To Tylko Koszmar
Fiołkowooki szedł przez dużą kwiecistą polanę, w gorące Lipcowe popołudnie. Ubrał na siebie czarną za dużą bluzę z kapturem, czarne ciasne jeansy z dziurami na kolanach i też czarne matrensy. Szedł a obok niego szła zielonooka towarzyszka. Atmoswera wokół była troche... Napięta.
Kiedy dotarli ku celu podróży. Brunetce z zachwytu zabłysły się oczy, które rozglądały się przelotnie wokół i utkwiły na Roderichu, który przez bardzo słabą kondycje ledwo radził sobie z rozłożeniem koca. Po paru minutach ciężkiej walki z jasno-fioletowym kocem udało mu się go okiełznać, usiadł na nim nogi w wysokich butach zostawiając na świerzej zielonej trawie. Koc leżał w cieniu starego dęba, którego austrak posadził tu wraz z albinosem jakieś 50 lat temu jak nie więcej. Sama polana leżała gdzieś w Sank Lorenzen Am Wechsel (Austria🇦🇹)
- Dawno niewidziałem Gilberta... Albo inaczej. Długo nie było go pod moim domem i mogłem zaoszczędzoć na nowych szybach w oknach - pomyślał Roderich. Lecz z zamyślenia wyrwała go Elizabetha:
- Roderichu, wszystko dobrze?
- Tak, tylko się zamyśliłem - uśmiechnął się lekko.
Węgierka na to ciężko westchnęła i usiadła obok fiołkowookiego okularnika zabierając się do zjedzenia własnoręcznie zrobionej kanapki z szynką, serem, pomidorem, sałatą i szczypiorkiem. A austriak wstał i z futerału wyjął skrzypce. Po krótkim namyśle zaczął pięknie grać.
Zanim się zorientowali zrobiło się ciemniej i troche chłodniej ale i tak było gorąco, a brunet skończył już chyba setny utwór. I wraz z byłą żoną spakowali do koszyka resztki jedzenia - którego fiołkowooki nietknąby nawet kijem - Niedlatego że niesmakuje mu kuchnia jego niegdyś małżonki poprostu uważa że jedzenie jest zbędne. I pojemniki na nie, koc oraz śmieci. Następnie szybszym krokiem ruszyli do samochodu węgierki.
Kiedy dotarli do sporej wielkości nieco zaniedbanej willi bruneta bardzo się zdziwili gdy przed wielkimi drzwiami posiadłości stał młodszy brat albinosa i zarazem kuzun Rodericha. Brunet pośpiesznie wyszedł z auta niezważając na to że zielonooka nie zaparkowała jeszcze samochodu. Poprostu wybiegł z białego Volkswagena i popiegł do wyższego blądyna, który praktycznie nigdy go nie odwiedzał. Nikt go nieodwiedzał no może Elizabetha od czasu do czasu przyjeżdżała do niego z Węgier.
- Ludwig. - powiedział stanowczo Roderich stojąc może z dwa metry od niemca.
- Witaj, Roderichu - Przywitał się Ludwig starając się na uśmiech.
- Do rzeczy... Nigdy nie przyjeżdżasz do mnie, po to żeby poprostu porozmawiać - Burknął ledwo chamując emocje. Miał teraz ochote go przytulić i zacząć poprostu płakać następnie uderzyć go jak najmocniej umiał. A w głębi duszy był uradowany że ktoś oprócz niebezpiecznie szalonej węgierki do niego zawitał. Choćby po to aby go o czymś poinformować, zwykle dostaje wiadomości przez internet od Ludwiga lub od kogoś innego ale raczej to Ludwig wysyła wszystkim nudne - jak twierdzi sporo znajomych, wiadomości najczęściej jednak widywał się z jego starszym bratem można powiedzieć że nawet go lubił. Po za tym że ciągle zatruwał mu życie.
- Chodzi o Gilberta - przerwał jego zamyślenia a na twarzy austriaka malowała się ciekawość i strach jednocześnie - Źle z nim - przełknął sline i ledwo powstrzymywał łzy. Jego starszy brat, który wychował go od małego, zawsze mu pomagał nawet teraz kiedy teoretycznie nie istniał. - On znika. Znowu - Głos mu drżał.
