Rozdział 1

Jana była osobą bardzo religijną, która marzyła o tym, żeby podróże w czasie były możliwe. Chciała tego, ponieważ bardzo zależało jej na spotkaniu z Jezusem. Jej siostra Miriam oraz przyjaciółki - Marcelina i Paulina często próbowały wybić jej ten pomysł z głowy, bo choć również wierzyły w Boga, ich wyobraźnia nie wyskakiwała z tak szalonymi pomysłami. Jana mówiła, że to dlatego, że „nie pozwalają jej rozwinąć skrzydeł". Pewnego dnia wszystkie cztery bawiły się w ogrodzie, a w pewnym momencie Jana zaczęła unosić się w powietrzu. Zaczęła krzyczeć, ale zaraz ucichła, czując obecność siły wyższej.

- Dziewczyny! - zawołała do siostry i przyjaciółek. - Marcysia, chwyć mnie za rękę, potem ty, Paulina trzymaj Marcysię, a Miriam przytrzyma się ciebie. Czuję, że czeka nas coś niesamowitego!

Trafiły do nicości, w której unosiły się przez kilkanaście sekund, a potem wylądowały na środku drogi. Lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych, ale dziewczyny się tym nie przejęły. Miriam wstała pierwsza, otrzepała się i ze zdziwieniem stwierdziła, że jej ubranie się zmieniło. Zamiast czarnego T-shirtu z motywem szkieletowych dłoni układających się w kształt serca i również czarnej spódniczki, miała na sobie długą, kremowobiałą tunikę, a na ramionach ciemny szal. Popatrzyła na pozostałe dziewczyny: ich stroje też się zmieniły. Jana wstała, rozejrzała się i usiadła z boku drogi. Po chwili odezwała się:

- Już wiem mniej więcej, gdzie jesteśmy! - Pozostałe dziewczyny odwróciły się do niej, a ona kontynuowała: - Przeniosłyśmy się w czasoprzestrzeni. Jesteśmy w Azji Mniejszej w okolicach pierwszego wieku naszej ery.

Paulina przeklęła.

- Co się stało? - zaniepokoiła się Marcelina.

- Jak teraz wrócimy do domu?

- Nie wiem - odparła Marcelina, teraz również zaniepokojona.

- Luzik - roześmiała się Miriam - skoro jakoś tu wpadłyśmy, to pewnie i wypadniemy w odpowiednim momencie.

Na słowa ośmiolatki starsze przyjaciółki uśmiechnęły się. Może i była jakaś nadzieja na powrót, ale teraz musiały jakoś nauczyć się żyć w obcym środowisku. Dla trzech nastolatek i ośmioletniej dziewczynki nie należało to do najłatwiejszych, szczególnie w tych czasach, gdy mężczyźni starali się ograniczać możliwości kobiet do minimum.

- Hej, dziewczyny! - krzyknął ktoś. - Co tu robicie?

Podszedł do nich mężczyzna, który wyglądał na kogoś w rodzaju religijnego przywódcy. Jana wstała i zacisnęła pięści.

- Jesteśmy same, bo może chcemy! Mamy prawo czegoś chcieć! - powiedziała zirytowana.

- Ale nie możecie wałęsać się same! Kobietom nie wolno opuszczać miasta.

Jana już miała coś odpowiedzieć, gdy za rozwścieczonym faryzeuszem pojawił się inny mężczyzna, dużo młodszy, o łagodnym wyrazie twarzy. Dziewczynie na chwilę oderwało mowę, gdyż już domyślała się, kto to.

- Zostaw je - powiedział spokojnie, ale stanowczo. - One są ze Mną.

Faryzeusz odwrócił się.

- Ach, to Ty! Nie wiedziałem, że opiekujesz się jakimś dzieciakiem i trzema pannami.

- Jak widać, opiekuję się nimi. A ty nie opiekowałbyś się swoimi siostrami, gdybyś je miał? - odparł spokojnie, po czym zwrócił się do dziewczyn: - Chodźcie, nie możecie się tak oddalać.

Zszokowane podróżniczki w czasie powlokły się za nieznajomym. Już czuły, że mogą zaufać temu człowiekowi. Tylko dlaczego przedstawił się jako ich brat? „Żeby nas ratować" - pomyślała Jana, ale nie powiedziała tego na głos, ponieważ wierzyła, że jej towarzyszki także to wiedziały. Po drodze mężczyzna przedstawił się jako Jezus, a Janie zaczęło szybciej bić serce. „Jeśli to On..." - pomyślała - „A to na pewno On... To jestem najszczęśliwszą osobą na świecie!"

