05. Emocjonalna huśtawka - czyli cała paleta wrażeń

Nie ukrywam, że nie było mi wczoraj do śmiechu.

Nie mogę zaprzeczyć, że mój naturalny urok gdzieś się rozmył, żart utknął w gardle i właściwie to przestałem przypominać samego siebie. Może nawet byłem daleki od przypominania chociażby własnego cienia. W porządku. Mogę się z tym zgodzić. Jest taka możliwość.

Ale wiecie.

Wszyscy wielcy ludzie mają swoje załamania, no bo popatrzcie — człowiek jest idealny w swej nieidealności. Zapamiętajcie to. I przypominajcie sobie, gdy znowu zrobię coś durnego, a musicie wiedzieć, że z całą oczywistością coś takiego nastąpi. Bo nie zdradziłem wam jednego sekretu: Naruto możecie również zestawić ze słowami wybitnie i nieszablonowo zaskakujący.

Ale ja się tego nie wstydzę. Zupełnie. Nic a nic. Różne są typy osobowości (a propos różnic indywidualnych) i wypada się z tym pogodzić.

I ja jestem pogodzony.

Dlatego przyklejam swój uśmiech numer jeden do ust i nie zrażam się niepowodzeniami. Nie przejmuje się tym, że mój czas skurczył się o cały dzień. A już na pewno nie przejmuję się tym, że rzuciłem ckliwą gadką po powrocie Sasuke i z tego całego zaskoczenia wróciłem w nocy do swojego pokoju.

Patrzcie. Zupełnie nieprzejęty. Jestem jak skała.

I może nawet powiedziałem, że za nim tęsknie, ale Sasuke jest moją ulubioną psiapsiółką. Jest przyzwyczajony do wylewanego okazywania uczuć z mojej strony. Dlatego się nim nie martwcie. Że niby wziął to na poważnie. I że niby coś z tym zrobi.

On tak tylko mówi. Sasuke to okropny zgrywus. O k r o p n y. Lubi mącić ludziom w głowach. To takie jego zabawne hobby.

Ja się śmieję.

Ha ha.

Nieważne.

Wychodzę właśnie na wykłady, bo uwalone kolokwium czy nie, na wykłady chodzić trzeba. O tym pamiętajcie. Zarzucam więc plecak na ramię, poprawiam sznurki od kaptura i wychodzę z...

Akademika.

Dobra.

To jest akurat dziwne.

Ponieważ widzę Sasuke opierającego się o przeciwległą ścianę. Sasuke ubranego w bluzę polo z kołnierzykiem. Eleganckie spodnie. I m a r t e n s y. I pachnącego jak wczoraj. I wszystkie wspomnienia nagle we mnie wbiegają i gubię na chwilę wątek, muszę mrugnąć.

Pozwalam sobie na dwa mrugnięcia.

Ale jestem naprawdę zaskoczony.

Musicie wiedzieć, że Sasuke nigdy na mnie nie czeka. Po prostu nigdy. A tutaj proszę, żywy i namacalny podpiera ścianę należącą do mojej części korytarza.

I z pewnością nie wygląda na zagubionego.

(I jest ubrany jak sam pieprzony stworzyciel świata, ale do tego na głos się nie przyznam).

I wow. Dobra. Teraz dzieje się rzecz nieprawdopodobna: rzuca czymś w moją stronę, dostaje papierową torbą prosto w brzuch i muszę się skulić, bo dokonałem wczoraj kilku słabych wyborów (tak, lekko się napiłem) i wciąż czuję je na sobie.

— Śniadanie — mówi i odkleja plecy od ściany, a potem do mnie podchodzi. — Tylko postaraj się nie wyrzygać żołądka.

Aha.

No dobra.

Aha.

Chyba przegapiam moment, w którym moje usta rozciągają się w szerokim uśmiechu. I chyba przegapiam też moment, w którym moje serce postanawia się wywrócić do góry nogami i zrobić dziwne zamieszenia w klatce.

Przegapiam chyba wszystkie te momenty i jestem w stanie tylko stać i gapić się.

Nie wińcie mnie. To dzieje się bez mojego udziału. Gdybym był psem, zacząłbym machać ogonem i strzyc uszami. Yup. Dokładnie. Nie wstydzę się tego. Bo Sasuke kupił mi śniadanie i — zaglądam do torby — to nie jest byle co, bo trzy paszteciki grzybowe i sok ananasowy.

I nie krzywcie się. To świetna mieszanka.

Moja ulubiona.

I Sasuke o tym pamiętał i teraz rośnie do rangi przyjaciół pośmiertnych.

