Rozdział 16
Analiza dysku poddanego próbie odzyskiwania danych:
Odzyskano 100 % powierzchni analizowanego dysku.
Genialnie. Jestem z tego powodu bardzo zadowolony, ale jeżeli kolejny raz odzyskane pliki będą rozmowami moimi i Marco nagranymi na poprzednim spotkaniu, a nie rozmowami Marco i Luki Sancheza z kokainowej imprezy, to będę zmuszony przełknąć gorycz porażki i przyznać się Kellanowi do błędu.
Ale zaraz? Jakiego błędu?
To był niestety cholerny wybór pomiędzy ukryciem zapalniczki-dyktafonu w szczelinie siedzenia a możliwością znalezienia jej podczas przeszukiwania mnie przez Carla i Czerwonego Lukę. Nie powinienem tego analizować pod kątem popełnienia błędu. Oceniłem rysującą się wtedy sytuację na tyle dobrze, by wiedzieć, że nieukrycie mojej hawajskiej kochanki może przynieść dużo gorsze skutki niż to, że koledzy z biura nie dostaną żadnych zapisów z tych kilku godzin.
Przetrzepałem dysk na wszystkie możliwe sposoby. Nic nie wskazuje na to, aby rozmowy zostały przez kogoś wyczyszczone. Widziałbym to.
Otwieram znaleziony folder i uruchamiam odzyskane ścieżki. W głośnikach MacBooka rozbrzmiewa głos Marco mówiący o Vaniero. Dialog, który przeprowadziłem z nim, gdy jechaliśmy na szesnastą przecznicę, gdzie młodociana prostytutka próbowała podołać wymaganiom mojego mafijnego przyjaciela.
Zakładam ręce za kark i odchylam się w fotelu, słysząc głośne skrzypnięcie. Opuszczam powieki, słuchając treści nagrań dalej. Treści, która niestety nie jest tą przeze mnie pożądaną. Po powrocie byłem tak skołowany, że nie zauważyłem nawet, że załączam Kellanowi puste foldery.
Brawo dla mnie. Pauzuję nagranie.
Nie zrobię już nic więcej. Rozmowy z kokainowego wieczoru nie zostały nagrane... Odpinam dyktafon i włączam funkcję rejestracji.
– Bla, bla, bla... – gadam do urządzenia i wyłączam je. Podpinam ponownie do portu, a na ekranie pojawia się okno dostępu. Klikam w folder ze ścieżką i słyszę to, co przed chwilą nagrałem. – Kurwa... – zamykam oczy – działa.
Chryste... Oni nie mają właściwej wiedzy, dla kogo tak naprawdę pracuję. Poprzedni wieczór nie pozwala mi w ten sposób myśleć. Nie zleciliby mi wtedy zabójstwa Niccola Amantiego, ale kto, do cholery, celował do niego w tym samym czasie? Caruso wyraźnie wczoraj podkreślił, że nic w rodzinie nie jest robione na własną rękę, a przynajmniej nie powinno. Oni o wszystkim wiedzą, o każdym posunięciu. Kto, gdzie, za co i kogo ma sprzątnąć, a jeżeli są jakieś odstępstwa od normy, to albo jest to niesubordynacja, jak to nazywa Marco, albo...
Wewnętrzny spisek?
– Wspaniale... – Biorę głęboki oddech. – Jeszcze tego brakuje, bym wywęszył wewnętrzną wojnę i wplątał się w nią z pełną świadomością.
Wstaję z fotela z zamiarem pójścia do kuchni. Czas na kolejną kawę w samo południe, a dokładnie, odkąd się obudziłem, będzie to już trzecia. Zresztą... to za dużo powiedziane, że się obudziłem, bo jak mogłem to zrobić, skoro praktycznie w ogóle nie spałem? Mózg zaczyna pękać w szwach od nadmiaru przetwarzanych informacji. Opadam z sił, jestem na skraju wyczerpania psychicznego i fizycznego.
Nalewam wodę do czajnika elektrycznego, a lejący się z kranu strumień przypomina mi dodatkowo o sennym horrorze, który rozegrał się w mojej głowie zaraz po zaśnięciu. Zamiast marzyć o aloesowym zapachu skóry dłoni Marie, przeżywałem w podświadomości pożar rodzinnego domu. Miejsce, w którym spędziłem dzieciństwo, spopieliło się na moich oczach. Chciałem je ratować, biegnąc do niego najszybciej, jak tylko bym zdołał, ale próby spełzały na niczym, bo ziemia pod stopami uciekała jak cholerna bieżnia. Padłem na kolana i czując żar na policzkach, wołałem do Boga, by zesłał deszcz, który ugasiłby ogień. Jednak mój głos wydawał się niemy, jakby słyszalny tylko dla mnie. Z krzykiem zerwałem się z łóżka. Spojrzałem od razu na trzęsące się dłonie, w których wcześniej płonął obrazek świętego. Zdałem sobie wtedy sprawę, że obciążenie emocjonalne znalazło ujście w koszmarze. Jeżeli zaczną mnie nachodzić, pogrzebią resztki spokojnej egzystencji, którą mogłem cieszyć się już tylko w nocy.
