Rozdział 33
Parkuję pod restauracją Luciana obok nowego Lincolna Navigatora. Wiem, że jeździ nim Russo, więc mogę być pewien, że oczekuje mnie w środku. Wysiadam i zamykam swoje skromniejsze auto. Podchodzę powoli do drzwi restauracji, ale wejdę tam dopiero wtedy, gdy łyknę pastylki. Odkręcam fiolkę i biorę trzy naraz. Miła pani z apteki powiedziała, że to najmocniejsze leki na uspokojenie, jakie może mi sprzedać bez recepty. Przekonamy się, czy mówiła prawdę.
Przekraczam próg z potężną przewrotką resztek jedzenia w żołądku. Zdejmuję kurtkę i podaję kelnerowi, który wręcza mi numerek z szatni. Dziękuję uśmiechem i rozglądam się po sali. Zauważam Russo przy ostatnim stoliku, prawie w samym rogu pomieszczenia, zaraz obok kominka. Rozmawia przez telefon, zapewne o czymś miłym, bo ma uśmiech od ucha do ucha. Szkoda, że mi tak wesoło nie jest. Zmierzam do niego z potencjalnym tematem rozmowy, który pałęta mi się po głowie, od kiedy wysadziłem Giannę pod domem.
Marie...
Czyżby twój ojciec nie był zadowolony, że kręci się przy tobie byle mafijny made man?
Może...
Tylko jak by się to miało do słów Luciana o wyjściu ewakuacyjnym twojego ojca, którym rzekomo jestem, a które ma związek z tobą?
Rozgryzłeś mnie, Russo?
Rozgryzłeś, z kim rzeczywiście masz do czynienia i chcesz mnie przekupić ręką córki? Ha! Ha! Ha! Nie powiem, kuszące, ale niestety...
Nie.
– Anthony! – Ściska moją dłoń w sposób pewny i silny. Typowo jak przywódca. – Cieszę się, że przyjechałeś.
– Nie mogłem odmówić. Nie jada się z szefem codziennie.
– Linguine z małżami. Mam nadzieję, że kulinarnie trafiłem w twój gust – mówi pytająco, poprawiając przy siadaniu poły popielatej marynarki.
– Perfekcyjnie! – Aprobująco rozkładam ręce, bo choćby i nie trafił, Tony nie odważyłby się zakwestionować wyboru bossa.
A właśnie... Jak mam się do ciebie zwracać: Russo? Szefie? Antonio? Donie? A może: teściu?
– Napijesz się? – Zerka znad okularów, sięgając po butelkę wina. – Barbaresco, rocznik dwa tysiące drugi... – dodaje, siadając bokiem na krześle, po czym zakłada nogę na nogę, ukazując czarnego mokasyna pokrytego bez wątpienia skórą aligatora.
Ciekawe, czy je kupił, czy – w cudzysłowie – przypadkiem spadły z jakiegoś transportu razem z dziesiątkami innych?
– Dziękuję, ale prowadzę.
Wzdycha.
– Niedobrze... Liczyłem, że podzielę się z tobą smakiem mojego sentymentu.
Podnoszę pytająco brwi.
– Piemont... – kontynuuje, zauważając mój gest. – Północno-zachodnie Włochy, podnóże samych Alp. Spacerowałem tam z żoną na brzegu jeziora Maggiore. Przepiękny widok. Byłeś kiedyś w Piemoncie, Anthony?
– Zwiedziłem sporą część Włoch, ale tego miejsca nie znam. Poleca pan?
– Owszem, choć zapewne usłyszysz głosy, że to najnudniejsza i najmniej atrakcyjna część państwa. Ale ja się z tym nie zgadzam, być może dlatego, że właśnie tam dwadzieścia jeden lat temu dowiedziałem się, że zostanę ojcem. Pomyśl, Anthony, co może czuć mężczyzna w takiej chwili.
– Nie wiem, nie mam dzieci. Ale na pewno musiało być to wspaniałe uczucie.
