Rozdział 3 - W podziemiach

Ogromny zegar umieszczony pod sufitem podziemnej hali wybił północ. Tłum, który pojawił się na walkach zaczął skandować, widząc wychodzącego na środek klatki młodego, nieogolonego mężczyznę, z mikrofonem w ręce.

-Witamy na podziemnych walkach bokserskich! - zawołał prowadzący - Kto dzisiaj zwycięży, a kto odejdzie jako przegrany? Obstawiajcie, obstawiajcie jak najwięcej! - jego wzrok skierował się w stronę okienek po lewej stronie, gdzie przyjmowano zakłady. Nad nimi wisiał ogromny ekran, na których wyświetlane były pseudonimy graczy i ilość postawionych pieniędzy.

Widoczna była duża dysproporcja. W końcu nie było się czemu dziwić, zawsze tak to wyglądało, gdy do mistrza, który wygrał już kilka czy kilkanaście walk z rzędu, przychodził nikomu nieznany nowicjusz. Jednak zawsze istniała możliwość, choćby nawet jej ułamek, że ten świeżak stanie się nowym mistrzem. Nigdy nic nie było do końca pewne, ale zawsze wiązały się z tym dwie rzeczy: albo ogromna strata, albo ogromny zysk.

Obydwaj zawodnicy pojawili się w dwóch przeciwnych wejściach na halę. Byli już gotowi do rozpoczęcia walki, mieli na sobie jedynie krótkie spodenki bokserskie, buty i rękawice. Stanęli na znajdujących się obok podestach, a światło skierowało się na nich, by każdy mógł się im przyjrzeć.

Iwaizumi spojrzał kątem oka na swoje kolano, otoczone stabilizatorem cielistego koloru. Obecnie był to jego najsłabszy punkt, najbardziej oczywisty. Niby kopać w boksie nie było wolno, ale ta gra trochę od niego odchodziła - wszystkie chwyty były dozwolone.

Kohaku stanął przy okienku z zadowoleniem wymalowanym na twarzy.

-Na kogo stawiasz? - zapytał niski, przysadzisty mężczyzna, stojący za Kohahu w kolejce, nazywany przez wszystkich Gamblerem, najbogatszy hazardzista.

-Na nowego, na Uno - odpowiedział krótko, chowając portfel do kieszeni i biorąc zakupione losy.

Gambler uniósł brwi, ale nic się nie odezwał. Doskonale wiedział o tym, że Kohaku nigdy dotąd się nie pomylił. Z drugiej strony obecny mistrz był naprawdę potężny, miał za sobą serię ośmiu zwycięstw. Z tego, co widział, nowicjusz nie odstawał muskulaturą. Ale zapewne brakowało mu doświadczenia, tak przynajmniej uważał. A doświadczenie to najpotężniejszy sprzymierzeniec.

-Trzysta tysięcy jenów na Hacchiego.

***

-Rozpoczynamy dzisiejszą walkę! - zawołał gromkim głosem prowadzący - Po mojej prawej, nasz obecny mistrz, Hacchi!

Wysoki, czarnowłosy, z tatuażem lwa na plecach i blizną przechodzącą przez pół twarzy; zapewne pamiątką jakieś walki, wszedł do klatki. Tłum zaczął skandować na jego widok, rozległy się krzyki i brawa.

-Po mojej lewej, kompletny świeżak, Uno!

Zapadła cisza, przerwana po chwili pojedynczymi brawami. Iwaizumi niewzruszenie wszedł do środka i zmierzył wzrokiem przeciwnika. Ten był od niego wyższy o dobre dziesięć centymetrów.

Jednak nie przejmował się tym w żaden sposób. Nawet tego nie rejestrował. Często spotkał rywali wyższych od siebie, po drugiej stronie siatki, a i tak zwyciężał.

Na boisku jest sześciu graczy. Nawet jeżeli naszym przeciwnikiem jest jakiś geniusz, to drużyna z silniejszą szóstką wygrywa.

Wszystko to straciło na znaczeniu.

Przecież...

Nigdy więcej...

Nie mógł grać w siatkówkę.

Sędzia zbliżył się do nich.

Zanim zacisnął pięści, odruchowo musnął szyję, na której zawsze nosił długi, złoty łańcuszek z pewną zawieszką. Tak długi, żeby nigdy nie wystawał mu za koszulkę. Nie chciał, żeby zbyt wiele osób go widziało.

Nie poczuł, by na jego szyi coś się lekko poruszyło.

Iwaizumi prychnął pod nosem. No tak, przecież kazali mu zdjąć łańcuszek przed walką. Leżał pewnie w szafce, w pokoiku, który Kohaku mu udostępnił do mieszkania. Nie zamierzał wracać do domu.

Nie było nikogo.

Był zupełnie sam.

Już był w letargu, a przeciwbólowe leki, które łyknął, tylko ten letarg potęgowały. Jednak to był dopiero początek.

Początek jego końca.

Usłyszał tylko gong i jedno słowo:

-Zaczynajcie!