***

Jezus miał bardzo ciężki dzień. Cały czas ktoś coś od Niego chciał, a On nie nadążał. To sąsiadka potrzebowała pomocy, bo jej syn był chory i nie było nikogo, kto by dach naprawił, to przyjaciel matki prosił o pomoc w polu... Jezus nie mógł jeszcze dokonywać cudów, żył jak zwykły człowiek. Niestety, Jego zdrowie nie należało do najlepszych, a bardzo chciał pomagać. Kiedy On i Matka czegoś potrzebowali, po prostu mówił wprost, że zrobi to a to za niewielką opłatą. Potrafił w ciągu dnia obejść cały Nazaret i na każdej z uliczek pomóc co najmniej jednej osobie.

Teraz jednak był zupełnie wyczerpany. Od rana panował upał, a On jak zwykle pracował w polu razem z bratem sąsiadki. Właśnie wracał, gdy natknął się na faryzeusza i te cztery dziewczyny. Od razu poczuł w tych pannach coś, co zupełnie nie pasowało do współczesnych Mu ludzi, więc w myślach poprosił Ojca, żeby wszystko wyjaśnił tak, aby dziewczyny zrozumiały.

Po chwili wędrówki w milczeniu, odezwał się:

- Jestem wam winny wyjaśnienia.

Dziewczyny spojrzały na Niego niemal równocześnie, więc kontynuował:

- Przeniosłyście się w czasie, co już pewnie zdążyłyście zauważyć. Jeśli chcecie, możecie podróżować ze Mną - zamierzam wyruszyć za siedem dni. W tym czasie zapoznacie się z obcymi dla was czasami, poznacie mieszkańców Nazaretu i zdobędziecie niezbędne informacje.

Mówił jeszcze przez chwilę, ale Paulina wyłączyła się w połowie Jego monologu. Gdy Marcelina to zauważyła, szturchnęła przyjaciółkę w ramię i upomniała ją. Tymczasem Miriam nie dawała Jezusowi spokoju. Zadawała miliony pytań, a On nie nadążał z odpowiedziami i co chwilę prosił dziewczynkę, żeby mówiła wolniej. Natomiast Jana szła pierwsza, rozglądając się z zachwytem. Przyglądała się ludziom, ale gdy to zauważali, odwracała wzrok. Patrzyła na gaje oliwne, studnie, domy, stoiska... Była tym wszystkim zachwycona, ale najbardziej cieszyła się ze spotkania z najważniejszą dla niej osobą.

- Jesteśmy na miejscu. - Głos Jezusa wyrwał ją z zamyślenia.

- Na miejscu, czyli? - zapytała Miriam.

- W Moim domu. Chodźcie, muszę was przedstawić mamie.

Weszli do domu, w którym krzątała się niska kobieta, mniej więcej wzrostu Pauliny. Z wyglądu przypominała Jezusa, byli jak dwie krople wody, oczywiście z tą różnicą, że Ona była kilkanaście lat starsza i była kobietą. Gdy usłyszała, że ktoś wchodzi, odwróciła się.

- Och, jesteś już. - Podeszła do Jezusa i objęła Go.

- Jestem, jestem. Byłem pomóc Hannie, bo Eli jest chory.

- Doskonale, synku. A te dziewczyny, to kto? - Wskazała na Janę, Paulinę, Marcelinę i Miriam.

Zanim Jezus zdążył odpowiedzieć, wyprzedziła Go Jana:

- Szalom. Jestem Jana, a to moja siostra i przyjaciółki. Tak naprawdę nie do końca wiemy, co tu robimy.

- Już im mniej więcej wyjaśniłem, co się stało - powiedział Jezus, a w tym samym czasie Miriam szturchnęła Janę łokciem.

- Skąd wiedziałaś, co powiedzieć? I co to znaczy „szalon"? - zapytała.

- „Szalom" - poprawiła ją siostra. - To takie przywitanie w tych okolicach.

***

Gdy sytuacja została wyjaśniona, Maryja zaproponowała dziewczynom nocleg. Jana od razu zgodziła się w imieniu całej czwórki. Wspólnie przygotowali posłania, ale jeszcze długo nie spali. Siedzieli i rozmawiali jeszcze przez około kilka godzin. Gdy było już zupełnie ciemno, a izbę oświetlała jedynie lampa oliwna, Miriam zasnęła, opierając głowę na ramieniu Jezusa. Gdy Jana to zobaczyła, zmieszała się.

- Przepraszam za nią... Ona...

Jezus uśmiechnął się.

- To żaden problem. Niech sobie śpi.

