Rozdział 42

Przed tym jak zacznę tłumaczyć, chciałabym podziękować wszystkim za tą cudowną podróż z Lucille oraz Ethanem. Zebrało się was tutaj więcej niż oczekiwałam, myślałam, że nikomu nie spodoba się to tłumaczone opowiadanie, a jednak. Byliście wspaniali za każdą gwiazdkę i każdy komentarz. Odpowiadając na wasze pytania. TAK, będzie tłumaczona  druga część, bo autorka nawet zaczęła już ją pisać, ja na jakiś czas zrobię sobie przerwę, ale wrócę do was, byście nie zapomnieli o naszych wspaniałych bohaterach. Jeszcze raz wielkie dzięki i do zobaczenia robaczki!  xoxo

Ethan's POV

Rano, wróciłem z długiej przebieżki i zauważyłem swojego tatę rozmawiającego przez telefon. Wyglądał na niesamowicie szczęśliwego i podekscytowanego. Spojrzał w moją stronę unosząc kciuki w górę. Zachowywał się, jakby wszystko między nami było w porządku. Jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi, ale to się zmieniło. W sposób jak zachowywał się w stosunku do Lucille, nie mogłem zebrać się by mówić do niego tato. Jednak widząc jego wzrok, który mówił, że był dumny, usatysfakcjonowany i szczęśliwy, zacząłem zastanawiać się z kim rozmawia.

- Dzięki Dan. Dzięki - powtórzył. Spojrzał po chwili znowu na mnie. Z otwartymi ramionami, przyciągnął mnie przytulając do siebie, po czym odsunął się.

- W końcu się udało! - krzyknął w euforii.

- Co się udało? Kto to był? - zmrużyłem brwi ciekawy.

- To był Dan. Pamiętasz Dana, ten co ma powiązania z pierwszą ligą w baseballu?

- Co powiedział? - spytałem. Wiedziałem dokąd to zmierza. Wywiadowcy sprawdzali wszystkich graczy przez ostatni rok. Nigdy nie powiedziałem o tym Lucille bo na początku chciałem pójść na studia, ale zapisałem się do nich i przychodzili oglądać mecze, w których grałem.

- Och synu! Jestem dumny, to powinieneś wiedzieć! Nie wybieraj się nigdzie o 15. Musisz tu być! - to było jedyne co powiedział, klepnął mnie w plecy i odszedł. Na moich ustach pojawił się ogromny uśmiech. Teraz się domyśliłem i wiedziałem już co miał na myśli. Musiałem powiedzieć o tym Lucille.

Zadzwoniłem do niej jednak nie odbierała. Spróbowałem znowu, ale nic. Co jest? Czemu nie odbierała? Spróbowałem trzeci raz. Jak to mówią, do trzech razy sztuka, ale znowu nic. Musiałem wziąć prysznic by zmyć z siebie pot po biegu więc postanowiłem, że zadzwonię do niej później.

Gdy wybiła 14, znowu zadzwoniłem do Lucille. Wciąż nie uzyskałem od niej żadnej odpowiedzi, więc zostawiłem wiadomość. Trochę mnie to zaniepokoiło, Lucille by mnie nie zignorowała, prawda? Pomyślałem, że pojadę do niej by upewnić się czy na pewno jest w domu. Zgarnąłem kluczyki gotowy wyjść z domu, jednak tata mnie zatrzymał.

- Gdzie się wybierasz? Już prawie 3 - powiedział cierpkim głosem.

- Muszę sprawdzić co z Lucille - powiedziałem.

- No weź Ethan. Właśnie masz szansę dobrze zarobić. Nie chcesz przy tym być?

Zawahałem się. Nie chciałem mu przyznać racji, ale ją miał. Nie chciałem przegapić szansy na swoją przyszłość. Nawet zaprosił kilka swoich kolegów z pracy by zobaczyli mecz. To on odpowiadał za moją karierę. Ja też chciałem być odpowiedzialny. Postanowiłem zadzwonić do niej znów później. Odłożyłem telefon i klucze idąc do salonu.