- J-jak to znika? - wyjęczał mrurząc purpurowe oczy, w celu zatamowania łez które wbrew woli chciały się wydostać i martwić Elizabethe. W między czasie podeszła do nich wspomniana zielonooka i nierozumiejąc co się dzieję przytuliła zrozpatrzonego bruneta. Roderich nienawidził takich wiadomości. Gdyby dostał ją sms'em pewnie by się upił a rano by umierał. I to jeszcze Gilbert. Tyle z nim przeżył najpierw wojny z zakonem później wojna o Niemcy którą przegrał. I może to dobrze... on miał jeszcze Elizabethe i Feliciano a Gilbert nie miał nikogo.
- I chciał żebym osobiście ci to przekazał - wręczył mu kartkę A3 złożoną na pół. Była ona jasno-niebieska z odręcznie narysowanymi żółtymi kurczaczkami, w prawym górnym rogu było napisane do Rodericha. Kiedy austriak podniusł wzrok. Ludwiga już nie było. A Elizabetha ciekawa zawartości niebieskiej karteczki próbowała mu ją zabrać. Bezskutecznie. Edelstein szybko zrozumiał co węgierka chce zrobić i wykonał unik. Po czym grzecznie udał się na piętro swojej posiadłości gdzie znajdywał się jego gabinet oraz takie pokoje jak biblioteka, sypialnia, pokoje gościnne i łazienki na dole zaś była jadalnia, duża kuchnia w stanie nienaruszonym, salon a w nim ukochane pianino Rodericha, drzwi wejściowe, drzwi na taras, duże okna, schody na piętro i zejście do piwnicy w której nie było niczego używanego.
Wszedł do gabinetu usiadł przy biurku, zapalił lamke a następnie zaczął czytać pierwsze wersy tekstu, które znalazł za uroczymi kurczakami narysowanymi przez samego Gilberta.
Drogi Roderichu
Jak już pewnie wiesz jestem chory. Umieram. Kiedy to pisze jest niedziela 19 stycznia wczoraj były moje urodziny. Dziękuje że pamiętałeś. W sumie to tylko ty, Antonio i Francis złożyliście mi życzenia. Jestem wdzięczny. Chciałem żeby Ludwig wręczył ci to osobiście oraz mam nadzieje że to zrobił. I... Mam świadomość że to głupie ale mam prośbę, wiem że przez długi okres czasu rujnowałem ci życie. Moja ostatnia wola jest taka... Chce spędzić reszte mojego nie zawsze usłanego różami życia razem z tobą.
Całuję Gilbert
Austriak po przeczytaniu tego swojego rodzaju listu niemyśląc zabardzo wyjął telefon z kieszeni czarnej bluzy i napisał do Gilberta. Spodziewał się raczej tego, że biało włosy go oleje jak zawsze, ale się zdziwił i to bardzo kiedy na sms'a o treści:
- Chcesz żebym do ciebie przyjechał?
Otrzymał:
- Tak, bardzo. Mógłbyś?
Edelstein był raczej negatywnie nastawiony do tego co oglądałby co dzień w posiadłości nieokrzesanego w dodatku umierającego prusaka i w miare ogarniętego niemca ale pewnie już planował drugi pogrzeb. Wszędzie byłby haos. Ale. Brunet wpadł na inny pomysł, który pewnie niespodobałby się ani Elizabethe ani Gilbertowi. Po chwili namysłu fiołkowooki znów podniusł telefon do ręki który tym razem leżał na biurku. I pisał:
- Przepraszam ale mi to nie na rękę. Ale mam inny pomysł który i tobie pewnie się niespodoba. Ludwig mógłby cię przywieźć do mnie. Ty miałbyś mnie a ja niebyłbym w twoim domu.
Poczekał jakieś pięć minut intensywnie patrząc w ekran telefonu i dostał wiadomość od albinosa:
- Okej ten pomysł nie jest taki zły ale Elizabetha mnie nie trawi.
Roderich chwile siedział w milczeniu. Myślał co mógłby na to poradzić po ósmej minucie namysłu przyszła kolejna wiadomość od Gilberta:
- Może jakoś się dogadamy.
Austriak zastanowił się kilka razy po czym odpisał:
- Mam taką nadzieje. To kiedy mógłby cię przywieść?
Na odpowiedź niemusiał długo czekać ponieważ niemal odrazu dostał wiadomość:
- znaczy może nawet jutro. O ile to nie problem.
Brunet uśmiechnął się lekko do telefonu i odpisał:
- Nie, to nie problem. W każdym razie ja ide spać nie wiem jak ty.