Choć nie wiem, czy zazdrość takim jest. Bo tak, ja ją czuję, gdy o tym myślę. Ale mniejsza o mnie. Tony ma tak sprawne jajka, że zapłodniłby pół Bostonu, ale po prostu mu się nie chce.
– Najlepsze, jakie może mu towarzyszyć, a radości tej doznawałem, delektując się właśnie Barbaresco i dodatkowo podziwiając odbicie promieni słońca w tafli Maggiore. Niezapomniany widok. – Podaje mi butelkę. – Proszę, jeżeli teraz nie możesz poznać smaku mojego sentymentu, zrobisz to spokojnie w domu. Mam nadzieję, że stanie się on twoim ulubionym.
Odbieram butelkę i wpatruję się w etykietę. Po jaką cholerę mi o tym wszystkim mówi? Czyżby powód mojego, jak by nie patrzeć, wezwania naprawdę dotyczył Marie?
– Dziękuję. Na pewno spróbuję.
Kelner stawia przed nami potrawy. Wyglądają wykwintnie i tak samo pachną. Może teraz będę miał okazję, aby zjeść wszystko do końca, bo ostatnim razem zostawiłem na talerzu cały kulinarny kunszt Luciana, do czego sam oczywiście doprowadził. Całe życie w biegu.
– Zanim zacznę, chcę, byś zagwarantował, że ta rozmowa pozostanie między nami. Wiesz o niej tylko ty i ja.
– Ma pan moje słowo.
W innym przypadku, Tony doskonale to wie, wybiłbyś mu z głowy to gadulstwo raz na zawsze.
– Cieszę się. Jak się czujesz, Anthony? Leczenie przebiegło pomyślnie?
– Tak, dziękuję. – Mozolnie nawijam makaron na widelec. – Z dnia na dzień jest coraz lepiej. I z całym szacunkiem do pańskich wspomnień, ale do czego pan zmierza? W sensie, dlaczego chciał się pan ze mną widzieć?
Wkładam porcję do ust. Przeżuwam, a smak oblewa moje wymagające kubki. Widzę przed oczami nagłówki gazet: „Agent federalny przechodzi na stronę mafii. Przekupili go żarciem".
– Prywatnie rzadko rozmawiam z ludźmi z twojego szczebla, ale tym razem mam dobry powód.
– Zaczynam się poważnie obawiać, że nie jest on ani trochę pozytywny.
Zerka na roleksa, potem na drzwi. Ciekawe, kogo wyczekuje.
– Naprawdę odniosłeś takie wrażenie?
– Przed chwilą podsunął mi pan dobry powód.
– Możesz być spokojny. Chciałem ci powiedzieć, że kogoś mi bardzo przypominasz.
Pociągam nosem. W ciepłym pomieszczeniu wszystko zaczęło z niego wypływać. Sięgam do kieszeni po paczkę chusteczek i przepraszam Russo, ale muszę odejść na bok. Staję za rogiem ściany i wydmuchuje nos. Wkurzam się przy okazji, bo nie chciałbym jechać przez pół miasta tylko po to, by zgarnąć butelkę wina i kilka słów, że być może jestem czyimś sobowtórem. No chyba że wyskoczy z informacją, iż jestem łudząco podobny do takiego jednego z FBI, po czym rzuci na stół fotografię z moją podobizną, co sprawi, że udławię się tymi małżami i będzie miał mnie z głowy.
– Gdyby tak się działo, to fruniemy, Angel, na pierwszy lepszy posterunek policji – szepczę, przecierając nos.
A teraz zbierz się do kupy i rób swoje. Zero stresu.
Wracam do stolika. Russo nawet nie podnosi na mnie wzroku znad telefonu.
– Więc kogo panu przypominam?