O 15 zaczęli wybierać ich ulubionych graczy. Siedząc na swoim miejscu, zacząłem się niecierpliwić. Przyjmą mnie? Bylem podniecony po nic. Może za bardzo byłem podekscytowany i zrobiłem sobie nadzieję, a oni wcale mnie nie wybiorą. W końcu zaczęli wybierać składy do drużyny New York Mets...

- Obrońcą z numerem #9 do drużyny New York Mets zostaje wybrany... Ethan Collins - ogłosił mężczyzna. Wmurowało mnie. Czy to sen? Zabrakło mi słów, jednak moje myśli powędrowały do Lucille. Udało mi się. Nie, nam się udało. Mi i Lucille. Moje rodzice wiwatowali, tak samo jak znajomi i koledzy taty. Musiałem o tym powiedzieć Lucille. Nie mogłem dłużej czekać. Wybrałem szybko jej numer, nie odebrała. Coś było nie tak. Coś było bardzo nie tak. Czemu nie odbierała? Wybiegłem przez drzwi i pojechałem najszybciej jak potrafiłem do domu Lucille. Gdy tam dotarłem, pustka i cisza dookoła aż mnie przerażała. Wysiadłem z auta i podszedłem do drzwi dzwoniąc dzwonkiem. Jednak nie było odpowiedzi. Dzwoniłem wiele razy, ale nic. Nawet zaczął w nie walić. Coś mi tu nie pasowało. Po chwili zauważyłem skrawek papieru na ziemi, który przez przypadek przygniotłem butem. Podniosłem go i przeczytałem, był od Lucille...

Kochany Ethanie,
W momencie gdy będziesz to czytać, ja pewnie będę w drodze do Nowego Jorku, a ty prawdopodobnie dostałeś już list od USC z przyjęciem. Gratulacje!  Nawet jeśli nie mogłam opuścić cię bez prawdziwego pożegnania, wiedz, że naprawdę, mocno cię kocham. Byłeś moim pierwszym i chcę byś był moim ostatnim. Obiecałam spełnić twoje marzenie więc to robię. Zasługujesz na wszystko co najlepsze. Spotkamy się kiedyś ze sobą na przystani szczęścia. Żegnaj Ethan.
Twoja Lucille...

Opuściłem list z przerażeniem na twarzy. Opuściła mnie i nic nie powiedziała. Nie pożegnała się. Po prostu wyjechała. Poddała się... ale... ale ja nie. Zaszliśmy za daleko by się teraz poddać...

Pobiegłem do auta i pojechałem na lotnisko. Nawet nie wysilałem się by znaleźć miejsce parkingowe, po prostu zaparkowałem przed wejściem na lotnisko. Wbiegłem tam szybko rozglądając się i nawołując Lucille. Dziewczynę, na której nigdy nie mógłbym się poddać. Szukałem jej chyba z 20 minut, aż w końcu ją znalazłem. Podbiegłem do niej szybko. Gdy byłem blisko niej, wsiadła już prawie do samolotu. Złapałem ją szybko za ramię. Odwróciła się do mnie zszokowana.

Lucille's POV

Byłam w trakcie pokazywania karty pokładowej, gdy ktoś złapał mnie za ramię i ujrzałam Ethana. Był spocony, jakby przebiegł kilometry.

- Ethan... - Wypuściłam powietrze z ust.

Nic nie powiedział tylko wyciągnął mnie z kolejki. Widziałam jak mama posyła mi znaczące spojrzenie, ale Ethan odciągał mnie dalej.

- Lucille! - krzyknęła moja mama. Jednak byliśmy już daleko od niej.

- Co ty tu robisz Ethan? - spytałam nadal zszokowana.

Nie odpowiedział na moje pytanie ale powiedział coś innego.

- Czy naprawdę miałaś zamiar zostawić mnie tu bez pożegnania?

- Ethan... nie mogłam ci powiedzieć. Wiedziałam, że byłbyś zdolny zrobić coś takiego, dlatego nie powiedziałam! - odparłam.

- Nie pamiętasz co ci mówiłem? Nieważne dokąd polecisz, ja będę się cieszyć razem z tobą.

- Właśnie dlatego Ethan. Nie chciałam by moja samolubność zniszczyła twoje marzenia. Stoję tylko na twojej drodze. Twoje stypendium na ciebie czeka - powiedziałam smutno.

