39. W brzuchu bestii

Powoli zapadała noc. Łódź Wirginii powoli unosiła się na falach oceanu. Doknes i Hunter spali na pokładzie, natomiast dziewczyna czuwała nad kierunkiem. Wcześniej zwinęła mniejszy żagiel, który nazywała fokiem, aby mogła kierować żaglówką w pojedynkę.
Spojrzała w nocne, rozgwieżdżone niebo. Tej nocy była pełnia... Możliwe, że już rankiem mieli się znaleźć na Wyspie Smoków. Wirginia wzięła do ręki leżący obok niej kompas. Nie mówiła o tym przyjaciołom, ale będąc na statku, ukradła z niego jeden z Artefaktów Synów Smoka, zwany Kompasem Dusz. Dzięki niemu wiedziała, że będzie mogła namierzyć Larisę... Albo Sakuri. Lub też obie z nich.
Dziewczyna spojrzała na śpiących przyjaciół. Wydawali się być tacy bezbronni... Uśmiechnęła się lekko. Chociaż nigdy tego nie okazywała, podkochiwała się w Hubercie... Właściwie od kiedy tylko go poznała, gdy po raz pierwszy spotkała go w lesie przy Norasiri... Zawsze zazdrościła siostrze, że on woli ją. Też chciała mieć go na własność...
Wirginia spojrzała w stronę tafli oceanu i w jednej chwili zauważyła, że pod łodzią znajduje się coś olbrzymiego, barwy czerwono-czarnej. Nie miała pojęcia, co to może być... W jej dłoni pojawiła się siekiera o zielonkawym ostrzu. Może jakiś morski demon? Dziewczyna już chciała wstać i obudzić kumpli, jednak w tym momencie sprawy przybrały zupełnie inny obrót.
W tym samym momencie tajemnicze zwierzę wynurzyło się spod wody tuż pod łodzią. Podrzuciło statek w powietrze machnięciem długiego ogona, po czym otworzyło olbrzymi pysk i połknęło żaglówkę w całości.
- Co się dzieje? - Doknes i Hunter gwałtownie zerwali się z miejsc, po czym zauważyli, co się dzieje. - Wiri, co tu...
- Nie mam pojęcia! - odkrzyknęła. - Ale lepiej się czegoś przytrzymajcie!
Statek przeleciał z olbrzymim pędem przez trzewia bestii, po czym uderzył z hukiem o ścianę jej żołądka. Maszt łodzi złamał się, wszystkie liny pozrywały się pod siłą uderzenia, a przyjaciele o mało nie powypadali ze środka. Rozejrzeli się dookoła.
W brzuchu potwora znajdowało się wiele szczątków starych, zniszczonych łodzi oraz części ludzkich szkieletów. Nieco dalej soki trawienne olbrzymiego stworzenia wypalały deski jakiegoś statku. W jednej chwili wszystko obróciło się, najwyraźniej bestia zanurzyła się pod wodę.
- No i co teraz? - zapytał Hunter. Wirginia wdrapała się ma rufę, po czym rozejrzała się dookoła.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze... - zaczęła, nerwowo przebierając palcami. - Wydostaniemy się stąd! Prawda?
- Jasne - odparł Doknes. - Jakieś pomysły?
- Przecież to proste - zaśmiał się Adam. Uniósł dłoń, w której pojawiła się jego kamienna maczuga. Zamachnął się, po czym uderzył we wnętrze potwora. Broń odbiła się od cielska bestii, po czym trafiła go w twarz. Hunter upadł na pokład.
- Nic ci nie jest? - zapytał Hubert. Ten pokręcił głową i wstał.
- Wszystko gra... Wiri, co ci?
- Jest dobrze, chłopaki - odparła nerwowym tonem. - Wszystko jest w jak najlepszym porządku...
- Wirginia - powiedział Doknes. Chwycił dziewczynę za rękę. Ta spojrzała na niego. - Spokojnie. Wszyscy się denerwujemy! - chłopak spojrzał jej w oczy. - Wszystko będzie dobrze, obiecuję ci...
- Hubert? - zapytała nieśmiało.
- Tak?
W tym momencie dziewczyna rzuciła mu się na szyję, po czym zamknęła oczy i pocałowała Doknesa prosto w usta. Ten w pierwszej chwili chciał odsunąć się od niej, jednak w końcu również ją przytulił. Była jak małe, bezbronne zwierzątko... Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć?
- Ej, ludzie! - usłyszeli krzyk Huntera. Wszyscy zauważyli, że łódź zaczyna spadać w dół, w stronę żrących kwasów. - To już chyba koniec!
- Nie!
Doknes rozłożył obie ręce i w tym momencie wokół statku pojawiła się bańka zrobiona z lodu. Zaczęła się ona powiększać. W pewnym momencie rozległ się głośny huk, po czym ciało bestii rozpadło się na kawałki.
Łódź natychmiast poszła na dno, natomiast przyjaciele zaczęli wypływać z wody. Do powierzchni było jednak bardzo daleko, a towarzyszom już szybko zaczęło brakować powietrza. W pewnej chwili Hubert przemienił się w lodowego smoka, chwycił przyjaciół, po czym zaczął wynurzać się. Wystarczyło zaledwie parę chwil, a wszyscy znaleźli się nad taflą oceanu.
- Doknes... - szepnęła Wirginia. - Uratowałeś nas!
- To drobiazg - odparło Akuri, otrzepując skrzydła od wody. - Szkoda tylko, że twoja łódź zatonęła...
- Pal sześć łódź! Najważniejsze, że żyjemy! Prawda?
- Wirginia ma rację - odparł Hunter. - Stary, dasz radę dolecieć z nami na tą całą wyspę?
- Jasne - zaśmiał się Doknes. - Trzymajcie się, lecimy!

Ja to tak tutaj zostawię. Dzięki za wszystko, narka i cześć

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top