– Chester, musisz ponownie poprosić federalnego tatusia o pozwolenie na kontakt telefoniczny z rodziną. – Wsypuję kawę do szklanki. – Może gdy z nimi porozmawiasz, to cały psychiczny kołowrotek ustąpi i nie będziesz potrzebował konsultacji z psychologiem, która wisi nad tobą nieuchronnie.
Stawiam czarny wrzątek na talerzyk i powolnym krokiem kieruję się do biurka i odstawiam na blat dzwoniącą o talerzyk szklankę.
– Cholera! – Oblizuję palec, na który rozlała się gorąca kawa, ale szybko zapominam o niefortunnym oparzeniu, gdy na ekranie laptopa krzyczy informacja o próbie połączenia od kogoś z biura.
Akurat świetnie się składa, bo to najpewniej Kellan, którego uraczę za moment informacją potwierdzającą brak nagrań. Zanim odbieram, upijam łyk kawy. Przynajmniej jeden będzie smakował dobrze, bo następne już tak dobre nie będą.
Chwytam stary fotel za podłokietnik i przysuwam go do siebie, a wtedy kolejna i chyba ostatnia już śrubka wypada z siedzenia na parkiet.
– Oż kurwa! – Udaje mi się wykrzyczeć, gdy fotel rozpada się na części pierwsze, a moja kość ogonowa zalicza bliskie spotkanie z podłogą. – Ja pieprzę... – Jęczę, chwytając się za lewy pośladek, w który wbija się fragment metalowej części podtrzymującej wcześniej siedzenie. By to szlag trafił! Mam za swoje, bo właśnie zemściło się na mnie bezcelowe oszczędzanie.
– Chester? Nic ci nie jest? – Słyszę pytanie, ale nie jest to głos Kellana.
Wysuwam spod pośladka uwierający przedmiot i odrzucam w bok tak, że wpada pod łóżko do kolekcji znajdujących się tam śmieci. Z bólem kręgosłupa podnoszę się na kolana, po czym chwytam dłońmi za brzeg biurka i zaciskając zęby, dźwigam się z tego pobojowiska. Z ekranu wielkimi oczami wpatruje się we mnie jeden z agentów biorących udział w sprzątnięciu Amantiego. Jestem zaskoczony, że widzę Patricka zamiast Andrew. Mam nadzieję, że przez niepowodzenie tej akcji nie został odsunięty od sprawy. Między nami jest ostatnio niezręczne napięcie, ale zdecydowanie nie chciałbym, by oddelegowali go do innych zadań.
– Nie jest, ale te wypadające śrubki były jak czterej jeźdźcy apokalipsy zwiastujący nadejście tragedii. – Przesuwam nogą resztki roztrzaskanego mebla. – Nie siądę teraz na dupie przez tydzień, ale i kupię w końcu nowy fotel. Przestanę też może nareszcie idiotycznie oszczędzać na tym, na czym nie trzeba.
Opieram dłonie na plecach i się rozprostowuję. Krzywię się, gdy między dolne kręgi wbija się chyba gwóźdź. Przynajmniej do tego mogę porównać to ukłucie.
– Ostro rąbnąłeś, ale czasami trzeba obić to na dole, żeby zmądrzeć tam na górze.
– Dobre. – Śmieję się mimo grymasu na twarzy. – Zapamiętam. Co to za zamiana? – pytam, próbując skupić spojrzenie na twarzy Patricka, ale robię to z trudem, bo heterochromia jego oczu sprawia, że albo zbyt mocno wpatruję się w jego lewe, brązowe, albo prawe, totalnie niebieskie. Facet hipnotyzuje spojrzeniem i gdybym był kobietą, to za sam kolor oczu oddałbym mu się na pierwszym spotkaniu.
Boże... obiłem tyłek, a nie głowę. O czym ja w ogóle myślę?
– Chodzi ci o fakt, że to nie Kellan się z tobą kontaktuje?
– Przez cztery lata nie było takiej sytuacji, więc tak, pytam właśnie o to.
– Nie mógł. – Odchrząkuje, co wygląda tak, jakby słowa ciężko przechodziły mu przez gardło.
– Dlaczego?
– Po prostu... Wziął kilka dni wolnego – wyjaśnia przyczynę nieobecności mojego przełożonego, uciekając teraz wzrokiem w rozłożone przed sobą papiery. Nerwowo zaczyna robić w nich dziwny bałagan, przerzucając zadrukowane kartki z kupki na kupkę...
– Coś się stało?
– Nie... – Rzuca mi szybkie spojrzenie. – Po prostu... Po prostu ma wolne. Wolne, Chester, poprosił o chwilę wolnego.
