06. Temperament w różnych odsłonach
Sasuke wskoczył w szary dres i wszystko jest po staremu.
🍀
Zamówiliśmy i zjedliśmy pizzę i muszę wam powiedzieć, że to był najlepszy posiłek w całym moim niesamowitym życiu. Mój żołądek z tej rozpusty prawie już zapomniał co mu zafundowałem dzień wcześniej - więc widzicie, w skali pyszności mogę ofiarować tej pizzy dziesiątkę.
Ale nie powiem wam z czym była, bo wiem, że wy lubicie narzekać na moje wybory.
Więc musi wam wystarczyć moje słowo - była świetna.
A teraz leżymy z Sasuke na podłodze, podziwiamy żółtawe ubarwienie sufitu i dziękujemy Bogu za stworzenie świata (pizzy).
Świat (pizza) jest genialny (a).
— Dobra — mówię w końcu, wspierając się na łokciu. — Co robimy? Wiem. Też bym gdzieś wyszedł, wyszalał się, ale musisz niestety pohamować swoje żądze i skupić się na rzeczach bardziej przyziemnych. Ale wiem — kręcę głową, uśmiecham się przekornie — że tylko marzysz, by się stąd wyrwać.
Sasuke przekręca głowę w moją stronę i patrzy na mnie całkowicie poważnie.
— Zdajesz sobie sprawę, że nie stoisz przed lustrem?
— Gdybym stał przed lustrem, moja droga psiapsiółko, dodałbym: jesteś idealny, nigdy się nie zmieniaj, super wyglądasz, tak trzymaj, ty seksualna bestio. A tak — macham ręką, sile się na niewinne spojrzonko — leżysz tutaj tylko ty.
Bum.
Sasuke się podnosi, przeciąga ramionami nad głową i jego koszulka robi dziwny wygibas i podwija się do góry. Sasuke jednak nic sobie z tym nie robi, bo mówiłem wam już wcześniej, że on mógłby usiąść przede mną nago i wciąż bez wzruszenia patrzeć mi w oczy.
No. Ale ja tak nie mogę.
Odchrząkuje, odwracam wzrok i wbijam go niewiemnawetgdzie.
— Wiesz — kolejne przeciągnięcie i bezduszny uśmieszek do kolekcji — że panowałbym nad słowami w towarzystwie kogoś, kto zamierza mi uratować skórę?
Uratować.
Phi. Nie potrzebuje ratunku.
— Nie potrzebuje ratunku. — No i mówi mi się to na głos. — Do damy w opałach mi daleko, Uchiha.
Znowu unosi brew i przez chwilę jedynie mi się przygląda, a ja mrugam sobie w nieskończoność, bo te jego spojrzenia nagle zrobiły się duszące.
— Chodź tutaj — mówi i klepie miejsce koło siebie.
Cosiędzieję exe.
— Po co — piszczę i boże, chciałbym przywalić sobie w gębę butem Gaary. — Ale mi tutaj bardzo dobrze. Idealnie. — Po prostu. Się. Zamknij — Serio. Super jest.
I znowu ta brew.
Zaczynam podejrzewać, że z braku jakiegokolwiek wyrazu przeszliśmy do permanentnie uniesionej brwi.
— Żeby się uczyć, dobrze byłoby mieć przed sobą notatki.
Aha.
— Aha — rzucam i podrywam się na nogi, wyrzucam ręce w powietrze i dobra, boże, co ty wyprawiasz człowieku. — Aha. Tak. Tak się najadłem, że głowa mi trochę szwankuje, ale już siadam tylko — rozglądam się na boki, odchrząkuje, a później chwytam... łyżkę do butów — ja tylko chciałem to poprawić, bo stoi krzywo, wiedziałeś? No. Ale nie martw się, już sprawa zażegnana.
Ja. Piernicze.
Ściany mają dwa miliony stopni i nawet nie wiem dlaczego.
— Chodź tu, Naruto.
Naruto. Nie Naruto. Naruto.
Okej. Ściany dziwnym trafem osiągają trzy miliony stopni i chyba zaczynam się hiperwentylować z tego powodu.
— No idę — dukam, ale nadal sterczę w miejscu. — Przecież idę.
Z chęcią ci je wszystkie dzisiaj zademonstruje.
Stop.
Dlaczego o tym myślę? I dlaczego mam wrażenie, że serce utknęło mi w bębnie od pralki?
Boże wszechmogący, to przestaje być zabawne.
