Rozdział 29

– Dojeżdżamy na miejsce. Osiem dolarów.

Taksówkarz parkuje, więc wysiadam. Wzrok kieruję od razu na okno biura Marco, gdzie na parapecie świeci się witrażowa lampka. Dostrzegam siedzącą za biurkiem Giannę, więc sądzę, że Caruso ogląda telewizję w salonie. Zresztą nieważne, co robi, może nawet siedzieć na kiblu i podcierać sobie tyłek. Najważniejsze, by był w domu.

– Wyjaśnisz mi wszystko. Co do joty, Marco – mamroczę, przykładając palec do dzwonka. – Koniec, kurwa, tego mafijnego, filozoficznego pieprzenia.

Dzwonię i jednocześnie ściągam brwi, bo dźwięk dzwonka przybiera pisko-krzyk Laury. Nadstawiam ucho bliżej drzwi, bo zza nich zaczyna być słychać wykrzykującą coś żonę Marco i hałas trzaskania wewnętrznymi drzwiami. Znowu się kłócą. Caruso pewnie znowu nie zrobił czegoś, o co cały tydzień go prosiła. Kobieta ma stalowe nerwy, ale jak widać – do czasu.

Prostuję się i wsuwam dłonie do kieszeni, gdy zamek w drzwiach się przekręca, a w progu ukazuje się Gianna. Awantura docierająca z salonu wzmaga swoją siłę, na co nastolatka przewraca oczami i wpuszcza mnie do środka.

– Cześć, młoda.

– Cześć, Angel – burczy, przytulając się na powitanie. – Cieszę się, że jesteś, ale chyba przyjechałeś w słabym momen... Co, do cholery?!

Spoglądam na Giannę, która z impetem rusza korytarzem, bo zza rogu wyfruwają ubrania Marco. Spodnie, buty, kurtka uderzają o ścianę, spadają na podłogę i tworzą coraz większą kupkę. Wypuszczam z rąk torbę i biegnę za Gianną, słysząc wyraźniej Laurę:

– Ty pieprzony, włoski casanovo! – krzyczy przez płacz, gdy mały Christopher, ze smoczkiem w buzi i zapłakanymi oczami, podbiega do mnie i wyciąga ręce.

Podnoszę go i próbuję uspokoić poprzez lekkie kołysanie, ale to nic nie daje, bo ten hałas i krzyki nie ustępują. Co oni odstawiają na oczach dzieci?! Chryste, co ją tak wyprowadziło z równowagi?

– Uspokójcie się! Mamo! Odbiło ci?! – krzyczy Gianna, próbując złapać matkę za rękę, ale Laura się wyrywa i podnosi kosz z ubraniami.

Wywala zawartość na Marco, który w tym momencie czerwienieje. Nie wiem, czy w tym amoku w ogóle zwrócił uwagę na to, że tutaj jestem.

– Ty niewyżyty kurwiarzu! – Zwinięta w kulkę koszula Marco przelatuje mi nad głową. Christopher zasmarkuje mi szyję i wrzeszczy do ucha. Bujam nim mocniej, góra, dół, góra dół! Jezu! Laura, tylko nie rękoczyny! – Mam cię dosyć! Mam cię, kurwa, dosyć! – wrzeszczy, uderzając Marco w klatkę piersiową.

– Opanuj się! Dzieci patrzą! – Marco spogląda na mnie. – O! I Tony!

– Może patrzeć nawet cała dzielnica! Niech wiedzą i słyszą! Mam dosyć milczenia i udawania, że gówno pachnie jak fiołki!

– Ja pieprzę! To ja mam was dosyć!

– Gianna! – krzyczę, biegnąc za nią z Christopherem na rękach. – Co ty robisz?! – pytam w nerwach, widząc, jak roztrzęsiona narzuca na siebie kurtkę.

– Wychodzę, pieprzę to! Pieprzę ich! Nie będę na to patrzeć i tego słuchać!

– Powiedz, gdzie idziesz! – Wsadzam dzieciakowi smoczek do ust. – Jezu, Christopher, nie drzyj się tak!

– Nieważne, ich to teraz nie obchodzi!

– Ale mnie obchodzi! – Zagradzam jej wyjście. – Powiedz mi, gdzie będziesz.

– U Petera! Tony, przepuść mnie!