— Czym sobie na to zasłużyłem? — pytam i dopadam do niego, obdarzając kolejnym uśmiechem.

A potem zarzucam mu ramię na barki i przyciągam do siebie.

I zaczynam kochać poranki na kacu. Jest świetnie. Spróbujcie kiedyś.

— Nie przyzwyczajaj się. — Przesuwa wzrokiem po moim ramieniu, po palcach zaciśniętych na skórze. — Jednorazowa ratunkowa sytuacja.

Skręcamy w boczny korytarz, a ja przyciągam go jeszcze bliżej. Bo to moja psiapsiółka. I naprawdę za nim tęskniłem. I dobrze, że nic się między nami nie zmieniło.

I naprawdę coś mi rośnie w piersi, gdy pomyślę, że Sasuke kupił mi śniadanie.

Don't blame me.

Wam też by urosło.

— Wyglądam, jakbym potrzebował ratunku?

— I to nie jednego.

Ja... Okej.

Okej.

— Aha —mówię albo wcale tego nie robię, może tylko wydaje mi się, że otwieram usta, że jestem kimś, kto potrafi użyć głosu.

Nie dajcie się zwieść. To nie jest zwykłe aha. Spokojne. Zrównoważone. Przemyślane. Pełne polotu i finezji. To nie jest aha w stylu: aha, okej, przyjąłem do świadomości, akceptuje twoje słowa.

To jest a h a, kiedy wszystkie kontrolki zaczynają poruszać się w twojej głowie i musisz mrugnąć, bo nie wiesz, czy obraz przed tobą wciąż jest prawdziwy. Bo z jakiegoś dziwacznego powodu rzeczywistość stale ulega zmianie i możesz ją tylko potraktować powolnym, bezmózgim a h a.

A więc mówię a h a, bo Sasuke uśmiecha się w sposób czysto dziecięcy, przekorny i tak bardzo krnąbrny. Uśmiecha się, jakby był szczerze r o z b a w i o n y i patrzy na mnie z tym całym wachlarzem miękkości i dobroci.

Patrzy na mnie jak Sasuke, którego rzadko widuje. To jest Sasuke, który uwielbia się chować, nienawidzi światła słonecznego i udaje, że nie istnieje. To jest Sasuke, który pojawia się tylko w pijanych chwilach. Chwilach, kiedy wszystko zaczyna się nam mieszać.

I myślę a h a, bo chcę oglądać takiego Sasuke zawsze i śmiałość moich własnych myśli jest druzgocąca.

I zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno wszystko ze mną w porządku.

Nie jestem pewien, czy wszystko jest po staremu.

Czy my jesteśmy po staremu.

A jednak zakopuje wszystkie te wnioski pod warstwą śmiechu i nie pozwalam im rosnąć.

— Potrzebowałem chwili wytchnienia — odpieram w końcu czymś dłuższym niż jedynie bezmózgim aha i zaraz dodaje, widząc jego śmiejący się wzrok. — I tak. Wiem, że upijanie się nie jest najadekwatniejszą formą radzenia sobie.

Sasuke unosi brew do góry i jego oczy to studia przepełniona kroplami ironii.

— A więc wiesz o tym — zaczyna i ściąga moje ramię z barków i odsuwa się, by otworzyć drzwi wyjściowe — a mimo to i tak to zrobiłeś?

Marszczę na chwilę brwi. Bo czuje się pusty bez ciała Sasuke obok. I wkurza mnie to, że się odsunął.

Chyba mam większego kaca niż myślałem. Moje myśli są szalone. I nie na miejscu.

I poważnie: co się dzieje?

Ale uśmiech numer jeden tkwi wciąż na posterunku, choć kąciki warg tak bardzo chcą osunąć się w dół.

— Nagłe sytuacje wymagają nagłych rozwiązań, psiapsiółko. Wiedziałbyś, gdybyś kiedyś przestał być taki idealny i raz coś uwalił.

Sasuke zerka w moją stronę i ja zerkam. I dobra. Psia krew. Cholera. Muszę odchrząknąć i odwrócić spojrzenie, bo to, co wiruje w jego oczach, jest...

Nie. To niemożliwe. Z pewnością się pomyliłem.

Yup. Z całą pewnością. Jestem pewniejszy niż badania eksperymentalne przeprowadzone w najbardziej kontrolowanych warunkach na świecie.

Czyli ogromnie pewny.

Kręcę głową i mam ochotę parsknąć śmiechem. Ale z jakiegoś powodu nim nie parskam.

