Rozdział 32
*Perspektywa Pitera*
Przez dosyć długi czas siedziałem nieruchomo w klatce, wyglądając na zewnątrz. Słońce powoli zachodziło i robiło się coraz chłodniej. Podobnie jak Judi i dwa towarzyszące mu smoki, Secia zdołała zasnąć i tylko ja cały czas czuwałem. Rana na ramieniu nieznośnie mnie bolała, czułem odrętwienie w palcach i zdawało mi się, jakby ktoś przyłożył mi do ręki lód. Rozpaczliwie próbowałem znaleźć jakiś sposób na ucieczkę, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Już za wiele razy nam się udało, ta dobra passa nie mogła utrzymywać się w nieskończoność. Mnie czekała śmierć, a Secię... Może udałoby się jej ominąć loch, ale niewiadomo, czy nie skończyłaby podobnie, jak ja.
Gdy tylko zauważyłem, że Judi się budzi, ostrożnie zbliżyłem się do niego. Pomimo snu wyglądał nielepiej niż wczoraj - jego łuski były matowe i połamane, a spojrzenie zmęczone i niezbyt groźne. Smok wyciągnął cienki, czarny język i oblizał kły, przyglądając mi się z zadowoleniem.
- Nawet nie wiesz ile przeszedłem, by was złapać - syknął. Jego ton brzmiał władczo, jak zwykle, i mroził mi krew w żyłach jeszcze bardziej. - Nawet dla idealnego żołnierza byliście problemem. Nieźle, demonie, ale dla mnie nie ma niemożliwych rzeczy. Myślałeś, że będziesz mógł uciekać bez przerwy?
- Nie myślę tak - odparłem tak spokojnie, jak tylko umiałem. W mojej głowie zaczął kiełkować plan. - Prędzej czy później i tak by nam się skończyły możliwości.
- Mądrze - parsknął. Z nozdrzy smoka buchnął dym. - Możliwe, że będziesz jednak trochę użyteczny...
- O ile trafię do zamku żywy.
- Coś sugerujesz? - zapytał. Słabo ukrywał niepewność pod płaszczykiem pychy i bez problemu to wychwyciłem. Zbliżyłem się do krat i wskazałem wzrokiem na moją ranę na ramieniu. Akuri zmrużyło oczy i podeszło bliżej, rozkładając nieznacznie skrzydła. - Jad wywerny bagiennej. Potrafi dosyć szybko zabić, a chyba chcesz mnie dociągnąć do tego swojego Herobrine'a, prawda?
- Czy ty sobie ze mnie jaja robisz? - warknął. - Że niby mam cię uleczyć z tego?
- Niektórzy Mistrzowie Ducha to potrafią, więc jeżeli nie chcesz odstawać od normy...
Gdy smok pochylił łeb i skupił się na wyleczeniu mnie, pomyślałem z ulgą, że mój sposób zadziałał. Działanie na jego ambicje było dobrym i w miarę bezpiecznym wyjściem. Judi nie odważyłby się dać mi zginąć, jeżeli Herobrine mu na to nie pozwala. Ciekawe, ale i trochę przerażające, jak wiernym można być swojemu władcy... Akuri potrząsnęło łbem, mrużąc oczy.
- Kretyn - mruknął, wsuwając łapę przez kraty. Jego pazur był zaskakująco ciepły, co poczułem, gdy przyłożył go do mojej rany.
- Ja ciebie też - mruknąłem z dużą dozą sarkazmu. Smok wycharczał coś niezrozumiałego. Szrama zaczęła prędko się goić, a jad zniknął. Z trudem powstrzymałem się od wydania z siebie jakiegoś dźwięku. W końcu Judi odsunął się od klatki. Bestia zachwiała się, o mało nie upadając na ziemię. Rozłożyła lekko skrzydła, by utrzymać równowagę.
- Kiedy już będziemy w zamku - sapnął, uderzając szponami w metalowe pręty - Osobiście rozszarpię cię na strzępy. Tak, żebyś czuł, jak umierasz.
- Tak tak, gadaj sobie - mruknąłem.
Pozostałe dwa smoki również się obudziły i od razu porwały klatki w powietrze. Secia podniosła się i spojrzała w moją stronę. Cały czas wydawała się być zestresowana, i nie dziwiłem jej się - za ucieczkę z kimś takim jak ja na pewno nie czekał jej święty spokój po powrocie. Chciałem jakoś pokazać jej, żeby się mną nie przejmowała, bo widziałem również niepokój w jej oczach, ale nie wiedziałem, jak. Judi cały czas leciał za nami i niemal czułem jego złowieszcze spojrzenie na swoich plecach. Początkowo próbowałem to zignorować, spoglądając w stronę krajobrazu, ale widząc przybliżający się zamek Herobrine'a, odwróciłem się w jego stronę.