— Chcesz, żebym po ciebie wstał? — pyta i jego głos jest jak policzek albo kubeł lodowatej wody — i bynajmniej nie mówię tutaj o brzmieniu. — Chcesz, żebym ci pomógł?
— Nie! — krzyczę i kręcę głową, wyciągam przed siebie dłonie i boże, jestem takim palantem. — Nie, nie. Już idę. Ja tylko tak sobie... patrzyłem, czy wszystko masz ładnie poukładane, bo wiem, że nie lubisz, gdy coś leży na nie swoim miejscu.
Po. Prostu. Się. Zamknij.
Przepraszam was, że musicie to oglądać. Ja... tak tylko sobie tracę zmysły na chwilę. Ale to wszystko w imię nauki, bo chciałem zbadać zależność pomiędzy temperaturą w pokoju a stopniem rozchwiana emocjonalnego.
Korelacja dodatnia - im wyższa temperatura w pokoju, tym wyższy poziom rozchwiania emocjonalnego.
Bo tutaj jest jakieś pięć milionów stopni.
Moje przypuszczenia się potwierdziły - badanie wykazało istotnie statystyczny związek pomiędzy blablabla a blablabla.
O czym ja pieprzę.
— Naruto?
Przymykam na chwilę oczy i staram się udawać, że zamiast Sasuke siedzi tutaj czterdziestoletni wujaszek z brzuchem piwnym.
— Co tam? — pytam i dobra, to żałosne, ale w końcu odklejam nogi od ziemi i przybliżam się w jego stronę. O krok. A potem o następny. Bo wciąż myślę o wujku. — Masz wszystko dobrze poukładane, jak coś. Nie musisz się martwić. Wszystkim się zająłem.
I opadam na deski i nie wiedziałem, że ten pokój zawsze był taki mały.
Podciągam nogi pod brodę i niemampojęciajakbędęsięuczył.
— Naruto?
Patrzę... Nie. To nie jest odpowiednie słowo. Ja dosłownie obracam głowę tak szybko, że chyba zlatuje mi z karku.
I nasze nosy się prawie dotykają.
— TAK?!
Wciągam powietrze ze świstem.
Mrugam.
Widzę, że Sasuke też mruga, a potem widzę już tylko ten wszechwiedzący uśmieszek na jego ustach. Wygląda jak ktoś, kto właśnie dostał przedwcześnie prezent na gwiazdkę.
Ściany osiągają siedem milionów stopni.
— Dobrze się czujesz? — pyta i pstryka mnie palcami w czoło. — Bo wyprowadzasz mnie trochę z równowagi. A naprawdę chcę cię dzisiaj czegoś nauczyć.
— Dzisiaj — powtarzam głucho, bezrozumnie.
Z chęcią ci je wszystkie dzisiaj zademonstruje.
Dzisiaj.
— Dzisiaj — potwierdza i słowo daje, upchnął sobie garściami rozbawienie w oczach. — Jesteś pewny, że dobrze się czujesz?
Z jakiegoś powodu nadal patrzy na mnie rozbawiony.
A przecież w pokoju, który już dawno osiągnął temperaturę jądra ziemi, nie ma nic zabawnego.
Jedno z nas ulegnie dzisiaj destrukcji z tego powodu.
Odsuwam się i to takie zabawne, bo wcale nie odzyskuje panowania nad płucami i wciąż hiperwentyluje.
— Doskonale. Świetnie. Czemu miałbym się czuć inaczej? — Na potwierdzenie swoich słów odsuwam nogi do brody i siadam po turecku i och boże. — To co, za co się bierzemy?
Przyciągam notatki w swoją stronę i usilnie staram się ignorować fakt istnienia osobników odrębnych ode mnie. Czytam coś o Wielkiej Piątce i sam nie wiem co ja czytam.
Ale czytam.
I bezwiednie marszczę brwi z tego powodu.
— Co wiesz o regulacyjnej teorii temperamentu? — nachyla się w moją stronę i moje myśli ulegają zniszczeniu i już nic nie wiem o żadnej teorii.
Drapię się po karku i wciąż usilnie czytam notatki.
— No... — mówię i przystaje w połowie. — No... To coś jak hydrant?
Sasuke chyba baranieje na chwilę.
Moja wiedza wgniata go w ziemię.
— Hydrant? — pyta i marszczy nos. — Chodzi ci o hydrauliczną teorie Freuda?
— No chyba.
— To nie są nawet te same tematy, Naruto.
— No dobra.