I z jakiegoś powodu nagle robi mi się duszno, więc dobrze się składa, że na dworze jest chłodno i wiatr nie oszczędza ludzkiej skóry. Dobrze. Genialnie. Liście latają, gałązki fruwają i boże.

Boże. Boże. Boże.

B O Ż E.

Za szybko to powiedziałem, bo koło mnie przelatuje gałąź — k o n a r grubości mojego ramienia — i zataczam się do tyłu. Tracę równowagę i niewiele brakuje, żebym upadł na plecy albo na twarz, sam już nie wiem, bo jednak nic się nie wydarza. Moja ciało nie zderza się z ziemią.

Zderza się za to z klatką piersiową Sasuke, bo to on wciąż jedną ręką trzyma mnie za kaptur, a drugą za brzuch i chyba potrzebuje usiąść.

Bo moje wątłe życie właśnie przeleciało mi przed oczami.

— Potrzebujesz się skupić na drodze — mówi do mojego ucha i przysięgam, że zamieniam się w ciecz. — Potrzebujesz przestać być taki nierozważny.

Tak. Ach tak. Skupić się. Tak. Skupić się to dobry zlepek słów. Bardzo elegancki. Poprawny.

— Skupić się — powtarzam głucho. — Jasne. Da się zrobić.

Ale te palce. Te c h o l e r n e palce. Tkwią na moim brzuchu, wypalają skórę i przysięgam, te c h o l e r n e palce nie powinny się tam znaleźć.

Zataczam się do tyłu jeszcze bardziej, a potem odskakuje, jakby Sasuke palił, żywcem mnie roztapiał.

I jego ostatnie słowa pojawią się w mojej głowie znikąd. Rozsiadają się i są naprawdę nieznośne, bo nie chcą dawać się dłużej ignorować.

A gdy skończę, nie będziesz miał żadnych wątpliwości co do tego, kim jesteśmy.

A przecież muszę je ignorować.

M u s z ę.

Pieprzone latające konary.

Przeklinam cię, Boże.

Ofiaruje sobie sekundę na zebranie myśli. Wyjście z tego z twarzą.

G o d n o ś ci ą.

Ale tylko no patrzcie.

Zaraz słyszę w uszach imaginację wczorajszego głosu Sasuke i to okropne pełne rozpaczy zdanie: tracę przy tobie godność.

Przymykam oczy. Ofiaruje sobie tym razem pół sekundy na opanowanie zdradzieckiego tętna, które robi szalone przebieżki po moich żyłach. I okej. Biorę się w garść. Przestaje zachowywać się jak dama w opresji. Bo serio. Jestem dzisiaj jakąś pieprzoną panną. I z chęcią bym westchnął. Ale ja nie wzdycham bez przyczyny. Więc i tym razem nie zamierzam.

Przeczesuje tylko włosy palcami i okej.

Wszystko jest w porządku.

— Okej — rzucam i obracam się twarzą w jego stronę. — Okej. Jestem już skupiony. Widziałeś takie rzeczy? Latające gałęzie. Matko jedyna. Mogłem umrzeć, prawda? — nachylam się w jego stronę, upycham rozbawienie do oczu. — Dobrze, że nade mną stróżujesz.

Oczekuję na jego reakcje i czuję, że w tym całym oczekiwaniu żołądek chce mi wylecieć na asfalt.

A Sasuke kręci tylko głową. I znów uśmiecha się w ten paskudny sposób, tak bardzo w jego stylu. Bez dobroci, bez miękkości, bez ciepłych uczuć.

I zaczynam na nowo oddychać.

I postanawiam, że muszę szybko wytrzeźwieć, bo dzieje się ze mną coś niedobrego.

— Mogłeś co najwyżej obić sobie tą wyszczekaną gębę. — Chwyta mnie za plecak i ciągnie w swoją stronę. Chwieje się na nogach. — Ale duża strata by to nie była.

Skurczybyk.

Mówiłem już kiedyś, że tylko Sasuke potrafi mnie wyprowadzić z równowagi? Nagle i brutalnie? Tak? A więc właśnie to robi. A ja tracę opanowanie. Prycham. Głośno. I zawzięcie.

Gnojek.

— Przyznaj się, że tęskniłbyś za moją słodką twarzyczką.

— Nie. — Puszcza mój plecak i kręci głową, zaraz uderza mnie dwoma palcami w czoło. Stukamy się ramionami. — Zupełnie nie. Myślę — nachyla się, artykułuje wyraźnie każde słowo — że byłoby to raczej formą zbawienia.

Z b a w i e n i a.

Słyszycie to?

Powiedział — cytuje — z b a w i e n i a.

Okej. W porządku. Aha.

