Chapter 7
Tak jak myślałam, chłopaki siedzieli jeszcze przy Denisie, który zaczął się znowu rzucać, a oni go trzymali.
-Dobrze, że już jesteście-powiedział Clint, gdy tylko nas zobaczył.-Wiecie co robić-kiwnęliśmy głowami. Podbiegłam do szuflady i zaczęłam szukać strzykawki z środkiem uspokajającym.
-Mam-podbiegłam do Clinta.
-Ty musisz go wbić-powiedział-My go pomożemy przytrzymać-pokiwałam głową i rozpakowałam igłę. Klęknęłam obok Newt'a, który trzymał ramię. Szybko wbiłam mu igłę, a on wydarł się na całą strefę. Wstrzyknęłam mu całą zawartość i odskoczyłam. Denis po pięciu minutach szamotania, uspokoił się i usnął.
-Chyba możemy go przywiązać.-przenieśli go na łóżko i przywiązali do niego mocnymi sznurami.
-Dzięki za pomoc-odezwał się Clint, a Jeff się dołączył.
-Z Denisem... sami nie dali byśmy rady.
-Nie ma sprawy-powiedział Alby.
-Możecie na nas liczyć-dodał Newt i razem opuściliśmy przychodnie.
Na dworze było już wszystko gotowe, aby zacząć ognisko. Właściwie to brakowało tylko nas. Chciałam już zająć miejsce obok Njubi, bo Newt i Alby mieli z opiekunami podpalić stos, ale zatrzymał mnie przywódca.
-Ann chodź-podał mi kija-podpalisz z nami-Newt z uśmiechem użyczył mi ognia-Podpalamy!-z głośnym okrzykiem rzuciliśmy je w stos.
-Strefa! Strefa! Strefa!-zaczęliśmy wiwatować.
Wszyscy dobrze się bawili. Tańczyli, grali itp. Obserwowałam jak Newt wznosi z innymi toast. Zabawa trwała w najlepsze.
W końcu usiadłam razem z Newt'em obok nowego. Blondyn cały czas podsuwał mi pod nos swojego szaszłyka. Między nami panowała cisza, którą w końcu brązowooki postanowił przerwać.
-Niezły pierwszy dzionek-brunet przytaknął i spojrzał na trawę, a blondyn spojrzał na niego przeżuwając -Masz golnij, jak mężczyzna-podał mu słoik, a ja powstrzymywałam się od parsknięcia. Czarnowłosy upił łyka, który po chwili wylądował na ziemi, a ja i Newt parsknęliśmy.
-Boże, co to jest?-oddał blondynowi słoik.
-Pojęcia nie mam-zaśmiał się, po czym upił łyk i oddał go mi, a ja poszłam w jego ślady-Gally to pędzi-odwrócił się i na niego spojrzał-To jego patent...
-Ale to palant-spojrzeliśmy na niego.
-Zaprzeczyć nie mogę, ale uratował ci życie-wtrąciłam się-Wierz nam, labirynt jest groźny.-Oddałam Newt'owi słoik, a on napił się.
-Jesteśmy w pułapce-zdał sobie sprawę brunet.
-Na razie-odparł blondyn-Ale...-odwrócił się-Widzisz ich? Przy ogniu. To biegacze, inaczej zwiadowcy, a ten w środku to Minho, ich wódz. Co rano, gdy brama się otwiera badają labirynt. Rysują mapy i szukają wyjścia-zakończył.
-Długo go już szukają?
-Trzy lata-położyłam blondynowi głowę na ramieniu, a brunet spojrzał na nas zaskoczony.
-I nic nie znaleźli?
-Łatwiej powiedzieć niż zrobić-wtrąciłam.
-Posłuchaj-polecił. Z labiryntu dobiegały odgłosy tarcia-Słyszysz? Labirynt się zmienia. Każdej nocy.
-Jak to możliwe?-spytał, a ja podniosłam głowę.