— Freud mówił o popędach i serio — chwyta mnie za nadgarstek, zaciska na nim palce i zmusza, bym na niego spojrzał — przespałeś rozwojową?
Na chwilę mi się sztywnieje przez te c h o l e r n e palce.
— Daj spokój — spinam się i znowu wbijam spojrzenie w kartkę. Macham wolną dłonią. — Przecież brzmią podobnie.
Sasuke wzdycha i cały się najeżam.
— Regulacyjna teoria temperamentu jest od Strelaua. I mówię o niej — wyrywa mi notatki z rąk i stuka palcem w kartkę — bo jeśli chcesz zrozumieć, jak działa temperament, dobrze byłoby najpierw zrozumieć co za nim stoi. I jakie są wymiary.
Skurczybyk.
Ma trochę racji.
Zaplatam ręce na klatce piersiowej i trochę uśmiech numer milion ciśnie mi się na usta.
— Wiem, jakie są wymiary — prycham i ściągam brwi. — Masz sangwinika, czyli mnie, flegmatyka, choleryka i melancholika, czyli ciebie.
Sasuke baranieje po raz drugi. Teraz jednak na dłuższą chwilę.
A gdy się odzywa, każdą z liter artykułuje z naciskiem i miną skradzioną od samego Ważniaka ze smerfów.
— To nie są wymiary, Naruto. To są typy osobowości. To czasy Hipokratesa. Strelau umarł dwa lata temu. A mi chodzi o cechy.
— Aha.
No dobra. Nie patrzcie tak na mnie, przebrzydłe gnojki. Nie bez powodu uwaliłem to kolokwium.
Dwa razy.
— Dobra. Niech będzie — stwierdza i teraz to on przeczesuje włosy i okej, przez chwilę nie mogę oderwać od niego wzroku. — Te typy osobowości, które wymieniłeś, przyczyniły się do późniejszych badań Pawłowa. Ten od psów i reakcji na bodźce — dodaje, gdy marszczę brwi. — A to skłoniło Strelaua do własnych badań. Więc w porządku. Można od tego wyjść.
— Aha.
— W regulacyjnej teorii temperamentu masz dwa wymiary: czasowy i energetyczny — spogląda na mnie i nagle jego wzrok robi się jakiś głębszy. — Na poziomie energetycznym masz takie cechy jak aktywność, reaktywność emocjonalną, wrażliwość sensoryczna i wytrzymałość.
— Aha.
— Na poziomie czasowym jest żwawość i perseweratywność.
— Aha.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Ach, tak. Otóż nie.
— No słucham — burczę i wyrywam mu notatki. — Cztery wymiary. Czaje.
Teraz to on wyrywa mi notatki i dostaje nimi po głowie tak mocno, że zaczyna mi brzęczeć w uszach.
Skur-czy-byk.
— Boże, gnojku — krzyczę i odpycham jego dłoń. — A to niby za co?
— Są dwa wymiary. D w a. Dwa to nie cztery.
— No dobra, dobra, przecież wiem. Dwa. Okej. Dwa wymiary i jakieś tam cechy.
Ta odpowiedź go nie zadowala. Marszczy nos i zawiesza wzrok na mojej twarzy na tak długo, że zaczynam myśleć, że się zepsuł.
Poruszam się niespokojnie.
A on kiwa głową.
— W porządku. Nie ma co ci tego tłumaczyć.
Teraz ja się psuję.
— Ej — rzucam i próbuję się uśmiechnąć, ale zupełnie mi to nie wychodzi. Powietrze utyka mi w gardle. — No weź. Przecież aż tak źle nie jest.
— Po prostu ci to pokażę.
Zaczynam znowu hiperwentylować.
Zbliża się do mnie, chwyta za barki i obraca w swoją stronę. O mało nie wydaje z siebie zduszonego okrzyku. Bo jestem z a s k o c z o n y. Gdy zaczyna mówić, jego ręce wciąż tkwią w tym samym miejscu, palce zaciskają się na materiale mojej bluzy.
— Żwawość do którego wymiaru należy? — pyta i jego głos to powaga zamknięta w chłodny spokój.
— Energetycznego?
— Do czasowego.
— Aha — mamroczę głucho, niewyraźnie i marszczę brwi, bo mój poziom skupienia zaczyna poważnie kuleć.
Skup się. Skup się. Skup się.
— Wiesz, dlaczego do czasowego? Bo liczy się czas, w którym reagujesz i przez ile reagujesz. Jak szybko. Jak długo.
Mogę tylko kiwnąć głową i pozwolić mu dalej mówić.