Unoszę brew, przyglądając się temu, jak Patrick rozluźnia węzeł czarnego krawata, jakby ten nagle zaczął go bardzo cisnąć. Nie zachowuje się normalnie i nie wiem, czy na pewno chcę teraz dociekać, co się dzieje w biurze. Być może McKinsey pociągnął na dywanik osoby odpowiedzialne za przygotowanie teatru z Amantim, a za niepowodzenie w przedstawieniu i odstępstwa od scenariusza poleciało kilka mądrych głów. Do tej pory obawiałem się, że mogłaby to być moja wina, że dałem się zdemaskować, zostawiając podsłuch. Jednak teraz z czystym sumieniem mogę sobie odpuścić taką wersję wydarzeń i mimo wszystko spokojnie odetchnąć.
– Sądzę, że nie mówisz mi całej prawdy... – sugeruję, ostrożnie siadając na brzegu biurka, po czym przesuwam MacBooka, by ponownie widzieć kolegę. – Ale nie będę dociekał, bo chyba nie jest ci to teraz na rękę, a tak poza tym nie wypada mi obgadywać kumpla za jego plecami – dodaję, gdy Patrick splata palce dłoni i podpiera o nie podbródek.
– Mam dokładny raport z badania toksykologicznego Roberta Vaniero – zmienia temat.
– Zamieniam się w słuch.
– Lubisz ryby?
– Niespecjalnie, choć dobrym sushi nie pogardzę – odpowiadam, bo jestem ciekawy tego nawiązania do owoców morza. – A dlaczego pytasz? Czyżby Vaniero stanęła ość w gardle? Czekaj chwilkę. – Śmieję się, schodząc z biurka.
Z łóżka podnoszę pilot, by ściszyć wyborcze pieprzenie jakiegoś bostońskiego demokraty transmitowane w CNN. Rzucam pilot na kołdrę i wracam do kolegi. Nie siadam już na zbyt obolałym półdupku, a tylko staję przed Patrickiem w lekkim rozkroku i krzyżując ręce na piersi. Czekam na dalszy ciąg rybnej historii.
Mija około dziesięciu sekund, a Patrick milczy ze wzrokiem wbitym w coś, co znajduje się po prawej stronie, zaraz za biurkiem i o ile dobrze pamiętam, stoi tam prywatna komoda Kellana, na której trzymał kilka zdjęć dzieciaków i żony.
– Patrick?
Otrząsa się i mocno przeciera twarz, po czym powraca do mnie z nadal niespokojnym spojrzeniem.
– Przepraszam... – Jego głos się łamie, co nie napawa mnie optymizmem. – Zamyśliłem się.
– Zauważyłem, więc teraz powiedz mi tylko jedną rzecz. Czy u Andrew i jego rodziny wszystko w porządku? Bo mam wrażenie, że jego nieobecność spowodowana jest czymś cholernie poważnym i zaczynam się martwić, że ma to związek z jego dziećmi lub z Cindy.
– Nie... – mówi, śmiejąc się przy tym sztucznie i podsuwając sobie krzesło. – Skąd ty to w ogóle wywnioskowałeś? Spokojnie, nic złego się u niego nie dzieje.
– Nie wiem, mam jakieś dziwne przeczucie. To dlaczego właściwie go nie ma? McKinsey?
– Nie. Andrew z pewnego powodu nie chciał się z tobą dzisiaj widzieć i błagam, przestań drążyć, bo ja też nie jestem w stanie teraz o tym rozmawiać!
– O, czyli jednak jest coś na rzeczy. – Pochylam się do kamerki. – O czym, kurwa, nie jesteś w stanie rozmawiać? I nie uciekaj wzrokiem, bo to cię zdradza i widzę, że coś jest bardzo nie tak.
– Mam polecenie, by konwersować z tobą tylko na tematy służbowe, więc mi tego nie utrudniaj, zrozumiałeś?
Milczę, zwieszając głowę. Ukrywa coś przede mną i prędzej czy później ta informacja do mnie dotrze. Pozostaje mi tylko przygotować się, że nie będzie to nic korzystnego. Uspokajam więc oddech wraz z kołatającym sercem. Podnoszę spojrzenie na kumpla, który stara się utrzymać kamienny wyraz twarzy, choć jego szklące się oczy zdradzają cały wrzący kocioł emocji. Coś się wydarzyło, ale od Patricka się tego nie dowiem.
– Jasne... – chrząkam. – I przepraszam za wybuch, ale ostatnio trudno mi utrzymać nerwy na wodzy – tłumaczę się, odsuwając szufladę biurka, skąd wyjmuję spomiędzy stosu wypisanych długopisów luzem leżącego papierosa trzymanego na czarną godzinę.
– Nie będę cię oceniał, nie jestem od tego.
– Dobrze to słyszeć.
Przytakuję, po czym porządnie się zaciągam, a wypuszczony po chwili dym powoduje, że się wzdrygam, bo przed moimi oczami znów pojawił się fragment nocnego horroru – płonący dach spowity kłębami dymu.
