21. Błądząc w ciemnościach
- MWK - zaczął Doknes, powoli się wycofując się. - Nie rób tego. Jesteśmy przyjaciółmi! Ja nigdy bym cię nie skrzywdził!
- Jasne, że jesteśmy przyjaciółmi - zaśmiał się chłopak. Jego głos brzmiał nieco inaczej. - Ty i Marcin jesteście przyjaciółmi... Ale ja nim nie jestem.
- To kim jesteś? - zapytał Dealer. MWK spojrzał na niego.
- Mówią mi DarkWK, choć me imię jest inne. Jestem jednym z was, ale jednocześnie kimś innym. Pochodzę od was, nie jestem stąd. Jestem człowiekiem, ale nim nie jeste...
- A po ludzku? - przerwał mu Mardey. - I czemu uwziąłeś się na Marcinie?
- Przypomina mnie, kiedy jeszcze byłem człowiekiem - parsknął. Zaśmiał się do siebie i dodał - To były dobre czasy... Szkoda, że skończyło się, jak się skończyło... - Kontrolowany Marcin spojrzał na Dealera. Uniósł ręce, z których poleciały iskry. - Ale że Herobrine obiecał, że przywróci mnie do życia, jeżeli się sprawdzę, więc muszę zrobić to, co obiecałem.
- MWK, wiem, że mnie słyszysz - powiedział cicho Karol. - Jesteśmy ziomami, prawda? Nie rób nic mi... Nam!
- Przykro mi - zaśmiał się chłopak. - Ale nie jesteśmy ziomami. Nic dla mnie nie znaczysz. Bez ciebie moje życie wcale nie byłoby gorsze... - Marcin wyciągnął rękę, z której wystrzelił piorun. Poleciał on w stronę Dealera, jednak ma centymetry przed jego twarzą pokrył go błękitny lód. Zamrożona błyskawica upadła na ziemię i roztrzaskała się na kawałki.
- Tylko spróbuj - syknął Doknes. - Obiecałem, że nigdy nie skrzywdzę moich przyjaciół... Ale ty nim nie jesteś.
- Jesteś pewien?
Hubert, czując nagły impuls, skoczył w stronę przyjaciela. Powalił go na ziemię. Czuł się tak, jak wtedy, kiedy został zaatakowany przez MWKę w Norasiri, z tym faktem, że teraz on nad nim górował. Przygwoździł go do ziemi.
- MWK - szepnął. Opętany przyjaciel zaczął się wyrywać. - Nie chcę cię skrzywdzić, bo wiem, że jesteś tam, słyszysz mnie i nie chcesz mi nic zrobić. Nie wiem, co przejęło nad tobą kontrolę, ale walcz z tym! Wiem, że umiesz! Pamiętasz, jak uczyłeś mnie grać w Minecrafta? Albo kiedy broniłeś mnie, kiedy Karol mówił, że ukradłem mu dziesięć złotych? Albo jak uciekł nam autobus i musieliśmy iść przez pół miasta z buta w deszczu? Pamiętasz! Na pewno!
- Doknes... - jęknął Marcin. Zacisnął powieki. Jego głos brzmiał już normalnie. - Zrobię, co się da... Nie dam, żeby to coś was skrzywdziło. Robię to dla dobra nas wszystkich - kiedy to powiedział, tuż obok niego uderzył piorun i w tym momencie chłopak zniknął.
Hubert podniósł się z ziemi, otrzepał ręce i ostatni raz spojrzał na miejsce, gdzie przed chwilą leżał MWK. Teraz była tam tylko mała kupka popiołu. Był nieco zdezorientowany jego nagłym zniknięciem. "Jak on to zrobił? - pomyślał. - Zresztą, to teraz najmniej istotne..."
- Co się stało? - zapytał Mardey. Razem z Dealerem podszedł bliżej.
- Nie mam pojęcia - przyznał Doknes. - Był i nagle zniknął.
- Może jest niewidzialny? - powiedział Karol i zaczął machać rękami w powietrzu, jakby szukając niewidocznego kumpla. Hubert pokręcił głową.
