Rozdział 7

*Perspektywa Pitera*
Będąc zamkniętym w zamku Herobrine'a, czas przestał dla mnie płynąć. Dosłownie. Nie wiedziałem, czy tkwię zakuty w celi dni, tygodnie, miesiące, czy tylko minuty. Nie wiedziałem nawet, co czuję: strach? Niepokój? Chęć zemsty? Głód? Na pierwszym miejscu chyba był niepokój. Nie tylko o mnie, ale i o Grabka... Od przechodzących co jakiś czas strażników słyszałem, że był od wyzwany do walki z Shadowem, i podobno wygrał. Byłem z tego powodu zaskoczony. Mój przyjaciel był co prawda silny, ale żeby pokonać syna Entity'ego303? Miałem nadzieję, że nie czeka mnie podobny los...
Nie mogłem nawet marzyć o ucieczce - moja cela była bardzo dobrze zabezpieczona, jednak pomimo tego byłem też przykuty do ścian i podłogi. Na całe szczęście miałem już uwolnione skrzydła, jednak przez to, że je sobie połamałem, nie pomogłyby mi w ucieczce. Z jednej strony chciałem, aby ktoś do mnie przyszedł. Ktokolwiek... Chyba, że byłby to Judi. Nie wiedziałem o nim za wiele, ale strasznie mnie wkurzał. I ta jego wierność Herobrine'owi... Nie chciałem mieć z tym gościem już nigdy nic do czynienia.
W pewnym momencie zauważyłem, że kraty oddzielające moją celę od korytarza otworzyły się niczym brama. Jednocześnie w tej samej chwili skuwające mnie łańcuchy zniknęły. Pełen nadziei, podniosłem się z ziemi. To mogła być doskonała szansa na ucieczkę... Ale i pułapka. Zamarłem na chwilę przed wyjściem z celi. W sumie chyba nie miałem nic do stracenia... Gorzej być nie mogło.
Tak przynajmniej mi się zdawało.
Czułem, że kluczenie po korytarzach nie będzie dobrym pomysłem, jednak szybko spostrzegłem, że dokładnie naprzeciwko wyjścia znajduje się prowadzący dokądś tunel. Na jego końcu zauważyłem nikłe światełko. Pomimo początkowego lęku ruszyłem przed siebie. Z początkowo było cicho jak makiem zasiał, jednak po jakimś czasie usłyszałem powoli nasilające się głosy. Było ich wiele i nie byłem w stanie zrozumieć znaczenia słów, jakie wykrzykiwali. Instynktownie czułem jednak, że coś jest nie tak...
Po jakimś czasie dotarłem na koniec tunelu. Zobaczyłem, że znalazłem się na tym samym dziedzińcu co wcześniej - z tą różnicą, że na ziemi znajdował się piasek, zaś na trybunach powyżej siedziało mnóstwo potworów i żołnierzy. Wyglądało to jak arena do walk. A moim przeciwnikiem był...
- Grabek - szepnąłem.
Platynowy smok stał dokładnie po drugiej stronie dziedzińca. Miał związane skrzydła, najeżone łuski i spuszczony łeb. Spojrzał na mnie wzrokiem, przez który przeszły mnie dreszcze. Chciałem się wycofać, jednak przejście do korytarza zniknęło. Zamarłem, nie mogąc się poruszyć. Chciałem zawołać go po imieniu, ale głos uwiązł mi w gardle. Musiałem walczyć przeciw najlepszemu przyjacielowi...
Po kilku długich sekundach rozległ się odgłos przypominający uderzenie w gong. Grabek uniósł łeb, po czym zaczął biec w moją stronę. Odskoczyłem w ostatniej chwili, ale stalowe Akuri chwyciło mnie zębami za ogon i ściągnęło na ziemię. Spojrzał na mnie z góry.
- Stary - syknąłem, ignorując ból w ogonie i w złamanych skrzydłach - Co ty robisz? Nie musimy walczyć!
- Nie rozumiesz - warknął smok. W ostatniej chwili odskoczyłem przed pociskiem roztopionego metalu. - To moja wina, przeze mnie musimy walczyć!
- Ale dlaczego? - zapytałem, odsuwając się od przyjaciela. Jego wzrok sprawiał, że żołądek podchodził mi do gardła.
- Zostałem oszukany - odparł. - Jeżeli nie będziemy walczyć, zabiją nas oboje. A mi nie śpieszy się do umierania.
Kolejny pocisk prawie we mnie trafił, jednak zdołałem odskoczyć. Wzbiłem się w powietrze, jednak połamane skrzydła pokrzyżowały mi szyki. Znowu boleśnie wylądowałem na piasku. Poczułem charakterystyczny, gorący dotyk stali na grzbiecie. Zerwałem się z ziemi, po czym potrząsnąłem głową. Nie chciałem zranić Grabka, ale nie mogłem też zostać bierny. Musiałem zacząć działać...
