Rozdział 7

Noc minęła w spokoju. Następna też. I następna... Nie chciałem mówić przyjaciołom o Reyu. Wystarczy już, że jesteśmy zdenerwowani po rozmowie, którą odbyliśmy kilka dni temu. W sieci pojawiało się coraz więcej artykułów, więc prędzej czy później dowiedzą się sami. Każdy był wstrząśnięty. Każdy kto o tym wiedział.

Dzisiejszy dzień zapowiadał się nudny. Tak jak ostatnie. Jednak coś przerywało ten spokój. Nie wiedziałem jeszcze co, ale chciałem dowiedzieć się jak najszybciej.

Nie wiem szczerze czemu tak myślałem. Przecież nic się nie wydarzyło. Może to, co pewnego wieczoru przekazał mi Gabi na mnie wpłynęło? Na mnie i na moje myśli? To trochę bez sensu...

Zszedłem z piętra na parter, w którym znajdowała się kuchnia i jadalnia. Przyjaciele już tam siedzieli i jedli - przygotowane przez kucharzy - śniadanie. Chyba dobrze było im u mnie.

- Dzień dobry. - przywitałem się z uśmiechem i usiadłem na swoim miejscu.

Służba zaraz przyniosła mi śniadanie, które było pyszne tak jak zawsze. Podczas jedzenia, moje spojrzenie chwilowo spotkało się ze wzrokiem Gabriela. Nic nie powiedział, ale uśmiechnął się lekko i wrócił do popijania soku pomarańczowego z wysokiej szklanki.

- Co dziś robimy? - zapytał Fei próbując nadziać winogrono na widelec. Koniec końców po prostu wziął je do ręki i wrzucił do ust.

- Jeszcze nie wiem. Napewno nie możemy siedzieć cały dzień w domu. - stwierdziłem.

- Tak, to fakt. Jednak nie mamy żadnego pomysłu.

- Tia. Sądzę jednak, że-

- Poczta paniczu. - ukłonił się lekko lokaj i podał mi kilka kopert.

- Dziękuję. - skinąłem głową i wziąłem je od niego. Odłożyłem je na stół, bo nie miałem teraz na nie czasu. - Właśnie, gdzie skończyłem?

- Mówiłeś coś, że coś sądzisz. - przypomniał mi Gabi.

- Dzięki. A więc, sądzę... - zatrzymałem się i spojrzałem na listy.

- Zapomniałeś? - zapytał Wonderbot.

- Tia. - wziąłem do ręki kartki i spojrzałem na nie.

- Otworzysz? - zapytał Fei.

Skinąłem tylko głową i rozerwałem jedną z czterech. Było tam zaproszenie na konkurs fortepianowy, które oczywiście odrzuce. W dwóch następnych były reklamy tego samego wydarzenia. Jak się za chwile okaże, ta ostatnia skrywała coś co zakłóciło spokój tego dnia. Gdy otworzyłem ją, wypadła z niej mała karteczka. Była pozginana i pomięta, nie tak jak poprzednie - zadbane i eleganckie.

"To nie żadna prośba, to rozkaz. Jeśli chcecie przeżyć mój rozbój i nie skończyć jak wiele osób przed trójką waszych przyjaciół musicie się ze mną zmierzyć. Zrobię to na waszych zasadach, tu wam ułatwie. Stwórzcie drużynę marnej piłki nożnej, a wtedy się spotkamy. Nie musicie mnie w żaden sposób informować. Dostanę informacje od podwładnych. Od momentu przeczytania, do zakończenia wakacji macie być gotowi. Odliczanie czas zacząć.

Ps. Wasi przyjaciele nie byli pierwsi i ostatni też nie będą.

J. C."

Na samym dole, pod całą wiadomością była zaschnięta już kropla krwi. Albo soku malinowego. Jednak po tym co przeczytałem, byłem prawie pewien, że to jednak to piersze.

Wpatrywałem się osłupiony w papier. Nie byli ostatni? Czy to możliwe, że ktoś zginął tam, w ten sam sposób? Czy może zabił już jakiś piłkarzy? A co jeśli ich znamy!? Czy ktoś inny również doświadczył tak bolesnej straty? Czy ktoś tak samo jak ja, wmawia sobie, że to nie prawda? Czy ktoś też próbuje rozwiązać tą sprawę i znaleźć winnego?

