03. Poznajcie mojego współlokatora

Wróciłem do swojej cuchnącej rudery, ale myślami chyba zostałem w pokoju Sasuke. Albo chociaż na korytarzu przy jego drzwiach. Chwile w nie waliłem i próbowałem się dobić, ale dotarło do mnie, że to wygląda jak kłótnia wybuchowej parki. Więc przestałem. Nie jesteśmy parką. I to nawet nie była kłótnia. My lubimy się tak prztykać. Serio. Wypowiadamy więcej obelg niż normalnych słów.

Poważnie.

Zupełnie poważnie.

Więc nie wiem, dlaczego jest mi z tym tak dziwnie.

Dla zarysowania skali problemu musicie wiedzieć, że Naruto i dziwnie kompletnie ze sobą nie współgra. To jakbyście wzięli dwa przeciwstawne bieguny i próbowali je połączyć. Na chama się da. Oczywiście. Na chama to się wszystko da. Ale takich rzeczy po prostu się nie robi. To nie smakuje dobrze.

Dlatego na chwilę przyklejam uśmiech numer jeden do ust, ale rzeczywistość szybko we mnie uderza i pozostaje z uśmiechem numer milion. Czyli z grymasem. Rzadko do niego dochodzę. Prawie nigdy. Chyba że Sasuke mnie wkurzy.

Boże.

No i to jest właśnie to. Tylko ten dupek potrafi wyprowadzić mnie z równowagi tak skutecznie. Oblane kolokwium? Nie ma problemu. Śmierdzący współlokator? Co? Ktoś coś mówił? Sasuke i ten jego wściekły grymas? Zaczynam wariować.

Nienawidzę tak się czuć.

Nienawidzę wariować.

I nienawidzę Sasuke. Nie. Dobra. Aż tak to nie. To moja ulubiona psiapóła, ale po prostu czasami kij utyka mu za głęboko w tyłku i chodzi trochę naburmuszony. I skrzywiony. I w ogóle mało rzeczy mu się podoba. I większości to on nie lubi. I właściwie mało z nim plusów, za to dużo minusów.

Ale jak dodasz dwa minusy to wychodzi plus. Sasuke to właśnie takie plusik składający się z minusów.

Dzisiaj ma dużo minusów.

Ale ja to naprawie.

Bo prawda jest taka, że Sasuke nie potrafi oprzeć się mojemu uśmiechowi numer jeden.

Ale najpierw odpoczynek i kontemplacja nad własnym losem. I może króciutka drzemka. Życiodajna.

I urododajna, choć tego mi nie brakuje.

I tym razem nie żartuje.

Zakładam dłonie za głowę i próbuję zasnąć. Mija kilkanaście sekund. Może sześćdziesiąt. A może sto dwadzieścia. Nie mam pojęcia. Nie mamy tutaj zegarka. Akademik nie opływa w luksusy. Nie słyszę więc tykania wskazówek. Nie umiem odmierzyć czasu na zawołanie. Wiem tylko tyle, że słońce atakuje moje zamknięte oczy. Bo jest południe.

No wiem. Trochę mnie dzisiaj ponosi.

Tylko że naprawdę głowę mam tak ciężką, jakby ktoś wypchał mi ją ołowiem. Wystarczy ją podpalić. I wtedy zamienię się w żywą pochodnię.

Chcę sobie oszczędzić wybuchów.

Już prawie odpływam. Przestaje słyszeć szum dochodzący z zewnątrz, własne myśli i zaczyna być mi wszystko jedno, aż nagle, jak sam pieprzony grom z jasnego nieba, drzwi się otwierają i z hukiem trzaskają o przeciwległą ścianę.

Zrywam się do siadu. Nie. Zrywam się do siadu i krzyczę.

Bo jestem z a s k o c z o n y.

—  Boże. Co. Co się dzieje? — wyrzucam i przecieram twarz dłonią i nagle wszystko staje się jasne. Jak to słońce, które nie dawało mi spać. Ale to jest gorsze. — A. — Macham ręką. — To ty.

I opadam twarzą na poduszkę i jęczę, bo mój kochany współlokator zawsze ma doskonałe wyczucie czasu. Zresztą sami pewnie widzicie. Wpada tutaj jak chmura gradowa, rozpieprza drzwi i nawet nie omieszka się wytłumaczyć.

