55. W jaskini
Kiedy wszyscy wyszli z budynku, zaczęli czekać przed wejściem na MWK i Ishyx. Poszli oni do domu rodziców, pożegnać się z nimi. Dotarli do grupy zaledwie parę minut później, po czym wszyscy powoli ruszyli w stronę plaży.
- Wie ktoś, co może nas czekać w tych jaskiniach? - zaczął w pewnym momencie Dealer, podejmując rozmowę. - No i dlaczego tak właściwie musimy tam dotrzeć?
- Raz tam byłem - odparł Sheo. Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni. - Jest tam podobno wiele pułapek... Chciałem dostać się do środka, ale nie podołałem nawet pierwszej. Ale w więcej osób poradzimy sobie, prawda?
- Jasne - odparła Wirginia. - Miejmy nadzieję, że zdążymy dotrzeć tam przed Entitym lub Sakuri...
- A jeśli nie zdążymy, to co wtedy? - zapytał Hunter. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- To się zobaczy...
Jaskinia znajdowała się na ścianie niewielkiego klifu, który oddzielał wioskę od położonej kilka metrów niżej plaży. Przyjaciele szybko tam dotarli, po czym stanęli tuż przed wejściem do groty. Wydawała się być mroczna i przerażająca. Aż strach było pomysleć, co mogło ich tam spotkać... Wszyscy spojrzeli po sobie, nie bardzo wiedząc, co dalej. Nikt nie wiedział, co powiedzieć, aż w końcu jako pierwsza odezwała się Ishyx, mówiąc:
- To jest ta cała jaskinia? Jakoś mało straszna.
- W sumie robi wrażenie - stwierdził MWK. - Poza tym, nawet nie wiemy dobrze, co nas czeka...
- Ja tam mam dobre przeczucia - stwierdził Kuslo. - A wy?
- Najważniejsze, żebyśmy wszyscy przeżyli - parsknęła pesymistycznie Wirginia. - To, czy wyjdziemy w jednym kawałku, to inna sprawa. Dobra, chodźmy już, bo jeszcze się ściemni.
Przyjaciele weszli do ciemnej jaskini. W dłoni Dealera pojawił się miecz, a jego ostrze zapłonęło, oświetlając grotę. Ściany były porośnięte mchem i wilgotne, z sufitu raz na jakiś czas spadała kropla wody. Było zimno i dziwnie nieprzyjemnie. Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Czasami droga zakręcała lub też schodziła w górę lub w dół. Im głębiej byli, tym ciemniej i wilgotniej było. Na ziemi było sporo kałuż, które chlupotały pod stopami wojowników. Wszyscy bali się odezwać choćby słówkiem.
W pewnym momencie po jaskini rozległ się głośny odgłos przypominający warczenie. Po chwili powtórzył się, jednak znacznie bliżej. Wszyscy spojrzeli po sobie.
- Co to było? - wyjąkał Doknes.
- Możliwe, że to ja - stwierdził Hunter. - Sorki...
- To nie ty, stary - odparł Dealer.
Chłopak ruszył parę kroków przed siebie. Ogień palący się na jego mieczu wydawał się mały w porównaniu z mrokiem otaczającym ich. Wzrok wszystkich powędrował na Karola. Jego ręce drżały, a na jego skroni, pomimo zimna, perliły się krople potu - widać było, że Mistrz Ognia boi się.
W jednej chwili warczenie powtórzyło się i na Dealera rzucił się potwór. Przypominał czarno-niebieskiego tygrysa o olbrzymich, ostrych kłach i metalowych pazurach. Chłopak przeciął powietrze przed sobą płonącym mieczem, a bestia odsunęła się lekko i najeżyła się niczym wściekły kot. Po chwili stworzenie otworzył pysk i splunęło na chłopaka niebieskim, syczącym kwasem. Karol odsunął się w ostatniej chwili, jednak kilka kropel cieczy rozprysnęło się na jego rękach. Wypuścił z dłoni miecz, po czym zaczął się wycofywać. Kwas parował, wyżerając niewielkie dziury na jego skórze.
- Dealer! - w ręce Doknesa pojawił się topór, którym zaatakował bestię. Tygrys odskoczył, po czym znowu wystrzelił z pyska kwas. Ten poleciał w stronę twarzy Huberta, który osłonił głowę dłońmi. W jednej chwili tuż przed nim błysnęło coś i kwas odbił się od błyszczącej tarczy, trafiając w potwora. Stwór zaczął się wycofywać.
- Uciekaj! - chłopak usłyszał głos MWK. Odsunął się na bezpieczną odległość. Tygrys, poparzony własną bronią, zaczął machać pyskiem, wypluwając kwas. Nad przyjaciółmi zabłysła spora, srebrna tarcza, która osłoniła ich.
Potwór w pewnym momencie trafił w drewniane belki, które podtrzymywały strop. Drewno pękło, a kamienie zaczęły spadać z sufitu. Osłona w jednej chwili zniknęła, a skały zaczęły upadać pomiędzy przyjaciół.
- Spadamy! - krzyknął ktoś.
Wszyscy zaczęli biec przed siebie. Mutant próbował ich gonić, jednak sporych wielkości kamień przygniótł go do ziemi. Przyjaciele w ostatniej chwili uciekli z korytarza, zanim ten zawalił się.
- Wszyscy cali? - zapytała Wirginia.
- Chyba tak... - zaczęła Luna. - I jesteśmy w komplecie...
- Dealer! - krzyknął Doknes. Wszyscy spojrzeli na niego. - Zostawiliśmy go tam!
Dam dam dammmmm... I co teraz xD Deler umrze i będzie spokój xDDDDDD dobra, to tyle. Poza tym, prawdopodobnie w okresie czwartek - niedziela raczej nie będzie rozdziałów, bo jadę na wycieczkę do Szczecina. No, w każdym razie, zapraszam na czytelniczą grupę Spryskiwacze Larisy, i dzięki za wszystko, narka i cześć!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top