Rozdział 13

*Perspektywa Judiego*
Już nie pamiętam, jak dawno temu była taka noc, podczas której mogłem spokojnie się przespać. Nie inaczej było teraz - wszyscy wysoko postawieni żołnierze, w tym ja, mieliśmy radzić i ustalać, co robić, by zmienić losy wojny. Prawie wszyscy byli starsi ode mnie i traktowali mnie dosyć pobłażliwie, jakby twierdzili, że jestem gorszy tylko dlatego, że mam tylko 1500 lat. Siedziałem przy długim, owalnym stole i z zamknietymi oczami wspominałem walkę z Piterem i udawałem, że słucham jednego z poruczników. Cieszyłem się, że przynajmniej już jutro będzie po wszystkim i Herobrine się go pozbędzie. Bałem się, że zawróci Seci w głowie i dojdzie do jakiegoś nieszczęścia. Przez cały czas jednak miałem dziwne wrażenie, że po naszym remisie mój szef przestał się mną przejmować. Bardzo chciałem znaleźć okazję, by odzyskać jego szacunek...
- Judi! - z zamyślenia wyrwał mnie krzyk starego, siwego pułkownika. Zerwałem się z miejsca i zasalutowałem.
- Jest sir!
- Jeżeli chcesz spać, lepiej wracaj do siebie...
- Ja nie śpię, sir - odpowiedziałem szybko - Po prostu lepiej mi się słucha z zamkniętymi oczami, sir.
- Naprawdę? - parsknął i chciał jeszcze coś dodać, jednak tylko machnął lekceważąco ręką. - Niech ci będzie. - Usiadłem na miejscu. - W każdym razem, jak zacząłem mówić... Minęło pięć lat, od kiedy Bracia Przeznaczenia byli tu po raz ostatni. Mogą wrócić w każdej chwili, więc musimy się zabezpieczać.
- Nie wystarczy wysłać na nich Sakuri? - zapytał inny.
- Sakuri jest potężna, ale nie poradzi sobie z ośmioma Mistrzami Żywiołów, szczególnie tak silnymi. Nie sama.
- A gdyby tak porwać ich dzieci i ich szantażować?
- Kim są Bracia Przeznaczenia? - wtrąciłem się. Po raz pierwszy w życiu usłyszałem tą nazwę. Wydawało mi się, że to coś naprawdę ważnego...
- Nie słyszałeś o nich, młody? - zaśmiał się ten sam stary pułkownik. - Bracia Przeznaczenia to trzech wojowników z bardzo starej legendy. Raz już pokonali Herobrine'a, nie możemy pozwolić na to, by zrobili to po raz kolejny. Mistrzowie Lodu, Piorunów i Ognia, wbrew pozorom wielkie zagrożenie.
- A można by spróbować przeciągnąć ich na naszą stronę? - zaproponowałem. Co prawda lubiłem walczyć i zabijać, ale wiedziałem, że mam też talent do negocjacji. - Moglibyśmy im zaproponować coś w zamian... Wszyscy spojrzeli po sobie w milczeniu, po czym przez pomieszczenie przeszła fala śmiechu. Nieco zawstydzony rozejrzałem się, jednak dopiero po chwili zrozumiałem, jak inni mnie zrozumieli.
- Przeciągnąć ich na naszą stronę? - powiedział w końcu jeden z poruczników, czarnooki brunet starszy ode mnie o jakieś 2000 lat. - To dobre, młody! Masz niezłe poczu...
- Generale Judi! - do środka wpadł jakiś żołnierz. Skłonił się nisko, po czym powiedział - Przepraszam, że przeszkadzam, ale zaobserwowaliśmy, że skazaniec o imieniu Piter uciekł, zabierając ze sobą twoją siostrę.
Słysząc to, niemal poczułem, że serce stanęło mi z piersi. Z trudem złapałem oddech, po czym zerwałem się z miejsca i wybiegłem z pomieszczenia.
- Zbierz kuszników i lećcie na wieżę astronomiczną! - zawołałem do żołnierza, po czym odbiegłem korytarzem.
Pomimo zmęczenia adrenalina sprawiała, że pędziłem ile sił w nogach, powstrzymując łzy. Nie dość, że ten demon z piekła rodem uciekł, to porwał Secię, ostatnią osobę z rodziny, jaka mi została... Ignorowałem kłucie w płucach i zbierające się we mnie uczucia, wmawiając sobie, że muszę być silny, by ich złapać. Wybiegłem na otwarte przejście po grubych zamkowych murach i spojrzałem w rozgwieżdżone niebo. Dosyć szybko zauważyłem niewielki kształt czarnego smoka, kołującego po nieboskłonie. Jeszcze nie odlecieli... Ale czasu było coraz mniej.
Spojrzałem w stronę wieży astronomicznej - tej samej, w której znajdował się mój pokój. Jedyną drogą na szczyt z miejsca, w którym się znajdowałem, był lot. Przemieniłem się w smoka, po czym wzbiłem się w powietrze. Przez chwilę rozważałem, czy polecieć za nimi, jednak przeszkadzały mi dwie rzeczy: po pierwsze, smok Pitera był mniejszy od mojego i o wiele szybszy, zaś po drugie, pomimo że umiałem bezszelestnie lecieć, byłem niemal pewien, że prędko mnie zauważą.