Pytania krążyły po mojej głowie bez przerwy. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech. O co w tym wszystkim chodzi? Czy w ogóle jest sens szukać mordercy, skoro my sami też możemy zginąć? Przecież to nic nam nie da. Nikt nie udowodni winy tego kogoś, jak nie będzie mieć świadka. Prawdę mówiąc świadkiem mógłby być też Aitor, ale co jeśli on też zginie?! Co jeśli wszyscy zginiemy na końcu i on będzie mordować dalej..?

Dlaczego tak bardzo myślałem o tym? Przecież przez długi czas wierzyłem, że nam się uda. Przecież to wszystko...

- Riccardo?

- He? - spojrzałem na pozostałych, nie rozróżniając głosu osoby, która coś do mnie powiedziała.

- Zamyślałeś się. O co chodzi? - zapytał zmartwiony Gabi.

Widocznie wpatrywałem się w list trochę za długo i wydało im się to dziwne. Zaraz dopiero będą zdziwieni. Jednak nie mogę im powiedzieć tego tutaj, bo jest tu za dużo ochroniarzy. Musimy przenieść się w jakieś bardziej ustronne miejsce. Na przykład mój pokój.

- Chodźcie do mnie. Tam wam powiem. - rzuciłem szybkie spojrzenie mężczyźnie w garniturze, by pokazać przyjaciołom, że to oni są problemem.

Wstaliśmy szybko od stołu i pobiegliśmy po schodach na piętro. Wbiegłem do mojej sypialni pierszy, a gdy reszta również się tam dostała, zamknąłem drzwi.

- A więc? - zapytał Wonderbot, siadając wygodnie na fotelu.

- Chodzi o ten list. Jest lekko dziwny.

- Lekko? Dlatego patrzyłeś na niego prawię pięć minut?

Aż pięć minut? Wydawało mi się, że kilkanaście sekund...

- Tia. Spójrzcie.

Rzuciłem kartkę na biurko. Przyjaciele podeszli i każdy pokolei przeczytał uważnie zawartość. Nie umiałem odczytać zbyt wiele z ich min, ale napewno byli zszokowani. Prawdę mówiąc, kto by nie był? Dosłownie to była groźba skierowana w naszą stronę i J. C. zdecydowanie nie żartował. Sam przekonałem się do czego jest zdolny.

- Drużynę piłkarską?

- On chce nas zabić?

- Na co my się pisaliśmy...

Tyle usłyszałem z wielu innych wypowiedzi chłopaków. Mój mózg przestał wyłapywać dźwięki jakoś w połowie. Byłem bardziej skupiony na własnych myślach. Co jeśli my też zginiemy!? Przecież to okropne! To pytanie cały czas było w mojej głowie i to mnie przerażało. Rzadlo zdarzało mi się myśleć o jakiejś rzeczy tak często.

Od dawna wiedziałem, że narażamy swoje zdrowie oraz życie podczas tych akcji. Narażaliśmy się już wiele razy dawniej. Jednak przeżyliśmy, ale nikt nie będzie żył wiecznie. Każdemu kiedyś podwinie się noga. Nikt nie jest idealny, ale każdy jest ważny. Każde życie. Mamy je jedno, żyjemy jeden, jedyny raz. Dlatego nie możemy stracić go zbyt wcześnie, nie możemy go niszczyć. Musimy żyć pełnią życia, by ten jedyny żywot był najlepszy. Byśmy wykorzystali te kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat jak najlepiej.

- Ziemia do Riccardooo! - krzyknął Gabi machając mi ręką przed twarzą.

- He, co? - potrząsnąłem głową i spojrzałem na niego.

- Musimy mieć drużynę. Najlepiej poprosić graczy Raimona. Jednocześnie będzie to najprostsze i najszybsze. - ogłosił, chyba już któryś raz.

- Tak to fakt. - skinąłem głową. - Do kogo możemy zadzwonić?

- Sam?

- Ale on już skończył gimnazjum. Teraz musi się szykować, by dobrze zacząć rok w liceum. Nie przeszkadzajmy mu.

- To może JP? - zaproponował Fei.

- Można spróbować. - odparłem i wyjąłem telefon.

Wybrałem numer do niskiego kolegi i zadzwoniłem. Potem znowu... I znowu... I znowu...

- Nie odbiera. - stwierdziłem.

