Takt czternasty: Łzy
Starałam się zapomnieć, nie płakać, nie rozpaczać. W końcu wiedziałam, że tak będzie, prawda? Spodziewałam się tego, a jednak nie posłuchałam samej siebie. Miałam się nie zakochiwać, a jednak to zrobiłam. Wpadłam. I nie wiedziałam jak mam się wydostać.
— Shiro-san — odezwała się Midori, łapiąc mnie za rękę. — Chcesz iść dzisiaj na kawę? — zapytała, uśmiechając się ciepło. Ona jedna wiedziała. Ona jedna starała się zrozumieć, mimo iż lekko zaniedbałam naszą relację przez związek z Kuroo. Wybaczyła mi, nie była zła. A teraz próbowała mnie pocieszyć. Próbowała mi pomóc.
— To już koniec, Kenma. Pozamiatane — usłyszałam TEN głos. Odwróciłam się i spojrzałam na niego szybko. Nasze spojrzenia się spotkały. Wymieniliśmy się bólem i cierpieniem. Obojgu nam nie pasował taki obrót wydarzeń, wiedziałam to. Jednak żadne z nas się nie odezwało.
Nie powiedział nic, kiedy mnie mijał. Ja też odpowiedziałam milczeniem. Midori odciągnęła mnie stamtąd i objęła, zanim rozpłakałam się na środku korytarza. Wtuliłam się w jej ramię, nie hamując już łez. Prawda była taka, że cholernie za nim tęskniłam.
***
— Hana, wiem, że utwór nosi tytuł "Cierpienia miłosne", ale twoje cierpienie wylewa się dosłownie z każdego dźwięku — powiedziała kobieta i usiadła na biurku. — Coś się stało?
— Nic takiego — odparłam, opuszczając smyczek.
— Problemy z chłopakiem? — zapytała ze zrozumieniem.
— Byłym chłopakiem — mruknęłam, delikatnie szarpiąc jedną ze strun. Nauczycielka spojrzała na mnie ze współczuciem.
— Pierwsza miłość? — zapytała. Kiwnęłam głową. — Wiesz, że to minie, prawda?
— Chyba tak — mruknęłam, opierając się biodrami o ławkę.
— Wiadomo, że głupie słowa pocieszenia tutaj nie pomogą, ale, Hana... Jesteś cudowna i na pewno w końcu znajdziesz tego jedynego. A na razie skup się na karierze muzycznej. Wiem, że chciałabyś wystartować w konkursie krajowym i studiować muzykę w Tokio. Dlaczego nie ziścisz tych marzeń? Nie pozwól, żeby jakiś pierwszy lepszy licealista zepsuł to wszystko, na co tak ciężko pracowałaś.
— Ma pani rację — przyznałam po chwili. — Dziękuję.
Kobieta uśmiechnęła się ciepło.
— No! A teraz koniec tych miłosnych cierpień. Zagraj mi "Experience", zgoda?
Uniosłam lekko kącik ust.
— Z radością.
***
Otarłam łzę z kącika oka, poprawiłam chwyt na rączce od futerału i przeszłam przez mokrą jezdnię. W słuchawkach leciał mój ukochany utwór, który zawsze wywoływał we mnie największe emocje.
Nie chciałam płakać. Nie chciałam rozpaczać po Kuroo. Po trzech miesiącach związku. To nie było znowu tak dużo, jednak zdążyłam się już do niego przyzwyczaić. Co się z nami stało? Na początku było tak dobrze. Szło idealnie. Gdzie popełniliśmy błąd? Które z nas źle skręciło? Gdzie powinniśmy pójść, żeby nadal iść razem?
Machinalnie stawiałam kroki. Było ciemno i zimno. Krople deszczu bębniły o parasolkę, a łzy przysłaniały mi widok. Szłam niemal na oślep, chcąc jak najszybciej dotrzeć do domu, by zamknąć się w pokoju i pogrążyć w rozpaczy. Mimo iż tego nie chciałam, nie potrafiłam inaczej. Nie chciałam zapomnieć. Nadal... Kochałam go.
Poczułam jak uderzam w coś twardego i spojrzałam z wyrzutem na słup, który jakby wyrósł przede mną. Nie potrafiłam się na niego gniewać. Można się w ogóle gniewać na rzeczy martwe? On tylko tu stał. Tak jak go postawili. Wypełniał swoją rolę, swoje obowiązki. To ja naruszyłam jego przestrzeń.
Oparłam czoło o chropowatą powierzchnię i zacisnęłam powieki. Byłam cała mokra. Nie wiedziałam czy bardziej od deszczu, czy własnych łez. Chciałam, żeby był przy mnie. Chciałam, żeby było tak jak wcześniej.
"Saori?"
Wydawało mi się, że słyszę czyjś głos. Nie podniosłam głowy, nie wyjęłam słuchawek. Włosy zasłaniały mi twarz, kiedy zalewałam ją łzami.
Ponownie usłyszałam swoje imię. Tym razem głośniej, jakby bliżej.
A potem poczułam oplatające mnie silne ramiona. Ciepło ciała drugiej osoby. Wtuliłam się w nie i westchnęłam.
— Saori, co ty tu robisz? Wracaj do domu — powiedział spokojny głos, a ja spojrzałam na niego ze łzami w oczach i kiwnęłam głową.
— Przepraszam, tato — westchnęłam i otarłam oczy. — Właśnie wracałam.
— Odprowadzę cię — powiedział, obejmując mnie ramieniem. Wziął ode mnie parasolkę i ruszył w stronę mieszkania. Cieszyłam się, że już nie jestem sama. Jednak chciałam, żeby to był on. Liczyłam na to, że to będzie on. Do ostatniej chwili miałam nadzieję.
Nadzieja matką głupich, tak? Tetsurō?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top