>18<
Szłam ulicami Paryża. Księżyc oświetlał wszystkie najmniejsze zakamarki. Byłam na dzielnicy, gdzie znajdowały się domy mniej zamożnych rodzin. No trochę przeszłaś Marinette, nie ma co... Rozejrzałam się dokoła. Westchnęłam. Myślałam, że ktoś mnie śledzi.. Taka Valentine.
- Marinette. Lepiej zawracajmy. Masz niezły kawałek do nadrobienia.
- Muszę pomyśleć Tikki. - spojrzałam na Biedronkę. - Byłaś przy tym.
- Wiem Mari.. Naprawdę mi przykro, że nie mogę Ci w tym pomóc. Nie mam zielonego pojęcia o co może chodzić. Wydaje się to bardzo podejrzane.
- Właśnie. Gdybym mogła przeszukałabym torbę, dokumenty, telefon matki. Ale ona praktycznie nie rozstaje się ze swoimi własnościami. I jeszcze do tego rzadko wychodzi z domu. Więc dokonanie czegoś takiego graniczy z cudem.
- Marinette, wiem że jesteś zdesperowana, ale przeglądanie czyiś rzeczy nie jest najlepszym rozwiązaniem.
- Masz rację Tikki. - uśmiechnęłam się. - Ktoś mi pomoże.
- Oj nie. Nie możesz w to wplątać Adrien'a.
- A czy ktoś mówi o blondynku? - zaśmiałam się, a ona spojrzała na mnie przerażona. Pokręciła główką.
- Nie wchodzę w to.
- To biorę Adrien'a.
- No dobra! - jęknęła. - Wiem, że inaczej i tak nie odpuścisz. Zbyt dobrze Cię znam.
- Przyrzekasz? - spojrzałam przenikliwie na Kwami. Usiadła mi na ramieniu.
- Przyrzekam. - przytuliła się do mojego policzka.
- Dziękuję Ci Tikki. - wzięłam głęboki wdech. - I tak chce w to wkręcić Adrien'a.
- Ej! Nie no! - zaśmiałam się. - Wzięłaś mnie podstępem.
Nagle w jednym z domów usłyszałam hałas. Ktoś się kłócił. Z domu wybiegła postać w kapturze.
- Tikki schowaj się. - szepnęłam. Biedronka wleciała pod moją zapinaną bluzę. Zarzuciłam na siebie kaptur i pobiegłam za interesującą mnie postacią. Byłam ubrana w czarne dresy i czarną bluzę. Na tle nocy byłam praktycznie niezauważalna. Dobiegłam do jakiejś uliczki. Postać skręciła w jakiś ślepy zaułek.
- Uspokój się! Już wdech i wydech. Wdech i wydech. Będzie dobrze! - odezwał się spokojny, acz nieco dziecinny głos. Zmarszczyłam czoło i bardziej przysunęłam się do ściany z nadzieją, że usłyszę więcej.
- NIC NIE BĘDZIE DOBRZE! - krzyknął zachrypnięty męski głos przesiąknięty żalem. Płakał.
- Zobaczysz, że wszystko się uda!
- ONA UMIERA!!
- Pomożemy jej! Uwierz w to młody! Nic jeszcze nie jest stracone!
- WSZYSTKO JEST STRACONE! ONA UMIERA! JUŻ JEST PO NIEJ! ROZUMIESZ?!
- OPANUJ SIĘ! - przeszły mnie ciarki. - NIC JEJ NIE BĘDZIE! - szloch rozniósł się echem po ulicach. Przełknęłam ślinę. - Dobra.. Masz racje.. Jest źle. Ale musisz zrozumieć, że taka jest kolej rzeczy. Wszyscy kiedyś umrzemy. A ona już trochę życia za sobą ma..
- To jedyna kobieta, która mnie kocha.
- Tikki.. - szepnęłam. Kwami wleciała mi do kaptura przy uchu. - Słyszysz?
- Tak.. - odpowiedziała mi cicho.
- Ja Cię kocham. Jesteśmy rodziną. Zawsze Cię wspierałem. Od najmłodszych lat, pamiętasz? Razem przeszliśmy przez wszystko. Wdech i wydech młody. Bo się tu zaszlochasz na śmierć. Odwodnisz mi się, a ja jestem za mały by Cię zaciągnąć z powrotem.
- Masz racje Plagg... Masz rację. - pociągnął nosem.
- Marinette. Lepiej stąd chodźmy. - powiedziała Tikki. Spojrzałam na nią.
- Nie ma mowy muszę wiedzieć kto to. - powiedziałam i zaczęłam się wychylać.
- MARINETTE! - krzyknęła Tikki, a ja jedyne co zdążyłam zobaczyć to znikające kocie uszy.. Odwróciłam się do Biedronki.
- Zwiali! Czemu to zrobiłaś?! - Tikki tylko spuściła głowę.
- Przepraszam...
***
Hey!
Jak tam? xD kto ogląda Mam Talent? :P
Zostawcie po sobie ślad ^^
Sashy ;3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top