Rozdział 15

Wszedłem do izolatki i stanąłem w szoku. Przede mną lezały trzy do połowy zjedzone ciała strażników. Krew była wszędzie; na ścianach, podłodze, nawet na suficie.

Korytarz prowadzący do głównego pomieszczenia dla więźniów wyglądał jak pracownia rzeźnika. Ze śladów, które tu zastałem, wywnioskowałem, że Ghoul nie był w stanie wydostać się przez pancerne drzwi, więc zawrócił. Bardzo ostrożnie ruszyłem w stronę przejścia do głównej celi. To co tam znalazłem było o wiele gorsze od trupów leżących pod drzwiami.

Zobaczyłem masę ciał leżących na ziemi. Tak ilość może by mnie nie przeraziła, gdyby nie fakt, że nie wszyscy byli martwi. Cześć z nich właśnie była pożerana żywcem przez Ghoula.

Gdy zorientowałem się kto ich zjada pomyślałem, że jestem w swoim koszmarze. Przede mną cały we krwi stał… Tsukiyama - Smokosz. Ale przecież ja go zabiłem! Przebiłem jego serce… prawda?

Osoba, o której myślałem jakby słysząc moje nieme pytanie skupiła na mnie wzrok.

- Ach pirnce. - Powiedział jakby był szczerze wzruszony fioltowowłosy. - Ze wszystkich agentów, trafiam akurat na ciebie. Ciekawe, vrai (prawda)?

Patrzyłem na niego w szoku. Jakim cudem on wydostał się z izolatki i w ogóle ze mną gada? Chwila… jak on znalazł się w izolatce!? Przecież to musiałby zrobić jeden z agentów CCG… Co się tutaj dzieje?
Jedyną odpowiedzią było wypowiedziane słabym głosem pytanie;

- Jak?

Tsukiyama spojrzał na mnie jakby nie wiedział o co mi chodzi. Po chwili jego twarz przybrała wyraz zrozumienia.

- Pytanie dotyczy tego jakim sposobem żyję? - Spytał z szerokim uśmiechem.

Kiwnąłem głową na potwierdzenie.

- Widzisz cher (kochany), po tym jak twoja macka przebiła moje serce, - mówiąc to przyłożył czule ręce do klatki piersiowej - myślałem, że to już koniec. Deuil (smutek) - to jedyne co mi pozostało w tamtej chwili. Nigdy miałem nie odzyskać mojego Kenekiego. ,,Cher où es-tu?" (Kochany gdzie jesteś) - wolałem tak długi czas niestety nie otrzymałem odpowiedzi. - W tym momencie po jego policzkach spłynęły łzy.

Stał tak przez chwilę w ciszy. Mimo, że jego długiej wypowiedzi nie odpowiedział na moje pytanie. Nie byłem pewien, czy mam go wzbudzić z zamyślenia, w które najwyraźniej wpadł, czy zostawić go samemu sobie i czekać na jego wybudzenie. Z opresji podejmowania decyzji osiągnęło mnie jęczenie jednego ze strażników.

Spojrzałem w tamtą stronę i ponownie tego dnia doznałem szoku. Pod ścianą leżał Kuromo. Nie było co do tego pomyłki. Po incydencie po pierwszej misji nic nie pamiętałem, więc ojciec wytłumaczył mi jak on wygląda, w razie gdybym na niego kiedyś wpadł. Co za dziwne okoliczności spotkania. Przez jęk bólu, który wydobył się z ust Kuromy, Tsukiyama ocknął się.

- Na czym to ja…, a tak. Gdy tak leżałem we krwi, uświadamiamiłem sobie, że nieodpowiedziałeś mi przy naszym małym spotkaniu na moje pytanie. - Uśmiechnął się do mnie. - Tak więc postawiłem odszukać cię i ponowić je. Niestety ta przeklęta dziura utrudniała mi chodzenie więc, nie zaszedłem zbyt daleko. Kilka przecznic od mojego pięknego teatru, niestety brakło mi sił i upadłem. Tu pojawili się agenci, którzy znaleźli mnie rannego i przyprowadzili mnie do tego więzienia. Ciągnęli mnie całą drogę, trible (okropne)! Jak można było tak potraktować artystę!? Później próbowali ze mnie wyciągnąć informacje. Nic z tego. My prince… -nagle spojrzał mi głęboko w oczy - tobie powiedziałem wszystko ponieważ wiedziałeś gdzie jest mój Keneki. Tu as menti. (Łgałeś.) - Ostatnie słowo powiedział szeptem.

W chwili gdy to powiedział jego białka zmieniły barwę na czarną, a tęczówki nabiegły krwią.

- Teraz za to zapłacisz!

Nagle jego kagune się wysunęło, tworząc owinięty wokół dłoni ostry pas. Automatycznie się spiąłem gotowy na atak. Mój przeciwnik się jednak nie ruszył. Zamiast tego przybliżył swoją broń do ust i polizał ostrze. Wzdrygnąłem się z obrzydzenia.

- Książe, teraz czas na odpowiedź. - Powiedział, a jego głowa opadła lekko na prawy bok.