Zróbcie porządny risercz, zanim zaczniecie z kimś dzielić pokój.

Dobrze wam radzę.

—  No — odpiera elokwentnie. — Ja. A kogo się spodziewałeś.

Trafny punkt.

Aż mam ochotę wrzasnąć jeszcze raz.

—  Nikogo — mamroczę trochę niewyraźnie, bo nadal miażdżę sobie twarz poduszką. — Po prostu wpadasz tutaj jak huragan. A ja spałem. Chyba mogę być zaskoczony.

Słyszę jakiś szmer. Później charakterystyczne kliknięcie. Takie plum-plum. I nie. Nie. Nie. Ja już wiem, co się tutaj święci. Odrzucam kołdrę, przekręcam się na plecy, unoszę na łokciach i patrzę na mojego kochanego współlokatora jak na robaka.

Bo tylko na to zasługuje w tej chwili.

—  Gaara. Nawet nie próbuj — grożę i chcę rzucić poduszką w mały głośnik stojący na jego biurku, ale on łapie ją w połowie drogi. — Chyba oszalałeś, że będziesz od rana słuchał tego jazgotu.

No i Gaara unosi brwi do góry. I widzę, że ma totalnie wywalone w moje słowa. Odrzuca poduszkę, trafią mnie nią prosto w głowę i obraca się do mnie plecami, żeby wybrać sobie pioseneczkę.

Pioseneczkę.

Już Szatan słucha pogodniejszych nutek niż ten mały demon.

Gnojek.

—  Jest trzynasta. To już nie jest ranek.

—  Muszę się uczyć — oświadczam, jakby to wyjaśniało wszystko. Bo powinno. Jesteśmy na s t u d i a c h. Tutaj się studiuje. A nie czci martwe koty.

Gaara wzrusza tylko ramionami. Niechlujnie i szybko, a to tylko sprawia, że mam ochotę do niego doskoczyć i zerwać mu głowę z karku, żeby już nigdy się nie poruszył. Bo on naprawdę ma to w dupie. To nie jest wzruszenie na zasadzie: nic nie mogę z tym zrobić. Nie. To jest bardziej chamskie. Bo mówi: koło dupy mi to lata.

Oj. Chyba sobie warknę.

Wydaje mi się, że coś do niego jeszcze mówię. Albo krzyczę. W każdym razie coś wychodzi z moich ust. Ale ani ja, ani on tego nie słyszymy, ponieważ niezachwiana cisza tego pokoju zostaje schwytana za kostki i wyrzucona przez okno. Rozlegają się agonalne wrzaski.

I nie mówię tutaj o sobie.

Ale ja chyba też wrzeszczę, a potem wciskam twarz w materac i zamierzam ignorować fakt jego istnienia.

Dlatego widzicie. To nie jest tak, że się nie uczyłem. Bo się uczyłem. Ale to też jego pokój i jest w tym słuszność, że ma prawo sobie słuchać tych wrzasków. Bo one znowu nie lecą aż tak głośno. Ale wystarczająco, by przyprowadzić wszystkie żyjące istoty, które jakimś cudem znalazłyby się w tym pokoju, o ból głowy.

Gaara to po prostu sadysta.

Lubi robić innym na złość.

Mam nadzieję, że nie zda swoich studiów, bo może tak się złożyć, że przez czysty przypadek (czujecie sarkazm, nie) wyrwie komuś złego zęba. Albo kilka zębów. W każdym razie nie chciałbym znaleźć się pod jego rzeźniczą ręką.

No.

Ale chyba powinienem pomodlić się o zdanie własnych studiów, bo jak na razie prezentuje się ciupkę gorzej od Gaary.

I to chyba właśnie idealny czas na wdrążenie mojego świetnego planu.

Prawie zacieram ręce z podekscytowania.

Tak. Widzę teraz te wasze miny. Te pełne dezaprobaty spojrzenia. Ten krytycyzm. Moglibyście w nim utonąć.

Z pewnością sobie myślicie, że świetny plan w moim wykonaniu to coś zupełnie przeciwnego. Pewnie zestawiacie słowo świetny z beznadziejny. Nic z tych rzeczy. Jak mówię świetny to mam na myśli genialny, błyskotliwy, totalnie unikatowy. I wykorzystuje wtedy sto procent osobistego uroku jaki udało mi się wydębić przy narodzinach. A jest go sporo.