Otworzyłem pysk, chcąc potraktować go ogniem, jednak oczywiście zbyt późno musiałem przypomnieć sobie o fakcie, że nie posiadam ognia. Kolejna cecha mojego głupiego, bezużytecznego Akuri. Świetnie. Nawet nie zauważyłem kiedy Mistrz Stali znalazł się tuż obok mnie i kopnął mnie tylnymi łapami prosto w bok. Uderzyłem w ścianę i nawet nie zdołałem podnieść się z ziemi. Spojrzałem na Grabka z błaganiem w oczach. Ten jednak albo tego nie zauważył, albo miał mnie zwyczajnie gdzieś, w każdym razie skoczył na mnie i przygwoździł mnie do ziemi. Próbowałem się wyrywać, jednak mój przyjaciel był ode mnie znacznie silniejszy.
- Grabek - powiedziałem z nadzieją w głosie - Zakończmy to. Nie musimy walczyć, na pewno jest jakieś inne wyjście...
- Nie ma innego wyjścia! - krzyknął, po czym chlasnął mnie pazurami po pysku. Poczułem nieznośne szczypanie wypływającej krwi. W oczach mojego przyjaciela pojawiły się łzy. - To moja wina! Nic z tym nie zrobimy!
W jednej chwili poczułem przypływ sił. Zrzuciłem Grabka z siebie, po czym przygwoździłem go do ziemi. Ku mojemu zaskoczeniu, nie oponował. Uniosłem głowę. Dopiero wtedy zobaczyłem, że pomiędzy trybunami znajduje się ciemna loża. Na samym jej środku znajdował się Herobrine, zaś obok niego... Dziewczyna, którą widziałem przed zamkiem. Spojrzała na mnie, po czym westchnęła.
Nawet nie musiała nic mówić, żebym zrozumiał.
Byłem demonem. Demony były maszynami do zabijania, ja jednak nigdy nikogo nie skrzywdziłem. Nie dlatego, że byłem za słaby, ale dlatego, że nie czułem się demonem. To było moje przeznaczenie, z którym nie mogłem walczyć. Jeżeli chciałem w przyszłości być kimkolwiek, musiałem to zmienić, musiałem pokazać, że znam swoje miejsce w hierarchii... I musiałem zniszczyć wszystkie ślady mojego dawnego życia.
Wliczając w to najlepszego przyjaciela.
Oparłem jedną łapę na pysku Grabka, a drugą na jego szyi. Ten od razu wyczuł, co się święci. Zaśmiał się, po czym zapytał:
- Zawsze byłem po twojej stronie, a ty chcesz mnie zabić?
- Nie chcę całe życie być frajerem - syknąłem. - Sam zacząłeś tą walkę, więc ja ją skończę.
- Herobrine miał rację - stwierdził - Ta chwila nastąpiła... Nie jesteś taki, za jakiego mogłeś uznawać się w przeszłości. Jesteś znacznie silniejszy od Shadowa, ode mnie... Nawet od Herobrine'a.
- Ta gadka ci nie pomoże - parsknąłem tylko.
- Uwierz, że wiem, co mówię - wydusił. - Twoi rodzice powiedzieli mi o tym, zanim zniknęli... Jesteś jednocześnie Mistrzem Mroku i demonem. Nie zastanawiało cię nigdy, dlaczego nikt z młodych demonów nie jest Mistrzem Mroku?
Zamarłem. Nigdy o tym nie myślałem, ale musiałem przyznać Grabkowi rację... Wśród nas było mnóstwo władców rozmaitych żywiołów, ale ja jako jedyny kontrolowałem mrok...
- Powiem ci, dlaczego - kontynuował Mistrz Stali. - Demon i Mistrz Mroku to zabójcze połączenie. Dawniej takie istoty były zabijane, aby nie były aż tak wielkim zagrożeniem... Pozycja twojej rodziny cię uratowała. A to jeszcze nie wszystko... Widziałem to na własne oczy. Masz w sobie o wiele więcej mocy, niż ktokolwiek inny. To cud, że jakkolwiek się jeszcze kontrolujesz...
W jednej chwili poczułem dziwne odrętwienie w łapach i w ogonie. Wbrew własnej woli zacisnąłem szpony na łuskach stalowego smoka. Ten uśmiechnął się lekko.
- Życzę ci powodzenia - szepnął. - Zawsze mentalnie będę blisko ciebie... Byłeś dla mnie jak brat. Nigdy cię nie zapomnę.
- Grabek... - zacząłem. W jednej chwili ogarnęła mnie jakaś dziwna, mroczna siła. Wykręciłem łeb mojego przyjaciela. Trzask jego łamanego karku sprawił, że przeszły mnie dreszcze. Odsunąłem się od mojego nieżyjącego kumpla. Poczułem, jak serce staje mi w miejscu.
W jednej chwili na polu walki pojawiło się kilku strażników. Dwóch z nich odciągnęło mojego zmarłego przyjaciela, a reszta zakuła mnie w łańcuchy i odciągnęła. Nawet nie stawiałem oporu, podobnie jak dałem łzom swobodnie płynąć po moich policzkach. Zabiłem przyjaciela... Ale z tym następowała dla mnie nowa era.
Era, w której wszystko miało się zmienić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top