– Pomyśl – mówi, chowając w końcu telefon do marynarki, skąd, całe szczęście, nie wyjmuje żadnego zdjęcia. – Podpowiem tylko tyle, że to było bardzo ekscytujące, po trzydziestu latach usłyszeć dobrze znane słowa. Również jestem leworęczny, Anthony.
I przez to ty również nakazałeś nakłuć sobie palec lewej dłoni, czyli tej, z której strzelasz? Kurwa, to jest po prostu niewiarygodne. Russo, dostąpiłeś reinkarnacji za życia.
– Przypominam pana? Z powodu tego... – rozglądam się niepewnie po sąsiednich stolikach – co powiedziałem podczas przysięgi?
– Na to wygląda – mówi z zadumą. – To były emocje, które dorównały prawie tym z Piemontu. Trzydzieści lat...– Ściąga okulary, jak na moje oko, w złotych oprawkach. – Po takim czasie człowiek marzy tylko o tym, by powrócić nad brzeg Maggiore, spojrzeć w błękit nieba i spokojnie odetchnąć.
Przykro mi, Russo, ale więziennego kurortu tam nie mamy. Obiecuję jednak, że z wycieczki nad Maggiore wyślę ci pocztówkę.
– Wyczekiwana emerytura? I myślę, że gdy zapytam, co ja mam z tym wszystkim wspólnego, nie będzie to pytaniem nie na miejscu? – Jestem totalnie ogłupiony. Dawno nie byłem tak zdezorientowany tematem.
– Wręcz przeciwnie. – Z powrotem zakłada okulary. – Obserwuję cię, Anthony, od dłuższego czasu. Zarobiłeś. Zarobiłeś dla mnie dobre pieniądze i to dzięki swoim umiejętnościom i prywatnym kontaktom. Wiedz, że bardzo to doceniam. Marco sam wiele na tym skorzystał. Pomogłeś mu awansować.
Podziękuje mi później.
– Nie robiłem tego z myślą o panu, tylko dla siebie, ale jak widać, wszyscy nawet nieświadomie tkamy tę wielką pajęczynę. Oby tylko much nie brakło.
Russo się uśmiecha, ujmując podbródek w dwa palce. Patrzy na mnie wnikliwie, a linguine na jego talerzu pozostaje nietknięte. Odrzucam na brzeg swojego pustą skorupkę po małży, która cofa mi się do gardła.
Dlaczego tylko ja to jem? Mam nadzieję, że nie zrobię się przez to za kilka godzin sztywny.
– Jesteś młody i zdolny... – Sięga w końcu po widelec i zjada makaron, a mnie oblewa fala ulgi. – Ale jak obaj wiemy, dopiero na początku drogi, na której wiele może się wydarzyć. Jak myślisz? Dokąd może cię ona zaprowadzić?
– Najpewniej do pierdla, choć czasami trzeba po prostu zamknąć oczy i skoczyć. Ale sądząc po pana uśmiechu, nie o to chodzi.
– Każda praca obarczona jest ryzykiem zawodowym, ale masz rację, nie o nim teraz mowa. Ścieżkę awansów znasz, prawda, Anthony?
Przytakuję.
– A jak byś zareagował, gdy z góry znałbyś miejsce, do którego możesz dążyć?
– Nie wiem. I konkrety – oznajmiam twardo. – Konkrety, szefie. Lubię sobie pofilozofować, ale proszę mi wierzyć na słowo, że trafił pan na ciężkie kilka dni mojego życia, więc im prościej, tym lepiej dla mojego naprawdę zmęczonego i popieprzonego umysłu. Czego pan żąda?
– Przygotowania się ze wszystkimi dostępnymi ci atutami na dotarcie do miejsca, które za chwilę ci wskażę.
Sięgam po serwetkę i przecieram usta, po czym rozkładam ręce szeroko nad stołem.
– Czekam.
– Od dawna wiem, że przyjdzie taki moment, w którym będę potrzebował dodatkowych ust i dodatkowych rąk, którymi będę mógł wskazywać kierunki. Rozumiesz, Anthony?
