Rozdział 1
Obudziły mnie promienie słoneczne wpadające do mojego pokoju. Widocznie jakaś pokojówka rozsunęła zasłony. Usiadłem. Gabriel wyszedł. Nie było go tam, gdzie widziałem go poprzedniego dnia. Lekko zasmucił mnie ten fakt, jednak on też ma własne życie i własne problemy. Nie mogę zawsze liczyć na niego, muszę wierzyć, że sam też dam sobie radę.
Niechętnie wstałem z łóżka, założyłem kapcie i zszedłem do jadalni. Od czasu wypadku cała służba traktuje mnie jak dzieciaka. Już wcześniej przesadzali, ale teraz było okropnie. Ochroniarze stali przy drzwiach wejściowych, drzwiach od mojego pokoju i przy bramie. Rodzice wynajęli nawet testera moich posiłków, który próbuje je, by upewnić się, że nikt tam nic nie dodał. Chłop podpisał umowę, że nawet gdyby coś tam było, nie obwini ich za uszczerbek na zdrowiu! Zwariował. Tak samo jak cała reszta!
Poczekałem aż mężczyzna spróbuję, czy moje gofry nie są zatrute i zjadłem je szybko. Wróciłem do siebie, przebrałem w bluze i dresy, umyłem zęby i wybiegłem z terenu domu. Udało mi się wybłagać rodziców, by te goryle chodzące za mną krok w krok, nie wychodziły poza teren naszego miejsca zamieszkania. Zresztą i tak prawie nie wychodziłem z domu, nic mi się nie stanie. Poza tym, jestem nieśmiertelny, co pokazało jak przetrwałem to całe zamieszanie.
Gdzie się kierowałem? Na początku był to tylko spacer, a jednak moje nogi poprowadziły mnie w stronę szpitala. Muszę w końcu zobaczyć co u Aitora. Dalej nie wierzyłem, że on tu jest, żyje, istnieje. To było niesamowite, był to powód by iść dalej, by żyć, by czekać aż znowu porozmawiamy. Choć był zarozumiały i nie miły dla Gabiego, był moim przyjacielem. A przyjaciele muszą trzymać się razem, prawda?
Wszedłem do budynku, powiedziałem tą samą gadkę co zawsze w recepcji i ruszyłem do znanej już dobrze sali. Godzina była idealna; wedle poznanych mi godzin pracy rodziców Aitora, nie powinno ich tu być. Nie żebym ich nie lubił, po prostu chcę posiedzieć z nim sam na sam.
Wszedłem do środka i rozejrzałem się. Nic się nie zmieniło. Kardiomonitor piszczał cicho w tle. To dobry znak. Podszedłem bliżej i usiadłem na fotelu pod oknem. Spojrzałem na chłopaka.
- Cześć.
Odpowiedziała mi cisza. Czy się zaskoczyłem? W żadnym przypadku. Było to oczywiste. Jednak...
- Widziałem się wczoraj z Gabrielem. Wszystko mi opowiedział. Jestem pewien, że chciałbyś to usłyszeć.
Piszczenie maszyny lekko zwolniło. Jego funkcje życiowe się zmniejszyły! Wstałem jak oparzony z krzesła, gotowy by wezwać kogoś do pomocy, jednak po kilku chwilach, znowu było tak samo. Odetchnąłem.
- Gabi został zaszantażowany, dziwna sprawa, ale o tym, że to jest dziwne to chyba wiesz. Grozili mu... Nie wiedziałem do powiedzieć, strasznie mu współczuję, ale jednocześnie chce, by mówił mi wszystko i no, pomieszane co nie?
Nie odpowiedział. Westchnąłem. To już ponad miesiąc, a jego stan nie uległ żadnej poprawie. Chwilami tętno spadało tak szybko, że lekarze wypisywali już akt zgonu. Ale on nie może umrzeć. Musi zobaczyć Gabriela i zrozumieć, że nic mu nie jest.
- Wiesz Aitor? Wpadłem na pomysł, ale nie powiem ci o nim. Teraz pewnie jesteś bardzo zdenerwowany, bo nie dowiesz się o co mi chodzi, ale za jakiś czas się dowiesz.
Postanowiłem rozwiązać to przed wybudzeniem przyjaciela. Tak, że gdy znowu będzie świadomy, Japonia będzie bezpieczna i nikt, ani nic mu nie zagrozi.
Posiedziałem jeszcze kilka minut, a potem wyszedłem. Dzień zapowiadał się bez zbędnych niespodzianek, lecz po jakimś czasie dowiedziałem się, że jednak jedna, zaskakująca i dziwna rzecz wydarzy się na moich oczach.
