Rozdział 6

Spotkaliśmy się z Arimą po wyjściu z areny. Ja nie do końca wiedziałem co robię. Zgaduję, że gdybym się teraz zobaczył w lustrze zamiast oczu widziałbym puste lustra, które nie są zdolne do wyrażania szczęśliwych uczuć. Czułem się jak jakiś psychopata, który próbuje sobie wytłumaczyć morderstwo. Czemu ona musiała zginąć? Dlaczego cieszyła się ze śmierci? Co można zrobić człowiekowi by złamać go do tego stopnia?

Nagle coś przerwało moje rozmyślania. Silne ramiona przyciągnęły mnie do uścisku. Jedna ręką gładziła moje włosy, a druga oparta była o moje plecy. Zacząłem płakać. Nawet nie wiem dlaczego. Łzy spływały mi po policzkach. Gdy poczułem się lepiej, delikatnie się odsunąłem się.

- Dziękuję - powiedziałem cicho.

Ojciec tylko kiwnął głową na znak, że przyjął moje słowa.

- Czas się zbierać. Nie można pozwolić czekać naszemu celowi.

Tym razem to ja pokiwałem głową, jednocześnie wycierając łzy. Ruszyliśmy korytarzem. On jako mój ,,właściciel,, jako pierwszy, ja uznawany za niższy byt, kilka kroków za nim. Takia hierarchia panuje w świecie podziemi.

Szliśmy korytarzem wyłożonym czerwonym dywanem. Jedyne drzwi jakie mieściły się w tej części budynku znajdowały się na końcu korytarza centralnie przed nami. Choć myślałem, że widziałem już wiele form bezguścia, nie potrafiłem nie skrzywdzić się, widząć tak okropne drzwi. Fioletowy kolor, na który naniesiono białe kropki i każdą kropkę otoczono złotą ramką, przecinały czerwone i białe cienkie poprzeczne paski. Jeśli to tylko drzwi to ciekawe co mnie czeka za nimi. Arima podszedł do drzwi i zapukał. Usłyszeliśmy cichę ,,Proszę,, i weszliśmy do środka. A jednak mogło być gorzej.

Na pomieszczenie ktoś zwymiotował przepychem. Wszystko było kryształowe, złote lub wysadzane kamieniami szlachetnymi. Dominowały kolory fioletowy i czerwony w swoich najintensywniejszych barwach. Wszystko aż bolało w oczy. Jedyną względnie normalną rzeczą był fioletowy garnitur, w który ubrany był gospodarz.

- Bonjure! Zapraszam.

Arima podszedł do kanapy i usiadł na niej zakładając nogę na nogę. Idealnie wpasował się w styl tego pomieszczenia. Nie wiem jak go przekonali do ubrania bordowego garnituru i blond peruki. Na szczęście, choć jego maska była prosta. Czarna, z jednym otworem na oko po lewej stronie, wokół którego namalowano białą czterooramienną gwiazdę. Wszyscy śmiali się po cichu z jego przebrania. Wszyscy oprócz mnie.

Byłem coś winien gdy pozbył się ludzi, którzy mi dogryzali z powodu przebrania. Najbardziej śmieszyło ich kiedy zakładali mi, nazwany tak przez nich, porcelanowy kaganiec. Nie odpuścili także żartów, że wyglądam teraz jak księżniczka, w końcu mam już diadem. Mam wobec niego dług.

Postanowiłem więc na tej misji zrobić wszystko idealnie, na sto procent, bez żadnych protestów czy jęczenia. Dlatego też gdy mój ,,właściciel,, usiadł na kanapie, ja stanąłem koło niej w postawie przypominającej stanie na baczność.

- Cher! Ty też usiądź! Nie przystoi by zwycięsca był traktowany jak podrzedny pachołek.

Nie mogąc odmówić życzeniu gospodarza, usiadłem na wskazanym fotelu, sztywno wyprostowany. Wyglądałem jak posąg.

- Manifik! - wraz z tym okrzykien wstał ze swojego fotela - Co to była za walka. - uniósł ręce nad głowę - Niczym delikatny taniec śmierci. - rozłożył je niczym skrzydła - Para próbująca rozkochać się w sobie wzajemnie. - mówiąc to przyłożył swoje ręce do serca - Kto odda swe serce, starci je. Zostanie zgniecione przez objęcia uczuć - położył rękę na czole i przechylił się w tył opadając na swój fotel. - Mój cher, opowiedz mi, opowiedz, jak wygląda z bliska śmierć naznaczona krwią rywala, jak odbywało się ostatnie tchnienie, skąpanej w szkarłacie duszy... - Gdy wypowiadał te słowa prawie zemdlał z ekscytacji i nadmiaru uczuć. Był trochę jak w transie.
- Już ma prince, nie każ mi czekać. To rani mą duszę. Ten głód pożera ją i pali. Już mój książę, mów do mnie... Nie pozwól mu mnie spalić...