Mamo, muszę cię usłyszeć, bo tylko twój ciepły głos jest w stanie odsunąć ode mnie ten straszliwy obraz.
– Co masz dla mnie o Vaniero? I co z tymi rybami? – pytam, podchodząc do okna, by opuścić rolety. Z niewyspania mam fatalny światłowstręt.
– Mówi ci coś nazwa tetrodotoksyna?
Uchylam drugie okno, bo może świeże powietrze sprawi, że na moje szare komórki spłynie nagle jakieś olśnienie. Kompletnie nie wiem, o czym on mówi.
– Tetro... co?
– T-e-t-r-o-d-o-t-o-k-s-y-n-a –literuje głośno.
– G-r-a-m-y-w-m-i-l-i-o-n-e-r-ó-w? – Czynię to samo. – Jeżeli tak, to słaby jestem z chemii czy biologii i jeśli można, to z chęcią skorzystam z podpowiedzi przyjaciółki... – Sięgam na blat po telefon. Odblokowuję go i wchodzę w kontakty. Przewijam chwilę, wykrzywiając usta w podkowę. – Och, co za pech. – Rzucam telefon na łóżko. – Nie mam do niej numeru.
Marie? Dlaczego wczoraj nie zaszczyciłaś mnie dłużej swoim towarzystwem, bym cię mógł poprosić o kontakt?
– O kim teraz mówisz?
– O pewnej interesującej kobiecie, ale jak widzisz, niestety teraz mi nie pomoże – odpowiadam koledze, który jest mocno skołowany moją poprzednią kwestią.
Patrick nie jest zaangażowany w operację od początku, tak więc wiele nazwisk i wątków z nią związanych jest mu jak na razie zwyczajnie obce. Ale wszystko przed nim. Niedługo ten mafijny świat tak go osaczy, że będzie mu wyskakiwał nawet z lodówki czy z szuflady pralki, gdzie wsypuje się proszek.
– To neurotoksyna – rzuca, szybko uderzając w klawiaturę. – Mało sympatyczny wielofunkcyjny związek chemiczny. Zawiera grupy hydroksylowe, aminowe, amidowe i...
– Patrick.
– Tak? – pyta, zawieszając dłonie nad klawiaturą.
– Wiesz, daj mi chwilkę. – Wskazuję kciukiem na wyjściowe drzwi. – Skoczę do biblioteki po jakiś podręcznik do toksykologii. – Uśmiecham się z politowaniem dla samego siebie. – W skrócie? Mów do mnie normalnym językiem, bo ja nic z tego nie pojmuję.
– A co tu jest dla ciebie niezrozumiałe?
– Wszystko... – Wywracam oczami. – Uwierz mi, mam po dziurki w nosie dialogów z Markiem, gdzie czasami połowa treści to zmyślne pieprzenie między wyrazami, które to ja muszę sobie pomalutku składać do kupy i analizować. Tak że naprawdę cenię sobie prostotę przekazu wszędzie tam, gdzie to tylko możliwe. Więc? – Rozkładam szeroko ręce. – To po prostu jakaś trucizna?
– No przecież ci o tym przed chwilą powiedziałem – oburza się.
– Dobra... Rób i mów swoje. – Unoszę głowę i mocno nabieram powietrze, które po chwili spokojnie wypuszczam. – Wyjaśnij mi teraz, co to ma wspólnego z rybą i Vaniero... A właśnie, są jakieś wieści z sekcji Amantiego? Ustalono może, z jakiej broni padł strzał?
– Na razie cisza i spójrz na ekran.
Opuszczam wzrok na pulpit, gdzie pojawia się fotografia ryby o szaro-czarnym kolorze łusek. Podana w akompaniamencie iglastych gałązek na drewnianej podstawce nie wygląda zachęcająco z tym swoim kolczastym i dziwnie spuchniętym brzuchem.
– Będziemy smażyć rybki? – pytam, rozglądając się za popielniczką.
– Tego gatunku nie radzę. No chyba że zaprosisz na kolację wszystkich swoich wrogów z zamiarem zaserwowania im ostatniej wieczerzy. Choć wiesz, wszystko zależy od umiejętności przygotowania jej, bo przecież ta rybka to przysmak Japończyków. Jedzą ją na potęgę.
Gaszę peta o talerzyk i podnoszę MacBooka z biurka.
– Taką ostatnią wieczerzę odbył Vaniero? – Odkładam laptop na kołdrę i podsuwam poduszkę wyżej. – Zjadł niedopieczoną rybkę od jakiegoś Japończyka? – Zadaję kolejne pytanie, układając się wygodnie na łóżku. Biorę komputer na kolana, czując niemalże od razu, że długo w tej pozycji nie poleżę. Rwa kulszowa za chwilę sparaliżuje mi lewą nogę.
– Badanie nieprzetrawionej zawartości jego żołądka wykazało obecność tetrodotoksyny, która była przyczyną zgonu poprzez uduszenie, poprzedzone silnymi wymiotami i paraliżem wszystkich mięśni.
