18. Niespodziewany sojusznik
Larisa od razu pobiegła przez korytarz, a Doknes podążył za nią. Zdawało się, że dziewczyna doskonale wiedziała, gdzie idzie. Korytarz w pewnym momencie rozdzielał się, więc oboje pobiegli bez zawachania w prawo.
- Gdzie biegniemy? - zapytał Hubert.
- Ci strażnicy pewnie zaraz zaalarmują resztę, że zwialiśmy. Przydałoby się ukryć, nie uważasz?
- Ale gdzie?
- Zobaczysz - Larisa uśmiechnęła się. Wyglądała, jakby w głowie miała już gotowy plan. - Mam nadzieję, że nie masz lęku wysokości.
- Przeżyję. Chyba.
Korytarz kończył się wejściem na wysoką wieżę strażniczą. Oboje weszli na schody i pobiegli na górę. Na całe szczęście, nie było tam żadnego strażnika. Dziewczyna cały czas spoglądała na ściany, jakby były tam ukryte jakieś znaki. W pewnym momencie gwałtownie się zatrzymała.
- To tu - powiedziała. Podeszła do ceglanej ściany i przyłożyła do niej ręce. Dwa bloki pomiędzy jej dłońmi zniknęły, odsłaniając wejście do ukrytego pomieszczenia. Larisa od razu weszła do środka, a Doknes - zaraz za nią.
- Co to za miejsce? - zapytał zaskoczony chłopak. Przejechał ręką po ścianie z desek.
Pomieszczenie było dość duże, zbudowane z drewna. Na samym jego środku stał duży, prostokątny stół. Pod ścianami stał sporo skrzyń. W narożniku stał stojak na zbroję z diamentowym pancerzem.
- Gdyby nie to, że to jedno z niewielu bezpiecznych miejsc w tym zamku - stwierdziła Larisa - ta kryjówka byłaby na liście moich złych wyborów w życiu.
- To znaczy?
- Zaraz ci wyjaśnię - odparła. Wskazała na skrzynie. - Weź jakąś broń. Przyda ci się.
Hubert zaczął kolejno otwierać skrzynki. W pierwszej było mnóstwo jabłek i mięsa, więc chłopak wziął parę sztuk jedzenia, gdyż już od dawna nic nie jadł. W kolejnej były bloki, w następnych żelazo i diamenty, zbroja, książki, a w ostatniej broń. Z początku chłopak szukał diamentowy miecz, jednak w końcu zdecydował się na diamentową siekierę.
- Mam wziąć coś jeszcze? - zapytał Doknes.
- W sumie, to... - w tym momencie dziewczyna urwała, gdyż od strony zamkniętego już przejścia rozległo się pukanie. Larisa zastygła w miejscu z przestraszonym wyrazem twarzy. Po chwili ciche stukanie w drzwi zmieniło się w uderzanie w ścianę.
- Lariso... - usłyszeli czyjś głos. - Wiem, że tu jesteś! Nie chcesz przywitać się ze starym przyjacielem?
- To znowu on - szepnęła. Spojrzała na Doknesa. - Musisz się ukryć. Szybko!
- Ale gdzie? - zapytał niepewnie Hubert. Rozejrzał się po pomieszczeniu, aż w końcu schował się pod stołem.
Dziewczyna podeszła do przejścia. To natychmiast otworzyło się, a do środka wszedł MWK. Wyglądał tak, jak Doknes go zapamiętał - niemal zupełnie normalnie, ale jego oczy były czerwone. Rozejrzał się po pomieszczeniu z sarkastycznym uśmiechem. Hubert ukrył się głębiej pod stołem, obserwując w lęku całą sytuację.
- Widzę, że za wiele się tu nie zmieniło od tylu lat - powiedział Marcin ze śmiechem. - Powiedz mi, Lariso, gdzie twój wybawca?
- Nie wiem, o co ci chodzi - odparła dziewczyna. Starała się brzmieć pewnie, ale Mistrz Lodu widział, że się stresuje.
- Byłem wtedy w lochach, ale wiem, co się stało. Twój Romeo przybył, by uratować cię przed śmiercią? - MWK zaczął powoli zbliżać się do Larisy. Dziewczyna wycofała się nieco. - Powiedz mi, droga przyjaciółko, gdzie on jest?
- Nie wiem - skłamała. - Rozdzieliliśmy się na zakręcie, na korytarzu. Szedł w stronę więzienia.
- Och, Lariso, Lariso... - Marcin zaśmiał się i pokręcił głową. - Umiesz naprawdę wiele, ale kłamanie nie jest twoją mocną stroną - dziewczyna stała już pod ścianą, więc MWK wyciągnął ręce, przyłożył je do desek i w ten sposób zablokował dziewczynie możliwość ucieczki. Zbliżył się do niej. - Czemu chcesz mnie oszukać? Kiedyś byliśmy po jednej stronie...
- Kiedyś - podkreśliła. - Popełniłam w życiu multum błędów, ale tego nie powtórzę już nigdy.
Marcin już nic nie powiedział. Ujął dziewczynę pod brodę i oblizał się.
- Jesteś taka słodka, kiedy próbujesz być groźna...
- Zostaw ją! - krzyknął Doknes, który wyskoczył spod stołu z wyciągniętą siekierą. MWK próbował się obronić, jednak Hubert powalił go na ziemię. Chłopak wyrwał przyjacielowi miecz z ręki i odrzucił go.
- Czyli jesteś tutaj - zaśmiał się Marcin. - W ogóle się tego nie spodziewałem...
- Co z nim robimy, Lari? - zapytał Hubert. Dziewczyna podeszła do jednej ze skrzyń i wyciągnęła z niej coś.
- Zostaw go mnie - parsknęła. Stanęła nad MWKą i zaczęła ostrożnie sypać na niego jakiś złoty proszek. Ten strzelał iskrami i syczał, kiedy upadał na twarz chłopaka. Ten próbował osłonić się, jednak to nie przynosiło skutku. Usiadł na ziemi, zamknął oczy, otworzył usta i kichnął. W tym momencie wyleciał z niego jakiś czarny obłok, który po chwili zniknął.
- MWK? - zapytała Larisa. Marcin otworzył oczy. Wyglądały już normalnie. - Wszystko OK?
- Co?
- To chyba on.
- MWK, jak się czujesz? - zapytał Doknes.
- Może najpierw mi wyjaśnisz, co się stało, Szymon?
- To on - stwierdził Hubert. Podał mu rękę, by pomóc mu wstać. - Fajnie, że wróciłeś.
- A co się stało? - zapytał po raz kolejny, zdezorientowany.
- Później ci wszystko wyjaśnimy - powiedziała Larisa. - Przydałoby się uwolnić Dealera. Co wy na to?
- Jestem za - parsknął Doknes.
- Ja w sumie też - dodał Marcin. Larisa podała mu żelazny miecz.
- No, to lepiej, żebyśmy stąd spadali - powiedziała. - Teraz nie jesteśmy bezpieczni już nigdzie. Miejmy nadzieję, że damy radę pomóc Karolowi.
W sumie to za miesiąc święta... Może zrobię jakiś specjal z okazji roku MLBP? Wypada chyba akurat 7 grudnia, więc mogłabym odciągnąć moje myśli od żyletek i innych ostrych przedmiotów za bycie debilem... Zobaczymy. Dzięki za wszystko, narka i cześć.
Wesołych Świąt! :D znalazłam chwilę, by coś dla was napisać, więc macie ;) niestety, nie jest to za bardzo specjal świąteczny, bo nie ma w tej powieści nic świątecznego, ale ujdzie :) Dzięki za wszystko, narka i cześć! :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top