Cmokam, kiwając głową to na lewo, to na prawo.
– Strzelam, że szykuje się koronacja nowego króla?
– Nie, Anthony – mówi to bardzo szorstko. – Chcę utrzymać status quo, ale zupełnie nie bezpośrednio. Do tego właśnie jesteś mi potrzebny – oznajmia, uśmiecha się i zaczyna jeść.
Przełykam kęs w zwolnionym tempie, po czym głośno chrząkam, by zagłuszyć burczenie w brzuchu. Stres uwielbia manifestować swoją obecność. Mogę dopisać następny powód, przez który będę grzał szpitalne łóżko: wrzód na żołądku.
Jestem lekko zszokowany. Boss częstuje zwykłego żołnierza najlepszymi małżami pod słońcem, mówi o planach i robi to cholernie odważnie. Ale co się dziwić? O czym się rozmawia z bossem, zostaje u bossa. Tony nawet nie marzy, by mogło być inaczej. Nie chlapnie ozorem. Russo o tym wie. Jedna rzecz nie daje mi spokoju: dlaczego nie rozmawia o tym choćby ze swoim underbossem, Frederikiem Salvanim? Człowiekiem, który powinien jako drugi przejąć kontrolę nad rodziną, przejąć władzę. Ale Russo, jak widać, nie zamierza jej oddać, pomimo że zaczyna brakować mu sił. To właśnie wyczytuję z jego słów i co pasuje do sugestii Luciana, że kapitan statku potrzebuje odpoczynku, bo inaczej statek zahaczy o mieliznę. Ale dlaczego jest dziwnie nieufny? Dlaczego akurat ja poznaję te plany, a nie Salvani? Co ma na myśli, mówiąc o moich atutach? Przepraszam, pomyłka, mówiąc o atutach Tony'ego?
– Cokolwiek planuje pan z moim udziałem... Niech pan tego nie robi, bo nie jestem trafną opcją.
– Mylisz się, Angel.
– Wobec samego siebie? Nie sądzę.
– W takim razie się nie doceniasz.
– Staram się być skromny, nie wychylać i naprawdę mi z tym dobrze.
– W takim razie zadziałało to z odwrotnym skutkiem, bo zwróciła na ciebie uwagę.
Podnoszę spojrzenie na Russo, zamykając uchylone usta, przy których trzymam widelec z pokaźną porcją makaronu.
– Ona? – pytam, odkładając sztuciec.
– Masz w swoich rękach przeważający atut.
– Bez pieprzenia, szefie. Konkrety. Ja jestem prosty, bostoński chłopak.
– Atut... – ciągnie, zupełnie niewzruszony uwagą – którego nie zyskał choćby Carlo. I jestem przekonany, że nie będzie go miał żaden inny z moich ludzi, a ja osobiście pomagam ci, by ten atut zrezygnował z kupna biletu do Japonii i pozostał w Bostonie. Nie kwestionuj mojego wyboru, bo stoją za nim poważne argumenty i posunięcia.
Stukam nerwowo końcówką widelca o blat. Nawet nie wiem, kiedy znowu go podniosłem. Milczę, nie dając się zbić pewnemu wzrokowi Russo, którym częstuje mnie od jakiejś minuty.
– Chodzi o pana córkę.
– O moją jedyną córkę.
– Która ma swoje życie i marzenia, których nawet pan... – stukam palcem wskazującym o stół zaraz obok napełnionego winem kieliszka – a w szczególności pan nie ma prawa niszczyć czy zmieniać. To jest chore.
– Sam diabeł by mnie do tego nie namówił i dla twojej wiedzy, Anthony, moja córka zawsze posiada decyzyjne słowo, jeżeli chodzi o jej przyszłość.
– Więc to jej decyzja? Rezygnacja z życiowych planów?
Milczy, muszę zatem uznać to za „tak".