Nie stawiam więcej oporu i się odsuwam. Gianna łupie za sobą drzwiami tak, że z bocznej ściany spada na podłogę mały obrazek w szklanej oprawie i rozbija się w drobny mak. Wrzaski nie ustępują, płaczący Christopher również, a ja mogę się już tylko domyślać, o co jest cała awantura. Laura nie posłuchała Marco i nie zajęła się płaceniem rachunków. Jezu Chryste! Że też musiałem na to trafić! Gianna! Błagam, chociaż ty nie odstaw niczego głupiego, bo po prostu odejdę w nocy od zmysłów!

Odwracam głowę, gdy Marco pojawia się w korytarzu i zaczyna zbierać z podłogi porozrzucane ubrania. Nawet nie wiem, czy powinienem się odezwać, czy dalej robić za niańkę dla Christophera. Wybieram to drugie, bo Laura właśnie wywala na głowę Caruso szufladę z jego skarpetkami. Marco ciska trzymaną kurtkę o podłogę i odwraca się do rozwścieczonej żony.

– Kobieto! – Zrzuca z głowy skarpety. – Szatan cię opętał?!

– Mnie?! Tolerowałam wszystko! Wszystko! Przymykałam oczy na twoje wieczorne i nocne wyjścia w interesach! Udawałam, że nic nie widzę i nie słyszę! Szczerzyłam się na twoje powroty i serwowałam ci te twoje włoskie obiadki! Przełykałam ślinę na myśl o tym, czym tak naprawdę się zajmujesz!

– Jakoś pieniążki z tego ci nie śmierdziały!

Kurwa, Marco! Nie dolewaj oliwy do ognia!

– Brzydzę się tobą! – wyrzuca mu przez płacz, a jej widok ściska mnie za serce. – Brzydzę się tym, co robisz! – Wyrywa mu koszule. – A tego szczególnie! Zdradzasz mnie, ty mendo! Ale to już koniec! – zieje, ściągając z palca obrączkę. – Nie pozwolę więcej robić z siebie kretynki! Nie będę więcej wąchać nie swoich perfum na twoich ubraniach i zdejmować z nich rudych włosów jakichś dziwek! – Ciska pierścionkiem o podłogę. – Skończyłam! Raz na zawsze! Zejdź mi z oczu!

– Wyjdź do kuchni, to nie będziesz na mnie patrzeć.

– Marco! Zamknij się! – odzywam się w końcu, bo dojdzie za chwilę do szarpaniny, Laurze już niewiele brakuje. Widzę to w jej opuchniętych i czerwonych oczach, które na mnie właśnie skierowała.

– A ty co! – Kiwa brodą i rusza agresywnie w moim kierunku. – O wszystkim wiedziałeś?! Razem chodziliście po burdelach wąchać majtki?!

– Laura, nie wjeżdżaj na mnie. Nie wtrącam się w to, co on robi. Jest dorosłym facetem.

– Zdradzanie żony nazywasz dorosłością, Tony?!

– Nic takiego nie powiedziałem. Przestańcie się oboje awanturować!

– I nie musisz mówić! Miałam o tobie lepsze zdanie, Tony, ale jesteś z tej samej gliny, jeden do drugiego ciągnie! Razem siedzicie w tym bagnie! I jeżeli tak się we dwóch bardzo kochacie... – szarpie za klamkę i otwiera drzwi na oścież, po czym zbiera ubrania Marco – to sobie we dwóch pomieszkacie! Wynoś się! Wynoś się!

– Kupiłem ten dom! Nie możesz mnie z niego wyrzucić! Będziesz tego żałować!

– Żałuję to tego, że za ciebie wyszłam! – krzyczy, wyrzucając płaszcz Marco na schody, po czym wyrywa mi płaczącego Christophera i wypycha mnie na zewnątrz. Drzwi zatrzaskują się przed moim nosem, ale za chwilę ponownie otwierają, bo za ich próg zostaje wypchnięty Marco w samych bokserkach, podkoszulku i skarpetkach. Zaczyna walić pięścią w drzwi i krzyczeć, by Laura otworzyła.

– Mówiłem ci, że to się tak skończy! Ostrzegałem cię!

– Nic się, Tony, nie skończyło! Ona też ma swoje za uszami! – Zbiega w kierunku kuchennego okna i zaczyna w nie stukać. – Laura, przestań wariować i otwórz ten cholerny dom!