***

Katsumi obudziła się i gwałtownie podniosła, cała zlana potem. Spojrzała na zegarek, który wybijał północ. Przejechała dłonią po twarzy.

Ten sam sen.

Od niemalże dwóch lat.

Usiadła na łóżku, a kołdra, którą do tej pory była okryta, spadła jej na wysokość brzucha, odsłaniając umięśnione ramiona. Na noc zawsze zdejmowała sportowy rękaw z lewej ręki. Chociaż wtedy, kiedy się kładła do spania, chciała mieć poczucie, że nic się nie stało.

Prawie dwa lata temu wyjechała z Miyagi, pozostawiając w pierwszej kolejności Hajime, następnie Toru i Isseia, swoich dwóch najlepszych kumpli, a także obydwa kluby bokserskie - szkolny i ten miejscowy; w praktyce całe swoje życie. Przeprowadziła się do Tokio, gdzie uczył się jej brat, jednak zapisując się do zupełnie innej szkoły. Nie chciała, by Morisuke wraz z Tetsurou stali jej nad głową, żeby się zamartwiali, a co gorsza - żeby ją żałowali. Nie zamierzała przyjmować tych współczujących spojrzeń, czy kolejnych wyświechtanych kwestii typu: Jak się czujesz, czy Wszystko będzie dobrze.

Po czymś takim to miała ochotę uderzyć w worek lub czyjąś gębę zdrową ręką.

Jak się czuję? Na pewno nie lepiej, niż te dwa lata temu. Po prostu nauczyłam się to bardzo dobrze ukrywać. Czy się przyzwyczaiłam? Do takiej myśli nie można się przyzwyczaić.

Wszystkim wydaje się, że jest już "lepiej", że jest już "w porządku". Gówno prawda.

Nigdy nie będzie lepiej. Nigdy nie będzie w porządku.

Wszyscy myślą, że już przeszłam nad tym do porządku dziennego.

Wszyscy, z jednym wyjątkiem...

Ciebie nigdy nie zdołałabym oszukać, nawet gdybym próbowała...

Dotknęła złotego łańcuszka.

...Hajime.

Nagle jej serce jakby zabiło mocniej. Zaskoczona, chwyciła koszulkę tuż nad tym miejscem.

Coś się stanie. Coś złego.

Nie wiedziała, co spowodowało taką reakcję. Jednak zdawała sobie sprawę z tego, że to cisza przed burzą. Coś wisiało w powietrzu. Albo już zaczynało się dziać.

***

-PROOOOOOOOSZĘ PAŃSTWA, MAMY NOKAUT! ZWYCIĘŻA UNO!

Iwaizumi otarł dłonią kącik ust, z którego spływała mu krew. Był to jedyny uszczerbek, jakiego doświadczył.

Na trybunach eksplodowały emocje. Zewsząd bito mu brawa, a tłum zaczął skandować jego pseudonim:

-UNO! UNO! UNO!

Iwaizumi powoli uniósł pięść do góry. Zrobiło się jeszcze głośniej. Zachwiał się lekko, gdy obciążył kontuzjowane kolano. Zacisnął zęby, starając nie dać po sobie nic poznać.

Wiele osób z niezadowoleniem wychodziło z nocnego pojedynku. Postawili mnóstwo pieniędzy i równie tyle stracili. Jednak znalazło się też kilkunastu innych, którzy porządnie się wzbogacili. W tym i Kohaku.

Blondyn uśmiechnął się, chowając gruby plik pieniędzy do kieszeni. Przed nim stanął Gambler, wręcz gotujący się ze złości. Przecież nie mógł wiedzieć, że Iwaizumi, pomimo że sam nigdy nie trenował boksu, znał ten sport doskonale dzięki dumie Kitagawy, a następnie Seijoh - Yaku Katsumi. Sześciokrotnej mistrzyni międzyszkolnych i krajowych zawodów gimnazjalnych, trzykrotnej zwyciężczyni juniorskich mistrzostw Japonii i triumfatorce pierwszych zawodów międzyszkolnych w szkole średniej.

-Wiedziałeś - powiedział oskarżycielskim tonem, wskazując na niego palcem.

Momentalnie wyraz twarzy Kohaku zmienił się.

-Mógłbyś w końcu zacząć brać mnie na poważnie - odparł chłodnym tonem - To mój zawodnik. A ja nie przegrywam. Nigdy.

Po czym minął go, kierując się w stronę klatki. Podniósł głowę i spojrzał na brązowowłosego. Na jego oczy, w których już widoczne były zaczątki otchłani. Uśmiechnął się szyderczo.

Kogoś takiego właśnie potrzebował.

-I jak? - zapytał, kiedy Hajime, wycierając twarz koszulką, wyszedł z klatki.

Iwaizumi nie odezwał się, jedynie przeszedł obok niego, zaciskając pięści.

Blondyn uśmiechnął się szeroko.

Czyli już jesteś nasz.

________________________________________________________________________________





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top