Chapter 3
Kolejne tygodnie w strefie mijały spokojnie. Jednak w środku prowadziłam ze sobą walkę, bo zdałam sobie sprawę, że..... zakochuje się w Newt'cie. Z dnia na dzień coraz bardziej. Ukrywam to jak tylko mogę.
Oprócz pracy w przychodni również pomagam Patelniakowi. Dziś przyjeżdża nowy Świerzy, więc wreszcie pozbędę się przezwiska. Tak jakby awansuje. Tak to przynajmniej nazywa Minho. Od rana chodzę podekscytowana jak nigdy. Pobiegłam do jadalni by pomóc Frypanowi.
-Jak tam ostatnie godziny jako Njubi?-spytał kucharz.
-Świetnie-zaśmiałam się-pomóc ci?
-Jakbyś mogła, muszę wykarmić tę bandę głodomorów-zaśmiał się.
-To co na śniadanie?
-Wymyśl coś-polecił
-Może jajecznice, tylko czy mamy jajka na tyle osób?
-Tak i nawet trzy patelnie, chyba starczy co?
-Zdecydowanie-przytaknęłam i wzięłam się do roboty.
-Przez ten czas zdążyłaś niektórych trochę za bardzo rozpuścić-powiedział naglę.
-Ahh tak? Na przykład kogo?
-Newt'a, Minho-uniosłam brwi.
-Serio?
-Niestety, a jak masz robotę u Plastrów to muszę się z nimi użerać.-dodał oskarżycielskim tonem.
-Ojej przepraszam-mruknęłam z udawanym smutkiem.
-Dobra możesz już iść, poradzę sobie-powiedział.
-Na pewno?
-Tak, idź już, zaraz powinien być Świeży-jak na zawołanie usłyszałam alarm.
-Już jest-szybko pobiegłam w stronę pudła i przecisnęłam się przez tłum. Newt był już z przodu, więc stanęłam obok niego. Wieko się otworzyło, a dwóch Budoli od razu otworzyło kratę. W kącie pudła siedział na oko trzynastoletni chłopiec z kręconymi włosami.-Newt-blondyn spojrzał na mnie-Byli już tutaj tacy?-pokręcił przecząco głową i razem z Alby'm wskoczył do środka. Nagle usłyszałam jęk chłopaków i chyba Świerzego.-Co jest Newt?
-Bells idź stąd!-krzyknął na mnie-Jest klump-o cholera, chłopaki ryknęli śmiechem, a ja pobiegłam do lasu na drzewo. Nuciłam sobie piosenkę i myślałam o tym co działo się przez ten miesiąc. Z zamyślenia wyrwały mnie krzyki i czyjś szloch. Spojrzałam w dół. Pod drzewem siedział ten chłopiec, a reszta go chyba szukała. Zeskoczyłam z drzewa i kucnęłam przy nim. Spojrzał na mnie lekko przestraszony.
-Coś ci zrobili?-pokręcił głową-To co się stało?
-Nic nie pamiętam-szepnął.-Gdzie my jesteśmy?
-Jak masz na imię?
-Jestem Chuck-odparł
-Witaj w strefie Chuck-uśmiechnęłam się pokrzepiająco.-Ja jestem Annabell i jestem tu jedyną dziewczyną. To powiesz mi co się stało?
-Nic po prostu....- zaciął się.
-Był klump tak... dali ci się przebrać?-spytałam.
-Tak.....
-To czemu im uciekłeś?
-Po prostu chce pobyć sam-pokiwałam głową, wstałam i złapałam gałąź podciągając się.
-Tu jest moje miejsce, gdy chce być sama.... w końcu jestem jedyną dziewczyną w zgrai dosyć niepokojących chłopaków-puściłam mu oczko i wspięłam się wyżej.
-Annabell!!!-o matko czy oni nie mają co robić?
-Co jest Newt!?-zeskoczyłam i pobiegłam do Newt'a zostawiając chłopca samego.
-O tu jesteś-zatrzymałam się przed nim.-Widziałaś Świerzego?
-Tak, jest pod moim drzewem, a co?
-Uciekł nam, ale dobrze, że nie do labiryntu-przytaknęłam.
-Coś jeszcze?
-Hmm tak, Jeff cię szukał-powiedział-Jest w przychodni-dodał.
-Ogey-pobiegłam w stronę przychodni. Jak się okazało stan Toby'ego wcale się nie poprawił tylko trochę pogorszył. Spojrzałam na Jeffa i Clinta. Ich miny nie wróżyły nic dobrego.-Co się z nim stanie?-spojrzeli na mnie-Jeśli nie wyzdrowieje-dodałam
-Jeśli tak będzie i kogoś zaatakuje zostanie wygnany-powiedział smutno.
-Wygnany?
-Wygnany do labiryntu tuż przed zamknięciem-wytłumaczył-Zero szans na przeżycie-spojrzałam na śpiącego, bladego chłopaka. Nie zasłużył na to.... żadne z nas nie zasłużyło...nikt nie zasłużył.
Strefa i labirynt to chyba najgorsze co mogło nas spotkać... Ten kto nas tu przysłał musiał mieć nieźle przepikolone w głowie.
-Krótasy bez serca-szepnęłam pod nosem i wyszłam z przychodni. Chodziłam po strefie bez większego celu. Minho był w labiryncie, a Newt'a nigdzie nie było widać. W końcu doszłam do jeziora. Usiadłam na brzegu i wpatrywałam się w tafle wody. Gdzie my w ogóle jesteśmy? A co jeśli za murami nie ma nic? Co właściwie zrobimy, gdy będziemy już "wolni"?
Te pytania nie dawały mi spokoju. Cały czas krążyły po głowie. A później dołączyło się jeszcze jedno. Tylko, że bardziej egoistyczne. Newt uważa mnie za swoją przyjaciółkę czy kogoś ważniejszego? Dobra stop. Czas się skupić na ważnych rzeczach. Dzisiaj ognisko. Wstałam i pobiegłam do Plastrów.
-Jest coś do zrobienia?-chłopaki spojrzeli po sobie, a potem na mnie.
-Yyy w sumie to jest-powiedział Clint.
-Zaraz powinni wrócić zwiadowcy i mogą być ranni-dodał Jeff-Mogłabyś na nich poczekać przed wrotami?
-Jasne-i tak nie miałam nic do roboty-A co z Toby'm?
-Jego stan się unormował, ale nie wiemy czy to w ogóle przeżyje, to już zależy od niego i woli walki-odparł Clint, a ja kiwnęłam głową i pobiegłam do wrót. Oparłam się o mur i czekałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top