- Cóż, może masz rację, zdarzyło się tak bo nie dostałem stypendium - powiedział zawiedziony. Szukałam jakiegoś znaku na jego twarzy by upewnić się czy ze mną nie pogrywa. Czy to nie żart, ale wyglądał na naprawdę zawiedzionego.

- Przepraszam... - powiedziałam skruszona.

- Dostałem to wszystko wybierając ciebie - spojrzał na mnie.

- Przykro mi Ethan. Stracili wspaniałego zawodnika. Jesteś Ethanem Collinsem. Jesteś tym wielkim Ethanem Collinsem, muszą być szaleni - powiedziałam. Jednak moje słowa wcale nie podnosiły go na duchu.

- Zgaduje, że nie możesz mnie zostawić. Musisz zając się zniszczeniami jakie wyrządziłaś - powiedział. Czułam się winna. Czułam nieprzyjemne skurcze w brzuchu. Naprawdę mu to zrobiłam?

- Ethan... wiesz, że nie mogę... - zerknęłam kątem oka na swoją mamę, która wygladała na zniecierpliwioną i niezadowoloną z naszej rozmowy.

Pokręcił głową i podszedł do mnie bliżej. Posłał mi nerwowy uśmiech. Uśmiecha się? Pomyślałam. Dlaczego się uśmiecha podczas tak smutnej chwili? Spojrzałam znów na niego. Nie wyglądał już na smutnego ani zawiedzionego. Jego uśmiech w sumie... się poszerzał?

- Nie chcesz już wiedzieć chodzić z tym słabeuszem, prawda?

Jego pytanie ukazało wszystkie emocje na jego twarzy. Pokręciłam głową.

- Wiesz, że to nie o to chodzi!

- Cóż, jeśli nie mogę cie zmusić do pozostania tutaj, to wyjadę z tobą do Nowego Jorku! - starał się ukryć uśmiech.

- Co? - Uniosłam brwi.

Teraz, jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.

- Zostałem wywołany - powiedział spokojnie.

- Co masz na myśli?

- Drużyna New York Mets wybrała mnie do swojej drużyny - odrzekł.

Łzy szczęścia zaczęły płynąc po mojej twarzy.

- Drużyna New York Mets cię wybrała, naprawdę? - wskazałam na niego.

Przytaknął.

- Więc będziesz w grał w głównej lidze? - dopytywałam.

- Mhm - przytaknął - Czy teraz jestem wystarczająco dobry byś ze mną została?

Byłam dumna. Poczułam jak uśmiech formuje się pod tymi łzami i chciałam go przytulić, ale powstrzymałam się na czas. Spojrzałam znów na swoją mamę, która stawała się coraz bardziej niecierpliwa. Przestałam się uśmiechać, otarłam łzy i odwróciłam wzrok. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam znów na Ethana.

- Cóż, gratuluje Ethan. Jestem szczerze dumna i zadowolona! - powiedziałam.

Jego uśmiech zmalał.

- To wszystko...?

- Co więcej chcesz żebym powiedziała?

- Powiedz, że ze mną zostaniesz. Najgorsze uczucie jest gdy są obok siebie dwie osoby, ale nie mogą się nawzajem kochać. po prostu chcę wiedzieć czy jesteś gotowa by ze mną być - powiedział szybko.

- Ethan, próbowaliśmy, próbowaliśmy i jeszcze raz próbowaliśmy. Nikt nie chce byśmy byli razem! Chcą nas jedynie rozdzielić!

- Dlaczego musimy przejmować się tym co inni myślą? To co my myślimy powinno mieć znaczenie, prawda?

- A co ze wszystkim innym? Nie widzisz tego? w momencie gdy zaczęłam się od siebie odsuwać, tobie zaczęły przytrafiać się same dobre rzeczy. Po prostu chcę byś był szczęśliwy - szepnęłam smutno.

- Oni nie mają już znaczenia. Dostałem się i teraz jedyne czego pragnę to ty... nic poza tym. Nie jestem szczęśliwy bez ciebie. Nigdy nie będę szczęśliwy.

- Ethan...