Postanawiam się cały najeżyć.

— Aha, Sasuke. Aha — mówię i marszczę brwi, a potem szturcham go palcami w żebra. — Jesteś podły. Czy ty potrafisz być tylko okrutny? Nie. Nie odpowiadaj — wyduszam, kręcę głową. — I tak znam odpowiedź.

I chcę sobie pójść, ale on łapie mnie za łokieć i obraca w swoją stronę.

I mogę tylko udawać, że wiem, co się dzieje.

I udaje.

— Potrafię być inny. I potrafię też kilka rzeczy, o które nigdy byś mnie nie posądził. I — zniża głos do szeptu, jakby wyznawał mi jakąś pokręconą tajemnice — z chęcią ci je wszystkie dzisiaj zademonstruje.

W tej chwili moje istnienie przemienia się w wegetacje.

Chyba żyje tylko dla żartu.

Bo to nie może być prawda.




Powiedział dzisiaj?

🍀

Skurczybyk powiedział dzisiaj. Jestem pewien.

🍀

Na wykładach spałem. No dobra. Niech będzie. To nie do końca prawda.

Mam pewien mętlik w mózgu i podstawowe funkcje przystosowawcze ulegają destrukcji. Ale dlaczego o tym wspominam? Bo musicie wiedzieć, że kiedy poprzedniej nocy się upijasz, a następnego dnia twój przyjaciel bierze sobie za punkt honoru, by rozpuścić wasze (i tak ledwie trzymające się na normalnej nitce) stosunki w przestworza, spanie na wykładach jest przystosowawcze.

I chciałem się przystosować.

Bardzo o to walczyłem.

Ale nic z tego.

Akceptuje to i rozumiem, że nie wszystko idzie po naszej myśli. Dlatego jako człowiek rozumny i światły, udawałem, że śpię, niejako udając, że przesypiam problem.

No ale już się obudziłem z tego snu pełnego imaginacji.

I niespodzianka! Zamierzam powrócić do zwyczajowego bycia i udawać też na jawie, a jak będzie trzeba, to udawać i podwójnie, bo wydarzenia sprzed kilku godzin źle wpływają na mój układ trawienny.

I przemyślałem sobie co nieco.

I doszedłem do spektakularnych wniosków.

Och, no weźcie, nie róbcie takich min. Tym razem to naprawdę coś przełomowego i nietuzinkowego i nie, gdy mówię tak kolejny raz, to na pewno nie oznacza, że jest zupełnie na odwrót.

To wszystko gra. Zabawa. Sasuke po prostu się nudzi i właśnie dlatego trochę podkręca rozgrywkę i zaognia każdą z rund. Sasuke jest introwertykiem, ale czasami wychodzi z niego prawdziwy ekstrawertyk, który potrzebuje mocnych bodźców. Piekielnych wrażeń. Cechy osobowości mają to do siebie, że ujawniają się w różnych sytuacjach i jeśli przyjąć to rozumowanie, możesz być ekstrawertykiem w poniedziałki, a introwertykiem w soboty, gdy oglądasz serial. Bo to są wymiary. Takie widełki. Przesuwasz siebie jak suwak i niektórzy są bardziej, a niektórzy mniej, ale przecież nie ma ludzi tylko takich albo takich. Mówimy tutaj o natężeniu. Jesteśmy mieszaniną różnych cech, prawdziwym basenem niepowtarzalności. Dlatego z każdą sytuacją możemy zachowywać się inaczej.

To w porządku być różnymi kwiatami w ogrodzie, a nie tylko jednym rodzajem.

I właśnie to ma tutaj miejsce.

Sasuke znudził się introwertyzmem. No bo kurde. Co w tym ciekawego? Jesteś naburmuszony, nadęty i kompletnie nieskory do współpracy z innymi członkami społeczności.

Bez urazy, oczywiście.

To a propos różnic indywidualnych i faktów (bądź nie), które wepchnąłem sobie do głowy między wykładami.



I nie. Nie próbuję usprawiedliwiać zachowania Sasuke.

Zupełnie.

Po prostu chciałem podzielić się z wami moimi odkrywczymi myślami, bo tak się składa, że musiałem się udać do toalety. A zawsze w toalecie nachodzi mnie na filozoficzne gadki.

Tylko że nikogo nie było obok.

Tylko wy — *mrugająca emotikonka*.

🍀

— Przyjdź do mnie.

— Co?

Zwężam oczy, patrzę na niego nieco podejrzliwie, bo to... podejrzane.

I nagłe.