-Zapytaj drani, który nas tu zamknęli-odparł blondyn-Tylko biegacze wiedzą co tam jest-dodał-Są najszybsi i najsilniejsi. To dobrze, bo jeśli nie wrócą zanim zamknie się brama zostaną tam na noc, a tego nikt nie przeżył-Newt upił łyk ze słoika. Po chwili mu go zabrał i zrobiłam to samo, a on się tylko uśmiechnął.
-Co się z nimi stanie?
-Dorwą ich bóldożercy, dozorcy, strażnicy, nazywaj ich jak chcesz-powiedziałam
-Kto ich widział nie przeżył żeby coś opowiedzieć, ale tam są-wtrącił Newt.
-Dość pytań na dziś, przecież jesteś gościem honorowym poznasz ich-powiedziałam. Newt zaczął wskazywać ludzi i mówić co robią.
-To budowlańcy. Mają zręczne ręce, ale gorzej z pomyślunkiem.-pokazał-Winston to opiekun rzeźników. A to Plastry Clint i Jeff-wskazał moich współpracowników.
-Cześć Newt! Co tam?
-Zapomniałeś o naszej małpce-zaśmiał się Jeff i wskazał na mnie.
-Aby spędzić z nią chwilę niektórzy specjalnie się ranią-parsknęłam śmiechem.
-No zwłaszcza rzeźnicy-uderzyłam ich w potylice, a oni uśmiechnęli się, pomachali nowemu i odeszli. Newt pokręcił zrezygnowany głową.
-A co jeśli chcę zostać biegaczem?
- Jesteś tu zaledwie od kilku godzin, sztamaku. Nie wydaje ci się, że to trochę za wcześnie na śmiertelne życzenia?-spytał mój chłopak.
-Po pierwsze czy ty nas w ogóle słuchasz? Nikt tego nie chce-wtrąciłam-A po drugie muszą cię wybrać.-po chwili na nowego wpadł chłopak pokonany przez Gally'ego, który wyzwał Njubi. Brunet wszedł do okręgu i zaczął walczyć z Gally'm, a ja złapałam Newt'a za rękę. Wiedziałam, że nawet Minho wstał i podszedł obserwować walkę. Gdy Gally wylądował na ziemi, wkurzył się i podciął nogi nowemu, który padł na ziemie i uderzył mocno głową. Po chwili jednak się podniósł coś szeptając.
-Thomas-spojrzeliśmy na niego-Pamiętam swoje imię! Jestem Thomas!
-Thomas!-krzyknął Alby i wszyscy go otoczyli gratulując. Wszystkie krzyki przerwał głośny odgłos z labiryntu. Jak na zawołanie wszyscy tam spojrzeliśmy.
-Co to było?
-To mój drogi, był bóldożerca-powiedział Gally-Ale nie bój się, tutaj nic ci nie grozi.
-No dobra, koniec na dzisiaj do łóżek!-krzyczał Alby, a wszyscy się rozeszliśmy. Miałam już iść do namiotu, gdy zatrzymał mnie mój blondyn.
-Dzisiaj zapraszam cię na nocleg u mnie-szepnął mi do ucha.
-Mam wybór?
-Nie-uśmiechnął się i pociągnął mnie do swojego pokoju w bazie.-Rozgość się, zaraz wrócę, bo mam obchód-moje rozgoszczenie się wyglądało tak, że zdjęłam buty i usiadłam na fotelu, bawiąc się nożem. Po jakiś trzydziestu minutach wrócił brązowooki i od razu zjawił się przy mnie. Odłożyłam nóż i spojrzałam mu w oczy, gdy kucnął przede mną.
-Kocham cię Bell-pogłaskał mnie po policzku.
-Ja ciebie też Newt-uśmiechnął się i wpił się w moje usta. Od razu oddałam pocałunek.
-Dobra chodź spać-powiedział, gdy się odsunęliśmy. Wstał i pociągnął mnie za rękę w stronę swojego łóżka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top