– Świetnie! Więc proszę tego nie wykorzystywać i nie manipulować mną poprzez Marie. To, co zaczyna łączyć mnie i pana córkę, jest ponad tym wszystkim, więc z całym szacunkiem, szefie, ale...
Urywam, gdy unosi dłoń.
– A-a... – Grozi mi palcem jak jakiemuś gówniarzowi. – I to jest moment, w którym powinieneś zakończyć. Dochodzisz do granicy, Anthony.
– Proszę wybrać inne drzwi, którymi wyjdzie pan na zaplecze, gdzie spokojnie będzie można korzystać z wyczekiwanej przerwy. – Nie poddaję się i uparcie mówię dalej. – Ma pan ich wiele, takich drzwi. Ludzi, którzy są z panem od początku.
Atmosferę, którą można rąbać siekierą, rozrzedza dzwoniący kolejny raz podczas tego spotkania telefon. Opieram plecy o krzesło, gdy Russo przeprasza i odbiera. Pieprzy coś po norwesku. Cieszę się, że akurat tego języka nie znam. Mam już dosyć rewelacji na dzisiaj. Stukam palcami o udo i podbijam nerwowo lewą nogę. Pani w aptece mnie oszukała. Wkurwiam się.
I chyba jestem nieco bezczelny, wiem o tym. Można nawet rzec, że szalony. Jeszcze jakieś dziesięć minut temu Tony nie śmiałby kwestionować wyboru bossa dotyczącego żarcia, a teraz co? Podważa jego życiowe posunięcia względem mafii?
No, Angel, naprawdę gratuluję ci odwagi, ale i rozumiem. Bo ile znaczą takie małże? Nic. Zjem, przetrawię i się wypróżnię. A Marie? Sprzeciw mój i Tony'ego rośnie wraz z wartością tego, co bronimy. Ta dziewczyna stała się dla mnie jako agenta celem do ochrony. Nie wplączę jej w przestępstwa. Nie wykorzystam aż do tego stopnia, by Russo dopuścił mnie nagle bezpośrednio do siebie. Już jedno świństwo robię, próbując wejść do jego domu, będąc trzymanym przez Marie za rękę. To jedno wystarczy, bym czuł się jak frajer, więc z tego spróbuję wyjść bezkonfliktowo. Ona pragnie widzieć szczere uczucia, nie ich mafijno-biznesową stronę.
Działamy teraz, Tony, w jednym teamie. Obroń jej ideały, bo stary Russo chyba zwyczajnie się zapędził i...
Skończył rozmowę. Prostuję się i splatam pod stołem palce. Uspokajam też podskakującą lewą nogę, by nie wydeptać dziury, przez którą wyląduję u diabła razem ze swoją piekielną tożsamością. Dodatkowo cały czas czuję w kieszeni zegarek Petera. Jest coraz cięższy, waży już chyba kilka kilo. Albo raczej to moje winy przybierają na wadze...
– Wracając do tematu, to oczywiście mam wiele takich, jak to określiłeś, drzwi. Jednak niektóre z nich są od jakiegoś czasu nieczynne. Mam klucz, który w dziwny sposób przestaje do nich pasować. Jednak to nadal ja jestem zarządcą budynku, a takie zbędne dziury w ścianie... Co trzeba z nimi zrobić, Anthony?
– Zamurować?
W cudzysłowie oczywiście.
– Bardzo dokładnie, by nie został po nich ślad.
Drapię się w kark, w swędzące miejsce zaraz pod łańcuszkiem.
Tak, Antonio, koledzy z biura wiedzą, o co chodzi.
– Zawiedzie się pan. Od początku to panu sugeruję. Brakuje mi doświadczenia w rządzeniu ludźmi.
– To tylko kwestia czasu. Nie powiedziałem, że nastąpi to jutro, za tydzień czy miesiąc. Ja tylko wskazałem ci cel. A godzin na tarczy zegara masz tyle, by przejść drogę, którą i tak przejść musisz, i wtedy się przekonasz, jak bardzo podczas tej wędrówki zmieniłeś się i dojrzałeś.