– W porządku... – Przełykam ślinę, odechciało mi się sushi raz na zawsze. – Nie musisz mi tego streszczać. Bardziej interesuje mnie, gdzie spróbował tego przysmaku – mówię, przypominając sobie słowa Marco, w których dosyć pewnie sugerował, że Vaniero otruła jedna z dziwek Amantiego. Mam rozumieć, że przed wydymaniem jej wybrali się razem na japońską, romantyczną kolację?
– Trucizna uaktywnia się najczęściej po około czterech, pięciu godzinach od spożycia, nie wcześniej. Czas zgonu Vaniero szacowany jest na między dwunastą w nocy a pierwszą rano.
– Czyli potencjalnie spożył truciznę między siódmą a ósmą wieczorem.
– Najprawdopodobniej tak... – odpowiada Patrick, przesuwając długopisem po leżącym przed nim raporcie. – To znaczy mógł to zrobić wcześniej, bo trucizna może mieć opóźnione działanie, ale to raczej mało prawdopodobne.
– Dlaczego?
– O szóstej po południu opuścił szpital po trzydniowym pobycie. Przechodził operację korekty przegrody nosowej, więc w mojej opinii to wątpliwe, by spożył truciznę w szpitalnym posiłku.
– Wiadomo więc, gdzie się wtedy znajdował? Mam na myśli czas między siódmą a ósmą.
– Właśnie szukam... Dobra, mam. – Podkreśla długopisem znalezioną informację. – Z historii lokalizacji jego telefonu z tego dnia wynika jasno, że odwiedził w tych godzinach restaurację Bella Siciliana we wschodnim Bostonie. Poza tym miał w portfelu rachunek, z którego wynika, że tego dnia, o tej godzinie, w tym miejscu zamówił lasagne. Widocznie zapragnął porządnej kolacji po szpitalnym karmieniu.
Przykładam dłonie do twarzy i rozmasowuję ją mocno. Mam teraz taki mętlik w głowie, że najchętniej opróżniłbym mózg ze wszystkich poplątanych myśli, ręcznie oddzieliłbym każdą z nich i poukładał ponownie w głowie, najlepiej w oddzielne szufladki. No przecież dopiero pieprzył mi o japońskiej rybie-trucicielce, a już serwuje mi informacje o włoskiej kolacji!
– Powiedziałeś mi, że Vaniero skonsumował toksyczną rybę, co go wykończyło... – mamroczę, nie odrywając dłoni od twarzy.
– Nie powiedziałem, że ją zjadł.
Żarty chyba sobie stroi.
A mi się zbiera na wymioty, bo to wszystko nie jest dzisiaj na moje nerwy. Odsłaniam twarz, czując ogromne wypieki na policzkach. Standardowo z nerwów skoczyło mi ciśnienie.
– To po co mi zawracasz nią głowę? Vaniero udał się do włoskiej restauracji, gdzie raczej nie serwują japońskich specjałów, więc w tej chwili przestaje mi się to łączyć ze sobą w jakikolwiek sposób. Albo ja już po prostu nie myślę.
– No nie serwują i Vaniero zjadł tam lasagne. Przecież ci o tym przed chwilą powiedziałem.
Śmieję się w głos. Sam już nie wiem, czy z idiotyzmu tematu, czy sposobu, w jaki go prowadzimy, ale wiem jedno: po prostu mam tego dosyć, nawet jeżeli w jakiś sposób zaczęło mnie to bawić. Rozprawianie o kulinarnych preferencjach sztywnego capo od Russo zdecydowanie wolę zamienić na słodki taniec z Marie.
– Patrick, daję ci ostatnią szansę na dotarcie do puenty i proszę cię, nie zmarnuj jej i czasu, który mamy, bo ja też mam dla ciebie parę informacji, więc od tego momentu... – spoglądam na lewy nadgarstek, gdzie mam zapięty zegarek – masz trzy minuty, streszczaj się.
– Niestrawioną zawartością żołądka Vaniero była lasagne, w której wykryto znaczną ilość śmiertelnych neurotoksyn, a raczej nie w niej samej, tylko w wątrobie z ryby fugu, której zdjęcie ci podesłałem. Vaniero nie musiał zjeść całej ryby, by tetrodotoksyna przedostała się do jego układu pokarmowego i wywołała śmierć. Wystarczyła niewielka ilość któregokolwiek narządu wewnętrznego ryby, by doprowadzić do, jak by nie patrzeć, okrutnej śmierci przy pełnej świadomości umysłowej i zerowej koordynacji ruchowej. Zmielona wątroba znalazła się najpewniej w zaserwowanej lasagne, którą on zjadł w tej restauracji.
Wysłuchałem Patricka, który powiedział to wszystko praktycznie na jednym wydechu, choć pozostało mu jeszcze prawie dwie minuty wolnego czasu. Obraz stał się o wiele bardziej klarowny, bez niedopowiedzeń i dziwnych rebusów. Rozwiały się moje wątpliwości i chaos pytań, z którego w ułamku sekundy wyłoniło się w zasadzie jedno.