Chwytam telefon spod poduszki i dalej leżąc na brzuchu, wysmarowuje najbardziej zbolałą wiadomość, jaką wszechświat widział na oczy.

A wszechświat widział już dużo wiadomości.

A więc rozumiecie skale. Porównajcie sobie.



Naruto: Dalej jesteś wściekły? 😥 Odeślij emotikonę zwrotną. Jeśli nie: 🤌. I to tyle. Nie ma innej odpowiedzi.



Mówiłem, że to kaliber nie z tej ziemi. Na pewno się ugnie. Zawsze się w końcu ugina. Pojawiają się trzy kropki. Zaczyna pisać, a ja uśmiecham się pod nosem. Wygrałem. Wiem to.

Przychodzi wiadomość zwrotna.

I mina mi rzednie.



Sasuke: 🖕



Spoko. Nie zrażam się. Nie jestem ze słabej gliny ulepiony. Po części wyprodukował mnie ojciec. A żyjąc z takim huraganem energii, jakim jest moja kochana matka, nie ma miejsca na słabość.



Naruto: Palce ci się chyba pomyliły. Miałeś odesłać: 🤌 🤌 🤌. Za dużo się uczysz, Sasuke. Jesteś rozkojarzony. Musisz wyluzować. A wiesz kto jest najlepszy w luzowaniu? Fanfary! Tak. Ja. Pomogę ci odpocząć.



Trochę mu schodzi ze zwrotną odpowiedzią. Skubaniec trzyma mnie w niepewności. On tak lubi poprzeciągać linę.

Gaara w tym czasie zmienia piosenkę. Ta brzmi jak łubu-dubu. Dla jasności tamta brzmiała bardziej jak łup-łup-łup. To zupełnie inne skale dźwiękowe. Skoro już muszę tego wysłuchiwać, nauczyłem się tego i owego.

Gdy mrugam, pojawia się nowa wiadomość.

Trochę się skwaszam.



Sasuke: Jesteś ostatnią osobą, którą poprosiłbym o pomoc. I wcale się nie pomyliłem. Przestań do mnie pisać.



Skubaniec. Sasuke nie jest łatwym zawodnikiem. Ale to już wiem nie od dzisiaj. Nie pozostaje mi nic innego jak wyciągnąć prawdziwe działo. Bo to wcześniejsze to była dopiero przystawka.



Naruto: Sasukeeeeeeeeeeeeeeeee 🥺. Robię do ciebie smutne oczy. Widzisz je?



Wysłane. Odczytane. I odpisane. Ha. Bułka z masłem. Chwycił przynętę. Mówiłem. Ale to dopiero pierwsza baza.



Sasuke: Nic nie widzę.



Grymas numer jeden wraca na swoje miejsce. Wyszczerzam się w uśmiechu. Sasuke chce się bawić.

Przejeżdżam dłonią po włosach i nadaje im trochę artystycznego nieładu, jakbym dopiero co się obudził, a potem odchylam trochę bluzę, odsłaniam obojczyk i unoszę telefon do góry. A później na miejsce wskakuje ostatni element: smutne spojrzenie i wydęta warga.

Cykam fotkę.

I nagle dzieje się coś dziwnego.

— Co ty, kurwa, wyprawiasz? — słyszę zniesmaczony głos Gaary i okej, skoro go słyszę, to oznacza, że ściszył muzykę. A to oznacza, że jest naprawdę zatrwożony. On nigdy nie ścisza muzyki. — Wymieniasz się z kimś świńskimi fotkami?

Wzdycham, przewracam oczami i macham dłonią, bo chciałbym, żeby stąd zniknął. Tak, jak znikają zęby spod poduszek małych dzieci. Nagle i niewytłumaczalnie.

— Dupą, a nie świńskimi fotkami.

Gaara nie spuszcza ze mnie wzroku.

— Dupa też zalicza się do świńskich fotek. Wiesz o tym?

Nie.

Nie wiem.

Znowu wzdycham, obracam się do niego plecami.

— Zajmij się sobą, dobra? Jakieś koty nie czekają przypadkiem na wypatroszenie?