Faktycznie był już trochę śpiący. Dochodziła już 11 cudem było to że umierający prusak jeszcze niespał. Jego telefon dostał powiadomienie ale Roderich był zbyt zajęty przebreniem się do spania i oddawaniem się w objęcia morfeusza. No w końcu jutro będzie dym jak węgierka dowie się o planach Edelseina i Beilshmindta.
* * *
Austriak obudził się przez nagłe krzyki... Kłótnie. Niezważając na to że ma na sobie tylko bokserki i dresy ponieważ w nocy było gorąco i niespecjalnie interesowało go w czym śpi. Mógł spać nawet nago. Gdyby nie to że w każdej chwili do pokoju mogła wejść brunetka. Twierdził bowiem że strój dzienny jest ważniejszy nawet jeśli jest niewygodny. Pośpieszył na dół mimo iż nie miał na to ani siły ani ochoty.
- Idź z tąd! - nakazywała Elizabetha grożąc mu patelnią.
- Nie przyszedłem do ciebie tylko do twojego byłego!
- Gilbert nie denerwuj mnie bo ci strzele patelnią w łeb jak Francisowi! - warkneła kobieta w zielonej sukieńce, białym fartuszku i hustce na głowie - A po za tym. Wy się NIE lubicie! - przypominała.
- Elizo, Gilbercie przestańcie się kłócić. Prosze - silił się na elegancki ton ale to było niemożliwe przy tak absurdalniej sytuacji. Chciało mu się poprostu śmiać. Tyle, że mu niewypada.
- Pff... Raczyłeś się obudzić Roderisiu? - zaśmiał się cicho widząc jak jest ubrany. A ten zalał się rumieńcem. - Woah?!
Prusak dostał. Co prawda nie patelnią lecz z niskiego obcasa brunetki w brzuch. Przed ciosem patelnią uchronił go tylko i wyłącznie Ludwig.
- Elizo!
- Doigrał się! - usprawiedliwiała się.
- uh... Gilbercie nic ci nie jest? - zapytał poddenerwowany austriak.
- Tak, jest dobrze! - uśmiechnął się. Niewyglądał na umierającego.
Roderich i Ludwig westchneli ciężko.
- Elizabetho - zaczął poważną rozmowe zapraszając gestem dłoni zgromadzonych do kuchnii. Kiedy wszyscy zajeli miejsca: Gilbert obok Rodericha Eliza i Ludwig naprzeciwko kontynuował:
- Gilbert jest chory a Ludwig nie ma czasu się nim zająć więc.. - przełknął sline - Odwdzięcze się Ludwigowi za w tedy kiedy mnie mieszkał w trakcie drugiej wojny światowej. I przygarne Gilberta na te ostatnie dni... - wymamrotał smutno ostatnie zdanie i spojrzał na Elizabethe nie tylko oczami do których zbierały się łzy ale i oczami wypełniomymi żalem, gniewem i bezsilnością. Węgierka zrozumiała co się dzieje, może niedokońca ale w małym stopniu. Pomaszerowała do góry przygotować pokój dla szkarłatnookiego. W tym czasie Ludwig przywiózł walizke a Gilbert chodził za nim i rozmawiali o pogrzebie. Albinosowi nieprzeszkadzała druga śmierć. Ale niechciał umierać. Chciał żyć. I mieszkać z Roderichem czuć jego zapach zasypiać obok niego budzić się obok. Chciał poprostu dzielić z nim życie do końca świata. Ale niemógł. Bo musiał znowu umrzeć.
Austriak pobiegł na górę się w coś ubrać. Po pięciu minutach przedzierania się przez wyprasowane spodnie i koszule poszedł do łazienki gdzie znalazł czarną bluze z kapturem i dziurawe spodnie, które miał na sobie na wczorajszym pikniku. Ubrał ciemne ubrania i pomaszerował na dół do gości.
- Dobrze Roderichu, ja będe już wracał. Do zobaczenia! - pożegnał się Ludwig. Wyszedł z posiadłości i wsiadł do sportowego samochodu, którego zaparkował prawie na schodach. Po krótkiej chwili już go nie było.
Ten dzień skupił się głównie na unikaniu Rodericha przez Elizabethe i na odwrót oraz rozmowowach Gilberta z Roderichem.
Drugi był troche gorszy...
- Roderich, przynieś mi okład! - rozkazała przerażonym głosem Elizabetha klęcząc przy łóżku albinosa.