- A może ją wezmę? - zapytała Marcelina i ziewnęła, na co Maryja także się uśmiechnęła. Mimo zmęczenia Jana zauważyła, że Ona i Jezus mają taki sam wyraz twarzy. „Są do siebie tacy podobni" - pomyślała.

***

Jana nawet nie pamiętała, kiedy zasnęła. Obudziła się na posłaniu obok pozostałych dziewczyn. Gdy otworzyła oczy, na początku nie rozpoznała, gdzie jest, ale w końcu przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Podniosła się do siadu i rozejrzała się po izbie. Wywnioskowała, że Jezus już wstał, bo nigdzie Go nie widziała. „Pewnie poszedł się modlić" - pomyślała. „Spodziewam się, że On tak robi codziennie". Zaśmiała się cicho, jednak w końcu powstrzymała się. Uznała, że musi bardzo uważać, żeby nie zrobić nic głupiego. Wstała, ale zupełnie nie wiedziała, co robić. Wyszła więc przed dom i usiadła w cieniu. Postanowiła zaczekać na Jezusa i zadać Mu kilka pytań. Nie musiała długo siedzieć przed domem, bo Jezus pojawił się już po kilku minutach. Jana zerwała się z miejsca.

- Nareszcie - westchnęła. - Wiesz, jak tu jest gorąco? Nawet w cieniu.

Jezus położył dłoń na ramieniu dziewczyny.

- Wiem. Ale uwierz Mi, można się przyzwyczaić.

- No tak, zamiast rozmawiać o pogodzie, powinnam zadać Ci kilka kolejnych pytań. Tak, wciąż mam ich pełno.

Jezus i Jana weszli do izby, w której panował przyjemny chłód. Okazało się, że w ciągu kilku minut nieobecności Jany Maryja, Marcelina, Paulina i Miriam zdążyły się obudzić. Maryja i Marcelina przygotowywały śniadanie, a Paulina i Miriam składały posłanie.

- Pomóc w czymś? - Jezus od razu podszedł do Maryi z pytaniem.

- Przynieś, proszę, trochę wody.

- Mogę też pójść? - zapytała Miriam. - Już złożyłyśmy posłanie.

- Oczywiście, ale nie powinnaś nieść wiader - odpowiedziała Maryja.

Nagle Miriam coś sobie przypomniała. Pociągnęła Jezusa za rękaw szaty i powiedziała:

- Kiedy wylądowałam przy drodze, miałam ze sobą pluszowego fenka. Jak myślisz, czy ona tam dalej jest?

- Ona? - zdziwiła się Paulina.

- Tak, to dziewczynka.

Jezus uśmiechnął się, widząc przywiązanie najmłodszej podróżniczki w czasie do zabawki, którą dała jej siostra.

- Oczywiście, że tam jest - odpowiedział. - Czeka, aż przyjdziesz. Jak przyniosę te dwa wiadra wody... Nie, nie musicie Mi pomagać, dam radę... Jak przyniosę wodę, pójdziemy po twojego fenka, Miriam.

Dziewczynka podziękowała i z entuzjazmem zabrała się za pomaganie Maryi - przed chwilą rozmyśliła się i postanowiła zostać w domu.

Idąc po wodę, Jezus zamyślił się. Dziewczyny były naprawdę miłe i szybko się odnalazły. Wiedział, że musi się nimi zaopiekować i nie miał nic przeciwko temu. Polubił je, a one jak widać też znalazły z Nim wspólny język. Pogrążony w rozmyślaniach, o mało nie wpadł na Zuzannę, matkę jednego ze Swoich przyjaciół. Zuzanna była kobietą starszą od Maryi, ale jej syn był nieco młodszy od Jezusa.

- Przepraszam - wyjąkał, gdy zauważył, co się stało.

Kobieta uśmiechnęła się.

- Nic się nie stało, mój drogi. Dlaczego to nie Maryja wyszła po wodę?

Jezus odwrócił wzrok, ale zaraz znów spojrzał na Swoją rozmówczynię.

- Od wczoraj mamy... hm... gości. Mama przygotowuje śniadanie i poprosiła Mnie o pójście do studni.

- Och, rozumiem. - Zuzanna nie wyglądała na przekonaną. - W takim razie idź, żeby Maryja nie musiała długo czekać. Mam nadzieję, że Twoi goście to dobrzy ludzie! - I odeszła.

Jezus poczuł, jak po Jego ciele rozlewa się fala szczęścia. „Jak dobrze mieć miłych ludzi dookoła siebie" - pomyślał i nabrał wody ze studni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top