Dobrze, że leże obrócony plecami, bo coś mi mówi, że nie chciałbym teraz oglądać jego twarzy. Wystarczy, że czuję, jak jego wzrok wwierca się w moje plecy jak jakiś cholerny młot pneumatyczny.

A potem podgłaśnia muzykę i w końcu mogę z siebie wypuścić powietrze.

Gaara jest mały, to prawda, bo może liczy z metr siedemdziesiąt, ale tutaj się rozchodzi o te paskudne buty. Boże. Jego buty to dodatkowe dwadzieścia centymetrów. Dwadzieścia centymetrów czystego bólu, gdyby się poważył nimi kopnąć w mój brzuch. Albo klejnoty. Taka podeszwa nie może być uszyta z jedwabiu.

Dlatego lepiej nie prowokować Gaary.

Przynajmniej ja nie zamierzam.

No ale teraz widzicie, dlaczego śmierdzą mu skarpety. Nie ma mowy, że w tym czymś stopa może oddychać. To jakbyś wsadził nogę w jądro ziemi - z każdej strony buchają płomienie, jest gorąco i w ogóle nieprzyjemnie.

No dobra. Ale my nie o tym. Przez to całe zamieszanie nie wysłałem jeszcze mojego przesłodkiego zdjęcia plączącego szczeniaka. Jeśli chcecie wiedzieć, moja mama dzięki temu opłaciła mój pierwszy warunek.

To nie jest byle co.

Ale sięgam po to tylko w nagłym przypadkach.

A ten jest z pewnością nagły, bo czas dalej tyka i trzy dni wiadrami pozbywają się z siebie kolejnych godzin.

Posyłam fotkę w eter.



Naruto: I co ty na to? Trochę bardziej cię przekonałem?



Zwleka z odpowiedzią. W końcu ja też wysłałem wiadomość z opóźnieniem. U Sasuke życie działa według zasady oko za oko. I nie. To nie jest ta przerobiona wersja, w której mówi się, że tylko dupa za pieniądze.

On wyznaje dupę za dupę.

Bo ilekroć coś zrobię, a robię różne dziwne rzeczy często, to obrywa mi się po dupie. I nie bierzcie tego dosłownie.



Sasuke: To już widziałem. Nie złapie się na to samo kilka razy. Nudny jesteś, Naruto.



Nie wiem, jak mam opisać moją reakcję. To coś pomiędzy bulgotaniem a wrzeniem. Czajnik! To odgłos czajnika. Bo cały się gotuje. I spinam. I ja już mu dam jesteś nudny, Naruto.

Za trzy,

dwa,

jeden.

Pożałuje tego.

Jestem uparty i nie daje łatwo za wygraną - i właśnie z tego powodu przecinam pokój w kilku susach, dopadam do głośnika Gaary, wyłączam zarzynanie kocurów i wpycham mu swój telefon do ręki.

A potem rzucam najpoważniej jak tylko mogę:

— Zrób mi zdjęcie. Jak klęczę na łóżku. Tylko wiesz. Takie z góry. Żeby było dobrze widać oczy. To je trochę powiększy.

Wbrew obawom, nie oszalałem.

Serio.

Ludzie mają niewytłumaczalną słabość do dziecięcych buziek. Do wielkich oczu. Pyzatych policzków. I właśnie tutaj wchodzi psychologia, rzuca teorią na stół i mówi: sprawdzam. Otóż, proszę państwa, wspomniana przeze mnie teoria mówi o tym, że jeśli ktoś jest dumnym posiadaczem baby face i zdarzy mu się skłamać, istnieje większe prawdodobieństwo niewykrycia kłamstwa aniżeli w przypadku twarzy pociągłych, ostrych. Dorosłych. No bo wiecie. Jeśli ktoś ma tak słodką buźkę, to nie możliwością jest, żeby łgał w żywe oczy.

No właśnie.

I takie osoby łgają na potęgę. Bo wiedzą, że mogą. I nie zostaną przyłapane. Z założenia. Po prostu zaczynają się na tym rozpoznawać, bo kłamstwo jest aspektem przystosowawczym ludzkiego istnienia. A więc widzicie, duże oczy i pyzate policzki wybaczają wiele.