- Szczerze wątpię - odparł. - Zresztą, powinniśmy stąd spadać, im szybciej, tym lepiej. Jakieś pomysły? Mardey, jak tam twoja intuicja? Wiesz, gdzie jest Hunter? - dodał ze śmiechem.
- Wiem - stwierdził chłopak. Doknes spojrzał na niego zaskoczony. - Serio. Nie wiem czemu, ale... Jakbym widział go w myślach. To nieco dziwne.
- No, to prowadź - parsknął Dealer.
Cała trójka pognała przez korytarz. Bez MWKi wydawał się on być jeszcze bardziej bardziej pusty. Wszystkie cele były puste. Po pewnym czasie dobiegli do wyjścia z więzienia - szerokich schodów, prowadzących do wielkiej sali pełnej potworów. Zatrzymali się tam.
- Tędy nie możemy pójść - powiedział Doknes. - Tam jest mnóstwo strażników. Nie ma szans, że nas nie zauważą.
- To... Pójdźmy drabiną - odparł Mardey.
- Jaką drabiną?
Chłopak wskazał na znajdujący się po lewej stronie od schodów szyb z drabinką. Był dosyć ciemny, więc nie widać było, jak głęboko schodzi. Przyjaciele podeszli bliżej.
- On tak trochę idzie tylko w dół - zauważył Doknes.
- Szybki jesteś - zaśmiał się Mardey. - To pójdziemy w dół, skoro tylko tam da się dojść.
- A gdzie to prowadzi? - zapytał niepewnie Dealer.
- Nie mam pojęcia. Mówi się "yolo", prawda? - chłopak spojrzał znacząco na Doknesa. Ten w pierwszej chwili nie zrozumiał żartu, lecz kiedy przypomniał sobie swój incydent z wiadrem wody, od razu poczuł, że się rumieni. - Chodźmy.
Mardey zaczął schodzić jako pierwszy, Hubert zaraz za nim, a Karol na końcu. Z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej i bardziej tajemniczo. Nie było tam żadnej oświetlającej otoczenie pochodni, która mogłaby sprawić, że byłoby chociaż nieco mniej strasznie.
- Ej, chłopaki - powiedział Dealer. - Wiecie, kiedy się kończy ta drabina? Bo ona się ciągnie i ciągnie, zaraz pewnie dojdziemy do dna ziemi...
- Chyba już widzę koniec - odparł Mardey. - Czekajcie, tylko...
W tym momencie rozległ się trzask drewna, a parę chwil później - niezbyt głośny huk. Doknes wychylił się nieco i zawołał:
- Mardey! Nic ci nie jest?
Jego głos przeszedł echem przez szyb. Po kilku sekundach chłopak usłyszał w odpowiedzi:
- Nie, wszystko ok! Tylko uważajcie, niektóre ze szczebli mogą się rozwalić, są strasznie kruche!
Doknes i Dealer zaczęli schodzić nieco ostrożniej. Na całe szczęście byli już bardzo blisko końca drabiny. Kiedy zeszli za dół, zobaczyli, że Mardey już czeka na nich, oparty o ścianę.
- Nic sobie nie złamałeś ani nic? - zapytał Hubert. Chłopak pokręcił głową.
- Nie, ale dzięki, że pytasz. Trochę tu ciemno - dodał. Ma ktoś pochodnię?
- Ja mam coś lepszego - parsknął Dealer. Uniósł dłoń, a nad jego palcami zaświecił płomyk ognia. - Nie daje to za wiele, ale lepsze to niż nic.
Powoli ruszyli przez korytarz. Był bardzo wąski i wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Nikt się nie odzywał, jakby miał to przynieść coś złego.
W pewnym momencie Doknes poczuł coś na swoim ramieniu. Stało się to tak nagle, że chłopak o mało nie dostał zawału. Nie mogąc odskoczyć przez zbyt wąski korytarz machnął ręką, jakby próbował zrzucić to z siebie. Dopiero po chwili zauważył, że to była dłoń Dealera, który zapewne chciał go przestraszyć.