- Wiesz? Zauważyliśmy to za pierszym razem. Może jest zajęty? - zaproponował Wonderbot.

- Może. Jednak on zazwyczaj spędzał na telefonie mnóstwo czasu i grał z Aitorem w tą jego grę.

- A może jest na boisku? Raczej nie korzysta się wtedy z komórki. - zauważył Fei.

- Tak, to całkiem możliwe. Może jest z nim jeszcze Lucian. JP raczej sam sobie strzelać nie będzie.

Koniec końców właśnie na boisko się udaliśmy. Droga minęła niesamowicie szybko. Podczas spaceru dzwoniliśmy jeszcze do Eugene, ale też nie odebrał. Ade również. Pewnie spotkali się gdzieś razem, a na takich spotkaniach raczej nie odbiera się telefonów od kolegi z drużyny.

Gabi pierszy wbiegł na murawę i rozejrzał się. Krzyknął do nas, że nikogo nie ma. Miał rację, boisko świeciło pustkami, co było zaskakujące. Były wakacje, a słońce nue grzało jakoś bardzo mocno. Pogoda idealna na grę. Choć w sumie... Pogoda na granie zawsze była idealna. Przecież z cukru nie jesteśmy, więc możemy grać na deszczu, czy śniegu.

- Jest tu kto!? - krzyknął Wonderbot.

- Jak widać nie...

- To co? Wszyscy wyjechali na wspólne wakacje?

- A może po prostu nie chcą nas widzieć. Czy oni w ogóle wiedzą o wypadku?

- Nie widziałem nikogo z nich na pogrzebie. - zauważył Gabi.

- Tak to prawda... Sam się tym zaskoczyłem. To trochę dziwne.

- Trochę tak. Teraz mamy utrudnienie, bo musimy szukać randomów, którzy zechcą zagrać z nami i może nawet się poświęcić.

- Tak, to prawda. No ale przecież każdy napewno będzie chciał rzucić wszystko i zagrać z nami, prawda? - uśmiechnąłem się niezręcznie.

Nikt nie odpowiedział, ale po chwili lekko skinęła głowami.

Postanowiliśmy jednak wrócić. Po drodze podeszliśmy do kilku domów, należących do przyjaciół z drużyny, ale w żadnym nikogo nie było. Ani graczy, ani ich rodziców. I wszystko byłoby normalne, bo przecież są wakacje, ale żeby wszyscy zniknęli jednocześnie?

***

Położyłem się do łóżka. Spojrzałem w sufit. Był... Biały. Boże ja już świruje... Wstałem i poszedłem do kuchni. Zrobiłem sobie ziołową herbatę, która powinna ujarzmić moje myśli i pozwolić spokojnie zasnąć. Wziąłem mój piękny piłkowy kubek i nalałem wywaru do niego. Wróciłem do pokoju i usiadłem na łóżku.

Wziąłem łyk. Smakowała dziwnie, ale była całkiem smaczna. Zamknąłem oczy i położyłem się.

***

Wszystko było czarne. Widziałem jedynie mrok. Nie lubiłem go widzieć. Jednak daleko zobaczyłem małą jasną dziurkę. Pobiegłem do niej. Choć moje nogi nie działały tak jak powinny, po dłuższej chwili byłem już blisko niej. Wyciągnąłem do niej rękę i poczułem ogarniające mnie ciepło i przyjazne uczucie. Jasność wciągnęła mnie w swoje objęcia. Na chwilę zostałem oślepiony światłem. Nie widziałem nic, ale słyszałem kroki osób, które zbliżały się.

- Dawno się nie widzieliśmy, Riccardo. - odezwał się znajony głos.

- Co nie?

- Chyba o nas nie zapomniałeś, co?

_________________________________________

1470 słów.

Oto rozdział! Pisałam go na szybko, więc przepraszam, ale chyba tragedii nie ma. Nie dodałam wcześniej, bo moja kotka Lili się zgubiła. Miała już kiedyś wybryki, że znikała na 2/3 dni, ale teraz były to 5 więc lekko (bardzo, dosłownie ryczałam całą noc) się zmartwiłam. Jednak wróciła i nawet zrobiłam jej zdjęcie, jak gdyby nigdy nic sobie chodzi.

Ale wszystko gra, więc jest moc.
To wszystko!

Miłego dnia/nocy.

21:00 środa 1 maja

2024


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top