Wiecie, jaką mam twarz?

Dobrze myślicie.

I też uśmiecham się szatańsko pod nosem.

— Przepraszam, ale czy ty jesteś zdrowy na umyśle? — pyta i kręci głową, przymyka oczy, a później mój telefon upada na ziemię. — Nie. Nie odpowiadaj. Nie chcę wiedzieć. Wypieprzaj z mojej połowy pokoju.

Tak.

Zamierzam ignorować jego słowa.

Podnoszę telefon z ziemi i znowu wciskam w jego dłoń, a później się obracam i wdrapuje na łóżko. Rozchylam nogi. Unoszę się, żeby lepiej było mnie widać. Przybieram niewinną pozę.

Delikatną.

— Myślę, że tak będzie dobrze — rzucam i tarmoszę wokół siebie trochę pościel. — A ty jak myślisz? No. Też mi się tak wydaje. Dobra. Chodź i pstrykaj, uda mi cierpną.

Ale on się nie porusza. Właściwie to przypomina woskową statuetkę. Taką wiecie. Sztywną. Z dziwnym grymasem twarzy, bo ktoś, kto je odlewa, ma słaby zmysł artystyczny.

— No co jest z tobą? — Wkurzam się i ponaglam go machnięciem dłoni. — Czy pierwszy raz ktoś cię prosi o zrobienie zdjęcia?

To go wyrywa trochę z odrętwienia. Mruga, tlen zaczyna w nim płynąć, usta się rozchylają, układają pod zdania.

A potem bum.

Uderzają wprost w mojego ego.

— Tak się bawicie właśnie na tej psychologii? Tam każdy jest taki popierdolony?

Ściągam brwi i nadymam się trochę. To bolało. Moja dusza zaczyna krwawić, ale to dlatego, że gość ma poniekąd racje. Psychologia to zbieranina różnych osobistości. Barwnych osobistości.

Trochę odjechanych osobistości.

I może dlatego trochę swawola uderza mi do głowy i może przestaje być powoli normalny. No cóż. Teraz to już nieistotne.

— Zrobisz to zdjęcie czy nie? Nie musisz przecież znać całej historii mojego życia, żeby odpowiednio się ustawić, unieść telefon do góry i pstryknąć fotkę. Serio, Gaara, to nie takie trudne.

Ani krzty odpowiedzi.

Dobra.

Na to też coś zaradzę.

— Słuchaj. — Macham w jego stronę dłonią, aby się przybliżył. I zbliża się. Bardzo ostrożnie i niechętnie. — Co chcesz w zamian?

Unosi brwi do góry. Mierzy mnie rozbawionym wzrokiem. R o z b a w i o n y m. Kręci głową.

— Ty nic mi nie możesz dać.

Auć. To bolało. Łapie się za pierś.

— Uraziłeś mnie — zauważam niższym głosem i pocieram klatkę piersiową. — Pewnie nie widzisz z tej odległości, ale w piersi sterczy mi strzała.

Za to całe doskonałe przedstawienie dostaje jedynie wymowne spojrzenie.

Zaciskam dłonie na prześcieradle.

Zaraz pójdzie mi para z uszu.

— Jeśli się postarasz i zrobisz to cholerne zdjęcie, to wyniosę się z tego pokoju na dzisiejszy dzień. — Patrzę na niego porozumiewawczo. — Jeśli wszystko dobrze pójdzie.

I znowu to rozbawione spojrzenie. Gnojek. Nie powiedziałem nic zabawnego. Gdyby to nie był też mój pokój, chętnie wpuściłbym tutaj stado szczurów i patrzył, jak podgryzają mu stopy.

Niestety szczurowa zemsta odpada.

— Jeśli twoje świntuszenie się powiedzie?

Nie ma sensu mu tłumaczyć, że to wcale nie jest świntuszenie, a zwykłe zdjęcie na przełamanie lodów.

I tak nie zrozumie mojego geniuszu.

— Tak — potwierdzam skinieniem głowy. — Dokładnie. Więc zrób mi najbardziej świńskie zdjęcie jakie potrafisz, a ja się stad zmyje.

Zastanawia się. Mieli fakty. Kalkuluje zyski i straty. A później kiwa głową, przybliża się i przystaje w nogach mojego łóżka.