Idąc jak gdyby nigdy nic parkiem tuż obok mnie, z nieba, spadł samochód. Spory niebieski bus. Uwierzycie? To było tak dziwne i tak nagłe, że byłem w większym szoku niż gdy zobaczyłem Victora patrzącego się na Ariona w szatni. Z auta wyszedł chłopak.
- Cześć Riccardo! - przywitał się radośnie.
- To my się znamy..?
- Oczywiście, że się znamy! - krzyknął niebieski miś, który też wyszedł z pojazdu.
- Gadający misiek! - odskoczyłem do tyłu przestraszony.
- Nie jestem żadnym miśkiem! Jestem Wonderbot.
- Kto..?
Nie miałem pojęcia co to są za ludzie. Nie ufałem im. Kto ufał by komuś kto właśnie spadł z nieba? No chyba nikt.
- Jestem Fei. - przedstawił się chłopak i spojrzał na... "Niemisia". - Rozumiesz?
- Rozumiem. Słuchaj Riccardo, spotkaliśmy się, ale tego nie pamiętasz, ponieważ była to inna linia czasoprzestrzenna.
- Inna co?
- W wielkim skrócie jesteś tam drugi ty i takie sprawy. Razem pokonaliśmy Dzieci Hiper Ewolucji. Było też El Dorado.
- El co? Aitor miał w swojej gierce postać z podobną nazwą i...
- Riccardo!
- Dobra dobra. Tak czy siak nic z tego nie rozumiem.
Wtedy Fei kliknął coś na bransolecie i naszym oczom ukazał się zielony hologram. Wtedy pokazał mi linie, które w jednym miejscu łączyły się całość. Jak tłumaczył, linia w której się poznaliśmy nie powinna istnieć. Mówił też, że całe to El Dorado powinniśmy pokonać w tej linii. Jednak oni są dobrzy i już nikomu nie zagrażają. Na dodatek, bycie w tej linii jest bardzo ciężką sprawą. Ponoć wiele trudu sprawiło im dostanie się tutaj.
- Tamta linia, w której was poznałem została usunięta. Była niepotrzebna i fałszywa. Wszystko jednak zostało zapisane, więc Saru jest po naszej stronie.
- Kto?
- A taki znajomy. - powiedział chłopak o miętowych oczach. Odwrócił głowę i mógłbym przysiąc, że zarumienił się.
- Czyli możecie cofać się w czasie..?
- Dokładnie! - krzyknął Wonderbot.
- A więc... - zacząłem.
- A właśnie, przylecieliśmy tu, by spotkać się ze starymi przyjaciółmi. W tamtej linii mieliście ten sam charakter, więc przyszliśmy tu. Gdzie reszta?
- Nie ma reszty... - szepnąłem.
- Jak to "nie ma reszty"!? - wykrzyknął Fei.
- No nie ma... Arion, Victor i Sol zginęli, Gabi gdzieś się pląta, a Aitor jest w szpitalu.
Przyjrzeli się mi z zaskoczeniem i przerażeniem. Nie dziwię się im. To normalne co czują. Zobaczyłem pojedyńcze łzy w oczach chłopaka. Było mi ich żal.
- Czy..?
- Opowiem kiedy indziej, cała ta sprawa od początku jest pokręcona, a wczoraj jeszcze dowiedziałem się, że jest jeszcze bardziej dziwna. Jednak teraz wiem co musimy zrobić. Czy jest możliwość cofnięcia się w czasie i zobaczenia momentu, w którym samemu brało się udział.
Wymienili ze sobą spojrzenia i skinęli głowami. Czy uda mi się dowiedzieć kto kierował samochodem? Prawdę mówiąc... Podczas "przejażdżki" nie widziałem jego twarzy. Widział ją tylko Arion, a i tak nie mówił nic w stylu. "Ej chłopaki, ten typ wygląda jak pedofil i kryminalista!"
- Tak, ale...
- Zróbmy to! Czy to coś jest wechikułem czasu?
- W pewnym sensie. - odpowiedział Wonderbot.
- Daj mi jakąś rzecz z tamtych czasów. - Poprosił Fei.
Rozejrzałem się roztargniony. Co miałem przy sobie, co miałem też wtedy..? Albo raczej... Coś co zabrałem z tamtąd.
- Aitor kupował wtedy pączki! Może ma w domu jakiś papierek. Choć... To było dawno... Może... Ale w sumie... Xavier i Jordan spędzają każdą wolną chwile w szpitalu. Może nie posprzątali?
- Ciekawy pomysł. Chodźmy do niego. W sensie... Jego domu.
Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy. Dojście tam nie było trudne, gorzej z wejściem do środka. Nikogo nie było w domu, a drzwi nie wysadzimi. Spojrzałem, czy żadne okno nie jest otwarte. Nie było. Cholera.
Spojrzałem na skrzynkę na listy. Była pełna różnych listów. Oni nic nie robią oprócz pracy i odwiedzin..?
