Biały Ptak

  Młody półelf w przerażeniu patrzył na płonące miasto. Nie był do końca pewien, czy dzieje się to naprawdę, czy to może tylko jego wyobraźnia. Ale wyobraźnia nie pachniała krwią, ani ogniem. W wyobraźni był wielkim kapitanem statku - ogromnego trzymasztowca, ze świetlistym mieczem w garści, cudownym kryształem na czole i pięknym białym ptakiem na ramieniu. Bił od niego przepotężny blask, i walczył z niedobrymi orkami! Raz, nawet postanowił ich tak dobrze oszukać, że niby spadł z okrętu, a jednak leciał na skrzydłach ptaka niby anioł...
  Ale to nie były marzenia senne. Chłopczyk wtulił się w ramiona matki. Wykuta specjalnie dla niego kolczuga zabłyszczała w świetle lampy.
  Wtem do komnaty wbili okrutni elfowie. Mimo przerażenia, półelfik już dawno obiecał sobie, że nigdy nie zawiedzie białego ptaka ze snu, tak więc i teraz ciął napastnika w nogę.
  A potem niebo rozdarła błyskawica, i niby upiorny cień do komnaty wszedł najgorszy z nich wszystkich. Ręce miał poplamione krwią, wyjątkowo trzymał się prosto. Mimo uprzedzeń każdego, aż do tego momentu chłopczyk głęboko w niego wierzył, i ufał mu. Aż do tego momentu. Jego twarz była blada, w zasadzie przez ostatnie dni miał jakby paranoję, ale teraz było w niej szaleństwo i żądza. Półelfik był zbyt mały, aby zrozumieć, iż elf pożądał jego matki. Poza tym, zajęty był dźganiem swojego przeciwnika małym mieczykiem w stopę. Tymczasem tamten podszedł do matki dziecka uśmiechając się szaleńczo. Mimo wszystko na jego twarzy wciąż malowały się strach i paranoja. Najwyraźniej postanowił stłumić uczucia, gdyż jego ręka powędrowała do biustu elfki. Ta natomiast chwyciła jego rękę, i gwałtownie wygięła pod nienaturalnym kątem.
  - A więc, znów się spotykamy - wycedził przez zęby, siląc się na uśmiech. Jego twarz była blada i zmęczona, upaćkana krwią i brudem. Jej wyrażała stanowczość i odrazę.
  Chłopiec pokręcił głową zdegustowany - ci dorośli byli tacy głupi! Przecież to oczywiste, że się spotykają, oraz, że robią to ponownie. Zrobił szybki unik, przebiegając nacierającemu elfowi pod nogami, i dźgając go w tył ciała. "Biały ptak byłby ze mnie dumny!" - pomyślał zadowolony.
  Ale to był błąd. Przez chwilę rozkojarzenia napastnik złapał małego w pół, i podniósł wysoko. W tym samym momencie elfowi napastującemu jego matkę udało się złączyć ich usta w niedbałym pocałunku. Wtem do komnaty wpadł ojciec małego. Ciął i siekał wszystko w niemożliwej furii. Wszędzie była krew. Półelf całą siłą woli powstrzymywał się od płaczu, i schowaniu w kącie. Biały ptak by tego nie chciał. Usta jego ojca układały się w słowa: "Uciekajcie, już!!!", ale mały go nie słyszał. Wszystko działo się tak szybko, a jednocześnie niby w zwolnionym tempie.

***

  Dawno już dorosły półelf patrzył przed siebie, na morski horyzont. "Nie udało mi się" "Zawiodłem" - przez te myśli nie mógł ni jeść, ni spać...
  Wtem, na pokład pięknego trójmasztowca niby gwiazda z nieba spadł ptak.

Biały Ptak.



***
Kto zgadnie o kim jest to tym razem?
Chociaż to jest chyba łatwe. Średnio
udane, ale cusz. Znów nie miałam
dostępu do książki, i niezbyt umiem
robić zakończenia...
No i wiem, że trochę odmłodziłam
umysł głównego bohatera, w moim
shocie patrząc na psychikę ma ok.
pięciu/czterech lat, a przecież był
starszy!

No cóż, dziękuję za przeczytanie,
jeżeli jeszcze nie kliknąłeś
przycisku "śledź" i nie należysz
do Mojej Kompanii, to zapraszam,
bo zawsze publikuję
powiadomienie o nowych
opowiadaniach lub częściach.
(Nie ma to jak chamska reklama)


~Rindriel Natsumi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top