Dopiero wtedy coś sobie uświadomiłem - nie mam się czego bać. Ten morderczy, srebrny smok, który dawniej mnie przerażał, teraz wydawał się o wiele słabszy. Gdyby nie niechęć do niego, mógłbym nawet mu współczuć ciężkiej misji. Fakt, zauważyłem już, że potrafi być naprawdę straszny, ale w jego oczach widziałem teraz tylko zmęczenie i... Tęsknotę? Sam nie wiedziałem, za czym. Za zamkiem, czy...
Nagle doznałem olśnienia. Judi był człowiekiem, Secia również. Oni nie pochodzili z Cyberprzestrzeni - Ziemia była ich domem. Kiedy tak właściwie się tu znaleźli? I dlaczego? Podszedłem bliżej krawędzi klatki. Jakkolwiek mocno nie chciałem mieć z nim nic wspólnego, zaciekawiło mnie to.
- Długo już służysz Herobrine'owi? - zapytałem niby mimochodem. - Mam niezłe doświadczanie w udawaniu, że wiesz, co robisz.
- O wiele dłużej, niż możesz sobie wyobrazić - prychnął smok, oblizując kły. - Od kiedy sięgam pamięcią... Ale czemu to cię obchodzi?
- Skoro i tak umrę - ostatnie słowo wypowiedziałem tak, że nawet największy idiota mógł się domyślić, że była to ironia - To chyba to nie robi większej różnicy?
- Trafisz do piekła, więc pewnie nie - stwierdził chłodno Judi. - Oboje trafimy.
- Coś masz na myśli? - zainteresowałem się nagle. Jego ton zrobił się znacznie spokojniejszy, mało brakowało, a powiedziałbym nawet, że zrobił się ciepły.
- Myślisz, że ja chcę to zrobić? - mruknął, spuszczając łeb. Mój wzrok powędrował za jego, w stronę ziemi. Tuż pod nami płynęła wartko rzeka. - Do tego byłem szkolony, od kiedy miałem pięć lat. Wolałbym być strategiem, albo alchemikiem... - potrząsnął głową, a jego wzrok znów zrobił się zimny i nieprzyjemny. - Ale jestem żołnierzem. A jeżeli chcę, by Herobrine był ze mnie dumny, muszę nim być.
- A chcesz tego? - zapytałem. Teraz, gdy to powiedział, nawet zrobiło mi się go trochę żal. Mistrz Ducha dłuższą chwilę się nie odzywał, po czym wyszeptał łamiącym się głosem:
- Jest dla mnie jak ojciec. Surowy, ale ojciec.
- Szefie, jesteśmy - powiedział jeden ze smoków. Bestia znów potrząsnęła łbem i zanurkowała w powietrzu. Zaledwie kilka chwil później Akuri znalazło się przed obiema klatkami.
- Nareszcie dom - odetchnął z ulgą. Zamek Herobrine'a rozciągał się pod nami niczym olbrzymi, czarny smok. Wzdrygnąłem się na wspomnienie wszystkiego, co mnie tu spotkało. Spojrzałem w stronę Seci. Oddychała głęboko, nie patrząc na mroczną twierdzę.
Wylądowaliśmy na tym dziedzińcu, na którym odbywały się walki. Oba smoki natychmiast przemieniły się w opancerzonych, rosłych wojowników - prawdopodobnie Przestrzenian. Judi również przybrał ludzką formę. Wyglądał zupełnie jak cień dawnego siebie. Odgarnął zmierzwione włosy sprzed oczu i powiedział bez zwyczajowej werwy:
- Zaraz wracam. Załatwię, co trzeba.
Po tym odwrócił się i popędził w stronę bramy wejściowej. Odprowadziłem go wzrokiem - umęczonego, walczącego z własnym losem Mistrza Ducha.
Czy to ptak? Czy to samolot? Nie, to nowy rozdział z MGHJ! Wiem, długo czekaliście :v ale za to jutro może będzie rozdział z MSDiN... Chcielibyście? Dobra, dzięki za wszystko, narka i cześć!
QOTD: Wolisz Judiego takiego, jaki był w MGH i MGHJ czy takiego, jaki jest w MSDiN i dlaczego tak, a nie inaczej?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top