Ruszył na mnie celując ostrzem w moją głowę. Odbiłem się i skoczyłem na ścianę. Posłużyła mi jako odskocznia, dzięki której wylądowałem za Smakoszem. Ciosem pod łopatkami sprawiłem, że poleciał chwiejnie kilka kroków do przodu. Fioletowowłosy szybko odzyskał równowagę i obrócił się w moją stronę, chcąc przeciąć moją klatkę piersiową z zamachu ręki.

Odbiłem się robiąc salto w tył. Nim jednak udało mi się wylądować Tsukiyama nagle z zawrotną prędkością znalazł się pode mną. Moje oczy rozszerzyły się w szoku. Nie byłem w stanie się obronić. Byłem skierowany do niego plecami, przez co idealnie wystawiony na cios. Ostrze właśnie kierowało się w stronę mojego kręgosłupa.

Nagle poczułem jak coś rozerwa mi skórę u kresu pleców. Odwróciłem się lekko, bez udziału swojej woli. Spojrzałem w dół. Z moich pleców wystawały cztery macki. Z pełną prędkością ruszyły w stronę fioletowowłosego. Udało mu się uniknąć ostrzy, ale pierwotny ruch nie poszedł na marne.

Macki zamiast uderzyć w cel pomogły mi odbić się od ziemi. Gdy wylądowałem, zadałem sobie sprawę z jednej, przerażającej rzeczy. Nie mogłem się ruszyć. Próbowałem choć wprawić w ruch nogę, aby być w stanie uciekać przed atakami, ale nic z twgo.

Nie wyrywaj się! - Rozbrzmiało w mojej głowie.

Sonzai? Gdzie ty byłaś!? Co się dzieje!? Czemu nie mogę się ruszyć!? Czy ty t…

Spokojnie, zaufaj mi. - Przerwała mi w pół słowa.

Przez chwilę się wachałem, ale przypomniało mi się m, że Sonzai nigdy mnie nie oszukała. Postanowiłem jej zaufać.

Rób co musisz.

Po tym stwierdzeniu moje ciało zostało w pełni przejęte przez istnienie. Nie mogąc zrobić nic innego po prostu obserwowałem jak moje ciało samo walczy. Nawet nie podejrzewałem, że jestem w stanie wykonywać takie akrobacje.

W czasie ataków, mimo, że nie mogłem nic zrobić, czułem jak wszystkie moje mięśnie się napisały, akrobacje wyginały kręgosłup do maksymalnego poziomu, krew gwałtownie pulsowała w moich żyłach, a oddech przyśpieszał.

Ataki stawały się coraz bardziej chaotyczne. Tsukiyama raz po raz próbował przebić mnie swoim ostrzem. Zawsze w ostatniej chwili następował unik lub macka odbijała ostrze. Z każdą taką akcją wzrok fioletowowłosego stawał się coraz bardziej dziki. Teraz w jego czarno - czerwonych oczach nie można było dostrzec niczego poza szaleństwem. Kierował się czystym instynktem łowcy i to właśnie dlatego przy jednym z kolejnych uników, w końcu udało mu się mnie trafić. Słyszałem jak pękają mi kości żeber, a powietrze ulatuje z płuc.

Po chwili wyszarpnął swoją broń, a ja poleciałem na ścianę. Uderzyłem w nią z głuchym trzaskiem i opadałem na ziemię, jednocześnie kątem oka widząc jak moje kagune kruszeje. Dyszałem, desperacko łapiąc powietrze. Klatka piersiowa paliła mnie żywym ogniem, przez co nie byłem w stanie myśleć o niczym innym.

Dopiero gdy dostałem z liścia w twarz, orzeźwiło mnie trochę. Nade mną stał Tsukiyama z ostrzem przy moim gardle. Chyba coś mówił, ale przez upływ krwi niewiele rozumiałem. Nie mając siły utrzymać głowy, opuściłem ją w dół.

Teraz z bliska mogłem oglądać kagune, które miało zakończyć moje życie. Widziałem jak żyłki pulsowały, co jakiś czas czerwonym blaskiem. Rytm powtarzał się regularnie. Zjawisko to było hipnotyzujące. Przez to poczułem się… głodny?

Gdy ta myśl do mnie dotarła, poczułem obrzydzenie do samego siebie. Mimo to nie byłem w stanie odsunąć się od ostrza. Wręcz przeciwnie, przesuwałem się bliżej nie mają siły kontrolować swojego drugiego ,,ja". Gdy byłem już bardzo blisko, poczułem nieziemski aromat i straciwszy przez to wszelkie opory, wgryzłem się w mięśnie. Oderwałem spory kawałek powodując, że mój przeciwnik syknął z bólu i odsunął się ode mnie. Nie przejmując się jego odruchami przełknąłem pokarm. Doznania smakowe były nie do opisania.

Obca siła kontrolująca moje ciało odopuściła i teraz sam mogłem się w końcu ruszyć. Wstałem powoli z ziemi. Stojąc zauważyłem, że rana w mojej klatce piersiowej się zasklepiła. Spojrzałem na twarz mojego przeciwnika. Wyrażała czysty szok.