– Kto jest właścicielem tej restauracji? – pytam, dotykając kciukiem opuszka palca wskazującego lewej dłoni, który został wczoraj ukłuty przy mafijnej przysiędze.
– Luciano Gentti. Trzydziestosześcioletni Amerykanin pochodzenia włoskiego. Urodzony na Sycylii.
– Poznałem go. W domu Russo. Dbał też wczoraj o katering, muszę pochwalić go za genialne ravioli.
– Nie jestem fanem włoskiej strawy. Walka o władzę? Zabił Vaniero, by zająć jego miejsce?
– Nie. Vaniero zastąpił Marco Caruso. – Przybliżam Patrickowi skład sztabu Russo. – Luciano pracuje dla Russo jako consilgiere od dobrych sześciu lat. Jest złączony z jego żoną więzami krwi, ona jest jego ciotką. Przynajmniej tak przedstawił mi go Marco i w tym momencie muszę w to wierzyć.
– W takim razie odpadam. Nie mam żadnej teorii. Za krótko w tym siedzę.
– Ja mam dwie. Luciano Gentti spiskował z Niccolem Amantim w celu pozbycia się Roberta Vaniera lub to, co powiedział mi Kellan po przesłuchaniu Amantiego, jest prawdą.
– Konkretniej?
– Że Amanti był czysty i lojalny wobec rodziny. Tak twierdził, ponoć mocno zszokowany informacją, że Vaniero wydał rozkaz wpakowania mu w głowę kulki za ukrywanie pieniędzy i brak rozliczeń z mafią.
– Moment, czytałem, że to właśnie dlatego Amanti powziął swoistą zemstę. Domyślił się, że planują go zabić, przecież wiedział, jak to wszystko działa. To miałoby sens. Pozbył się Vaniero, by zachować życie.
– Te wszystkie informacje są ode mnie, a ja mam je od Marco, który motywował tym wystawienie mi Amantiego do odstrzału. Na dobrą sprawę śmierć Vaniero nic Amantiemu nie dawała, bo rozkaz nie umarł razem z obecnym capo. Przejął go Marco...
– Czyli nie wierzysz w to teraz, prawda?
Wzdycham. Ciężko jest przełknąć wspomnienie kłótni z Kellanem, w której próbował wyłożyć mi na stół inną wersję wydarzeń, taką, która powoli wyłania się z nowych informacji. Przeoczyłem tyle istotnych rzeczy, mechanizmów ich działania, których świadomość istnienia mocno zaszyła się w mojej głowie dopiero wczorajszego wieczora. Jest mi zwyczajnie wstyd, bo wykazałem się po prostu ignorancją wobec Kellana i tego, co próbował mi przekazać. Jestem rozdarty między dwoma światami i różnymi interpretacjami stanu rzeczy. Często zaprzeczam sam sobie, nie wiedząc, która z wersji poznanego świata jest bliższa prawdy, a ta sytuacja jest tego idealnym przykładem.
– Jako Tony muszę wierzyć, a jako Chester biorę pod uwagę, że w rodzinie Russo zaczyna śmierdzieć gnojem, o którym on sam nie ma jeszcze pojęcia. Vaniero i Amanti nie żyją, a Luciana z ich zgonami łączy w zasadzie niewiele. Jest ktoś trzeci.
– I na tym bym się zatrzymał. Nie wiem, czy jest sens w tym grzebać. Co nas to w zasadzie obchodzi, kto kogo tam odwalił?
– Gdybyś był na moim miejscu, uznałbyś to za wybitnie ciekawe. – Śmieję się, zdejmując laptop z kolan. Zapomniałem o kawie, która chyba już dawno wystygła.
– I niebezpieczne.
– Spokojnie... – Podnoszę szklankę i opróżniam zawartość kilkoma łykami. – Wiem, po co tam jestem, a ostatnio Andrew dosadnie mi o tym przypomniał, ale to nie przeszkadza mi w tym, by trochę powęszyć bez zwracania na siebie uwagi.
– Nadal uważam to za zbędne. Chester, oni i tak ze wszystkiego się wysypią, z każdego najmniejszego powiązania, to kwestia zarzutów z ramienia RICO dla mafii Russo. Ścigamy ich jako całą zorganizowaną strukturę przestępczą, nie pojedyncze jednostki. I wiesz co? I tak odwalasz najcięższy kawał roboty, będąc świadkiem tych wszystkich zlecanych i powiązanych ze sobą przestępstw. Podziwiam cię, stary, że dajesz radę, ja bym psychicznie nie podołał.
– A kto powiedział, że daję? Ale pocieszam się, że w każdej pracy bywają i przyjemne momenty, nawet jeżeli można zliczyć je na palcach jednej ręki – mówię, podnosząc telefon z łóżka.