A on unosi się na udach i wychyla do przodu i robi to tak gwałtownie, że upadamy na ziemię. Uderzam plecami o deski i zdławiam jęknięcie, a on zawisa nade mną, dominujący i kompletnie niezrażony.
— Ała — jęczę, odpycham jego dłonie i próbuje się podnieść, przerzucić go pod siebie. — Mógłbyś mnie uprzedzić zanim zrobisz coś takiego.
Ale on się nie odzywa. Przygwożdża moje ramiona, zaciska palce i zaczynam się niecierpliwić i denerwować, bo nie cierpię, gdy Sasuke nade mną góruje i przejmuje kontrolę.
Chwytam go w pasie, prawą nogą zahaczam o uda i rozsuwam je na bok, a potem ściskam go mocniej i przewracam pod siebie.
Teraz to Sasuke uderza plecami o podłogę, a ja się szczerzę w uśmiechu.
— To jest właśnie żwawość — mówi i rozkłada ręce na boki, przez co osuwam się do dołu, bo brakuje mi oparcia. Zatrzymuje się tuż przed jego twarzą. Uśmiech schodzi mi z twarzy. — Żwawość to tendencja do niskiego albo szybkiego reagowania w nieoczekiwanych sytuacjach.
— A nasilenie? — wykrztuszam, zasycha mi w gardle.
— Niskie i wysokie. — Chwyta mnie za przedramiona i odpycha w tył, a ja bezwiednie znowu do niego dopadam, przygniatam biodrami do podłogi. — Wychodzi na to, że ty masz wysoką.
Ach. Tak.
Odchrząkuje.
I nagle robi mi się gorąco, bo uświadamiam sobie, że właśnie siedzę na Sasuke i przyciskam go do ziemi. Biodrami. Kroczem.
Siedzę. Na. Nim.
Zrywam się z podłogi i cofam z takim impetem, że uderzam plecami o stojące przy ścianie krzesło. Krzywię się i jęczę i chyba zaraz rozleje się w agonii na podłogę.
— Jaka jest druga cecha na wymiarze czasowym?
Sasuke niespiesznie podnosi się z podłogi, nie odrywając przy tym ode mnie wzroku choć na sekundę. Patrzy, a później przeczesuje włosy palcami i okej, obracam głowę w bok. Drapię się po karku.
— Perseweratywność — odpiera i wstaje, a później siada we wcześniejszym miejscu. — Co czułeś, gdy dowiedziałeś się, że nie zdałeś kolokwium?
Przenoszę na niego spojrzenie. I marszczę brwi. Co czułem? W sumie to chyba niewiele. Jak się nie zdało, to się zda. A jak się nie zda, to się poprawi w następnym roku. No ale nie ukrywam. Wolałabym to strzelić od razu.
Wzruszam ramionami.
— Nie wiem. Chyba nic takiego. Przez chwilę miałem takie: aha, znowu, gratulacje, ale później... o tym zapomniałem.
I to jest przerażające i jestem szczerze zdruzgotany. Bo przez te ostatnie dni zamiast myśleć nad własnym losem, ciągle myślałem o Sasuke. W każdej chwili i w każdej sekundzie.
Byłem w stanie myśleć tylko o nim.
I moje myśli szokują mnie na tyle, że robi mi się gorąco, tlen zamiera w każdej komórce mojego ciała i wyjeżdża na wakacje. Chwytam się za kark i przymykam oczy, jakby to mogło sprawić, że o wszystkim zapomnę.
Najgorsze jest jednak to, że gdy je otwieram, Sasuke patrzy na mnie tak, jakby wiedział.
— Perseweratywność to skłonność do zapominania albo rozpamiętywania przeżytych zdarzeń. — Ktoś wywraca świat do góry nogami, bo jego głos to zgraja miękkim samogłosek i czułych spółgłosek. — Możesz to rozumieć jako mielenie. Jak długo przetwarzasz jakąś informację w głowie, rozpamiętujesz, wracasz do niej myślami bezwiednie. Ty — patrzy na mnie, jego oczy to upalna noc — możesz mieć niską perseweratywność.
— Aha — odpieram i serio, muszę zacząć używać innych słów. — Aha. Więc o to chodzi.
Ale rozumiem. Naprawdę rozumiem.
I to jest szalone.
Bo spędziłem nad tym tematem trzy razy więcej czasu niż teraz.