Uśmiechnąłem się wrednie. Nagle poczułem dziwną agresję w stronę jego osoby. Nie, agresja to złe słowo, idealny będzie nienawiść. Znienawidziłem go jakby w jednej chwili odczucia, z każdej rzeczy, którą mi zrobił zdały się w jedno.

Zniszczyć…

To słowo pojawiło się w mojej głowie, zgłaszając wszystkie inne podpowiadane przez zdrowy rozsądek.
Moje macki wysunęły się z kakuhou. Tym razem to ja atakowałem, zmuszając Smakosza do ofensywy. Uderzałem mackami chaotycznie, z każdego kierunku. Czesto włączałem do tego ataki rękami i nogami, trafiając w odsłonięte miejsca. Czasem brałem też przedmioty ze swojego otoczenia, takie jak wyrwane z framugi metalowe drzwi czy kawałki gruzu z sufitu i ciskałem nimi w Tsukiyame. Z każdą kolejną chwilą coraz mociej napierałem, a myśli w mojej głowie przybierały coraz bardziej niepokojącą drogę.

Zetrzyj!
Niech zmieni się w proch.

Złam!
Zrób to tak, by każda kość da o sobie znać.
    
Zmiażdż!
Spraw by jego mięśnie przestały istnieć

Zagrź!
Niech twoje żęby rozszarpią jego szyję.

Zaduś!
Spraw by ten dech był jego ostatnin.

Wysłuchałem się w te słowa płynące jak rzeka w moim umyśle. Każde słowo wypadało w odpowiednie miejsce, zmieniając moje poglądy. Zatracałem się w tyn uczuciu, aż otrzeźwiło mnie ostatnie stwierdzenie.

Zabij!
Niech cierpi nawet w piekle.

Chęć zniszczenia Tsukiyamy była zbyt duża. Zabójczy instynkt doszedł do głosu. Moje plecy wyginają się pod wpływem nowego, krztałtującego się kagune. Z kakuhou gwałtownie wychodzą dodatkowe macki do złudzenia przypominające tułow skolopendry. Otula mnie szaleństwo przytłumiając moje wszystkie zmysły. Ostanim co pamiętam jest mój maniakalny śmiech.

Budzę się leżąc na podłodze. Chcę z niej wstać, ale moje ciało protestuje bólem. Nie zwarzając na to podnoszę się do siadu. Pół zaspanym wzrokiem widzę wokół mnóstwo czerwieni.

Gdy wróciło mi trochę racjonalnego myślenia, uświadamiam sobie, że to krew. Jest wszedzie na suficie, ścianach, nawet na mnie. Cała podłoga jest nią zalana. W czerwieni na podłodze dostrzegam jakieś kawałki. Po chwili uświadomiłem sobie, że to kawałki ciał wielu, bardzo wielu. Wśród nich dostrzegam głowę pozbawioną ciała. Inspektor Kuromo. Do głowy zaczynają napływać mi obrazy, tego jak pazurami rozrywałem skórę na jego szyi. Gdy to było dla mnie zbyt czasochłonne, zaczynam rozgryzać wszystko zębami. Zabiłem ich wszystkich… Nie wstrzyałem i wymiotowałem na podłogę.

Co ja zrobiłem? Zacząłem się bujać w przód i tył obejmując nogi rękoma. Patrząc na krew, powoli sobie wszystko przypominam. Każdy ryk, ugryzienie, czy zabójstwo. Gdy dochodzę w myślach do momentu z Kuromom, zaczynam się dusić.

Chcąc uciec z tego pomieszczenia, wstaję chwiejnie i zaznaczając się idę w stronę drzwi. Wychodzę przez nie i zatrzymuję się. Chłodne powietrzne delikatnie rozjaśnia skołatane myśli. Pozwalam myślą płynąć,  dopuszczając do siebie tylko racjobalną część siebie, odcinając uczucia. W tej chwili pragnę tylko zapomnieć.

Prowadzony nawykiem kieruję się w stronę domu. Gdy wychodzę z terenu agencji pierwsze krople deszczu, spadają na ziemię. Nie przejmuję się tym i idę dalej. Idąc noga za nogą docieram do domu. Tam zorientowałem się, że z mojego munduru woda zmyła całą krew i znów jest biały.

Wystarczy trochę deszczu by zapomnieć? -
Zapytałem sam siebie.

Kluczem otwieram drzwi. Nie ściągając ani butów, ani przemoczonych ubrań, od razu kieruję się do mojego pokoju. Kładę się na łóżko, od razu zaczynając się trząść. Nie wiedziałem czy to z szoku czy ze strachu. Próbuję to powstrzymać, ale to niewiele daj. Ostatecznie zwijam się w kłębek marząc tylko o tym żeby odpłynać do krainy snów. Leąc w półśnie nagle słyszę jak moje drzwi otwierają się z hukiem waląc o ścianę

- Ken! Znalazłem kryjówkę Aogiri!- Krzyknął Rei wchodząc do mojego pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top