– Panu chodzi tylko o mnie. Nie rozumiem więc, dlaczego uparcie miesza pan w to córkę.
– Bo jest dla mnie gwarancją twojej lojalności.
Ty egoistyczny bydlaku.
– Rodzina, o której zaczynam myśleć, Anthony, ma dużo szersze znaczenie.
Prycham. Przypominam sobie rozmowę z Kellanem, w której sugerował, że szanowny Russo trzyma córcię z daleka od interesów, a ja odpowiedziałem, że to zbadam. I zbadałem. I to jest gówno prawda.
Marie, cholernie mi cię żal, dziewczyno.
– Naprawdę chce pan tego dla swojego dziecka? Bo ja, mimo że jestem katolikiem, biłbym pokłony wdzięczności nawet samemu Allahowi, gdyby moja córka oznajmiła, że wylatuje tysiące mil od gówna, które ja, jej ojciec, uwielbiam wąchać. – Sięgam do szklanej miseczki po oliwkę i wrzucam ją do ust. – Ale to ja.
Russo się wyszczerza i stwierdzam, że niestety Marie odziedziczyła po nim uśmiech. Mam cichą nadzieję, że tylko to. Wesołość znika z twarzy mężczyzny, przybiera ona wyraz najprawdopodobniej tej, którą pokazuje ludziom będącym do niego w opozycji.
– Anthony, oczywiście, że tego nie chcę. Żaden z nas tego nie chce. Ale mój wpływ na to, gdzie moja ukochana córka lokuje uczucia, jest żaden. Niesprawiedliwie więc przeważasz szalę odpowiedzialności na moją stronę, bo to TY zaczynasz bawić się z nią w związek. I w takim wypadku pozwól, że jako ten doświadczony wskażę ci, jak powinien on wyglądać i gdzie, powinieneś dotrzeć dla własnego, a przede wszystkim jej dobra. Bo ja wiecznie żył nie będę, a pewnie są i tacy, według których już robię to stanowczo za długo.
Układam przedramiona na stole i pochylam się do bossa.
– Ale jaki związek? – pytam twardo. – Spotkałem się z Marie raz, zupełnie koleżeńsko i czuję się teraz jak idiota, gdy panu to wyjaśniam. To się ociera wręcz o absurd, cała ta rozmowa. Marie dzisiaj jest ze mną, a jutro nie, i co wtedy? Moje akcje szybują w dół? Tracę atut?
– Powiem ci, Anthony, co się wtedy stanie. Nie będzie dla ciebie istniał już żaden powód, przez który twoje drzwi się przede mną w przyszłości nie zatrzasną, i to z wielu pokus, a dla mnie nie będzie istniał już żaden argument, dla którego nie mógłbym zamurować po nich tej luki. Czy teraz zrozumiałeś sens tej rozmowy? I płynące z niej obopólne korzyści?
Czy na sali jest przysięgły tłumacz?
– Szczerze? – spytałem, uśmiechając się półgębkiem. – Wolałbym uniknąć nieporozumień.
– Jeśli staniesz kiedyś po przeciwnej stronie w jakiejkolwiek kwestii, a Marie nie będzie z tobą, nie poczuję nawet nuty zawahania, by się ciebie pozbyć. – Rozłożył dłonie. – Czy wszystko już jest dla ciebie jasne, Anthony?
Zdejmuje ręce z blatu i znowu opieram się o krzesło. Russo postawił właśnie Tony'emu szach i mat, więc nie będzie dalej zgrywał twardziela. Podcinał gałęzi, na której siedzi. Ta zaraza wdziera sią w każdy aspekt życia i, Angel, musisz się pogodzić z tym, że będąc, kim jesteś i robiąc to, co robisz, nie zafundujesz Marie innego życia. Oboje nie są w stanie wytrzeć tego syfu o wycieraczkę leżącą przed drzwiami ich wspólnego domu. Tak jak Marco i Laura. Dobrze więc, Angel, że jesteś tylko pieprzoną fikcją. Gorzej, że ja nie jestem. Ja i całe moje cholerne uczucia do niej. Piękna dziewczyna, urodzona pod fatalnym nazwiskiem.