— Pomogę ci z tym kolokwium, bo nie mogę patrzeć, jak wijesz się nad tymi kartkami — stwierdza i dobra, utykam pomiędzy chęcią naburmuszenia się a wyszczerzenia się w uśmiechu.

Mój plan znowu wchodzi w życie, chociaż myślałem, że wczoraj z niego wyszedł.

Ale to... podejrzane.

Wszystko nagle staje się takie podejrzane.

— A więc tak. — Uderzam pięścią w dłoń zupełnie olśniony. — Ja przyjdę, a ty znowu będziesz ze mnie szydził?

Sasuke przewraca oczami, robi zmęczoną minę. To jego ulubiona mina z repertuaru min.

— Chcesz to zdać czy nie?

Przymykam na chwilę oczy. Później je otwieram. Zaczynam się krzywić, bo bardzo chciałbym wyrzucić pamięć o tym kolokwium z głowy. Ciężko jednak ignorować takie słowa.

— Chcę — mówię i potakuje. — Ale sam sobie daje świetnie radę. Serio. Wszystko gra i buczy. Powoli zaczynam ogarniać temat.

I nie wiem dlaczego mówię to wszystko.

Dlaczego po prostu się z nim nie zgadzam.

Chyba naciskam na wrażliwą strunę, bo Sasuke wzdycha, a gdy wchodzimy do akademików, robi to ponownie. Czyli łącznie dwa razy wypuszcza zirytowany powietrze. Dwa razy.

Dwa razy to okropnie dużo.

— Robisz to specjalnie? — pyta i przystaje na moment, bo i ja przystaję jak wryty w ziemię. — Żebym cię prosił? Biegał za tobą? W sumie to... po co, Naruto?

Bum.

— Nie jesteś przypadkiem umówiony?

Mruży oczy, obdarza mnie sceptycznym spojrzeniem.

Zaciskam dłonie w kieszeniach spodni.

Nie mam pojęcia dlaczego powiedziałem akurat to. Z całego zasobu słów, których mogłem użyć, skleiłem akurat tak żałosne zdanie.

Nie dokładajcie mi. Sam jestem w szoku.

— Gdybym był umówiony, nie proponowałbym ci pomocy — mówi i jego głos jest stanowczy, chłodny. — W co ty grasz, Naruto?

Grasz. No właśnie.

To tylko gra, a gry są zabawne. Śmieszne. Wszystko jest takie komiczne.

Ha ha.

Przyklejam uśmiech numer jeden do ust i zaklinam się, by uśmiech numer milion już nigdy więcej się na nich nie pojawił.

Bo z uśmiechem numer jeden jakoś wszystko wydaje się łatwiejsze i mniej skomplikowane. A musicie wiedzieć, że ja nienawidzę komplikacji.

— Żartuje tylko — mówię i zaczynam się śmiać, a potem przyciągam go ramieniem do siebie. — Jestem po prostu głodny, dobra? Zamówmy pizzę. Zjem i będę idealny jak zawsze.

Gdy spoglądam w jego stronę, nasze spojrzenia się krzyżują. Jego: beznamiętne i kalkulujące i moje: pełne rozbawienia i przekory.

Bo to tylko gra.

— Myślisz, że od czego powinniśmy zacząć? Od prężności psychicznej? Chociaż może nie. To chyba mam obcykane. Może od różnic pomiędzy cechą a zdolnościami? Chociaż to chyba logiczne. Chociaż z drugiej strony myślę, że mogłem to pytanie uwalić — ględzę sobie i ględzę, patrząc wszędzie, ale nie w jego stronę. — A może od wielkiej piątki? Albo od wymiarów Eysencka, bo wiesz, że dla niego istnieją tylko 3 główne dyspozycje osobowościowe? Ha. — Wypinam dumnie pierś, szturcham go ramieniem. — I widzisz? Coś jednak w tej główce zostało.

Moja paplanina jest na tyle długa, że gdy kończę, zatrzymujemy się pod drzwiami Sasuke. Puszczam jego ramię, opieram się plecami o ścianę i pozwalam mu otworzyć drzwi w spokoju, bez mojego głosu usilnie atakującego jego strefę komfortu.

Drzwi stają otworem i nim się właduje do pokoju, Sasuke rzuca mi nieodgadnione spojrzenie i przysięgam, że jego głos nagle staje się inny. Głębszy. Albo żarliwszy. Albo cholera jasna sam już nie wiem jaki.

Ale ściany osiągają temperaturę milion.

— Myślę, że powinniśmy zacząć od temperamentu.

Aha. Okej. Temperament. Tak. To dobry pomysł.

Tylko coś nie bardzo podobami się sposób w jaki wymawia te kilka liter.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top