Amanti, z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciu.

– Mów, bo nie mam pojęcia, czym jeszcze ściągnął na siebie taki dopust boży.

– Vaniero – mówi, wypełniając auto słabym tytoniowym dymem.

– Co: Vaniero? Zamordował go?

– Nie zrobił tego swoimi rękoma. Uważam, że chciał wykończyć Roberta, nie lubili się. Prowadzili razem interesy, ale nie darzyli się sympatią. Pod koniec listopada Amanti dostał ostatnie ostrzeżenie, że ma się dobrze rozliczać i wtedy zapytał Vaniera, czy dobrze mu się sypia z jego dziewczynkami.

Spoglądam na Marca, szybko analizując, co mi przekazał. Światło zmienia kolor na zielony, więc ruszamy równo ze sznurem jadących obok aut. Nawigacja wskazuje jeszcze około piętnastu minut trasy. Marco jest cholernie pewny swoich słów, więc moje pierwsze obstawienie córki Russo jako winowajczyni może okazać się pudłem. Do tej pory zastanawiam się, co nakazało instynktowi podążyć tą ścieżką. Dlaczego wyobraźnia pobrudziła krwią delikatne dłonie Marie? Być może spowodowała to informacja o zastosowanej truciźnie i kierunku, jaki studiuje dziewczyna, ale to nadal nic nie znaczy i nie wyjaśnia motywu, dla którego miałaby to zrobić.

W przeciwieństwie do Amantiego. On go miał.

– Otruł go z pomocą dziwki?

– To tchórz, Tony. Nawet nie miał odwagi sam strzelić. Ścierwo, nad którym nie należy rozpaczać, bo szkodziło tylko interesom nas wszystkich.

– O kim mówisz?

– Za szybko i za dużo chcesz wiedzieć.

– Jestem młody, gorąca krew, musisz mi wybaczyć.

– Ja nie mam z tym problemów, Tony, ale od dziś wiele rzeczy się zmieni, w tym nasze telefoniczne rozmowy. Będą krótkie, nie dłuższe niż dziesięć sekund.

Capo! A jednak strzał w dziesiątkę. Gratuluję awansu, Marco.

– Nie dopytuję dlaczego, ale przyjmuję do wiadomości – oznajmiam i słysząc krótki sygnał telefoniczny, sięgam więc do schowka w drzwiach od mojej strony.

Mogę bez obaw odczytać tę wiadomość przy Marcu, bo Kellan – zapisany jako wujek Tim – doskonale zdaje sobie sprawę, że pracuję, nawet gdy siedzę na kiblu, czyli zawsze.

„Mamy świniaka, szykujemy dla niego rożen."

Podnoszę kącik ust, czując, że moje ciało przeszył elektryzujący dreszcz adrenaliny. Nawet uniosłem lekko tyłek, a podbródek zadrżał, gdy zdusiłem w sobie resztę emocji, odczytując wiadomość drugi raz. Mają Amantiego i znając chłopaków, sprzątnęli go tak, że nie zdążył nawet pisnąć. Na to jednak jeszcze będzie miał czas.

No, Nicollo, będziesz miał teraz okazję popisać się swoim wybitnym talentem, którego Marco tak usilnie w tobie upatrywał!

– Tony? Jakiś problem? – Spoglądam na Marca, gdy się do mnie zwraca. Muszę się uspokoić.

– Nie. Kumpel napisał, że zaprasza mnie na domowego grilla, tylko tyle, nic ważnego.

– I ta informacja spowodowała, że masz pot na czole? – Marco wyjmuje ze schowka paczkę chusteczek i podaje mi ją, więc zaczynam wycierać twarz.

Jestem chodzącą bombą. Muszę coś ze sobą zrobić, bo moje niekontrolowane reakcje uczynią ze mnie tarczę na strzelnicy dla ludzi Marca.

– Znajomy robi genialne imprezy, uwierz mi, że jest co przeżywać. Normalnie... – Cmokam w palce. – Stary! Mięso pierwsza klasa.

Kurwa, Tony! Chester wychodzi z podziwu dla twoich głupich tłumaczeń.

– To może i mnie kiedyś na nią zaprosisz jako swojego przyjaciela? – Przykłada do serca dłoń, na palcu której błyszczy srebrny sygnet, rodowa pamiątka.

Docieramy pod duży klub nocny. Kolejny punkt na mojej korkowej tablicy, w który wbiję szpilkę z czerwonym łebkiem.

– Zaproszę. No cholera, Marco! No jakbym mógł o tobie zapomnieć? – Szczerzę się od ucha do ucha.

_________

Przypisy: 

[1] male (wł.) – źle

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top