🕯
Bakugo zawsze uważał opłakiwanie zmarłych za czynność zbędną.
Idąc przez cmentarz, czuł jedynie pustkę. Wszechogarniajacą pustkę, która towarzyszyła mu przez ostatnie dni. Zupełnie jakby chciała zastąpić mu jego.
Przechodząc między nagrobkami nieraz słyszał ciche urywki modlitw pogrążonych w rozpaczy ludzi. Płakali.
Płakali nad czym?
Przecież ciało spoczywające w trumnie jest tylko skorupą pozbawioną duszy. Opakowaniem bez batonika w środku. Po co się użalać nad czymś takim? Nad śmieciem, odpadkiem, a mimo to jedyną odskocznią od szarej codzienności.
Nie wiedział, czy modlitwa nad grobem rzeczywiście pomagała duszom. Nie wiedział, czy daje ona satysfakcję osobie, która ją odmawia. Może była czymś w rodzaju obowiązku, który trzeba spełnić, by dusza zmarłego była zadowolona. Śmieszne.
Przechodząc obok jednej z bram usłyszał cichy chichot. Stało tam dwóch małych chłopców, jeden mówił coś o duchach. Dziwne dzieci. Dlaczego cmentarz miałby wzbudzać strach?
Przecież to tylko miejsce pełne wspomnień...
Wspomnień, chwil, które nigdy już nie będą miały szansy powrócić. Może to tak wszystkich przerażało. Może on też się tego bał.
Przystanął, pochylając się nad kamienną płytą, by odczytać imię i nazwisko zmarłego. Wypisane daty wzbudziły w nim mieszane uczucia. Z jednej strony sprawiły, że poczuł wściekłość, żal do samego siebie. Z drugiej jednak powoli podkopywały pod nim dół, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, ale bał się wypowiedzieć tych obaw na głos. Wiedział, że niedługo wpadnie w tą dziurę, otchłań rozpaczy, i już się z niej nie wydostanie.
Może powinien robić coś w celu dobrego wykorzystania pozostałego mu czasu. Tylko po co?
Przecież po nim też zostanie jedynie skorupa.
Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i podpalił znicz, jedną ręką osłaniając go od wiatru. Czuł się jak ten wątły płomień, tańczący na grocie świecy. Nikt nie wie, kiedy dokładnie zgaśnie.
Powoli odgarnął liście z marmurowej płyty. Że też grób musiał znajdować się akurat pod drzewem. Będzie trzeba często sprzątać, żeby okazać swój szacunek względem prawdziwego jego, nie tego wspomnienia, które po nim pozostało.
Uniósł wzrok, a jego spojrzenie skrzyżowało się z tym, które widniało na zdjęciu przy nagrobku. Jeszcze tydzień temu patrzył w te same oczy, które wpatrywały się w niego z żalem. Jeszcze tydzień temu słyszał od niego, że ma być silny, ma nigdy nie przestawać walczyć, choćby nie wiadomo co się stało. Nie wytrzymał nawet tygodnia. Już chciał się poddać, bo przecież nie miał dla kogo być odważny i dumny. Jego już nie było.
Płakanie za kimś, kto już odszedł było bez sensu i Bakugo doskonale o tym wiedział, ale nie zrobił niczego, by powstrzymać łzy, która nieprzerwanie płynęły po jego policzkach, mocząc jego koszulę.
Upadł na kolana, zanosząc się szlochem. Nikomu nie wydawało się to dziwne, w końcu cmentarz to miejsce, w którym wspomnienia powracają ze zdwojoną siłą, powalając nawet najsilniejszych.
W końcu, po kilku minutach, podniósł się chwiejnie, posyłając ostatnie spojrzenie na grób. Wiedział, że już nie da rady tu wrócić. Prędzej rozsypie się w proch, co teraz nie wydawało mu się takie złe.
I odszedł, zostawiając za sobą wszystkie piękne wspomnienia, wszystkie wylane łzy, wszystko, co czyniło go człowiekiem.
Zostawił swojego Eijiro.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top