20. Inwazja

Wejście do pomieszczenia, w który, znajdowali się MWK, Ishyx i Mardey było zagradzane przez sporą grupkę Zombich. W większości nie były one uzbrojone, jednak niektóre ściskały w powykrzywianych łapach zniszczone miecze. Było ich z dwadzieścia, a może i więcej. Wszystkie wydawały z siebie charakterystyczne pomruki i jęki.
- No świetnie - parsknął Marcin. - Jeszcze tego nam brakowało... Przebijamy się przez nich?
- Po co? - zapytała Ishyx. - Przecież wyjście jest też chyba z dru...
Dziewczyna urwała gwałtownie, gdyż w tym momencie zauważyła, że po drugiej stronie sali również znajduje się mnóstwo Zombiaków. Przyjaciele zbliżyli się nieco do kryształowego jajka, obserwując, jak z każdą chwilą liczba mobów rośnie.
- Ishyx - syknął MWK - Ukryj się.
- Zwariowałeś? Przecież...
- Jesteś ranna! - wtrącił Mardey. - Nie możesz walczyć.
- Jakby dało się gdzie ukryć... - parsknęła dziewczyna. - Poza tym, te Zombiaki i tak mają przewagę liczebną.
- Siostra, posłuchaj - powiedział Marcin. Naciągnął cięciwę łuku, a srebrna strzała, która się na niej pojawiła, przebiła dwa potwory. - Jesteś ważna dla nas, ale jesteś ranna...
- Gadanie - mruknęła zniecierpliwiona. Kopnęła zbliżającego się Zombiego w klatkę piersiową, a ten upadł na ziemię. - Myślicie, że poradzicie sobie sami?
- No jasne - odparł Mardey. Cisnął tarczą w tłum potworów. - Spokojnie, mamy to wszystko ogarnięte!
- Pewnie, przecież... Ałajć! - MWK odskoczył od Zombich, po czym spojrzał na swoją dłoń. Widniały na niej czerwone ślady zębów.
- Co ci się stało? - zapytała Ishyx.
- Dziabnął mnie... Ale spokojnie, wszystko gra. Chyba...
Mardey spojrzał kątem oka na przyjaciół. Byli ranni, może oboje nie mogli już walczyć... Ale on był jeszcze cały. Chłopak zamknął oczy. Uniósł dłoń, w którą wpadła jego srebrna tarcza. Pamiętał, jak niedawno rozmawiał z MWKą... Od tamtego czasu prześladowały go dziwne myśli. Jedna, która przewijała się przez jego umysł szczególnie często, mówiła mu, że kiedyś stanie się jedyną nadzieją drużyny... Czy to ta chwila? Czy to teraz wszystko miało się zmienić?
- Wiem, co robić - powiedział. W jego wolnej dłoni pojawiła się druga tarcza. - Zaufajcie mi.
- Już się boję - jęknął MWK, odtrącając kilka Zombiaków. - Co masz zamiar zrobić?
-To, co muszę - odparł Mistrz Stali. Uniósł obie tarcze, po czym cisnął nimi pionowo pomiędzy potworami. Niektóre z Zombich upadły na ziemię, inne zdążyły się odsunąć. Chłopak zamknął oczy, po czym przebił się przez pierwszy rząd mobów.
- Mardey, czekaj! - zawołała za nim Ishyx. W jednej chwili potwory otoczyły chłopaka, odcinając mu drogę ucieczki, po czym przycisnęły go do ziemi.
- Stary! Nie! - krzyknął MWK. Przebił strzałą kilka kolejnych mobów, po czym spojrzał w stronę, gdzie ostatni raz widział kumpla. Stało tam teraz mnóstwo Zombich, zapewne chcąc go udusić...
- No świetnie - mruknęła dziewczyna. Powaliła kilka kolejnych potworów. - I co teraz?
- Może spróbujemy przelecieć? - zapytał Marcin, przemieniając się w orła.
- To chyba nic nie da.