- już biegne! - oznajmił biegnący po schodach o mało się nie wywracając Roderich z apteczką w ręce.
Wpadł do pokoju i niemal rzucił się na łóżko węgierka szybko zmierzyła albinosowi temperature po czym założyła okład i przykryła grubą kołdrą.
- źle z nim... - oznajmiła smutno Elizabetha. Mimo tego iż nieprzepadali za sobą z Gilbertem, martwiła się. Bo chcąc czy niechcąc to z nim spędziła swoje dziecięce i młodzieńcze lata, i to były lepsze chwile z jej życia.
- Gilbercie, dlaczego nie wołałeś?! - zapytał przerażony Roderich.
- dlaczego miałbym cię wołać? - zapytał Gilbert zamartwiony tym, że mógł zawieść ukochanego - przepraszam.
- nie przepraszaj. - nakazał Roderich.
Węgierka postanowiła im nie przeszkadzać i wyszła z pokoju.
- Rodrie..?
- Tak Gilbercie?
- mogę cię przytulić?
- t-tak, oczywiście. - zalał się rumieńcem.
Albinos przytulił Rodericha i skończyło się na tym że przez ponad pięć minut Roderich siedział okrakiem na Gilbercie który nie zamierzał go puszczać. Na jego nieszczęście Eliza weszła do pokoju i najwyraźniej źle zimretowała sytułacje bo szybko bez problemu ściągła Bruneta co niebyło problemem, nieokłamujmy się, był anorektykiem. Senny Albinos też nie stawiał oporu.
Pod koniec dnia kiedy prusak był wyczerpany atakami kaszlu, kataru, i bulu głowy. Roderichowi udało się wtargać materac do tymczasowego pokoju gościa, i postanowił że będzie spać w jego pokoju. I tak też się stało.
Następne cztery dni również przebiegły podobnie. Zielonooka pomagała choremu a austriak ją naśladował, co nie przychodziło mu łatwo. Każdego dnia lokatorzy spodziewali się najgorszego. Śmierci szkarłatnookiego. Fiołkowooki zżył się z Albinosem i nie chciał się z nim żegnać,
Siudmego dnia brunetka musiała wracać do Budapesztu. Po pożegnaniu się, zabrała swoje bagaże i dokumenty, wsiadła w białego Volkswagena i pojechała do siebie.
Około szestanstej dwie godziny po godzinie węgierki Gilbert znowu miał atak kaszlu. Tym razem kasłał krwią. Roderich nie wiedział co może zrobić ale zrobił wszystko co w jego mocy.
Po pół godzinnym ataku Gilbert był jeszcze bardziej wycieńczony. Brunet wiedział że tego nieda się zatrzymać więc postanowił umilić mu ostatnie godziny życia. Zrobili prawie wszystko o czym prusak marzył przez pewien czas. Ostatni punkt na tej liście był jednak niemożliwy do, zrealizowania, albo przynajmniej tak mu się wydawało.
Po dziewiętnastej Gilbert zjadł kolacje i zgodnie z rozkazem muzyka udał się do łóżka. Niewiedział co drugi robi w pokoju obok.
Kiedy na zegarze wybiła 19.30 Roderich zaczął grsć na skrzypcach. Ostatnio nie miał na to czasu. Grał przez jakiś czas, do kiedy usłyszał kaszel przyjaciela. Położył pośpiesznie skrzypce na deskach pozbawionych materaca i pobiegł do pokoju biało-włosego. Kiedy się w nim znalazł ujrzał straszny widok. Gilbert siedział na łóżku z ust leciała mu krew, prawdopodonnie po tym kaszlu. A z oczu sączyły się czarne łzy które mieszały się z tymi srebrzystymi. W ułamku sekundy znalazł się obok niego zalewając go falą pytań typu "mogę Ci pomóc?" na, które nie dostawał odpowiedzi. W pewnym momencie albinos mocno go do siebie przyciągnął, wytarł zakrwawione usta i wyszeptał:
- Przepraszam... Przepraszam za wszystko
Po czym musnął go lekko w usta i opadł na materac. Odszedł. Odszedł już na dobre.
Personifikacja Austrii obudził się w swojej rezydencji zalany zimnym potem ze łzami w oczach. To był najgorszy z koszmarów które miewał do tej pory. Uśmiechnął się lekko mamrocząc:
- To tylko koszmar.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top