Strona XXII

Te zieleniejące olbrzymy,
Wzbijające się ku horyzontowi,
Są spisem wszystkich mądrości ksiąg.
Czasu czar nie zmienia tych wszystkich wyjątkowych dźwięków pisarzy sędziwych.

Nie ubierając dodatkowych szkieł,
Widziały i widzą szczegół najmniejszy
istniejące jako fragment puzzli w wielkiej układance niezmierzonej gęstwiny,
Nad którą błękitne nieboskłony
i śnieżne ogromy czuwają.

Eksponują swój majestat,
szumią i tworzą potok słów w formie nadludzkiej
Będący krasnym uwieńczeniem anielskich wystąpień.
Tańców płowych panienek o bujnych kitach.
Harców czarno-szarych kawalerów noszących na swych puszystych ciałkach śnieżne pasy postrzegane jako symbol borsuczego piękna.

Każdy poznał się, w odmiennym niż pustynie bycie, na farbowanym lisie. U tego faryzeusza polskiego świata zwierząt nie sposób nie ulec jego urokowi.
Nic się przed nim nie ukryje, choćby w dziurze mysiej. Nie martwiąc się niczym,
w razie zagrożenia zgrabnie pomknie w gąszcze,
ogona nie podkuli, gdyż czyn to dla niego jest haniebny.
Kroku nie zwalniając szukać będzie łupu niekoniecznie oznaczający ruch słuszny.

Cieszący się tak samo wielką chlubą są królowie i damy naszego kraju.
Niektórzy nie pokazują się ludziom choćby na chwilę. Strach ich nie sparaliżuje, lecz czekać będą, aż obce istoty staną na skraju. Myśliwi wytworni innych gości witają mile.
Inni bez cienia zwątpienia ukazują swe gabaryty podczas posilania się roślinnością bujną, a każdy z osobna wzbudza zachwyt niekryty.

Ostatnia z tej wymiany gałąź krwi niebieskiej niewątpliwie istnieje jako dostojna najbardziej.
O dziwo mężczyźni noszą wieńce przeróżne, A pośród wszystkich tak różnorodne. Cechuje go jakże ważna wytrzymałość,
lecz i płeć nadobna nie ustępuje reszcie uwydatniając swą
doniosłość.

~Co szumi pomiędzy drzewami
-S.K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top