- Dealer, co ty... - zaczął, jednak nie zdążył dokończyć. Gwałtowny ruch ręką sprawił, że Hubert przypadkowo przełączył ukrytą na ścianie dźwignie. Po drugiej stronie korytarza jeden blok zniknął, a zza niego wystrzelił jakiś okrągły pocisk, który trafił go w głowę.
- Doknes! - zawołał Karol. Podszedł do kumpla i pomógł mu wstać. - Nic ci nie jest?
- Chyba nie - stwierdził chłopak. - Tylko... Co to jest?
Hubert podniósł pocisk z ziemi. Wyglądał po jak nieco wypukły, okrągły dysk. Był podzielony na pięć części - środkowe koło było niebieskie, a każda z pozostałych części - brązowa, czerwona, zielona i fioletowa. Bardzo jasno świecił.
- Nie mam pojęcia... - zaczął Dealer. - Jakieś pomysły?
- Nie wiem, co to - przyznał Mardey. - Może lepiej, żebyś tego nie dotykał, Doknes...
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko zaczął bardziej przyglądać się tej dziwnej rzeczy. Zobaczył, że na każdej z części jest wyryty jakiś tajemniczy znak, zupełnie jakby wyraz w nieznanym mu języku. Przejechał ręką po dysku. Był dziwnie ciepły.
- To mnie woła - powiedział. - Chce, żebym tego dotknął.
- To próbuj - Dealer wzruszył ramionami. - Ale jak ci odgryzie palec albo rękę, to twoja wina.
Hubert obrócił dyskiem w rękach. Dotknął po kolei każdej z części i za każdym razem odczuwał co innego.
Przy brązowej poczuł, że w tym momencie powinien już być w kryjówce Larisy na wieży. Tam na pewno byłoby bezpieczniej...
Czerwona. Chłopak był zły na siebie, że zostawił Larisę, na Herobrina, że chciał ich zabić, na tą dziwną chmurę dymu, która kontrolowała MWKę...
Zielona. Hubert czuł, że to tutaj, w tym zamku, może on wraz z przyjaciółmi zakończyć życie tu, w tym zamku. Było tu wiele osób, które chciało jego śmierci. Możliwe, że nie podoła, że już nigdy nie zobaczy swoich przyjaciół w prawdziwym świecie...
Fioletowa. Doknes pomyślał, że pomimo tego, że jego życie wisi na włosku, przecież dalej żyje. Może i cudem... Ale jednak.
Niebieski. W tym momencie dysk zaczął się nagrzewać. Chłopak upuścił go na ziemię. Ten zaczął kręcić się wokół własnej osi. Wszystkie kolory zaczęły mieszać się, aż w końcu z dysku wystrzeliły cztery białe promienie. Trafiły one w ziemię, a tam, gdzie uderzyły, pojawili się ludzie.
Był ich czterech, każdy bardzo podobny do Doknesa. Jedynymi różnicami były kolory oczu i szczegółów ubioru; jeden był brązowy, drugi czerwony, trzeci zielony, a czwarty - fioletowy. Wszyscy spojrzeli zaskoczeni na Huberta, a po chwili powiedzieli jednocześnie:
- Witaj, nasz stwórco.
Koniec na dziś lol. Mam dość, zmywam się stąd. Dzięki za wszystko, narka i cześć.
Wczoraj było ponad 1100 słów, dzisiaj - prawie 1300 xD Mimo wszystko jest to prawie 1300 słów beznadziejnego, chorego ff mojego autorstwa ^.^ nie wiem, czy dzisiaj pojawi się jeszcze jakiś rozdział, ale zobaczymy :D w ogóle ten Fanfik ma już ponad 500 wyświetleń i ponad 100 gwiazdek, pomimo że to chłam xD jeszcze raz dzięki za wszystko! Aha, i w komentarzach możecie pisać propozycje do tego, co się wydarzy, a te ciekawsze może nawet wykorzystam ^^ no, to dzięki i pa! :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top