— Temperament przejawia się wtedy, gdy musimy się w jakiś sposób zachować. Najczęściej są to sytuacje nowe i niespotykane, które wymagają od nas jakiejś zaprogramowanej genetycznie reakcji. Właśnie jak wtedy, gdy nagle zacząłeś leżeć na ziemi. Jakbyś miał niską żwawość, prawdopodobnie po prostu byś leżał i oddał mi kontrolę.
— Czyli ty też masz wysoką żwawość?
Bum.
— Chcesz się przekonać?
Kamienieje i...
Tak.
— Nie, gnojku — prycham i muszę obrócić na chwilę głowę niewiemktóryraz, bo ściany osiągają dziesięć milionów stopni. — Nie czas na takie wygibasy.
Widzę, jak uśmiecha się paskudnie pod nosem i rozkłada ręce na boki i mam szczerą ochotę zazgrzytać zębami i rzucić się na niego i dobra, stop.
Stop.
— Powiedz tylko słowo.
Prycham, prycham, prycham, prycham.
Ale każde prychnięcie utyka mi w gardle, więc tylko patrzę i mówię:
— Obejdzie się bez tego, Uchiha.
A on znowu uśmiecha się tak paskudnie, ale tak rozbrajająco, że wezwijcie ambulans, bo moje tętno chyba zdobywa właśnie Mount Everest.
Sasuke wzrusza ramionami i wydaje się totalnie, kompletnie i niepodważalnie rozbawiony mną. W oczach poupychał sobie śmiech.
— Możemy przejść dalej? — pyta i wychyla się lekko w moją stronę, a potem szepcze: — Czy potrzebujesz jeszcze chwili, żeby do siebie dojść?
Zgrzytam zębami tak mocno, że korony chcą im odpaść.
— Nie — wypluwam. — Nie potrzebuję więcej czasu.
Wyciąga wargi do góry, układa pod ironiczny uśmiech.
— Skoro tak uważasz.
Tak właśnie...
— Hej — wskazuje na niego palcem, mrużę oczy. — A co to ma niby znaczyć?
Wychyla się jeszcze bardziej, jego głos to tylko wspomnienie donośności.
— Jesteś trochę czerwony na twarzy, Naruto.
DWADZIEŚCIA MILIONÓW STOPNI.
Chwytam się dłońmi za policzki i próbuję wymacać własna skórę, ale wtedy on parska śmiechem i dociera do mnie, że gnojek mnie wrobił.
I ma jeszcze czelność się ze mnie nabijać.
— Zabije cię — rzucam słowa i sam się na niego rzucam. — Po prostu cię zabije, Uchiha i nawet nikt nie zapłacze.
Dopadam do jego ramion, ale on się uchyla i przez to wpadam na stolik. Zduszam w sobie przekleństwo i znowu się na niego rzucam, ale znowu bezskutecznie.
Jego usta to tylko kpiący uśmiech.
— A co z twoją nauką? Nie boisz się, że nie zdasz?
— Mogę cię bić i słuchać tego, co tam gderasz pod nosem — warczę i znowu próbuję do niego doskoczyć i hola, hola. Tym razem przede mną nie ucieka, więc już zaraz leży plecami na ziemi, a ja siedzę na jego udach. — Więc słucham, Uchiha. Co wiesz jeszcze na temat temperamentu?
Rozkłada ręce na boki, jakby kapitulował, oddawał mi kontrolę.
Frustracja wbiega we mnie jak rozpędzony niedźwiedź i denerwuje się, bo nic nie robi, nawet nie mruga, choć siedzę na jego udach i przesuwam się do góry i próbuję wywrzeć na nim jakąś reakcje, ale on tylko się uśmiecha i doprowadza mnie do wrzenia.
Uderzam jego barkami o podłogę.
— Speszyłeś się, psiapsiółko?
Kręci głową i okej.
Nagle uśmiech znika z jego ust i pozostawia po sobie jedynie wspomnienie miękkości. Oczy ma utkwione w moich ustach.
— Po prostu się zastanawiam — mówi i te kilka liter swoją powagą kopie mnie w kręgosłup.
Serce mi galopuje i spieprza gdzieś na Marsa.
— Nad czym się zastanawiasz? — wyduszam i nienawidzę siebie za to, że nie mogę oddychać i sam przenoszę wzrok na jego usta i po prostu czegoś chcę.
Unosi się na łokciach i jesteśmy jak dwie palety zmieszanych ze sobą barw, bo jest tak blisko, że nie potrafię odróżnić naszych oddechów od siebie.
— Czy jesteś gotowy na wymiar energetyczny.