Po moich plecach przebiega dreszcz, gdy pomyślę, co będę musiał za chwilę zrobić, a w czym niestety nie mam praktycznie żadnego męskiego doświadczenia.
– Masz na myśli wczoraj? Niestety załapałem się tylko na moment odsłuchiwania nagrania z przyjęcia cię do bractwa i, stary, słuchałem tego z wytrzeszczem oczu. Myślałem, że takie rzeczy to tylko na filmach.
– Cieszę się, że pozytywnie udało mi się ciebie zaskoczyć i nie przyjęli mnie, tylko Tony'ego. – Śmieję się, pobierając na telefon aplikację Instagram.
W życiu bym nie pomyślał, że założę tam konto, bo od zawsze byłem sceptycznie nastawiony do mediów społecznościowych. Unikałem ich jak ognia.
Ale wróć, pomyłka, konto zakłada Tony Angel, nie Chester Bennett, czyli wszystko pozostaje w granicach normy.
Chyba.
– No tak, masz dwie osobowości w jednym ciele. Więc jak, Chester? Co masz dla mnie? Andrew powiedział, że rozliczy mnie z tej rozmowy.
– Zanotuj brak nagrań z podsłuchów. Rejestracja musiała się jakoś – rozkładam ręce – pechowo wyłączyć. Nie wiem.
– Jakich nagrań?
– Nieważne... Kellan będzie wiedział, o co chodzi.
– Jak uważasz. Coś jeszcze?
– Załatwicie mi sądową zgodę na założenie podsłuchu w domu Russo.
Cholera... Powinienem wpisać w nazwie użytkownika „Tony Angel" czy może jakiś przydomek? Może „Tony furgoneciarz"? Boże... Do czego mnie ta praca zmusza?
– To oczywisty krok, ale wiesz, jak jest, zawsze robią pod górkę, jeżeli chodzi o domowe podsłuchy. Sędzia będzie żądał mocnych przesłanek, by taką zgodę wydać. Nie zrobi tego bez konkretnych podstaw, więc to może trochę potrwać.
– Dostarczyłem ich wystarczająco dużo, więc niech nie pieprzą – odpowiadam po pomyślnym zalogowaniu się w serwisie. – Wczorajsze nagrania jasno pokazują, że w domu podejrzanego rozmawia się o niekoniecznie legalnych interesach. Albo przyspieszamy moją wycieczkę, albo cały czas będę chodził spacerkiem po omacku i zapytam cię jak Marco mnie: Patrick, do złotej kurwy, rozumiesz?
– Nawet i do diamentowej. Chester... – Spogląda na zegarek. – Mam sprawę w terenie do załatwienia, więc nie poświęcę ci już więcej czasu. Przekażę wszystko Kellanowi i...
– I? – pytam po kilku sekundach głuchej ciszy.
Czemu znów patrzysz na mnie takim wzrokiem, Patrick? Wyglądasz dzisiaj tak, jakby ktoś odebrał ci chęci do życia.
– I wesołych świąt – mówi z wymuszonym uśmiechem, gdy odkładam telefon na łóżko. – A przede wszystkim nie samotnych.
– Wzajemnie – odpowiadam szczerze, co wyraźnie słychać. – I w tym roku nie jest tak źle, bo jak sam wiesz, wczorajszy wieczór spędziłem choć częściowo w doborowym towarzystwie, a dzisiaj mam zamiar to powtórzyć – dodaję, podchodząc do szafy z zamiarem znalezienia niemodnego podkoszulka i równie niemodnej bluzy.
Marco, naprawdę mnie uraziłeś, nazywając wczoraj dziadem, ale wybaczę ci to, bo nie znasz sytuacji na tyle, by wiedzieć, że już od dawna nie zależało mi na tym, by zwrócić na siebie uwagę jakiejkolwiek kobiety. Długo nie dopuszczałem do świadomości pragnienia ponownego związku i przeżywania miłosnej ekstazy. Nie chciałem już nigdy nikogo zawieść, a przede wszystkim nadal nie jestem w stanie stworzyć prawdziwej rodziny. To się nie zmieni.
– Widzisz się z Marco?
– Akurat to nie jego mam na myśli, mówiąc o doborowym towarzystwie – wyjaśniam, sięgając ręką w głąb szafki, bo chyba wymacałem skórzany pasek, który zaginął mi ponad miesiąc temu. Cholera, a sprawdzałem w tym miejscu chyba z dziesięć razy. – Nie zdążyłem wczoraj złożyć pewnej osobie urodzinowych życzeń – mówię dalej, wyciągając zgubę na światło dziennie – i teraz bardzo pragnę się zrehabilitować. W skrócie: nie wiem, jak to zrobię, ale muszę zaprosić kogoś na randkę. – Kończę myśl, przeciągając pasek przez szlufki granatowych jeansów.
– Czyżby tę pewną interesującą kobietę, o której wspomniałeś?