— Tylko jedno zdjęcie — oświadcza i staje nogami na krześle, żeby uchwycić lepszy kadr.

— Dwa.

— Jedno.

— Półtorej.

Patrzy na mnie jak na g ó w n o.

A to przecież jego nogi śmierdzą.

— Nie można zrobić takiego zdjęcia.

Wzruszam barkami.

— A więc widzisz. To muszą być dwa.

Ugina się. Widzę, jak jego spojrzenie mięknie, ramiona opadają, z ust toczy się westchnienie.

Ha.

Zawsze wygrywam.

— Dwa i zaraz stąd wypieprzasz.

— Jak się postarasz.

— To weź się ustaw — mamrocze pod nosem i wychyla się do przodu. Chyba włącza aparat i sprawdza, jak się w nim prezentuje, bo dodaje: — Przysuń się do przodu. I trochę unieś na kolanach. Boże. Nie wierzę, że ci w tym pomagam. No, dobra, a teraz stój. Otwórz szerzej oczy. Nie. Nie aż tak szeroko. Dobra. Robię.

I cyka, a po pokoju niesie się dźwięk migawki. Bezwiednie się uśmiecham, bo już widzę tą naburmuszoną twarz Sasuke, i wtedy Gaara klika jeszcze jedno zdjęcie.

J e s z c z e jedno.

Chce zerwać się na równe nogi, ale wtedy kolana plączą mi się w prześcieradle i upadam twarzą do dołu.

Dwa.

Były dwa kliknięcia. Dobrze słyszałem.

A to znaczy, że zrobił dwa zdjęcia, chociaż nie ustawiłem się do drugiego.

Z a m o r d u j e g o.

Ale on już rzuca telefonem na moje łóżko, otrzepuje ręce, jakby dostał co najmniej jakiegoś syfa i zeskakuje ze stołka. Przymykam oczy. Sekunda na opanowanie emocji. Sekunda na połknięcie wszystkich wyzwisk. A przez te jego dwudziestocentymetrowe buty chyba ziemia się rozwarstwia. Coś na pewno się trzęsie.

Ale może to tylko ja, bo furia mnie zalewa i zaraz ściągnę mu jeden z tych buciorów i wsadzę prosto w gębę.

— Coś ty odwalił? — krzyczę i siadam i posyłam mu mordercze spojrzenie. — Miały być dwa zdjęcia.

— Były dwa.

Prawie trzeszczę zębami.

Gnój.

Ale ma słuszność.

Tylko że nic mnie to nie obchodzi.

— Dwa zapozowane. — I chcę dodać: bydlaku, ale w porę się powstrzymuje, bo wciąż pamiętam o tych przebrzydłych butach. — Zapozowałem do jednego. Jeden to nie dwa.

Już go nie ma przy moim łóżku. Stoi zwrócony plecami. Z palcem na głośniku. Powoli się obraca. Bardzo, bardzo powoli. Uśmiech rośnie mu na całą twarz.

Mówiłem, że mój współlokator jest małym demonem.

I poprzez mały demon rozumiem to, że brak wzrostu nadrabia wyrafinowaniem.

— Na nic takiego się nie umawialiśmy — stwierdza, wyraz twarzy ma niewinny, anielski. — Umawialiśmy się za to na dwa zdjęcia. I dwa były. A teraz wypieprzaj z pokoju.

I tyle z naszej argumentacji.

Puszcza muzykę tak głośno, że przysięgam, że ściany zaczynają drgać, podłoga się kołysze, ziemia się rozpada i świat staje dęba. Bo musicie wiedzieć, że świat nie jest gotowy na takie wrzaski w samo południe. Świat jest kruchy. Ma czułe uszy. Jest zupełnie nieprzystosowany.

No.

Ale na całe szczęście, ja jestem przystosowany do wysokich dźwięków, bo najpierw przez dziewiętnaście lat mieszkałem z moja uroczą matką, a od dwóch lat dziele przestrzeń egzystencjalną z Gaarą, więc wytrzymam jeszcze kilka sekund.

W przypływie samozaparcia - minut.

Choć wolałbym tego nie testować.

Otwieram galerie i... No. Cholera. To jest niezłe. Serio. Prawdziwie niezłe. Usadawiam się pewniej na materacu, żeby przypadkiem się nie przewrócić na plecy, bo chyba właśnie mi się mdleje z zaskoczenia.