Miałem ochotę go zabić. W trakcie jednej wypowiedzi zrobił więcej melodramatycznych ruchów rąk, niż nie jedna tancerka w całym swoim układzie. Ten człowiek był bardziej irytujący niż wszyscy ludzie, których spotkałem razem wzięci.

- Książę, jak go nazwałeś, nie jest w stanie ci odpowiedzieć. Pozbawiono go języka za nieposłuszeństwo.

Ustaliliśmy tę wersję wydarzeń, ponieważ nasz informator mógłby przez przypadek poznać mnie po głosie.

- Terrible! (okropne) - Czyli on mi współczuje? - Jak mam cieszyć walką bez możliwości spoglądania na nią oczami zwycięscy. - No to skucha. I jeszcze prawie się popłakał. - Przynajmniej obejrzałem twój piękny taniec... - westchnął.

Pogrążył się w swoim świecie. Pewnie wspominał walkę. Mam nadzieję, że w miarę szybko wróci do rzeczywistości. Nie mam ochoty na przebywanie w jego towarzystwie dłużej niż to konieczne.

- Och! To może wróćmy do interesów. Panie Karuseki, na jakich informacjach panu dokładnie zależy. Można zdobyć wszystko, ale trzeba zapłacić odpowiednią cenę...

- Aogiri.

- Jedno słowo, a tyle wyjaśnia - zaśmiał się delikatnie - Voire! (Doprawdy) Mam wszystko czego pan oczekuje tylko co jest mi pan gotów za to dać. - Powiedział oddchylając się na fotelu i zakładając nogę na nogę. - Takie informacje sporo kosztują...

- Proszę podać cenę.

- Chceeeę - złapał się za podbródek i odchylił głowę. Zmarszczył brwi, po czym uśmiech rozjaśnił jego twarz. - Chcę mieć swojego księcia. - Tu spojrzała na mnie.

Miałem ochotę walnąć go jego głową, w każdą brzydką rzecz w tym pokoju. Byłoby dużo niszczenia.

- Nie, on jest mój.

- Grande pitié (wielka szkoda). W takim razie muszę państwa wyprosić. Nie mają państwo, żadnych interesujących mnie ofert... Au revoir! (żegnam)

Widziałem, że Arima szykuje się do ataku. Naszym zadaniem było go zabić. Mieliśmy tylko spróbować wyciągnąć informacje. Jest wielu informatorów w mieście. Tylko szkoda, że nikt nie ma tylu danych co on.

Zdecydowałem więc zrobić coś, co wymaga ode mnie dużego poświęcenie i kontroli nad swoimi odruchami. Powoli wstałem z fotela i podeszłem do Shuu. Przyglądał mi się z zainteresowaniem. Sięgnąłem za materiał koszulki i wyciągnąłem stamtąd, zakorkowaną szklaną fiolkę z krwią. Jednym ruchem zerwałem rzemyk z szyji i podałem całość Tsukiyamie.

On przyglądał się chwilę cieczy, upewniając się, że nie ma w tym żadnych środków odurzających. Najwyraźniej niczego się nie dopatrzył, ponieważ postanowił otworzyć i prawdopodobnie spróbować zawartości.
Od wstania z fotela czułem na sobie wzrok Arimy, który nie wiedział nic o moim plan ,,B,,. Czas przekonać się czy pomysł wypali.

Głuchy dźwięk otwierania korka i głośne sapnięcie oznaczało, że plan się powiódł.

- Kane... Kane... Kaaaneeeekii! - krzyczał zaciagając się zapachem krwi.

Jego wzrok pył był rozbiegany. Znów zaciągnął się tym razem głębiej, tak że widać było tylko białka w jego oczach. Powoli wypuścił powietrze. Jego oczy wróciły do normalnego wyglądu, ale w ich kącikach można było dostrzec zbierające się łzy. Uśmiechnął się smutno.

- Kaneki... - jego głos się łamał - Kanuś gdzie jesteś? - zawył żałośnie i się rozpłakał.