– Owszem. Zaczynam torować sobie ścieżkę. – Przesuwam kursor na przycisk kończący połączenie. – Nikt nie zapewni mi tak częstego przebywania w domu Russo, jak sama jego córka. Muszę dokładnie wiedzieć, gdzie założyć mu podsłuch. A poza tym to bardzo miła dziewczyna i chętnie się zrelaksuję w jej towarzystwie.
Patrick wybucha śmiechem, zakładając granatową kurtkę z charakterystycznym żółtym logiem Federalnego Biura Śledczego. Ja swojej nie miałem na sobie od ponad czterech lat. Ściska mnie w dołku, bo zatęskniłem za nią tak mocno, jak za ulubioną poduszką z dzieciństwa.
– Chester? Zamierzasz znaleźć sobie dziewczynę? – pyta, pozostając nadal w dobrym humorze, w który go niewątpliwie wprowadziłem.
– Nie ja – puszczam do niego żartobliwe oczko – tylko Tony. Kończę, Patrick. Bez odbioru!
Siadam na brzegu łóżka i sięgam po telefon. Wchodzę w pobraną niedawno aplikację. Dotykam palcem ikonki lupki, a mój żołądek reaguje potężnym skurczem. Stresuję się. Gorzej niż podczas każdego napadu na lotniskową furgonetkę lub wtedy, gdy przyjmowałem pierwszą w życiu dawkę narkotyków. I pomyśleć, że to wszystko dzieje się przez jedną kobietę, której imię i nazwisko wpisuję w instagramowej wyszukiwarce. Po chwili lista się rozwija, ukazując mi miniaturowe zdjęcia wielu dziewczyn o tych samych danych. Przewijam listę w poszukiwaniu fotografii Marie, licząc na to, że ma ją w swoim profilowym, bo naprawdę nie chcę prosić Marco o jej numer. Zaraz uruchomiłaby się jego upierdliwa ciekawość, przez co wylądowałbym przy konfesjonale mojego capo, spowiadając się ze swoich zamiarów. Caruso zabiłby mnie śmiechem, widząc i słysząc ponownie moje zakłopotanie wobec uroczej dziewczyny, a już nie wyobrażam sobie jego rozbawienia, gdyby dowiedział się, że w swoim sercu, jak i w łóżku miałem tylko jedną kobietę, choć dla mnie to żaden powód do wstydu. Wybrałem Scarlett już jako nastolatek i od tamtej pory byłem jej zawsze wierny. Może dlatego mam teraz problem w prostej relacji damsko-męskiej i z napisaniem do Marie kilku słów, w których okazałbym jej zainteresowanie...
Jezu, jestem po prostu śmieszny, a dłonie mam mokre od potu, bo boję się, że spalę Tony'ego swoim brakiem doświadczenia już na wstępie. A tak poza tym, to ile właściwie ty miałeś kobiet, Angel? Dwie, trzy, piętnaście? To część twojego życia, którą jak do tej pory interesował się tylko Marco, ale do jego czepialstwa po prostu się już przyzwyczaiłem. Ale spokojnie, Tony, mimo wszystko wypada mi zadbać o twoje dobre imię i zrobić z ciebie faceta, który pomimo tylu zalet – zawsze jakieś na biegu wymyślę – nie trafił jeszcze na tę jedyną.
Przyznam, że to może być ciekawe doświadczenie i kto wie, może Tony otworzy tę celę, do której sam siebie wsadziłem, umieszczając na drzwiach tabliczkę „nie wchodzić, niebezpiecznie zraniony".
– Lubisz sobie tak pieprzyć od rzeczy, Chester, nie? – Zadaję sobie głośno pytanie. – Zawsze to tak lepiej na duszy się robi – dodaję, zatrzymując się przy profilu dziewczyny z promiennym uśmiechem. Powiększam zdjęcie, by dostrzec szczegóły. Spod błękitnego kapelusza z dużym rondem spływają na jej obojczyki kasztanowe loki, a smukłą szyję ozdabia delikatny, złoty łańcuszek z czterolistną koniczyną. Brązowe oczy wpatrują się we mnie z tym samym ciepłem i dziewczęcą, naturalną delikatnością, którą dostrzegłem, gdy ująłem jej dłoń, by poprowadzić nas do tańca.
Powraca intensywny zapach aloesu, w którego świeżość próbuje wedrzeć się drapiący w gardło dym z palącego się obrazka.
Witaj, Marie.
Wybieram ikonkę listu, by zredagować pierwszą wiadomość od Tony'ego A. Spoglądam chwilowo na ekran telewizora, gdzie wysoka pogodynka obwieszcza wzmożone opady śniegu w ciągu następnych kilku dni. Krzywię się na tę wiadomość i powracam do pisania tej do Marie:
Bostońskie zimy są zwyczajnie złośliwe. Nienawidzę ich. Nawet gorąca herbata nie poprawia nastroju ani po raz dziesiąty sarkastycznie uśmiechająca się z ekranu telewizora Morticia Adams.
Cześć, Marie...
Pamiętasz mnie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top