- Zawsze warto spróbować... Odwalcie się ode mnie! - krzyknął, odskakując od mobów, które próbowały go chwycić.
W tym momencie w miejscu, gdzie Mardey zniknął im z oczu, pojawiło się jasne światło. Zombiaki zaczęły uciekać, inne próbowały tłumić blask. Parę chwil później rozległ się potężny wybuch, który odrzucił moby. Przyjaciele osłonili oczy i zobaczyli, że pomiędzy hordami potworów z olbrzymią prędkością mknie jakiś rozmazany, jasny kształt. Potwory padały na ziemię, zanim inne zdążyły zastąpić ich miejsce. Już po chwili Akuri zatrzymało się obok przyjaciół.
- Mardey! - zawołał MWK. - A nie mówiłem?
- No pewnie, że mówiłeś - zaśmiał się Mistrz Stali. Jego Akuri przypominało trochę sporych wielkości jeża. Stał na tylnych łapach, przednie były uzbrojone w długie, ostre pazury. Pysk zwierzęcia był podłużny, o dużych oczach i nosie. Grzbiet jeżozwierza był pokryty szerokimi, potężnymi kolcami bordowej barwy. - Dajcie mi chwilę, najpierw się z nimi rozprawię.
Jeżowe Akuri zwinęło się w kulkę, po czym zaczęło turlać się po pomieszczeniu, przewracając Zombiaki. Wystarczyło zaledwie parę sekund, aby wszystkie leżały na ziemi. Podłoga zrobiła się zielona od porozrzucanych na niej gnijących ciał.
- I jak? - zapytała Ishyx. - Co myślisz?
- Szczerze? - Mardey zatrzymał się tuż obok przyjaciół. - To jest świetne! Czemu nigdy nie robiłem tego wcześniej? Patrzcie!
Jeż znowu zwinął się w kłębek, po czym rozpędził się. Wjechał na ścianę pomieszczenia, a z niej na sufit. Zatoczył koło po sali, po czym zatrzymał się tuż obok Ishyx i MWK, przy okazji uderzając w kryształowe jajko. Klejnot zaczął się chwiać, po czym spadł ze złotego stojaka i upadł na ziemię, roztrzaskując się na kawałki.
- O kurczę... Patrzcie! - Marcin wskazał na szczątki kryształu. Jego zewnętrzna "skorupka" była zrobiona ze szmaragdowego, grubego szkła. W jego środku znajdował się błękitnawy, lepki płyn, który rozlał się po posadzce. - Co to jest?
- Nie mam pojęcia - Ishyx ukucnęła przy kałuży tajemniczej cieczy i dotknęła jej.
- Lepiej dokładnie sprawdzić, czy to czasem nie jest niebezpieczne - MWK również zanurzył palce w płynie, po czym wyciągnął język i ostrożnie polizał ciecz. - Fuj! To chyba nie jest jadalne.
- Brawo, profesorze - zaśmiał się Mardey. W tym momencie zauważył, że na środku kałuży coś jasno świeci. Jeżowe Akuri podeszło bliżej i zobaczyło, że pomiędzy kawałkami rozbitego szkła leży nieduży kryształ w kształcie ziarnka fasoli. Miał on turkusową barwę i gładką, choć lekko popękaną powierzchnię. Mistrz Stali chwycił go. Jego oczy rozbłysły.
- Ej, stary! - zawołał MWK. Akuri odwróciło głowę. - Idziesz?
- Jasne - odparł, po czym mocniej chwycił kryształ i ruszył za przyjaciółmi.

Hejka ^^ co myślicie o Akurim Mardeya? Wiem, że jest to jedna z najmniej lubianych przez was postaci, ale może teraz będzie do niej przywiązana jakaś większa waga :D poza tym, od poniedziałku do środy raczej na pewno nie będzie rozdziałów, bo jadę na wycieczkę szkolną do Pragi. Podobno przejeżdżamy przez Bielsko *-* także, dzięki za wszystko, narka i cześć!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top