>2<

Stałam przed wejściem do szkoły kiedy usłyszałam końcowy dzwonek. Nareszcie. Nie chce mi się dłużej na niego czekać. Uczniowie z wielkimi uśmiechami na twarzy wychodzili z budynku. I po co tak się śpieszyć? Wpadniecie pod samochód i będziecie mieli żałobę w rodzinie do końca życia. Prychnęłam pod nosem na swoje myśli.

- Jednak jesteś, śliczna. - usłyszałam wkurzający głos blondyna.

- Dotrzymuję pieprzonej obietnicy. - warknęłam. Podeszłam do niego. - Słuchaj. Nie widzi mi się szlajanie z Tobą po mieście, chodzenie za rączkę ani randkowanie z Panem Idealnym. Rozumiesz? Mam w dupie miłość.

Chłopak najwyraźniej się zdziwił na moje słowa.

- Jesteś inna od wszystkich dziewczyn. Ona od razu by poleciały za mną na koniec świata.

- Ja nie jestem jak WSZYSTKIE dziewczyny. Najwyżej zostałabym jak zawsze sama na drugim końcu świata, kiedy ty byś był adorowany wśród pustych lalek zależących na forsie!

Blondyn uśmiechnął się lekko.

- Nie jestem taki.

- No widzisz jaki smutek... - zrobiłam smutną minkę. - Nara.

- Ej, a co z...

- Umawiam się tylko po północy! - odkrzyknęłam i ruszyłam w stronę swojej kamienicy.

*

- Jak dzień w szkole Mari?

Świetnie! Znowu przez to, że nie śpię po nocach to zasnęłam na lekcji! I śnił mi się ten sam koszmar co zawsze. Widziałam KAŻDY szczegół, a Pani mnie obudziła. Wymieniłam z nią parę zdań i kazała mi iść do dyrka, ale ja poszłam do łazienki i rozmawiałam z Tikki, o której nie masz pojęcia. Przedstawić Ci ją? Taa.. Jasne. Zamiast tego spojrzałam spod byka na moją rodzicielkę.

- Zajebiście. - wysyczałam i pobiegłam do swojego pokoju nim zdążyła cokolwiek powiedzieć.

Nawet ona nie wiedziała co się dzieje. Sama zamknęła się w sobie po śmierci taty. Myślała pewnie, że przeżywam 5 rok bez ojca. Jednak ja pogodziłam się z jego stratą po 2 latach. Nie to co ona. Nie interesuje się mną, ciągle tylko wspomina.

- Marinette. Nie możesz tak wszystkiego przeżywać.. - zignorowałam moje wredne Kwami i wyciągnęłam zeszyt do szkicowania. - Posłuchaj mnie.

- Nie mam czego słuchać, Tikki.

Małe stworzonko było natarczywe i okropnie wkurzające. Chciałam za wszelką cenę poznać osobę, która mnie uratowała i porządnie jej za to dać w twarz. Ona wiedziała co to za osoba. Tylko za żadne skarby nie chce mi powiedzieć, bo obowiązuje ją tajemnica Kwami. Wypchaj się tą tajemnicą sama dam radę..

- Mari.

- Czego? - spojrzałam na nią dokańczając kolejny element mojego snu. - Śniły mi się teraz kocie uszy.

- Kocie uszy? - spytała siadając mi na ramieniu. Dałam jej ciastko z półki.

No dobra.. Może jest wrzodem na tyłku, ale po części to jedyna rodzina, która mnie nie opuściła. Zawsze mnie wysłuchała i i pomogła.

- Tak. - powiedziałam przewracając na wcześniejsze kartki. - Śniła mi się jeszcze Czarna bluza z zieloną łapką, ogon, małe czarne stworzenie niemal wkurzające jak ty i jakaś ulica...

Tikki spojrzała na mnie. Wiedziała, że jestem coraz bliżej rozwiązania zagadki.

- A jak z tym Adrien'em? Jest całkiem, całkiem.

- Adrien Agreste? - prychnęłam. - On jest dla mnie nikim.

- Marinette nie chcesz mu dać szansy, bo.. - westchnęłam.

- Jest cholernie do niego podobny. Taki młodszy on. Nie znoszę jego towarzystwa.

Jęknęłam i włączyłam moją kochaną piosenkę..

***

hey co tam? XD

kolejny rozdzialik :P

zostawcie po sobie ślad 😘

Sashy ;3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top