Gdy tylko wylądowałem na szczycie wieży, zauważyłem, że stoi tam już pięciu, strzelających w niebo kuszników. Przyjrzałem się dokładnie ich celowi.
- Niżej - syknąłem zestresowany. - Nie możemy zranić żadnego, tylko zagonić ich z powrotem.
Odwróciłem się i zobaczyłem, że dwóch strzelców majstruje przy jakiejś nieznanej mi maszynie. Przypominała nieco armatę, jednak była zbudowana z drewna i stała na trzech długich, cienkich nogach z metalu. Na jego przypominającej kłodę powierzchni znajdowało się kilka wajch. Żołnierze powoli ustawiali dźwignie i ładowali broń.
- Szybciej, nie mamy czasu! - krzyknąłem.
- Spokojnie, szefie - odparł jeden z nich - Mamy jeden strzał, nie możemy tego zepsuć...
- Strata czasu - prychnąłem, po czym odepchnąłem żołnierzy. Nigdy nie obsługiwałem tego typu artylerii, ale była jedna rzecz, która w tym momencie mi się przydała: umiejętność udawania, że wiem, o co chodzi. Pociągnąłem za wajchę z zieloną gałką, po czym poczułem, że pseudo-armata zaczęła drżeć. Z boków broni wysunęły się dwa metalowe uchwyty, za które chwyciłem i przez celownik wycelowałem w stronę czarnego smoka.
Gdy tylko ze środka wystrzeliła zwinięta siatka z ciężarkami, zacisnąłem kciuki. Jeden strzał, więc musiał się udać... "Trafię - zaklinałem się w myślach. - Trafię, trafię, muszę trafić, trafię..."
Nie trafiłem.
Wystarczyło, że Akuri wzleciało tylko trochę wyżej, a sieć tylko zahaczyła o jego szpony. Po raz drugi tej nocy poczułem, że serce staje mi w miejscu. Jak sparaliżowany obserwowałem, jak oboje znikają na tle ciemnego nieba.
- Generale Judi... - zaczął jeden z nich. Zasłoniłem twarz dłońmi, po czym wziąłem kilka głębokich wdechów.
- Wracajcie do swoich zajęć - powiedziałem prędko. - Załatwię to.
Gdy tylko wszyscy odeszli, popędziłem w stronę sali tronowej. Herobrine był w tej chwili jedyną osobą, która mogła mi pomóc. Miałem wielką nadzieję że powie mi, co robić... Już z trudem łapałem oddech i ciężko mi było biec, jednak po jakimś czasie dopadłem do drzwi. Nie czekając, otworzyłem drzwi i wpadłem do środka.
- Mój panie! - zawołałem, po czym padłem na kolana. - Wybacz, że ci przeszkadzam, ale błagam o pomoc. Piter uciekł i porwał Secię. Nie wiem, co robić...
- Możesz odejść, Sakuri - zwrócił się do kobiety, która właśnie składała mu raport. Ukłoniła się nisko, po czym odeszła. - Jak to: uciekł?
- Nie wiem, co się stało, byłem na naradzie. Próbowaliśmy ich złapać, ale się nie udało...
W jednej chwili poczułem, jakby otoczył mnie czarny dym. Chciałem zasłonić twarz dłońmi, jednak ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Usłyszałem głos demona, zupełnie jakby z oddali:
- Nie wrócisz do zamku, zanim ich nie schwytasz. To teraz twoje główne zadanie i musisz je wypełnić. Czy to jasne?
- Tak jest - wyszeptałem i w jednej chwili odzyskałem kontrolę nad sobą. Nawet nie spojrzałem na Herobrine'a, tylko od razu wybiegłem z pomieszczenia.
Wiedziony przeczuciem, pobiegłem znowu w stronę wieży astronomicznej. Nawet nie zauważyłem, jak szybko znalazłem się na jego szczycie. Przemieniłem się w smoka, chcąc zacząć ich gonić.
To jednak nie było to samo Akuri, co wcześniej.
O ile wcześniej moim Akuri był srebrny smok wielkości konia, to teraz była to olbrzymia, krwistoczerwona bestia wielkości połowy zamku. Potwór miał nieproporcjonalnie małe skrzydła, krótki, gruby ogon, masywne łapy i okrągły pysk ze srebrnymi rogami i dwoma parami oczu. Chciałem zeskoczyć z wieży i przetestować nową formę, jednak wbrew własnej woli od razu wzbiłem się w niebo.
I w tym momencie urwał mi się film i magia Herobrine'a przejęła nade mną kontrolę.

Hejka! Dzisiaj trochę dłuższy rozdziau, mam nadzieję że się spodobał ^^ wyniki konkursu na okładkę do one-shotów będzie jutro, bo nie chcę dawać wyników w MGHJ, tylko w MGH. No to dzięki za wszystko, narka i cześć!

QOTD: Ulubiona zła postać? Sakuri, DarkWK, Judi, Shadow, a może Herobrine czy Entity?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top