– Przekaz jest jasny jak słoneczko.
Boss powraca do jedzenia, a mnie po raz kolejny pozbawiono apetytu.
– Straciłem ostatnio zbyt wielu zaufanych ludzi, którzy na pewno nie zasługiwali na takie okoliczności... odejścia – kontynuuje.
Tak, Russo, kompania ci się kurczy i chętnie dołożyłbym ci kolejne zmartwienie, bo to niestety nie ja zastrzeliłem Amantiego. Ten rebus jest nadal dla mnie nierozwiązany.
Sięgam po szklankę i upijam sok. Kończy się, tak jak i rozmowa – z tą różnicą, że sok był pyszny, a ona jest palącą zgagą.
– Mówi szef o Vanierze?
Kiwa głową.
– Słyszałem o tym, ale osobiście go nie znałem.
– Ponoć nie ma ludzi niezastąpionych, ale po jego śmierci przekonałem się, jak fałszywe jest to założenie. A ty, Anthony, jak myślisz?
– Że ma pan cholerną rację.
Penny...
Skup się, stary, błagam, myśl, ale tylko nie o tym. Opanuj się! Potrafisz.
Mrużę oczy, skupiając się na sygnecie, który Russo nosi na środkowym palcu lewej dłoni. Caruso ma taki sam, a ja myślałem, że to jakiś jego rodowy.
Odczytuję teraz poprzednie słowa Antonia jako krytykę dla Marco i gdzieś mnie coś przy tym uwiera, taka szpilka niesprawiedliwości. Włoski Presley ma zdecydowanie bogatszy życiorys niż Tony, by zostać ustami bossa. No, ale czasu do wykazania się Angel ma jeszcze sporo.
Gdyby tylko Tony naprawdę istniał, bo po tych czterech latach obracania się w najciemniejszych zaułkach Bostonu potrafiłbym zrobić setki przekrętów, w każdym miejscu na ziemi.
Jezu Chryste! Kim ja się staję?!
– Każdy człowiek ma inne predyspozycje. Nie można od słonia wymagać wejścia na drzewo ze zwinnością małpy. Proszę o tym pamiętać, gdy w przyszłości wspomni pan dzisiejszy dzień i propozycję, jaką mi złożył.
Russo zapina guzik marynarki, ponownie sięgając wzrokiem za moje ramię.
– To nie była propozycja, Anthony. – Wstaje powoli i podchodzi do mnie. – Tylko rozkaz i cieszę się, że się zrozumieliśmy. A teraz przeproszę cię na chwilę – mówi, klepiąc mój bark, po czym odchodzi w wypatrywanym wcześniej kierunku.
Rozkaz? Czyli nie mam żadnego wyboru. Ta rozmowa była tylko pieprzoną formalnością na najwyższym szczeblu władzy, a Russo owinął się wokół Tony'ego jak boa. Przetrawił go w całości, gdy Marie czule oplotła rękoma jego szyję.
No cóż, Chester, przecież sam wystawiłeś kumpla na przynętę. Przedstawienie musi zatem trwać.
Sięgam po widelec i znowu zaczynam grzebać w jedzeniu. Powinienem już odejść, zupełnie bez słowa? Czy poczekać, zjeść do końca obiad i podziękować szefowi za ułożenie Tony'emu życia na następne... dwadzieścia lat? Jeżeli miałby zamiar tyle chodzić po tym bostońskim padole.