- Nie wejdziemy?
- Mam pewien plan, gdzie może być klucz. - odparłem i spojrzałem znów na skrzynkę.
- Mądre. - stwierdził chłopak i otworzył lekko jej drzwiczki. Zaskoczyło mnie to, że do niej też nie był potrzebny kluczyk.
Cały papier, który tam był wysypał się. Tylu listów nigdy na oczy nie widziałem. Kusi sprawdzić... Ale nie! Jestem dobrze wychowany.
Tak jak przeczuwałem, na dnie znajdował się porządany przedmiot. Bingo! Wziąłem go do ręki i otwarłem drzwi.
- Rany nie wierzę, że już wam zaufałem i że właśnie się włamałem... - westchnąłem.
- Wiesz? Kiedyś już razem włamywaliśmy się, więc luz.
- Musisz kiedyś opowiedzieć mi o "naszych" przygodach.
- Z miłą chęcią. - uśmiechnął się Wonderbot i jak gdyby wiedział gdzie jest kuchnia, od razu się tam skierował.
W środku panował półmrok. Wszędzie porozrzucane były pudełka po jedzeniu na wynos, na stole było wiele papierów. Rzuciłem na nie okiem i stwierdziłem, że część z nich jest z ich firmy, a część ze szpitala. Różne dokumenty i te sprawy.
Otwarli szafkę pod zlewem, a ja wyjąłem kosz. Wyspałem całą zawartość opakowania na podłogę i przyjrzałem się co tam było. Jedynie więcej papierów, jednorazowe pałeczki i woreczki umorusane lukren. Czy to nasza szansa? Wiem tyle, że Aitor jadł na miejscu, ale może wziął jakiś wypiek ze sobą? Choć... Nie ważne! Musimy być dobrej myśli!
Nawet nie zbierając bałaganu stworzonego przez nas wyszliśmy. Zamknąłem drzwi, odłączyłem klucz na jego miejsce i pobiegliśmy do parku.
Weszliśmy razem do środka tego dziwnego pojazdu, usiadłem na jednym z miejsc i wyjrzałem przez okno. Zacisnąłem pięści. To musi się udać... Po prostu musi.
Wonderbot położył woreczek na specjalnym miejscu. Usiadł za kierownicą i kliknął guzik.
- Skok w czasie! - krzyknął nasz kierowca.
Zamknąłem oczy, bo nie wiedziałem co może mnie czekać. Poczułem drgania, jakby auto leciało. Potem gwałtowny ruch i odbicie od ziemi.
- Nie zadziałało prawda? - zapytałem zrozpaczony, otwierając oczy.
- Chcieliśmy ci to powiedzieć... - zaczął Fei. - Jak mówiłem, bardzo ciężko było nam się tu dostać. Mamy energii na tylko dwa skoki w czasie. Jeden, który nie zadziałał i go straciliśmy, i drugi, który będzie nam potrzebny na powrót w nasze czasy.
- Ale...
- Przykro mi, nie możemy nic zrobić. Musimy przecież jakoś wrócić do siebie.
- Rozumiem... I tak dzięki za fatygę.
- Ale jeżeli chcesz, możemy tu zostać i jakoś ci pomóc. Co ty na to?
- Naprawdę możecie? - zapytałem z nadzieją. W końcu, co cztery głowy, to nie dwie.
- Jasne, ponoć jest to skomplikowane, a ja jestem bardzo mądry i bystry.
- Jaasne. - zaśmiał się Fei.
Postanowiłem, że ugoszczę ich u mnie. Wonderbot sprawił, że pojazd stał się niewidzialny i mogliśmy pójść w stronę mojego domu. Rodzice mnie zabiją, ale trudno. Ochroniarze mnie ocalą. Gdy byliśmy prawie na miejscu zobaczyłem, że nowi przyjaciele byli zachwyceni moim miejscem zamieszkania.
- Rany! Jaka chawira! Mieszkasz w pałacu!
- Tak tak. - zaśmiałem się. - Chodźcie. - wprowadziłem ich do środka.
Czy przyjąłem do siebie "obcych" mi ludzi? Tak! Czy rodzice będą mieć problem? Oczywiście! Czy coś z tym zrobię? W żadnym wypadku, sprawa jest ważniejsza.
_______________________________________
1639 słów
Heloł! Oto pierszy rozdział. Czy to jest powalone? Takkk! Dobra nie mam nic do powiedzienia, oprócz tego, że wszelkie podejrzenia co do sprawy, zagadek, ludzi, podejrzanych zachowajcie dla siebie. Nie spojlerujcie innym, niech każdy sam to odkryje. Tak samo z tym imieniem które podałam! Dzięki!!
Miłego dnia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top