42. Spotkanie
Kiedy tylko słońce zaczęło wschodzić ponad horyzont, zza mgły wyłonił się kształt Wyspy Smoków. Zauważył ją tylko Doknes, ponieważ Hunter i Wirginia zasnęli, trzymani w smoczych szponach. Lodowe Akuri westchnęło ciężko, po czym mocniej machnęło skrzydłami. Całonocny lot, szczególnie pod wiatr, był męczący. Hubert walczył z chęcią, żeby przemienić się w człowieka. W końcu, gdyby to zrobił, i on, i jego przyjaciel wpadliby do oceanu...
- To już niedaleko - szepnął. Powtarzał to sobie od kilku godzin, jednak teraz miał pewność, że się nie mylił.
Jeszcze zeszłej nocy płynęli łodzią Wirginii, jednak ta zapewne spoczywała teraz w kawałkach na dnie morza, razem z rozszarpanym cielskiem morskiego węża. Żadne z Akuri nie potrafiło latać, nie licząc lodowego Akuri Doknesa, więc to on musiał zabrać ich wszystkich.
Smok przyśpieszył nieco, po czym potrząsnął łapami, o mało nie upuszczając towarzyszy. Ci powoli zaczęli się budzić. Jako pierwszy odezwał się Hunter, mówiąc:
- Cześć wam! Jak tam, Donki, już jesteśmy na tej całej wyspie?
- Prawie - sapnął smok. Bestia już prawie nie czuła skrzydeł. - To nie takie proste, wiesz?
- Przecież nic nie mówiłem - odpadł Adam, unosząc ręce w obronnym geście. Wirginia zaczęła się śmiać.
- Trafił swój na swego... - stwierdziła dziewczyna. - Tylko się nie pobijcie, OK?
- Jasne - mruknął Hubert.
Lodowe Akuri zatoczyło krąg nad plażą na wyspie, po czym wylądowało na jej środku. Doknes wypuścił przyjaciół, po czym przemienił się w człowieka i upadł nieprzytomnie na piasek. Hunter i Wirginia od razu podeszli do niego. Dziewczyna ostrożnie chwyciła przyjaciela.
- Hubert... - szepnęła. - Jak się czujesz?
- Wszystko mnie boli - wydusił. Był bardzo blady. - Niedobrze mi i w ogóle...
- Ej, ludzie - przerwał im Hunter. - Chyba jesteśmy otoczeni.
Adam i Wirginia rozejrzeli się i zobaczyli, że wokół nich stoi czterech mężczyzn. Każdy z nich trzymał w dłoni długą szablę, którą celował w stronę przybyszów. Wydawali się nie mieć dobrych zamiarów.
- Kim jesteście? - zapytał jeden z nich. Wydawał się być najmłodszy ze wszystkich, miał krótkie, kasztanowe włosy i złote oczy. - Jak dostaliście się na Wyspę Smoków?
- Jestem Wirginia - powiedziała szybko dziewczyna - A to moi przyjaciele, Doknes i Hunter. Raczcie wybaczyć. Ten pierwszy jest Synem Smoka.
- Ciekawe... - szepnął inny z mężczyzn, zapewne najstarszy. Miał siwe włosy i purpurowe oczy, był również najniższy. - Mistrz Lodu, Mistrz Skały i Mistrzyni Roślin... - spojrzał na Huberta. - A temu co?
- Jest wykończony po długim locie - odparł Hunter. - W sumie to gdyby nie on, utopilibyśmy się, bo jakiś wielki wąż morski pożarł naszą łódź, no i udało nam się bo zabić, ale...
- Czyli Garad nareszcie nie żyje? - spytał ten najmłodszy, po czym odetchnął z ulgą. - Wreszcie... No, zawsze znajdzie się miejsce dla nowych przybyszy na Wyspie Smoków! Chodźcie.
Hunter wziął Doknesa na ręce, po czym wszyscy ruszyli w głąb wyspy. Na nadbrzeżu stało sporo drewnianych domów, przy których znajdowało się sporo ludzi. Wszyscy wydawali się być szczęśliwi... Adam spojrzał na Huberta. Miał zamknięte oczy, pewnie spał... "W sumie on wygląda trochę słodko jak śpi... - pomyślał. - Czekaj, co? Kurde, Hunter, ogarnij się. Przecież nie jesteś gejem! Masz dziewczynę!"
- Ej, Adam - szepnęła Wirginia, szturchając kumpla w ramię. Wskazała na drogę przed nimi. W ich stronę biegły cztery, dobrze znane im osoby...
- Hunter! - chłopak zauważył wśród grupy MWK. Pomachał do niego. Zaraz obok niego szli Ishyx, Sheo i...
- Mardey! - Adam wypuścił śpiącego Huberta z rąk i pobiegł w stronę przyjaciela. Mistrz Stali rzucił mu się na szyję.
- Hunter! - krzyknął. - Hunter, ty żyjesz!
- A co miałem robić? - zaśmiał się. - Umrzeć?
- Hunter... - Mardey przytulił się mocno do kumpla.
- Ekhem - chrząknął Sheo. Oboje spojrzeli na niego i dopiero teraz pojęli, w jak dwuznacznej sytuacji się znaleźli. Adam puścił przyjaciela, po czym odsunął się od niego.
- Znaczy się... - zaczął nieśmiało - Cześć.
- Hejka.
- Jak się tutaj dostaliście? - zapytała Ishyx.
- Płynęliśmy łodzią - odparła Wirginia - Ale ją zatopił jakiś morski demon. Potem Doknes nas tu zaciągnął - dodała, patrząc na kumpla, który podniósł się na ziemi. Widać było, że jest wykończony. - A wy?
- W sumie długo by tłumaczyć... - zaczął MWK. - Poza tym, musicie kogoś poznać. Znaleźliśmy tu naszych rodziców!
- Naprawdę? - zapytał zaskoczony Hunter.
- Jasne! Chodźcie! - powiedziała Ishyx, po czym wszyscy ruszyli w głąb wioski.
Najpierw Hunter x Doknes, potem Hunter x Mardey, a potem Doknes leci na ziemię i sobie głupi ryj rozwala... I dobrze, należy mu się :| w każdym razie, teraz te dwie perspektywy zostaną połączone. Niedługo dojdzie do nich jeszcze ostatnia ekipa... No, i możecie shipować Huntera i Mardeya w komentarzach. Pozwalam :D w każdym razie, dzięki za wszystko, narka i cześć!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top