Odrzucam widelec i odwracam głowę. Dostrzegam Russo, gdy wychodzi z korytarza i pędzi przed siebie z uśmiechem zajmującym połowę twarzy i rozłożonymi w powitalnym geście ramionami. Przez telefon wspomniał, że na kogoś czeka, więc zaprasza mnie w przerwie. Odwracam się mocniej, by z czystej ciekawości zobaczyć osobę, którą on tak ochoczo biegł przywitać.
Kurwa, pieprzona mać!
Serce przeskakuje mi w klatce, w której jednocześnie bucha żywy ogień, gdy Russo ruszył do naszego stolika w JEGO towarzystwie. Od tego, by się za chwilę do mnie dosiedli, dzieli ich odległość może dziesięciu metrów.
Odrywam spojrzenie od jego okularów i plackowatej łysiny, słysząc za plecami niski głos Russo.
– Mam nadzieję, że ma pan ze sobą wszystkie stosowne dokumenty, doktorze?
Co on tu, do cholery jasnej, robi?!
Ale przede wszystkim co ty, Chester, jeszcze tutaj robisz?
Spieprzaj! Ale już!
Podrywam się z krzesła, narzucając kaptur bluzy na głowę, którą pochylam, gnając pomiędzy stolikami.
– Anthony!
Nie odwracam się na wołanie bossa, bo ani mi się śni pokazywać twarz! Niech sobie myśli, co chce, bo nie było innej możliwości niż nagła ewakuacja. Mijam barową wyspę, wbijając wzrok w drzwi z napisem „Tylko dla personelu". Rozpędzony, uderzam w nie ramieniem i mając w dupie, że nie kucharzę u Luciana, biegnę jak wariat przez środek kuchni. Młoda kelnerka staje mi na drodze, unosząc tacę na wysokość piersi, bo widzi, że jestem w stanie ją staranować.
– Przesuń się! – Chwytam ją za biodra i zamaszyście przestawiam jak małą laleczkę na bok. – Oż, kurwa! – Robię wielki sus ponad parującym garem, który nagle wyrósł przede mną razem z dwoma niosącymi go kucharzami.
– Eeee! Tu jest kuchnia! – krzyczą, gdy ledwo wyrabiam na zakręcie, bo ślizgam się na wywalonym spaghetti.
Odruchowo próbuję uczepić się czegokolwiek, ale jedyne, co udaje mi się złapać, to leżący por.
– Przyjechałem z dostawą! – Opanowując rozjeżdżające się w szpagat nogi, rzucam warzywem, celując nim w gar.
– Co jest?! Z psychiatryka się urwałeś?!
Jeszcze nie, ale wszystko przede mną, bo na pewno tam wyląduję.
Zabieram gruszkę z koszyka i wgryzając się w nią tak, że sok ścieka mi po brodzie, biegnę przez chłodnię.
Zginę tu dzisiaj. Jak Boga kocham. Przywiozą mnie do Russo jak świniaka na tacy, z gruszką w ryju.
Naciskam klamkę, nie oglądając się za siebie. Kilka sekund później wita mnie mroźne powietrze i szum ulicy. Zaczynam biec bez konkretnego celu, byle znaleźć się jak najdalej od tej piekielnej restauracji. Dostanę zaraz zawału albo przemrożę płuca! Koszulka przykleja mi się do pleców, a uszy szczypią od zimna. Ale nie zwalniam tempa, choć ledwo oddycham.
Idioto!
Zatrzymuję się i uderzam otwartą ręką w czoło.
– Zostawiłeś auto... i kurtkę – warczę, kierując się w stronę kiosku.
Obchodzę go i gdy zauważam nieco ustronniejsze miejsce, idę tam i przystaję. Opieram dłonie o kolana. Dyszę i rozglądam się po okolicy w poszukiwaniu postoju taksówek.
– Dobra... – Wypluwam gorącą ślinę między buty i się prostuję. – To teraz mamy prawdziwe być albo nie być.
Lanner, od początku wiedziałem, że jesteś zwykłą wszą. Wszą, która, jak widać, skacze po jajkach Russo.
Wszą, która może mnie właśnie demaskować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top