W oknie pojawia się Laura i pokazuje Marco środkowy palec, po czym opuszcza rolety. Mam dosyć patrzenia na ten cyrk. Sam sobie na to zapracował, więc sam niech sobie teraz radzi. Rozmowę o tym, co pieprzył mi godzinę temu Luciano, odpuszczę, ale przysięgam, że Marco jutro powie mi wszystko jak na spowiedzi, a przede wszystkim wyskoczy ze wszystkich znanych mu informacji o burdelu, który zaczyna rozgrywać się w rodzinie. Jestem w coś zamieszany i będzie mi kurewsko miło, gdy dowiem się, co za rolę dostał Tony w tym przedstawieniu. Jestem tylko zwykłym żołnierzem i nie zamierzam się w nic więcej mieszać! Życie Tony'ego nie może mi się wymknąć spod kontroli, bo poskutkuje to w końcu tym, że nie zdążę nawet mrugnąć, a wsadzą mnie do bagażnika.

– W imię czego, kurwa! W imię czego ja się tak poświęcam? – warczę sam na siebie i chwytam stojącą obok bramy garażu szczotkę. Zaczynam spychać nią śnieg z dachu mercedesa. Marco nie ustępuje i nadal dobija się do drzwi wejściowych. Ty głupku! Laura wywaliła cię w końcu na zbity pysk, doigrałeś się. Możesz iść teraz spać do którejś ze swoich kochanic.

– No szlag by trafił! Już nie miała mnie kiedy wywalać z domu, tylko w zimie!

– Ooo! Popłaczę się ze wzruszenia! – Rzucam szczotkę pod ścianę i okrążam samochód. Marco biegnie za mną w samych skarpetach. – Dawaj mi kluczyki, bo chcę już jechać. Życzę ci miłego odmrażania dupy! Kluczyki! – Potrząsam zlodowaciałą dłonią.

– Nie mam ich! – Rozkłada ręce. – Są w domu! A ta wariatka go zamknęła!

Zaraz mnie strzeli! Przyłożę mu! Przysięgam, że przyłożę, może wtedy zadzwoni mu o czaszkę resztka rozumu!

– Bo fiuta w gaciach nie potrafisz utrzymać! Miała stuprocentową rację! Powinieneś paść przed nią na kolana i błagać o wybaczenie! Ale nie! Cały ty! Musiałeś zrobić, kurwa, odwrotnie i jeszcze napyskować! – Mijam Caruso i staję pod kuchennym oknem, do którego zaczynam się dobijać. – Laura! To ja, Tony! Nic od ciebie nie chcę oprócz moich kluczyków! Laura!

Okno się uchyla i obserwuję, jak kluczyki ze świstem fruną ponad moją głową i lądują kilka metrów dalej w śniegowej zaspie.

– Dzięki! – Unoszę ręce. – Dzięki!

Odwracam się i wsadzam dłonie w lodowaty śnieg. Rozgrzebuję zaspę, wyławiam z niej kluczyki i nabuzowany wracam do auta. Otwieram i siadam na zmarzniętym skórzanym fotelu. Wykończę się nerwowo, jak Boga kocham, postradam zmysły. Niewiele mi brakuje!

– Jak nie urok to sraczka. – Przekręcam kluczyk i chucham w skostniałe palce. – Barykaduję drzwi i biorę tygodniowe wolne od tego małpiego cyrku.

Zwalniam ręczny i zaczynam wycofywać, gdy nagle drzwi od strony pasażera się otwierają, a na siedzenie w biegu wskakuje Caruso. Wciskam hamulec i zabijam go wzrokiem.

– Co ty robisz?! Oszalałeś?! Mogłem ci najechać na stopę!

– Tony! No chyba żartujesz?! – Szczęka zębami i rozciera dłońmi czerwone od mrozu uda.

– Jestem śmiertelnie poważny. Czego jeszcze ode mnie chcesz?!

– No chyba mnie tak nie zostawisz?!

– Co?!

Prycham i potrząsam głową. Tego się, kurwa, na zakończenie nie spodziewałem.

– Nie mam gdzie pójść! Jestem w samych gaciach!

– Idź do Luki! Pożyczy ci spodnie, nosicie ten sam rozmiar! Albo bierz te, co wiszą na łbie renifera!

– Tony! – Unosi palec, szczęka lata mu z zimna. – Moje przyjacielskie drzwi zawsze są dla ciebie otwarte! A teraz, gdy ja potrzebuję pomocy, to tak się odwdzięczasz?

– Mam cię zabrać do siebie?!

– A gdzie mam dzisiaj spać? – pyta, otwierając schowek, skąd wyciąga paczkę fajek. – Na dworcu? Angel! Jest, do cholery, na minusie!

Przybijam czołem o kierownicę i zamykam oczy.

– To jest, kurwa, jakiś koszmar...

I niech mnie ktoś uszczypnie. Chcę się już po prostu obudzić...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top