- Nieważne jak daleko  będziesz chciała ode mnie uciec , Lucille. Możesz uciekać ale to nie ma znaczenia! Powiedziałaś, że nie możemy być razem, jednak wiem, że mnie kochasz bardziej niż chcesz to przyznać.

- Przeznaczenie nie jest po naszej stronie, a jeśli już to nie teraz. - odparłam.

- Jeśli przeznaczenie nie jest po naszej stronie, to jak udało nam się zajść tak daleko, hm? Moglibyśmy się poddać na początku ale to przetrwaliśmy! Może wystawiono nas na próbę, a teraz zdajemy nasz ostatni test. Nie możemy teraz przegrać...nie pozwól temu wygrać - ułożył dłonie na mych policzkach.

- Przestań temu zaprzeczać Lucille - szepnął. Pokręciłam głową i tylko to zrobiłam. Chciałam znaleźć powód do zerwania, ale nie było żadnego. Chciałam go. Kochałam go - Jeśli nie możesz odpowiedzieć, pocałuj mnie i powiedz mi, że już więcej nie będziesz za tym tęsknić - powiedział.

Nic nie powiedziałam. Posłałam mu zmartwione spojrzenie. W momencie gdyby nasze usta się zetknęły, już więcej nie wróciłabym do tego chłodnego muru. 

Ethan podsunął bliżej swoją twarz i nasze usta się złączyły. Roztopiłam się pod ich ciepłem. Nie kontrolując tego, wsunęłam palce w jego włosy ciągnąc za nie lekko. Miał rację. Wmawiałam sobie, że nie będę tęsknić za jego dotykiem, ustami albo tymi miękkimi włosami. Jednak w rzeczywistości, nigdy bym o tym nie zapomniała. Nigdy. Odsunęliśmy się po chwili od siebie oddychając nierówno.

- Powiedz mi szczerze, że nie będziesz za mną tęsknić, a obiecuję ci, że pozwolę ci odejść jeśli będziesz tego chciała - szepnął. Odsunął się i przypatrywał mi.

Zawahałam się. Spojrzałam po raz kolejny na swoją mamę, która nie wyglądała na zbyt szczęśliwą, po czym wróciłam wzrokiem na Ethana patrząc mu w oczy i wiedziałam już co mam zrobić. Wzięłam głęboki wdech.

- Mogę o coś spytać? 

- Zawsze. - powiedział.

- Przeczytałeś list, który ci napisałam? 

- Przeczytałem - powiedział smutno.

- Cóż... więc zrobiłbyś coś dla mnie? 

- Wszystko... - odpowiedział.

- Zapomnij o tym co przeczytałeś i zapamiętaj to... - powiedziałam, po czym zarzuciłam ręce na jego szyje wpijając się zachłannie w jego pulchne wargi. Poczułam jak jego kąciki ust wznoszą się ku górze.

- Nawet nie próbuj ode mnie kiedykolwiek uciekać... - szepnął w moje usta.

- Dziękuję, że mi nie pozwalasz - powiedziałam z ulgą.

- Nawet bym się nie ważył.

- Naprawdę się tam dostałeś? -zapłakałam w jego szyję. Przytaknął - Dzisiaj. o 15 - dodał.

- Naprawdę ci się udało... - wymamrotałam w jego skórę i przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam.

- Nie, to nam się udało. Mi i tobie. Nie ma mnie bez ciebie - powiedział unosząc mnie z podłogi.

- Już więcej mnie nie wykorzystasz, prawda? - powiedziałam żartobliwie.

- Och będę cię wykorzystywać do wielu rzeczy! - zaśmiał się. Uderzyłam go lekko  w ramię.

- A co z naszymi rodzicami? - spytałam zmartwiona.

- Będziemy w Nowym Jorku. Nie dopadną nas - powiedział całując mnie znowu. Uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił uśmiech.

To szalone, że zaszliśmy tak daleko. Ethan Collins nigdy nie pozwoli mi odejść. A ja nie pozwolę nigdy odejść Ethanowi Collinsowi. To koniec naszej szkolnej miłości, a początek studenckiej. 

Jest idealnie...


_______________________________________________________________________________


THE END

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top