Trząsł się kilka minut, do czasu gdy nagle poniósł głowę. W jego oczch błysnęła furia. Wstał szybko z fotela, podszedł do mnie i złapał mnie za przód koszuli.

- Gdzie. Jest. Kaneki? - wywarczał.

Spojrzałem na jedyną osobę w pomieszczeniu, która nadal siedziała. Smakosz podążył za moim wzrokiem. W jakimś przebłysku zdrowego rozsądku, musiał siebie przypomnieć, że jestem niemową. Skierował się w stronę blondyna i upadł na kolana, jednocześnie składając ręce jak do modlitwy.

- Powiedz, pro - proszę powiedz... powiedz gdzie jest mój Kanuś! - wył.

- Informacje. - Na szczęście Arima zrozumiał zagrywkę i wszedł w swoją rolę.

- Wszystko tylko powiedz gdzie jest... - pociągnął nosem i starł łzy z oczu.

Zaczął opowiadać o wszystkich znanych lokalizacjach, głównym pionie organizacji, przywódcy i grupach współpracujących z nimi. Dalej mówił o liczebności poszczególnych grup, ostatnich akcjach i tych, które mają się odbyć. Zdradził nawet kto dostrcza mu te dane i jak się z nim skontaktować. Mówił prawie dwie godziny. Zbieranie tych informacji, które wyjawił w normalnych okolicznościach zajęłoby przynajmniej pięć lat, jeśli w ogóle udałoby się je uzyskać. Było bardzo dużo przydatnych informacji. Gdy skończył siedział okrakiem na podłodze tempo patrząc w sufit.

- A teraz - powiedział spoglądając nagle na mnie - mów gdzie jest Kaneki. - Wstał z podłogi i powoli szedł w moją stronę - Gdzie mój Kanuś?

Nie mogłem się odezwać. Wiedziałem w jego oczach, że tym razem sobie nie przypomni. Spróbuje siłą zmusić mnie do mówienia. Przybliżał się coraz bardziej jednocześnie tworząc swoje kagune. Zakończona długim ostrzem, fioletowa wstęga owijała się wokół ręki prawie gotowa do ataku.

- Nic nie mówisz? - mówisz monotonnym, niskim głosem - Okłamałeś mnie. Nie wiesz gdzie on jest. Nie wiesz gdzie jest Kaneki. - spojrzał mi prosto w oczy. - GIŃ ŚMIECIU!

Skoczył w moją stronę, celując ostrzem w moją klatkę piersiową. Nadal patrzył mi prosto w oczy. Widziałem w nich wszystkie emocje. Od tęsknoty i nienawiści, przez żal, rozpacz aż do samotności i bezradności.

Nagle, gdy jego ostrze prawie sięgnęło swojego celu w jego oczkach pojawił się ból. Jego kagune się pokruszyło. A on sam spojrzał na mnie ze strachem. Nie rozumiałem tego. Co mogło spowodować u niego taką zmianę? Nagle coś poruszyło się za moimi plecami. To moja macka. Kiedy ona się wysunęła?

Znowu spojrzałem na Shuu chcąc go zapytać czy wie o tym, gdy nagle mój wzrok skierował się na jego klatkę piersiową. W miejscu gdzie powinno być serce, wbite było jedno z czterech moich kagune. Powoli je wysunąłem, a bezwładne ciało upadło z łoskotem na ziemię. Patrzyłem w szoku na nie. Kiedy to się stało?

- Musimy uciekać zanim ktoś go znajdzie. - Powiedział Arima stojąc przy progu.

Ruszyłem za nim bez słowa. Biegliśmy korytarzami w stronę północnego wyjścia. Dotarliśmy do tylnych drzwi i otworzyliśmy. Na zewnątrz czekał zamaskowany wóz CCG. Wsiedli do niego szybko i odjechali.

- Jesteś ranny? - Spytał jedenn z inspektorów z insektów siedzących w aucie jako wsparcie w razie niepowodzenia. Spojrzałem na niego pytająco.

- Masz pełno krwi na sobie.

Nie wiedząc o co mu chodzi spójrzłem na swoje ubrania. Były całe we krwi. Skąd się ona wzięła? A tak, Tsukiyama. Nawet nie zauważyłem kiedy się pobrudziłem.

Pokręciłem przecząco głową, pokazując, że nic mi nie jest. Pozostali przyjeli to do wiadomości i zaczęli rozmowę. Niestety nie wiem o czym rozmawiali, ponieważ momentalnie zasnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top