Rozdział 14
Nie zjawiłem się na pogrzebie, który odbył się dwa dni temu. Właściwie w ogóle nie ruszyłem się z łóżka. Nie robiłem nic. Jedynie spałem, czasem płakałem, albo patrzyłem się w sufit. Co jakiś czas widziałem cień za drzwiami mojego pokoju, który należał do Gabiego. Najpewniej sprawdzał, czy jeszcze żyje.
Pamiętam jak kilka dni temu płakałem w jego ramiona.
Pamiętam jak trzymał w ramionach wszystkich naszych przyjaciół.
Pamiętam, jak starał się utrzymać na sobie ból wszystkich.
Pamiętam, jak kładł mnie do łóżka, mówiąc, że wszystko będzie dobrze.
Pamiętam, jak mówił, że wszystko załatwi, żebym niczym się nie martwił.
Pamiętam, że to on położył bandanę Terry'ego na mojej szafce nocnej.
Pamiętam, że żadna łza nie spływała po jego policzku.
Głowa bolała mnie nimiłosiernie. Niezbyt pamiętałem ten dzień, jednak jeden fragment nie wypadł i raczej już nigdy nie wypadnie z mojej pamięci.
Terry.
Mój przyjaciel.
Zabity.
Zabity najpewniej przez samego J. C., bądź któregoś z jego ludzi. Tego nie byłem pewny, ale... Jak ja nienawidzę tego człowieka!
Bezduszny, nieposkromiony, bezlitosny gnojek.
Dlaczego akurat za ofiary wybierał tak młode i silne osoby?
Dlaczego musiały to być osoby, które kochałem?
Dlaczego to wszystko musiało być jakoś powiązane?
Dlaczego robił to w taki brutalny i nieludzki sposób?
Dlaczego, dlaczego, dlaczego?
Ile osób już tak zginęło?
Ile osób, leży gdzieś, na wpół martwych?
Pięć? Dziesięć? Piętnaście?
Czy poprzednie osoby też były mi znane?
Czy też je kochałem?
Czy gdy dowiem się o ich śmieci moje serce roztrzaska się tak samo jak ostatnio?
Dlaczego byłem tak cholernie naiwny!?
Dlaczego pozwoliłem Terry'emu wyjść z domu!?
Dlaczego zaufałem człowiekowi z tego auta!?
Dlaczego, dlaczego, DLACZEGO!?
Złapałem swoje włosy i pociągnąłem za nie mocno. Kurwa.
Dlaczego to nie spotkało mnie?
Dlaczego akurat oni? To oni bardziej zasługiwali na dalsze życie.
Krzyknąłem z bólem, a do moich oczu znowu napłynęły łzy.
Dlaczego życie musi być tak okrutne?
Dlaczego wszystko zawsze musi iść pod górkę?
Dlaczego... Dlaczego... Dlaczego..?
***
Wczorajszego dnia też nie wyszedłem z pokoju. Dopiero dziś zdołałem zwlec się z łóżka. Stanąłem niepewnie nad szafką nocną. Rzecz, która należała do Terry'ego, teraz należy do jego matki. Będę musiał jej ją oddać. Jednak...
Wyjąłem z szuflady nożyczki i odciąłem dłuższy pasek materiału. Zawiązałem go sobie na nadgarstku. Będę mieć cząstkę go blisko siebie.
Tak naprawdę miałem sporo rzeczy moich przyjaciół we własnym pokoju. W szafie z pluszakami leżała piłka Ariona. Ta, którą wiele lat temu dostał od Axela Blaze'a. W szafce biurka miałem bransoletę z kolcami, którą zawsze nosił Victor. Na wieszaku, pomiędzy moimi ubraniami wisiała koszulka drużynowa Sola.
Jednak nie wiedząc czemu nie chciałem całej bandany. Przedmiot nie należał do mnie, a nie chciałem go sobie przywłaszczać. Tamte rzeczy dostałem od cioci Ariona, ojca Sola i Vlada. Dlatego właśnie wolałem zrobić sobie małą, czarną bransoletke, niż zabierać całość. Sądzę, że jego mamie bardziej się ona przyda.
Zszedłem powoli po schodach, trzymając się barierki. Umierałem z głodu. Nie jadłem nic kilka dni, ale teraz zjem za trzech. Nie chcę doprowadzić się do stanu, w którym nie będę mógł normalnie funkcjonować. Chcę żyć dalej, nie ważne jak bardzo trudne może to być.
- Hej wszystkim. - mruknąłem wchodząc do jadalni. Nikogo jednak nie zobaczyłem. Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie. Była siedemnasta. Byłem pewny, że jeszcze nawet południa nie było...
Założyłem na stopy kapcie i wyszedłem na taras. Zobaczyłem tam wszystkich. Robili grilla. Gabi spojrzał w moją strone i podszedł. Stanął krok przede mną i rozłożył ręce. Skorzystałem z zaproszenia i przytuliłem go.
- Jak się czujesz? - zapytał cicho po chwili.
- Jest... Okej. Czuję się jak po ich śmierci.
- To nornalne. Jednak wiem, że dasz sobie radę. W końcu zawsze dajesz.
Odsunął mnie od siebie i położył dłonie na ramionach. Uśmiechnął się szeroko.
- Chodź, robimy grilla. Właściwie miałem iść po ciebie. Mamy też do omówienia pewną sprawę.
Złapał mnie za rękę i poprowadził do stokika. Na blacie była już masa smakołyków, a Zippy z Keenanem starali się upiec kiełbaski. "Starali", bo cały czas się sprzeczali.
