1. Will

– Gdzie ty znajdziesz w ciągu kilku dni żonę? – pyta Sebastian, mój prawnik, pełnym niedowierzania głosem. Odkąd został odczytany testament mojego zmarłego brata, wszyscy wtajemniczeni nie potrafimy zajść sobie w głowę, co też strzeliło mu do łba, gdy uznał mnie za swojego spadkobiercę, ale pod pewnymi warunkami...

– Nie wiem, ale jestem tu po to, byś mi pomógł – odpowiadam spokojnie.

Mina mojego adwokata wyraża tak wiele, że gdybym nie był w tej beznadziejnej sytuacji, nawet bym się uśmiechnął. Na jego twarzy oprócz przerażenia, konsternacji i zaskoczenia, dostrzegam także ciekawość.

Bo kto by pomyślał, że będę się żenić? Z pewnością ani nie ja, ani moi bliscy znajomi, ani chociażby on. A może zwłaszcza on, bo ratował mi dupę z wielu sytuacji, które nie kwalifikują się jako przykład świętej uczciwości.

Ja, William Corrington, kawaler lat trzydzieści, najprzystojniejsze londyńskie ciacho (tak, to moja opinia, ale jestem pewien, że obiektywna), pochodzący z wysoko postawionej angielskiej rodziny, który nigdy nie zhańbił się poważnym związkiem, muszę znaleźć żonę i to na już. A przecież ja uwielbiam kobiety – niskie, wysokie, blond, rude, czarne, szczupłe, krąglejsze... One wszystkie są tak piękne i ponętne, że ani mi w głowie się ustatkować. A teraz muszę ograniczyć się do jednej, chociaż tak wiele darów losu chodzi po świecie. Czuję się tak, jakby mój rodzony brat na fiuta założył mi trytytkę. A przy jednej dziurze to i kot zdechnie. Ja, gdybym był kocurem, z pewnością bym wyciągnął kopyta, czy tam łapy. Przecież nigdy nie planowałem ożenku, to nie jest dla mnie.

– Danielowi odbiło, że mnie tak załatwił – wzdycham z rezygnacją, chociaż bardziej chciałbym ryczeć z wściekłości. – Naprawdę nie widzisz dla mnie innego rozwiązania?

Sebastian kręci głową, a na jego obliczu maluje się opanowanie, kiedy zatwierdza moją egzekucję.

– Wiesz, co jest w testamencie. Jeśli się nie ożenisz, stracisz prawo do opieki nad młodym, a twój ojciec przejmie kontrolę nad udziałami firmy. Oliviera pewnie wywiezie do siebie. Do Nowego Jorku.

Aż skóra mi cierpnie na samą myśl, że może do tego naprawdę dojść. Edward Corrington to człowiek, który powinien zostać wydziedziczony dla dobra ludzkości. Zimny, bezwzględny i zbyt ambitny, jak na swój skromny intelekt. Dziadek był mądry, dzieląc majątek na niego i wnuki, ale to, że Edward ma jeszcze jakieś prawa, to tragedia prawna. Jeśli przejmie także udziały Dana, będzie miał miał władzę w firmie. 

Odchylam się we fotelu, błądząc wzrokiem po jasnym wnętrzu naszego biurowca. Światło wpada przez wielkie przeszklenia, sprawiając, że miejsce to zdaje się bardziej przyjazne. Może dlatego, że nie ma z nami Edwarda? Gdyby tylko się pojawił, z pewnością aura zmieniłaby się na gorsze.

– Oli go prawie nie zna. A do tego jest zdruzgotany. On potrzebuje bezpiecznego miejsca, nie kolejnej rewolucji – zauważam cicho, starając się ukryć drżenie głosu.

Sebastian patrzy gdzieś w dal, szukając jakieś opcji. Kręci głową raz po raz, jakby w myślach odrzucał potencjalne kandydatki. Nagle pyta uderzając w bardziej praktyczny ton, jak to prawnicy mają w zwyczaju.

– Miałeś chociaż jedną stałą kochankę? Może gdybyś jej zapłacił, zgodziłaby się na jakiś czas zostać twoją małżonką, aż wszystko się uprawomocni. Po kilku miesiącach weźmiesz rozwód i tyle. Po sprawie.

Przez głowę przelatują mi imiona dziewczyn z którymi spałem, imprezowałem na jachtach, i te, które zapraszałem na ważne wydarzenia. Większość z nich była ze mną tylko raz.

– Chyba ostatnio w liceum – parskam. – Florence straciła ze mną dziewictwo, a potem ją zdradziłem. Przeklęła mnie, twierdząc, że nigdy nie znajdę żony a mój fiut uschnie i odpadnie. To byłoby na tyle z poważnych związków.

Sebastian wybucha śmiechem.

– Jesteś prawdziwym draniem – wzdycha i mruży oczy, zapatrując się w dal, jakby w jego wyobraźni powstawała właśnie jakaś wizja. – Ta Florence to jednak wcale niegłupi pomysł. Pierwsza miłość, którą spotykasz po latach... Może wyjść to całkiem wiarygodnie. Powiesz jej, że jest jedyną kobietą, którą darzyłeś jakimś uczuciem, i że jest ostatnią deską ratunku, a ojcu, że z innymi ci nie wychodziło, bo serce oddałeś właśnie jej. Musimy działać szybko.

Jego słowa sprawiają, że się zamyślam. Flo jest piękna, to prawda. Urodziła się w bogatej rodzinie – to kolejny plus. I z tego co wiem, nie ma aktualnie faceta – idealnie. Niestety od wielu lat nie rozmawiamy. Ona mnie darzy szczerą nienawiścią. To niemożliwe, by się zgodziła. Ale tak, jest to jakiś pomysł. A ja nie mam wielkiego pola do manewru. Przecież nie wyjdę na ulicę i nie złapię pierwszej lepszej kobiety.

Czuję niewidzialną pętlę która ściska moje gardło, niczym szorstki i gruby sznur.

Sięgam po zimną szklankę pełną brązowego płynu. Gdy wlewam jej zawartość do ust i połykam, gardło pali mnie niemiłosiernie ale przynajmniej na chwilę sobie przypominam, że jestem żywy. A mogliśmy zginąć tamtego dnia oboje.

Daniel zawsze twierdził, że jestem jego ulubionym bratem, i jeśli przedwcześnie umrze, przekaże mi cały swój majątek łącznie z dzieckiem. Nie sądziłem, że mówił poważnie. Zwłaszcza w tym zdaniu, że postawi mi warunek ożenku, by młody miał stabilizację. Ten dupek naprawdę to zrobił, chociaż wychowywał syna samotnie, bo Becky zmarła przy porodzie. A może właśnie dlatego to zrobił? Było mu naprawdę ciężko w pojedynkę.

– Cichy ślub w cieniu rodzinnej tragedii to dobry pomysł – Sebastian wciąż analizuje moje możliwości. – Jesteś w żałobie, więc nikt nie powinien mieć do tego problemu. Powiesz, że to dla dobra Oliviera.

– Umówię się z Flo. Nie mam innego pomysłu.

Sebastian patrzy na mnie, jak na człowieka idącego na stracenie. A ja czuję, że właśnie taki jest mój los. 


_________________

Witajcie w pierwszym rozdziale. Te długie będę dzielić. Jak się Wam podoba początek? Pamiętajcie, że to wersja surowa, bez żadnej redakcji :) 

Życzę Wam udanej zabawy! 

#to(nie)tenmąż 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #romans