Powachlujcie mnie.

Ponieważ Gaara - myśląc, że robi mi na złość - cyknął najlepsze zdjęcie, jakie kiedykolwiek ktokolwiek mi cyknął. A moja mama ma dużo moich zdjęć. Cały ogrom. Więc widzicie. Konkurencja jest spora.

Rozsiadam się wygodniej.

To zdjęcie, na którym przypadkowo się uśmiecham, jest o wiele lepsze od pozowanego. Jest naturalne. Ciepłe. Widać na nim mój uśmiech numer jeden, ale doprawiony taką nonszalancją i s z c z e r o ś c i ą, że zaskoczenie jeszcze długo pstryka mnie w czoło i się marszczę. Poważnie. Nie wiedziałem, że taki ze mnie zadowolony szczeniaczek, gdy się uśmiecham.

A przecież mówiłem, że Sasuke nie oprze się mojemu uśmiechowi numer jeden.

Ale teraz to on z pewnością przepadnie.

Kładę się na brzuchu i posyłam zdjęcie do Sasuke. Mijają trzy minuty. Dokładnie trzy. Bo patrzę na telefon co sekundę i kontroluje czas. W tym czasie jazgot Gaary robi miazgę z mojego mózgu. Dosłowną papkę. Nie ma już czego zbierać. Ale wtedy pojawiają się trzy kropki.

I ha. Prawie zrywam się z zadowoleniem z łóżka.

Ale potem trzy kropki gasną, a on nie odpisuje.

Marszczę brwi.



Naruto: Zaniemówiłeś?



I nic. Nawet kropek.

No dobra.



Naruto: Czy ty mnie właśnie jawnie olałeś? Po tym przez co musiałem przejść, żeby zrobić to zdjęcie? Sasuke, to zbyt okrutne. Nawet jak na ciebie. 😫



Jedna, dwie, trzy, cztery i a ż pięć sekund. I dalej nic. Sasuke wie, jak mi zagrać na nosie. Jest w tym doskonały. On tak lubi się bawić, odkąd nauczył się łączyć wątki w głowie. Czyli od małego.

Jego hobby to ignorowanie mnie.

Fantastycznie mu to wychodzi. Jak widzicie.



Naruto: No weź. Sasuke. Odpisz mi.



Mhm. Myślicie pewnie, że użycie jego imienia w czymś pomogło? No. To chyba nie znacie Sasuke. Na całe szczęście ja już wiem, co jest ostateczną bronią, po której nawet mroczny książę się nie pozbiera.

Lata praktyki.

Moje palce zawisają nad klawiaturą, a później produkują jedno słowo.

Ale to wystarczy.



Naruto: Proszę.



Trzy kropki pojawiają się błyskawicznie. Uśmiecham się pod nosem i wkładam przedramię pod brodę.

A potem nadchodzi odpowiedź.

I trochę mnie wybija z rytmu.

Mój fason opada.



Sasuke: Kto ci zrobił to zdjęcie?



Poprawiam się na łóżku.



Naruto: No Gaara. 🤫 Ale nie pytaj, przez co musiałem przejść, żeby się zgodził. Co musiałem zrobić.



Kolejna wiadomość jest natychmiastowa.

Pozwalam sobie na uśmiech — ależ ja go znam.



Sasuke: Co musiałeś zrobić?



Zagryzam wargę. Muszę dobrze to rozegrać. Chwilę myślę z palcami zawieszonymi nad klawiaturą. Marszczę kilkukrotnie nos. A potem strzelam.



Naruto: Powiedziałem, żebyś nie pytał. Ale jak pozwolisz mi do siebie przyjść, to może uchylę ci rąbka tajemnicy. 😇



To najdłuższa przerwa w historii przerw dotyczących odpisywania na wiadomość. Zwleka tak długo, że zaczynam się przyzwyczajać do łupu-dubu-łup Gaary. Sprężyna wbija mi się w brzuch, więc przewracam się na plecy i czekam. Czekam i czekam.

Ale jestem dobry w czekaniu.

I w końcu się doczekuje.



Sasuke: No to chodź.


Fanfary!

Mój plan wchodzi w życie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top