Usiadłem na krześle i zdałem kapcie. Przeciągnąłem się i wyciągnąłem twarz do słońca. Chciałem poczekać na zewnątrz, aż pojawią się gwiazdy. Chciałbym zobaczyć, czy na niebie przypadkiem nie pojawiła się nowa gwiazda.
Gabi usiadł na krześle naprzeciw mnie. Nalał sobie coli i wypił zawartość szklanki.
- Tego dnia zgłosił się do mnie pewien chłopak. - mówiąc "tego dnia" pewnie miał na myśli dzień śmierci Terry'ego. Sam nie wiem, czy to dobrze, że starał się nie używać tej nazwy.
- Jaki? - zapytałem rozglądając się co mógłbym zjeść. Na początek wziąłem sobie ziemniaczki prosto z grilla, trochę soli i zacząłem powoli go obierać.
- Mówił, że nazywa się Ringo. Przyjdzie tu dziś. Miał przyjść wcześniej, ale spałeś. W końcu ty jesteś kapitanem. - uśmiechnął się lekko, a jak na potwierdzenie jego słów, usłyszałem dzwonek domofonu.
- To pewnie on. - wstałem. - Pójdę otworzyć.
Wszedłem do domu, by zrzucić z siebie piżamę. Jednak trzeba się dobrze zaprezentować, przed potencjalnym nowym graczem. Założyłem krótkie spodenki i koszulke, czyli coś co nosiłem przez ostatnie kilka miesięcy codziennie.
Przeczesałem rozczochrane włosy i ubrałem klapki. Dobra, połączenie skarpetek i klapek to nie najlepsze połączenie, ale co tam.
Pobiegłem - ale ostrożnie, by nie zabić się w tych butach - do bramy. Kliknąłem guzik, który odblokował zabezpieczenie i otworzyłem furtkę.
Za nią pewnie stał brązowowłosy chłopak. W rękach zaciskał pasek od torby, ale nie wyglądał na zdenerwowanego. Wyglądał na miłego gościa.
- Cześć. - przywitałem się.
- Hej, spóźniłem się? - zapytał szybko.
- Nie, właź. Sam dopiero wstałem.
- Widzę, że lubisz wstawać o ciekawych godzinach. - mruknął i wszedł na teren mojej rezydencji.
Poprowadziłem go na taras i wskazałem miejsce, na którym mógłby usiąść. Bez problemu rozpoczął rozmowę z innymi, uświadamiając mi, jak długo spałem. Spałem i interesowałem się tylko sobą i Terry'm.
Keenan w końcu postawił na stole talerz kiełbasek. Niektóre nie wyglądały apetycznie, ale większość była okej. Wziąłem na swój papierowy talerzyk dwie i w końcu poczułem, że przestaję być głodny.
- Tak właściwie - powiedziałem w końcu - dlaczego tu przyszedłeś?
Chłopak upuścił widelec, który był w drodze do jego ust. Cholera mogłem milczeć.
- No bo ten... Hm... Zaczęło się gdy wbiegliście do biblioteki krzycząc o jakiejś drużynie. Siedziałem wtedy z boku i starałem się nauczyć na poprawki z angielskiego.
- I jak, nauczyłeś się? - zapytał Tezcat.
- Zdałem. To sie liczy. - uśmiechnął się pod nosem. - No i starałem się do was zagadać, ale dostaliście bana na bibliotekę i tyle was widziałem.
- Czyli wiesz o nas od początku? - zapytałem.
O matko! To ten Ringo! Ten, o którym wspominał w moim śnie Sol. Ten, którego przebrał na jakimś karnawale czy innej imprezie w okropny strój. Czy on też dostaje te niesamowite sny?
- Tak właściwie to chciałem zgłosić się wcześniej. Potem odkryłem gdzie mieszkasz, więc poszedłem. Gabriel był na tarasie i wtedy zaczęliśmy rozmowę. Powiedział mi co się stało, i że jestem jak dar od losu czy jakoś tak. - machnął lekceważąco ręką.
Spojrzałem na Gabiego z uśmiechem. Byłby świetnym kapitanem, naprawdę. Jednak a tej drużynie, ta rola przypada mi i nie zawiodę moich graczy.
- No bo prawdę mówiąc to robię to dla Sola. - głos lekko mu zadrżał. - Wiem, że przeżył z wami jakąś przygodę, ale... Był moim przyjacielem i bardzo za nim tęsknię. - dodał cicho. - Bardzo chciałbym znowu go usłyszeć, czy zobaczyć.
Czyli jednak nie widzi go w snach. Czy tylko ja mam taką możliwość?
- A gra w piłke przypomina mi o nim. - kontynuował. - Wiem jak bardzo to kochał i jak bardzo poświęcił się dla piłki nożnej. Widzę go w piłce, wschodach słońca... Dobra tu już gadam za dużo. Po prostu chcę grać dla niego, okej?
- Okej. Witaj w drużynie Ringo. - wstałem i wyciągnąłem do niego rękę. Ten ją złapał, uścisnął i uśmiechnął się szeroko.
- Dzięki za zaufanie, Riccardo.
_________________________________________
1252 słów
Krótki rozdział zanim zacznie się poważna akcja. Mamy już dziesięciu graczy, więc dalej problem. Jeszcze sześć rozdziałów, nie wiem czy wyrobie sie w tym roku szkolnym. W ogóle sądzę, że zrzuciłam sobie za dużo i z niczym sie nie wyrabiam. No trduno.
Niektórzy z was, tacy wybrańcy, z którymi mam kontakt na dsc widzieli pewną listę. Listę z dziewięcioma osobami. Dowiecie się o nich za jakiś czas! Do zobaczenia!
22:14 niedziela 9 czerwca
2024
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top