Dreszcz przebiega mi po kręgosłupie, bo jego głos jest tak intensywny i niski, że to powinno być niedozwolone, żeby używać go w odniesieniu do naukowego bełkotu.
Bo to sprawia, że chcę oszaleć i mam ochotę, by nigdy nie przestawał mówić podobnych rzeczy, by mnie uczył i pokazywał, co oznacza każda skomplikowana litera.
— Wymiar energetyczny?
Unosi się jeszcze wyżej, a ja opadam i to wszystko dzieje się bezwiednie. Mogę tylko patrzeć na reakcje mojego ciała i udawać, że potrafię nad sobą zapanować.
— Chciałbyś się czegoś dowiedzieć o wrażliwości sensorycznej?
Chciałbym, chciałbym, chciałbym.
Nie czeka na moją odpowiedź i po prostu wplata palce w moje włosy i zaciska je na karku, a potem ciągnie mnie w dół tak gwałtownie, że zatrzymuje się milimetr przed jego twarzą.
Jego oddech muska mi skórę.
A mój oddech ginie gdzieś w klatce piersiowej.
— Wrażliwość sensoryczna odnosi się do tego, jak czujemy różne rzeczy — wyszeptuje i chrypi i och boże, niech świat spłonie. — Gdy masz wysoką wrażliwość sensoryczną — ciągnie mnie jeszcze i jeszcze, a potem odchyla moja głowę w bok i jego usta znajdują się tuż przy mojej szyi — odbierasz bodźce czuciowe z większą intensywnością. Czujesz lekki powiew na skórze tak mocno, jakby ktoś stał obok ciebie i dmuchał ci prosto w skórę. Gdy smakujesz — i przystawia usta do miejsca tuż pod żuchwą, muska mnie wargami — odczuwasz pełną różnorodność. Każdy ze smaków jest dla ciebie odmienny. Inny. Wyjątkowy.
O boże. O cholera.
Chyba się rozpuszczam i wsiąkam w szczeliny podłogi.
Mam dość, to dla mnie za dużo. Za dużo doznań i za duża intensywność i och boże, tak chciałbym się odsunąć, bo czuję, że zaraz zwariuje, ale kończyny nie słuchają moich poleceń i buntują się w pełnej krasie.
Przełykam ciężko ślinę.
— Gdy ktoś cię dotyka — kontynuuje i jego oddech owiewa moją skórę, wargi rozchylają się i czuję, jak muska mnie językiem — czujesz, jakbyś miał zaraz oszaleć. Doznania są tak intensywne — chwyta mnie w pasie, włamuje się pod moją bluzę — że nie możesz się na niczym skupić i masz ochotę b ł a g a ć, by męka się skończyła. — Och boże, tak, niech to się skończy. — Czy masz już ochotę błagać, Naruto?
Tracę rozum. Mój mózg wyskakuje przed uchylone okno i rozpryskuje się na ziemi.
— Tak — wyduszam i zamykam oczy, mam ochotę opaść na plecy i przestać istnieć. — Tak. Mam ochotę błagać.
Odrywa usta od mojej skóry, wbija wzrok w moje oczy, a ja mam wrażenie, że mgła spowija ten pokój i nie jestem w stanie nic zobaczyć, dostrzec, bo gdybym tylko mógł, rozsypałbym się jak domek z gałęzi.
— Błagasz o to, by ta męka się skończyła?
— Tak. — Zaciskam palce na jego ramionach, napinam barki i tak bardzo chcę móc zamienić się z nim miejscami, bo czuję, jak moje ciało się telepie i nie jestem w stanie dłużej tego znieść. — Tak. Tak. Błagam, niech to się skończy.
Unosi się do góry, wyciąga dłoń spod mojej bluzy i przechyla nas tak, że teraz ja na nim siedzę.
Chwyta moją twarz w dłonie i świat się chybocze, gdy tak siedzimy i patrzymy na siebie z rozchylonymi wargami i oczami pełnymi...
Pożądania.
To pożądanie i byłem tak durny przez ten cały czas, że tego nie widziałem.
— O co jeszcze błagasz?
To nie była gra. To nigdy nie była gra, a ja byłem tak niemądry, tak g ł u p i, że bałem się własnych uczuć, bałem się przyznać, że możemy być czymś innym niż przyjaciółmi.
A tymczasem od dawna byliśmy czymś więcej.
I to było prawdziwe.
— Żebyś mnie pocałował.
I mnie całuje.
I to j e s t prawdziwe.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top